V
Wspinali się wzdłuż rwącej wcześniej rzeki,
której nurt o poranku był dużo mniej wartki.
Przez chłodną noc podczerwień nie oświetlała powierzchni.
Za niewielkim wodospadem rozpoczął się lodowiec.
Olbrzymi kocioł górski był dla niego domem.
Spękany jęzor wydawał czasami trzaski,
ukazując tym samym, jaki jest niebezpieczny.
Od czasu do czasu przystawali na chwilę,
aby zaczerpnąć tchu do dalszej wspinaczki.
Choć woda schowała się do lodowej jamy,
nie odważyli się wstąpić na śnieżne pole.
Coraz bardziej strome stawały się skały;
wysokość rosła, a wraz z nią zmieniał się krajobraz.
Odsłoniły się grzebienie masywów dookoła.
Dolina wielkiej wody kryła się za załamaniem,
a wzrok sięgał coraz dalej i dalej.
Dopiero teraz ukazał się pełen majestat
wysokogórski, przewyższający wdziękiem Nigorię.
Aż wzdychała ta, której przyszło na niej mieszkać.
Ktoś ją tam umieścił – w imitacji Ojczyzny.
Zapragnęła poznać własną historię.
Dorian od razu domyślił się, o czym myśli.
Obiecał, że gdy dojdą do Południowego Szczytu,
usłyszy wreszcie, po co tu przybyli.
Zachmurzyło się na nieboskłonie.
Coś już szykowało się od paru godzin.
Wbrew logice formowały się obłoki.
Może popsuło się pole siłowe
i z trudem utrzymywało dobrą pogodę?
Z gór dymiło. To lód sublimował.
Jak dym z wulkanów, unosiła się tam para wodna.
Jeśli coś zmieniało atmosferę – to właśnie ona.
Wznosili się po wybrzuszonej grani,
obchodzącej lodowiec po spadzistym łuku.
Po jego drugiej stronie pojawił się podobny.
Zaczął dominować kolor biały i szary.
Cała zieleń ustąpiła, tylko na wzgórzu
nieopodal ostała się ostatnia jej oaza.
Minęli ją, wstępując do królestwa granitu.
Zawrotna wysokość wciąż się powiększała,
a nierówność zmuszała ich do użycia liny.
Obwiązawszy się wzajemnie, postanowili wspiąć się.
Wyziewy z pary wodnej okryły całe niebo.
Niewiasta poczuła pierwszą kroplę na policzku.
Nie było już żartów z powodu zwiększonej śliskości.
Ujrzeli ostateczną najwyższą trójkoronę.
Największy szczyt ozdabiał jej północny koniec.
Postrzępione iglice doń prowadziły.
Na pewno jakiś skarb znajdował się w jego pobliżu.
Pomna swego ubóstwa, nie myślała o nim:
o żadnych tajnych rekwizytach tutaj zakopanych.
Nieopodal, dotychczasowy śnieg łączył się
ze wszech-przerośniętym polem glacjalnym.
Biały dym zasłaniał jego bezkresną granicę,
a powierzchnia była bardzo spękana.
Alicja walczyła w duchu ze strachem,
podążając, zaparłszy się siebie, za Dorianem.
Padało. Zaczęło ich to wszystko przerastać.
Faktycznie, pola siłowe wpuściły wiatr.
Cała ludzka konstrukcja się załamała,
a prawdziwa zima zbliżała się coraz bardziej.
Nagle lina pękła – przetarła się o ostry głaz.
Po chwili usłyszeli trzaski z dymiącego pola.
Wołania Alicji zagłuszał hałas.
Gęsta mgła zaślepiała jej oczy.
O własnych siłach postanowiła szukać drogi.
Tymczasem deszcz zamienił się w płatki śniegu.
Krzyczała jeszcze mocniej; jej głos ginął w szale dźwięków.
Skały bardzo się trzęsły od zsuwania się jęzora.
Łzy i białe płatki wyziębiały jej żeńskie ciało.
Do celu pozostało jeszcze paręset metrów.
Ucichło. Ucichło… U-ci-chło… Nic… się… nie… dzia… ł… o… …
~
–*– Gdzie ja jestem? Co się stało? Dorianie, to ty? Dlaczego tak mnie ściskasz?
–Do– Prawie zginęłaś. Zachowaj odwagę do ważniejszych rzeczy niż zdobywanie gór. Wyziębiłaś się. Zaniosłem cię do Południowego Szczytu i poczekałem, aż „naprawią niebo”. A potem zniosłem na dół, do dawnego schronu.
–*– Ja… ja wyobrażałam sobie, że ta góra to cel mojej Drogi… Pamiętasz…? Strumień nie do przejścia, poszukiwanie szlaku naokoło… porównałeś to do wojny. Ja myślałam, że to element proroctwa. I to, co tam się działo.
–Do– Dostrzegłem cię w jedynym widocznym miejscu. Ci, którzy sterują tym wszystkim z orbity też cię ujrzeli, gdy chciałaś wyjść im naprzeciw, na szczyt. Szukałaś drogi tam, gdzie było najmniej mgły. Tuż nad urwiskiem, smagana zamiecią.
–*– Przepraszam; nie słuchałam ciebie, coś ciągnęło mnie do tego, gdyż cały czas wydawało mi się, że wypełniam twoje proroctwo dotyczące wojny i naszych z nią zmagań.
–Do– Tak.
–*– To znaczy…? O co chodzi z tym „tak”?
–Do– Zostało mi powiedziane, że faktycznie było to prorocze. Ale nie znam pełnego znaczenia tego, co się działo. Byłaś już u celu, jednak do niego nie dotarłaś, ale twój trud się opłacił, gdyż zauważono ciebie i szybko naprawiono błąd. Celem mógł być koniec wojny. Błędem mogło być jakieś zło. Na przyszłość jednak zachowaj rozsądek i nie interpretuj proroctw po swojemu, nawet jeśli z twej lekkomyślności Pan wyciągnął jakieś Dobro. Bóg potrafi wyciągać Dobro ze zła, ale nie zmniejsza to naszej winy. Możemy spokojnie pójść dalej. Oświetlą nam drogę w nocy. Udało mi się obejść niebezpieczną przeszkodę. Prowadzi stąd łatwy szlak do starodawnej kaplicy.
Przebywali w rozwidleniu doliny,
w miejscu, które uprzednio dostrzegli zza rzeki.
Idąc po brodzie przekroczyli jeden z potoków.
Nowy wąwóz był węższy od poprzednich,
lecz trakt prowadził spokojnie i dość prosto.
Znajdowało się tu pradawne lądowisko.
Nic już nie zostało po hangarze i miniwieży.
Zasypały go kamieniste lawiny.
Alicja przyjmowała różne medykamenty,
mające pomóc jej w walce ze skutkiem
wyziębienia. Nie narzekała, że tak szybko
ruszono dalej, nie dając jej nogom wytchnienia.
Przeciwnie: wyczekiwała, aż otrzyma nagrodę:
aż Dorian wreszcie wszystko jej powie!
(*) Słucham cię. Narodziłeś się dwieście lat po Chrystusie…
Poznałeś pewnego dnia Dobrą Nowinę…
Poszedłeś za Panem, zostałeś duchownym…
Jakiś czas potem spotkałeś kogoś nieznanego…
On dał tobie naturalną długowieczność…
Nie opiszesz mi go, ale to nie był Anioł…
Związano cię z krainą, z której ów ktoś pochodził…
A Papieże zachowali w tajemnicy twą misję…
gdyż była zbyt dziwna, by świat zdołał ją zrozumieć.
Wielokrotnie ciebie hibernowano…
budziłeś się, by odprawiać Niebiańską Liturgię…
Oszczędzano cię, abyś nie zwariował…
abyś nie czekał aż tak długo na swą śmierć, na Boga…
Większość duchownych nie wiedziała o tobie prawie nic…
Podlegałeś bezpośrednio władzy następcy Piotra…
Nie chciano publicznie rozważać twojej kwestii…
Lecz pilnowano twojego nauczania…
I nadszedł zły czas… Kościół się podzielił…
Nie wiedziałeś, czy pójść za swym wschodnim patriarchą…
Wyświęcony bowiem zostałeś w Rycie Orientalnym…
Dla ciebie była to bardzo trudna sprawa…
Przed schizmą uratowała cię… hibernacja…
Wiem, że twe owce, które uzdrawiały twe ciało…
pomogły tobie i sobie wybrnąć z trudnej sytuacji…
Same też w większości uśpiły się na jakiś czas…
Tylko nieliczni strażnicy czuwali naprzemiennie…
Przebudziłeś się w kraju, z którego ja pochodzę…
To tu dokonano zjednoczenia Wschodu z Zachodem…
Wielu przystąpiło do tej Unii…
Nie wszystkim jednak ze Wschodu była ona po drodze…
A świat ochrzczonych stawał się pełen kłótni…
Obserwowałeś, jak czysto ludzkie rozumienie…
sprawia, że herezja goni herezję…
Że człowiek sam próbuje budować „nowy” porządek…
odchodząc od Jedynego Kościoła Powszechnego…
Niszczono stopniowo dziedzictwo Wiary…
Wybuchały kolejne bezbożne rewolucje…
Przyszło ci w końcu żyć w świecie wspanialszym…
o czterysta lat nowych wynalazków i ulepszeń…
byłeś świadkiem kolejnych odkryć w nauce…
i olbrzymiego rozwoju technicznego…
nim świat pogrążył się w dwóch wojnach totalnych…
nim uznane przez Kościół monarchie upadały…
nim wolność osobistą zastąpiono niewolą…
a bezładne masy, barbarzyńsko rządząc…
rugowały Chrześcijaństwo z życia publicznego…
by było nijako… swawolnie… bez Prawdy…
Potem nastąpił długi czas chwały i podbojów…
Dwaj Królowie urządzali kosmiczne wyprawy…
dalsze niż w czasach poprzedniego globalnego rządu…
Spontaniczność, wolna od barbarzyńskich przesądów…
podszyta moralnym zwycięstwem Prawdziwej Religii…
pełna bijącego z Jedności Światła…
dała ludziom cały Wszechświat we władanie…
Wtedy też nastąpiło pełne pojednanie…
Wschodu z Zachodem – w Jedynym,
Świętym, Powszechnym,
Apostolskim Kościele…
Po ponad tysiącu lat nastało wielkie złączenie…
Uradowała się twoja dusza rozdarta…
Pewien człowiek, mieszkaniec Kornwalii…
skonstruował lepszy napęd międzygwiezdny…
Doczekano się także restauracji monarchii…
A ludzie powoli ogarniała ignorancja…
Ateizm przedostawał się do państw i zbierał żniwo…
I znów chciano zaprowadzić „Nowy Porządek Świata”…
Mimo to mogłeś teraz bez przeszkód podróżować…
I lepiej pamiętać o swoich owcach…
Ów człowiek, który poprawił statki kosmiczne…
odkrył również sposób na doczesną „nieśmiertelność”…
i choć przewodził „Konwaliowym odkrywcom”…
choć walczyli zbrojnie z ateistycznymi państwami…
które nagle zaczęły odradzać się poza Ziemią…
wybrał w swym sumieniu tylko doczesne życie…
To on… zdradził swoich i przyłączył się…
do sił ciemności jako ich nowy przywódca…!
Poszedł za nim także Król Północy…
A wierzących, coraz bardziej cierpiących na letniość…
niszczono… niewolono… deprawowano…
Resztkami sił bronili się zdradzeni Konwaliowcy…
wraz z Królem Południa, którego zamordowano…
Niektórzy… odkrywszy, jaką siłę ma Fenomen…
cząstka, która ulepszyła loty gwiezdne…
zaprzedali swą Świętość, żyjąc zbrojną zemstą…
Oni to zdołali odebrać cząstkę ateistom…
Mimo tego przegrali i ponownie…
zagoniono do niewoli Chrześcijan…
A Artur-Kornwaliusz, odstępca, rozwijał „Nowy Ład”…
Łącząc Prawdę z fałszem, by lepiej mu się rządziło…
Zagrzebał na tysiące lat Nadzieję…
na to, że Status Quo kiedykolwiek się zmieni…
Jedynie Chrześcijanom z Sol Centralis…
pozwolono na w miarę wolną egzystencję…
odebrawszy im wcześniej wiedzę techniczną…
a z ich świata zrobiwszy poniżający rezerwat…
Lecz trzy córki dwóch Królów i samego księcia…
zdołałeś zachować od nieszczęścia śmierci…
Z Króla Południa pochodzą przodkowie… Agaty…
Z Króla Północy, Thora, gałąź mojego… taty…!!
A od Artura, krewni… mojej mamy…
choć ci nigdy nie wstąpili do hibernatorów…
Tysiące lat czekałeś, aż obudzisz mych dziadków…
Wnuka Thora i córkę miejscowych wierzących…
zamieszkujących tę jedną z najpiękniejszych krain…
Zrobiłeś to… A Thor dowiedział się o tym…
Szykował dla swojej rodziny miejsce na Nigorii…
Ona mu najbardziej przypominała Kraj Fiordów…
Zostałam przez jego agentów uprowadzona…
gdy tylko łono mej matki wydało mnie światu…
Ocaliłeś Daniela, a mnie odnalazłeś…
Ochrzciłeś mnie i powierzyłeś lokalnym duchownym…
Sprawiłeś, że gdy powstała Liga Wolnych Układów…
odbito tę planetę z rąk jej pierwotnych władców…
I choć dzięki nostalgicznej zachciance Thora…
pozwalano już wcześniej kultywować tam Wiarę…
teraz Chrześcijaństwo bardzie się tam rozwinęło…
A ja przyjęłam Sakramenty Święte…
Jestem Królową… siostrą Króla, mego brata…
Wyjątkowo w linii żeńskiej – tak samo godna…
Docieramy do królewskiej kaplicy Alkavare.
Dorian odprawia Wschodnie Nabożeństwo.
Patrzę na ikonę Chrystusa i Jego Ranę.
Zastanawiam się nad własnym męczeństwem.
Jestem rozczarowana marnością tego świata.
Żyję teraz Radami Ewangelicznymi.
Pragnę do końca umiłować bliźnich.
Gotowa jestem na wszystko, co ma nadejść.
Wyczekuję tego, co Najwspanialsze.
Choć obawiam się bólu… i śmierci… Jestem niewiastą…
Spotykam się z Chrystusem, Obecnym w Eucharystii.
Wychodzimy na zewnątrz ze starym jak świat Dorianem.
Nad pozostałą trasą mamy już lecieć gliderem.
Ku wielkim jeziorom, końcu naszej misji.
Pędzimy, a góry za nami się oddalają.
To w nich zahartowano mnie na trud, który nadejdzie.(*)
–Do– Zwyciężą na wojnie; przeżyją… ci, których kochasz.
–*– A Daniel? Elżbieta? O siebie nawet nie pytam.
–Do– Oni też. A gdy twój brat owdowieje, choć stanie się to długo po wojnie… Albinoska otrzyma go za męża, gdy spełni swą świecką posługę wobec Futrzaków z Lawendy, moich owiec, a jej mąż, Karol, odejdzie do Pana. Zostanie Królową Lawendy. Elżbieta dostanie swą upragnioną wcześniej doczesną nagrodę, Daniela, a on wielkie, piękne pocieszenie, Platynowłosą, gdy ona obudzi go z hibernacji po utracie Agaty. I choć lawendejska Monarchini zostanie biologicznie odmłodzona, utraci długowieczność, daną jej przez Futrzaki, aby żyć z mężem aż do śmierci. A jeśli zasłużą, oboje pójdą do Nieba.
–*– A ty… może powinieneś wreszcie posunąć się w latach… Nie tęsknisz na Niebem? Choć poczekaj, aż najpierw sama odejdę… Mój ojcze chrzestny, kochany Dorianie.
Na górze między olbrzymimi jeziorami
oczekiwały ich dwa różne samoloty.
Wyczuwając, o co w tym wszystkim chodzi,
objęła Biskupa swymi ramionami.
–Do– To być może nasze ostatnie spotkanie. Poprowadzę cię z oddali. Duch Święty dał tobie Charyzmaty. Odtąd bądź posłuszna podlegającemu mnie Wojciechowi, mojemu przyjacielowi. Aż zwolnię cię zupełnie. Na wojnie zbliżę się do śmierci, jeśli utracę ochronę Futrzaków. Niech Pan Bóg ciebie błogosławi. Alicjo, ja ciebie błogosławię w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
–*– Amen. Dziękuję, Ojcze Dorianie, za wszystko. Za wszystko. Kocham cię.
|