XV
(*) Wielki Czwartek wita mnie wiadomością od Wojciecha,
że wkrótce zostanie zaatakowana Bereida.
Może zdążę przed najazdem być na Eucharystii?
Nie chcę, by ominęła mnie Komunia.
Pozostaje mi czekać do późnego popołudnia,
gdy w centralnej katedrze odbędzie się Msza Święta.
Ten jeden budynek, wręcz znak rozpoznawczy,
musi zostać zauważony przez Obcych.
Póki co, modlę się, odczuwając trwogę.
Klękam na centralnym placu stolicy
i, nie wstydząc się, że odmawiam Różaniec,
po kolei rozważam na głos wszystkie cztery Części.
Zbierają się przy mnie zaskoczeni przechodnie,
a po chwili nawet jacyś dziennikarze.
Niektórym z nich udało się mnie rozpoznać.
I dobrze! Może najeźdźcy raczą mnie zauważyć.
Po kolei kontempluję każdą z Tajemnic,
aby ukazać życie naszego Zbawiciela,
ujrzane oczami Jego Świętej Matki.
Przy Części Radosnej wstawiam się za mych krewnych,
za przyjaciół, za opiekunów, za Daniela,
proszę również za jego lubą, Agatę,
by dała się poślubić temu, który tak ją kocha.
Kładę w ręce Maryi mające nadejść zdarzenia.
Przedstawiam Panu moje intencje misyjne.
Proszę Go o nawrócenie wszystkich bez wyjątku
mieszkańców rozległych rubieży Kosmosu.
Wyrażam Nadzieję, że zaniknie zło ignorancji.
W Części Światła zawierzam Ewangelizację,
dzieła odnowy religijnej na Oceanicznej,
pracę zakonną na obszarach ligańskich,
coraz intensywniejszą działalność Papieża,
dalsze włączanie do Kościoła braci z Hagernewdy
i pasterską opiekę nad tymi z Lawendy,
dochodzenie do ładu w złowrogich niegdyś imperiach,
nawracanie, jeśli to możliwe, resztki odstępców,
wreszcie udane dzieło dotarcia do Pierścienic
a nawet nie odkrytych jeszcze innych obcych ziemi.
Przy Ustanowieniu Eucharystii wspominam
Komunię Świętą przyjętą w Niedzielę.
Niech Chrystus trwa we mnie w najtrudniejszych godzinach.
Przepraszam za grzechy w Części Bolesnej,
za swoje, za bliskich, i za wszystkich: także tych,
którzy są najmniej z nami spokrewnieni.
Korzę się przed Panem w Modlitwie Różańcowej.
Za brak Wiary, za brak troski, za złość i nienawiść,
za tajne spiski, za wojny, za zniewolenie,
za prześladowania, za zmysłowe zatracanie,
za pychę rządzących, za bestialstwo kosmicznych bliźnich.
Odmawiając Część Chwalebną, mocno wyczerpana,
dziękując za otrzymane Łaski:
za ratunek od śmierci przy mym porodzie,
za dzieciństwo, nie pozbawione Religii,
za Sakramenty, za misje, za Michała,
za to, że dana mi została rodzina,
za dziadków, brata, ojca oraz matkę,
za własne Śluby, które poczyniłam,
za sukcesy w działaniu na rzecz pokoju,
za przekonanie duchownych do ochrzczenia Oponiąt,
za siebie-Królową i za sojusz wszystkich krajów,
za prapradziadka, który zaprzestał podbojów
i powróci do Wiary, pragnąc służyć swym potomkom.
Maryjo, Matko moja, wielbię Ciebie za Twą Pomoc…
Wokoło mnie wielkie zamieszanie,
tłumy ciągną do portu kosmicznego.
Całe masy zdezorientowanych mieszkańców
biegną tak, iż niektórym grozi zadeptanie.
Dokąd tak pędzicie, przecież całego narodu
nie uratuje się przed tym, co nieuniknione!
Tylko niektórzy, którzy dołączyli do mojego
Różańca, spokojnie czekają na zagładę swych ciał.
Nikt się nie spodziewał, że tak szybko przylecą,
nikt się nie przejął dorianowym proroctwem.
Jak tłumy z pradawnego eposu,
biegną miotani przez ogień w bezimiennej masie.
Zawodzą, nie mogąc pogodzić się z nieuchronnym,
lecz niewielu cieszy się z bliskości Nieba.
Niektórzy krzyczą, jak Nieprzyjaciel, „Memento Mori”,
ale wciąż wydaje im się, że po śmierci nic nie ma.
Czy i ja do nich prędko nie dołączę,
gdy przybędą tu Oprawcy niosący zagładę?
Może Pan Bóg zesłał ten kataklizm jako oczyszczenie.
Mam nadzieję, że w jakiś sposób przyczynię się
do zmniejszania tych powszechnych cierpień,
nie negując sprawiedliwych wyroków Bożych.
Och, mieszkańcy, współczuję wam w nadchodzącej niedoli;
sama doświadczę tego, co wy i już nie ucieknę.
Nad głowami przelatuje wielki, płonący statek,
który z wielkim hukiem upada na ziemię.
Pokonano broniących się na orbicie żołnierzy,
ale nadal coś strzela w Kosmos z powierzchni.
Podłoże trzęsie się, biją czerwone łuny,
strach tak mnie napawa, że nie potrafię się ruszyć.
Wojciechu, żyjesz jeszcze? Wysyłam ci wiadomość.
W głośniku: „Memento Mori” – Obcy przerwali łączność…
To niemożliwe, przecież mamy Fenomen!
Ale widocznie one też znają tę cząstkę.
Wiem, bracie w Powołaniu, że się za mnie modlisz.
Nic już więcej dla mnie nie możesz już zrobić.
Jestem zupełnie bezbronna w tym, co się dzieje.
Opuszcza mnie w tej chwili doczesna pomyślność.
Dorianie mój, może ty widzisz, gdzie ja jestem?
Muszę, muszę… pozbierać wreszcie siebie.
Utraciłam kontakt z kimkolwiek, kogo znałam.
Sama jedna, pośrodku katastrofy, sama, sama.
Ale czyż nie o to mi chodziło…?
Rozpoczynam marsz ku katedrze, idąc pod prąd tłumom.
Uderzają mnie, odpychają, czasami tratują.
Wpatruję się w horyzont rozjaśniony przez błyski,
gdy tylko luźniej robi się na ulicy.
W swym wnętrzu odczuwam ekscytującą słodycz,
wiedząc, że to Miłość motywuje mnie, by iść.
Ona, wbrew losowi, wciąż daje mi mnóstwo Radości,
choćby przez to, że będę niosła Ewangelię.
Przecież egzystencja to nie samo tylko cierpienie.
Wiara, Nadzieja i Miłość prowadzą nas do Szczęścia.
I Radości z Widzenia po śmierci Pana twarzą w twarz.
Cieszę się tą myślą, tą namiastką Zbawienia.
Droga Powołania dobiega przecież kiedyś końca…
Dobro jest większe od zła, czyli braku Dobra!
Ono przeważa w każdej chwili mego istnienia.
Cokolwiek się dzieje, świadomość Życia Wiecznego
silniejsza jest od cierpienia nękającego
me serce. To dodaje mi wielkiej otuchy.
Nawrócenie Pierścienic… cel tego, co czynię –
czyż nie są tego warte wylewane w bólu łzy?
Niebo, Niebo, Niebo, jeśli zginę, a jeśli nie,
dozgonna satysfakcja ze spełnienia dzieła.
–*– Boże mój, oddaję ci siebie jako ofiarę, jeżeli ma to pomóc w nawracaniu kosmicznych bliźnich. Wszak Miłość to dar z siebie, a największy – za nieprzyjaciół.
Te wybuchy… to bomby atomowe.
Oślepiają mnie i wiem, że zabójczo promieniują…
Zamykam oczy, ale wciąż widzę blask przez powieki.
Piekło uczynili wszędzie, poza tym rejonem,
wiem już, że tej miejscowości zupełnie nie zburzą.
Ale co mnie uchroni od popromiennej śmierci…?
Co? Co?? Nie oszczędziliście mnie, kobiety…
Nie wiem nawet, jaką otrzymałam dawkę,
czy zdołałyby mnie wyleczyć Futrzaki Doriana.
Koniec. Na planecie palą się wszystkie miasta.
Czuję, jak gorąco narasta i narasta.
Wraz z mym strachem, bynajmniej nie bohaterskim.
Nie jestem herosem, tylko normalną dziewczyną,
idę jak tłum ludzi wokół, płacząc, prawie wyjąc.
Nad głową roi się od ogromnych cieni.
To one! Skupiły się nad tym obszarem.
W przeraźliwie poskręcanych pancerzach Pierścienic
siedzą maleńkie i bezwzględne Glisty.
Gdybym tylko dobrze znała prawa fizyki,
mogłabym ich budową przestraszyć się lub zachwycić
jak niektórzy mężczyźni, patrzący na nie.
Kobiety padają przed nimi bałwochwalczo na twarz,
myśląc, że poddając się im, zostaną ocalone.
Wychodzę z tej grupy ku otwartym przestrzeniom.
Katedra jest blisko. Może już mnie zauważają.
Rozpuszczam w pełni włosy, by zalotnie powiewały,
niech ujrzą kogoś, kto nie daje się swoim lękom,
kto otwarcie wychodzi ku nim, aby podjąć dialog,
kto sam jeden nie ucieka, a mknie do Ołtarza.
Cała drżę; uginają mi się kolana,
słabnę, walcząc z cielesnymi instynktami.
Jak szalona, zmagam się sama z sobą.
Żar jest tak wielki, że budynki zaczynają płonąć.
Otaczam się powoli ogromnym pożarem.
Spotykam czasami pojedynczych mieszkańców…
i tłumy, które nagle zawróciły za mną.
Spostrzegły, że tam, gdzie zmierzam, jest najchłodniej.
Parę Pierścienic zleciało z wysoka tuż nad plac.
Ranią… zabijają… torturują ponad miarę…
Dręczą biednych mieszkańców każdym sposobem.
Me kobiece serce rozdziera się na pół,
gdy widzę, jak matka poniewiera dziecko,
byle tylko zrzucić z siebie „balast”.
Chcę pobiec, by ratować niewiniątko,
lecz cofam się przed ciekłym palącym żarem.
Podpalają domy, drzewa i żywe osoby,
a oprócz tego samozapłony pustoszą,
cokolwiek jeszcze pozostało nietknięte.
Skąpana jestem w gorących podmuchach.
Nie jestem przygotowana aż na tak wiele;
zgrozą mnie to napełnia, że spłonę, że odejdę,
że, jak innym, i mnie wypalą wcześniej oczy.
Już płomienieją i roztapiają się
moi towarzysze; temperatura
sprowadza na ubranych ogień.
Płoną…
Płoną…
Zarażają się pożogą…
Biegają na oślep…
Zwęglają się.
Nadchodzi…
śmierć.
Pozostali zdejmują z siebie ubrania,
lecz skóra na ich ciele sama się zapala.
Odsłaniam piersi oraz ramiona,
aby złapać oddech i nie skonać od gorąca.
Biegnę ku świątyni, gdyż tam jest najchłodniej.
Obracam się jeszcze, by spojrzeć za siebie.
Nadzy ludzie padają od niebywałej spiekoty,
a tłuszcz ich ciała powoli się roztapia.
Ostatni silą się na czołganie w moją stronę,
lecz dostają ognistymi kulami od Wroga.
Z wielu osób…
zostaje…
jedna…
bezkształtna…
masa…
Ogarnia mnie rozpacz z powodu strasznego widoku.
Biegnąc, zdjętą peleryną osłaniam się przed żarem.
Gdyby nie Łaska od Boga, już dawno bym umarła.
Zachował mnie, abym dokonała z Nim Jego dzieł.
Jestem na miejscu, na przykatedralnym placu.
Przede mną wielki gmach, a nad nim wysoka wieża.
Świat wszędzie naokoło okrutnie kona.
Gdzie jesteście, wy, które zadałyście gwałt światu?
Patrzę ku górze, ale znikłyście, wcale was nie ma!
Ocalałam po to, by i mnie strawiła pożoga?
Ciemne chmury przelatują nad metropolią.
To gruz innych miast, których dotknęła zagłada…
Momentalnie robi się chłodniej pomimo pożarów.
Te też zaczynają już dogasać.
Ktoś musiał jakoś sprawić oziębienie atmosfery.
Ubieram się z powrotem. Bolą poparzone piersi…
Mdli mnie… Pomału tracę przytomność…
Nagle zapada się dach kościoła.
Z zimna kamienie pokrywają się szronem.
Wstępuję do wnętrza, by zanurzyć się w ciepłym piachu.
Nastają tymczasowe chłody i ciemności…
Nienaruszony jest Ołtarz oraz nawy.
Ktoś Monstrancję z Jezusem przestawił był do Grobu.
I Drzewo Krzyża zdążył wystawić pośrodku
budynku. Ten dach Obcy pewnie celowo zawalił,
grzebiąc Kapłana, który nie zaprzestał swych czynności.
Widzę go… wygramolił się; ucieka do drzwi.
Ochronił go niewielki metalowy fragment stropu.(*)
–*– Zaczekaj…! To ty, Dorianie?
–Do– Alicjo! Możesz uciec ze mną albo dokończyć, co zaczęłaś.
–*– A ty?
–Do– Zabiją mnie od razu, jeśli nie odlecę.
–*– Nie boję się śmierci. Zostań ze mną.
–Do– Uda się tobie. Mów <<im>>, co podpowie tobie Duch Święty. I Ziemianom również. Napisz im to w liście. Jesteś bliska Świętości….
–*– Zostań ze mną! Nie chcę ginąć sama! Lepiej, by było dwoje świadków…
–Do– Przepraszam, że tak wyszło… Wojciech postara się pomóc tobie po <<ich>> nawróceniu. Sama prosiłaś go, by został na orbicie. Ufaj. Mów i pisz. Wojciecha konsekrują na Biskupa. Ty już teraz jemu podlegasz. A jeśli zginiesz, znajdzie on materiał beatyfikacyjny, który mu zostawisz. A mi Pan Bóg dał zadanie, związane z moimi owcami. Mam jeszcze trochę pożyć.
–*– Dorianie, nie opuszczaj mnie! Nie stoisz ponad historią.
–Do– Okaż mi jeszcze raz posłuszeństwo, choć zwolniłem cie już z niego i nie wzywaj mnie więcej. Pokora i modlitwa! Bóg wynagrodzi tobie… Widzę, że nie uciekasz ze mną… Dobrze wybrałaś. Do zobaczenia.
–*– Dorianie… Do-ria-nie… Do… ria… nie… e… …
|