IV
Po wczorajszych doniosłych wydarzeniach
zapragnąłem poznać twórców, by się doń przyłączyć,
aby podziwiać ich wspaniałe dzieła,
które spłodziła w ich umysłach wyobraźnia.
Chciałem poznać, jak rodzi się natchnienie…
Nikogo z występujących wczoraj nie spotkałem.
Ci za zamkniętymi drzwiami tworzyli swe utwory.
Lecz to właśnie wtedy powstawało najlepsze.
Przyklejony do wspornej kolumny plakat
obwieszczał o wyjeździe artystów w nieznane:
do parku założonego w pobliskich górach,
do którego nie dane mi było dotąd się udać.
Odstąpiłem od tego ogłoszenia
i już szykowałem się, aby wyjść,
gdy, bez udziału świadomej woli, w polu widzenia
ujrzałem postać, zwracającą uwagę…
Momentalnie spojrzałem na Agatę,
która właśnie schodziła po schodach.
Idąc, zerknęła na mnie z ukosa.
Jej oczy zaraz uciekły przed moimi,
lecz spotkały się chociaż na ten jeden moment.
Przeszła obok kolumny i tam przystanęła,
by przeczytać zaproszenie na górską przygodę.
Wychodząc, obejrzałem się za siebie,
a ona patrzyła pytająco znad plakatu.
Przez to dojmujące pięknem oczy, zwrócone
ku mnie, pozostały na długo w mych wspomnieniach…
Podjąłem decyzję, by udać się do parku
i przebywać razem z nią w twórczym gronie.
Przy powrocie do domu zdałem sobie sprawę,
że ona również zwraca na mnie uwagę.
W tym dniu, pełen uniesienia, zdecydowałem się
oglądać krajobraz przez okna pojazdu.
Już teraz ciągnęło mnie do mającej nadejść chwili,
więc pozwoliłem sobie na namiastkę rzeczy przyszłych.
Na dworcu śródmiejskim czekałem na kurs pociągu,
który skończy się przy wypożyczalni samochodów.
A ona też tam była; miała zaraz pomknąć
prędko jadącym dalekobieżnym ekspresem.
Wracała do swego rodzimego miasta.
Tam wiodła swoje życie z daleka ode mnie,
pełnego pragnienia jej obecności…
Być może jednak właśnie teraz dumała
nad dzisiejszym i wczorajszym spotkaniem,
pozostając związana z tą małą miejscowością.
I zatrzymał się ów szybki bolid,
gotowy przemieścić pasażerkę w odległe strony.
Lecz w jej pamięci mogła utrwalić się tęsknota…
Obejrzała się pożegnalnie, patrząc w moje oczy.
Po sygnale dzwonka wstąpiłem po stopniach
i usadowiłem się w wygodnym przedziale.
Pociąg wyruszył ze stacji, rozwożąc podróżnych –
każdego do jego własnej destynacji.
Tak oto znalazłem się za wysokimi domami,
za gwarem i pośpiechem, i całym zamieszaniem.
Później wsiadłem do niewielkiego auta.
Powiozło mnie tak, jak mu rozkazałem.
Krajobraz przemijał, to znów powracał:
otwarte równiny usiane wioskami,
to ogromne lasy, to obłe pagórki
powtarzały się jak zdjęcia w aparatach.
Pokonywałem kolejne kilometry drogi,
każdy z nich znacząc nowym rozważaniem.
Przyjemne marzenia o spełnionej Miłości
i inne wyobrażenia o relacji z Agatą
pojawiały się wraz z pokonywaną trasą.
„Słyszałem”, jak powiedziała tym wspaniałym
głosem, że moje uczucie jest odwzajemnione.
Rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach;
pytałem ją o sprawy materialne i duchowe,
ona zaś odpowiadała według moich pragnień
i postępowała tak, jak sobie życzyłem,
i widziała we mnie przyjaciela…
Tak cudownie jest razem jednomyślnie patrzeć,
jednomyślnie działać, jednomyślnie kochać,
tak dobrze, gdy jest przy tobie piękna osoba,
gdy, widząc tę duszę żyjącą w innym ciele,
ma się pewność, że odtąd zostanie tak na zawsze…
Niech wróci do mnie i patrzy dalej w źrenice,
byśmy dali sobie, co mamy dla siebie…
Szacunek i Miłość póki śmierć nas nie rozłączy.
Zza mgły horyzontu wyłoniły się
pofałdowane górskie krawędzie,
wystrzelające wysoko na nieboskłonie.
Już błękit stawał się coraz bogatszy w kolory
a stoki robiły się bardziej kształtne w szatę
to lasów świerkowych zwartych tak, jak nigdzie,
to skośnych polan, jakże dostrzegalnych w dole,
to szarego terenu, porośniętego mchem,
usłanego kamieniem, górującego granią.
Z płaskiej krainy wyrastały do nieba
wysokie na tysiąc pięćset metrów szczyty,
a przecież było tego relatywnie mało
w porównaniu z milionami hektarów nizin.
A jednak nabrały wielkiego znaczenia
te wybrzuszenia lądu, z dala oglądane;
podziwiać je bowiem mogłem w całym majestacie.
A równiny z nizin, przeciwnie – nigdy nie ujrzałem…
Wędrowałem wzrokiem wzdłuż bruzdy ku wierzchołkowi,
pokonując strome połacie gęstej roślinności;
przebyłem polany, dochodząc do grani
i wdrapałem się jeszcze wyżej, sunąc kamieniami.
Samochód zatrzymał się na końcu drogi.
Dalej wiodła ścieżka, lecz już o mniejszym nachyleniu,
niż wydało mi się przy pierwszym wejrzeniu.
Zobaczyłem z bliska góry, mocno zakochany.
|