VII
Tak często niegdyś wychodziłem z domu,
by pielgrzymować do kościoła w pobliskiej wsi,
jeszcze w granicach miasta, lecz na jego obrzeżach,
godzinę drogi od domowych progów.
Tam zanosiłem prośby w różnych intencjach:
uwielbienia, przeprosiny albo dziękczynienia.
W tym dniu również postanowiłem przyjść
do tej miejscowości odosobnionej,
by powierzyć Panu Bogu sympatię do kobiety.
W ostatnich dniach działałem inaczej
niż w czasach, gdy uczuć do niej nie żywiłem.
Tak wiele spraw odnosiłem do niej,
tak wiele rzeczy straciło dawne ze swych znaczeń.
Zniechęciłem się już do zwykłej zabawy
i odkryłem, że zmarnowałem tyle czasu na nic,
zanim wielkie zmiany wkroczyły w me życie.
Nabrały znaczenia poważne czynności
i wzrósł też sens każdej wykonanej pracy,
gdyż intencjonowałem ją dla niej w Miłości…
Mijałem osiedla, pełne bloków mieszkalnych.
Bez przerwy dumałem o ostatnich wydarzeniach,
marzyłem o rozmowie z wybranką mego serca,
czerpałem Nadzieję z wydarzeń, które już zaszły.
Otoczyły mnie pola i niskie domostwa,
parująca mgła znad wody nad łąki wzeszła,
a wielkie wieżowce zostały za plecami.
Gdzieś nad głową jakiś ptak pięknie śpiewał.
Majestatyczny kanał deszcze z równin sączył.
Przeszedłem przez most, do natchnienia idąc.
Coraz wyraźniej odczuwałem bowiem swoją inność.
Za wsią rozpoczynał się obszar przyrody,
który roztaczał się daleko, wolny od osad,
aż do granic lądu, jak ocean okryty zbożem,
trawą czy też lasem na całej swej powierzchni,
z rzadka usłany wyspami skupisk miejskich.
Pobliski gaj począł szumieć, gdym do niego wchodził.
Dokąd obecna ścieżka mogła mnie zaprowadzić?
Moje myśli znów powróciły do Agaty.
Niewiasta stała się celem moich dążeń.
To, co w głębi serca przeżywałem,
doniosłością przewyższało wcześniejsze stany,
już nie było zwykłym, jak poprzednie, zakochaniem.
Jak o szczęściu marzyłem o jej przebywaniu przy mnie.
Wtem ujrzałem ukrytą dotąd wieś
leżącą nad brzegiem rzeki, osłoniętą lasem,
tak bliską natury, jak w pradawnym poemacie.
Nad dachami zobaczyłem niedużą świątynię.
Górowała jednak ponad wszystkim wokół.
Tam przychodzili mieszkańcy najbliższych okolic,
by przy każdej okazji się modlić.
Wszystkie pokolenia nie szczędziły pracy,
ni majątku, ni ziemi, by kościół postawić.
I sprawowano tu co jakiś czas Ofiarę,
którą Sam Bóg ustanowił przed lat tysiącami.
Cieszyli się z tego, że tak blisko domów
mogli czerpać z Łask Bożych z rąk Jego duchownych.
A mimo izolacji w tych obszarach dzikich,
Ten Sam Bóg był u nich Obecny w Tajemnicy…
To samo Słowo oraz Sakramenty mieli
co w krainach zamorskich i katedrach wielkich.
Wielka pobożność w ich sercach mieszkała.
Od narodzin do śmierci trwali w bojaźni do Pana.
Po wejściu przyklęknąłem przed złotym Ołtarzem.
Już zamierzałem, jak zawsze, odmówić pacierz,
gdy nowa myśl, tak znikąd, pojawiła się nagle,
by uczynić coś więcej niż za każdym razem,
a nadeszła ku temu odpowiednia okazja…
Dodałem więc do wszystkiego „Anioł Pański”
oraz Różaniec w jednej z jego części.
Modliłem się za rodziców i krewnych,
przyjaciół i zmarłych, i w intencji Agaty.
Także tym razem słowa wyśpiewywałem.
Wychodząc, zwróciłem swe oczy na Ołtarz.
Wspaniałym wydało mi się życie w tej osadzie,
w pokoju i w Wierze, i tam gdzie króluje przyroda.
Gdy inną drogą opuszczałem wioskę,
przykuła mą uwagę postać za płotem.
Cały mój pobyt tutaj śledziła wzrokiem!
Podszedłem do kogoś, kto był gospodarzem.
–Gospodarz– Witaj, mój panie z wielkiego świata!
— Dzień dobry. Ale macie tu ładnie i spokojnie! I jesteście tak blisko Boga…
–Gospodarz– Szczęśliwie żyjemy na tej skromnej wsi. Nie narzekamy na bezbożność. Ale cóż wam po naszej pobożności w zapomnianej przez was prowincji? Tylko tyle, co dla was wymodlimy. Nikt nas nie odwiedza. A człowiek nie żyje tylko dla siebie i Pana Boga.
— Wiem. Żyje także dla bliźnich.
–Gospodarz– Tylu ludzi potrzebuje pomocy! Nie znają, biedni, Miłości Pana Boga i pozwalają sobie na swawole, a nie ma ich kto pouczyć. Tak wiele milionów, a wszyscy z pokaleczoną duszą. My jesteśmy bogatsi duchowo, chociaż w porównaniu do was, zamożnych, klepiemy tutaj biedę.
— Chciałbym, aby wam też dobrze się wiodło, uczciwi ludzie. Może da się tobie jakoś pomóc…
–Gospodarz– To wy bardziej potrzebujecie pomocy. My tylko cierpimy, gdyż nic się już nie rozwija. Za mało rodzi się ludzi, którzy kupowaliby naszą żywność. I maszyny rolnicze wciąż te same.
— Mój przyjaciel chce nawracać pogan. A ja także pragnę uczynić coś wielkiego, do czego Bóg mnie wzywa, a jeszcze nie wiem, co to będzie. Mówisz, że tak wielu jest do ewangelizowania! Ja dotąd mało takich spotkałem…
–Gospodarz– Patrz i oglądaj więcej niż inni, panie, który żyjesz w wielkim świecie. Może ciebie będą słuchali. O nas już zapomnieli. Nie jesteśmy im potrzebni. Oni nie mają już większych ambicji, na których my także przecież zawsze korzystaliśmy.
— Może kiedyś spotkamy się poza biedą i zapomnieniem, jeśli tylko Dobry Bóg pozwoli? Do zobaczenia. Będę o was pamiętał.
–Gospodarz– Do widzenia, rodaku. Oby powiodło się nam wszystkim.
|