IX
Dni Światła - Tom I - Dziedzictwo - Część Pierwsza - Rozdział X
XI

     X
     
      W ostatni dzień wolny przed kursem na pilota,
na który zapisałem się po studiach,
mającym się odbyć w mieście, w którym żyła Agata,
przybyłem na obrzeża kraju, by pochodzić w górach.
Cieszyłem się z zaistnienia tej zbieżności
oraz z nowego, lotniczego powołania.
Pragnąłem odwiedzić inny park niż wtedy,
by delektować się nowym pięknym krajobrazem.
      Wśród grona gości z nisko położonych rejonów,
którzy zawitali ze mną w te górskie progi,
kroczyłem długim asfaltowym traktem,
położonym najwyżej ze wszystkich w sąsiedztwie.
Otoczony sosnami olbrzymiego boru,
który ciągnął się całe kilometry,
patrzyłem na ośnieżone szczyty, bardzo stąd odległe,
przez co zdawały się być niższe,
lecz w miarę postępu marszu, bezustannie rosły.
      Z obu stron wystrzelały pochyłości,
odgradzające od świata podłużną dolinę,
a potok po lewej spokojnie szumiał,
by gdzieś na nizinach dopłynąć do morza.
Drzewa karlały, ukazując zbocza
bardzo postrzępione skalnymi bruzdami,
a na trudnej do przebycia grani
nie stanęła już dawno niczyja stopa.
      Przy drewnianym moście ujrzałem wodospad,
który spadał tuż pod most z wysokiego
wzniesienia. Nie zabrakło więc osoby, która
nie wyjęłaby kamery i nie nagrywałaby
po raz milionowy tego samego.
      Gdy dotarłem na dość rozległą polanę,
wreszcie dobiegł mnie przejmujący obraz gór,
aż dwukrotnie wyższych niż w pierwszym odwiedzonym parku,
o trzykrotnie bardziej stromych zboczach.
Śnieg spoczywał prawie na każdym uskoku,
a tam gdzie nie leżał, czerniały przepaście.
Bez lin, haków i znajomości wspinaczki
nie było to wszystko dostępne dla postronnych osób.
      Nie mogłem uwierzyć w tę wysokogórską grozę,
a dotąd w swej niewiedzy myślałem,
że potrafię wejść na każdą wysokość.
Lecz dziś strome ściany przegradzały drogę.
      Nie wiedziałem, że średniej wysokości szczyty
ukażą mi dzikość godną gór najwyższych.
      Pod samym skrajem pionowej skarpy
dobiegała końca utwardzona szosa.
W ogromnym, otoczonym ze wszech stron kotle,
zalegało wielkie śródgórskie jezioro.
Do okrągłego wodnego zbiornika,
skutego jeszcze pękającym lodem,
opadały z wierzchołków raz po raz
pozornie znieruchomiałe śnieżne lawiny,
jak na zdjęciach wodospadu, gdzie „zastygła” woda.
A wyrastały między nimi urwiska.
Jednak w miejscach łagodnego spadku, tuż nad brzegiem
rosły dostojne lasy, wykradając krzewom
przestrzeń życiową. A w stronę drugiego kotła,
gdzie ziała ostatnia otwarta przestrzeń,
biegła dalej ścieżka, nikomu niedostępna,
od lat już dla zwykłych turystów zamknięta.
Tam piętrzyły się najwyższe w całym kraju wierzchołki.
Jeden wyzierał sponad drugiego.
Oczy me szukały przeprawy po stoku.
A w umyśle rosło przeraźliwe wyobrażenie
siebie samego, zamkniętego w nieprzebytych miejscach,
pragnącego cało powrócić do domu.
Jednocześnie doświadczyłem niezwykłego piękna.
Każdy maleńki kamień posiadł wielkie znaczenie…
A puentą całej tej wyprawy byłoby
podziwianie obszarów zakrytych dla oczu,
gdzie z czubka pierwszej góry szlak na drugą prowadził
w królestwie jezior, hal, turni i grani…
      Marzyłem, by wrócić tu i przejść jeszcze dalej,
lecz możliwie najbezpieczniej wyekwipowany.
      Przybyłem do najbliższej miejscowości
po kilkugodzinnym marszu w dół twardą drogą,
która tak daleko wiodła w dziewiczą dzicz.
Przeszedłem się centralnym pasażem.
Tu tłumy przybyszów z każdego zakątka kraju
reprezentujące szereg odmiennych zwyczajów,
mieszały się w sobie, tworząc jednorodną toń,
przez co w tym zgiełku tą samą innością szumiały.
Niektórzy ubrani, jakby wrócili prosto z przygody,
inni wcale w góry nie chodzili,
a jeszcze inni przybyli z pobliskich okolic,
by szukać pośród ludzi wypełnienia wolnej chwili.
Przeróżni artyści tworzyli swe prace,
obsypując przechodniów obrazem i dźwiękiem,
a wysyp niewielkich sklepików wręcz przytłaczał.
Przewijała się w nich tematyka turystyczna.
      Pomimo wszechobecnego gwaru
zacząłem rozmyślać o przyszłym Powołaniu.
Nie mogło ono być zwykłym tylko szlakiem –
prędzej podróżą wznioślejszą niż najwyższe wzniesienie…
      Cóż miał mi przynieść pobyt w zupełnie nowym mieście,
w którym czekało mnie szkolenie na pilota
i gdzie mieszkała ukochana niewiasta…?
      Oczy spojrzały w boczny zaułek,
tętniący ciszą zwyczajnego życia.
Niewielki kościół zapraszał w swoje progi.
Pociągał pielgrzymów, chcących się pomodlić
i dla których bliskie były duchowe wartości.
      Wstąpiłem tam, gdyż pojawiła się u mnie
chęć zaniesienia nagłej prośby do Pana Boga.
      — Wspomnij na moją doczesność i Wieczność, Panie Boże. Spraw, aby stało się wszystko to, co wobec mojej osoby zamierzasz. Pragnę podążać tam, dokąd mnie zaprowadzisz… Proszę Ciebie o Łaskę wzrostu mojej Miłości, pielęgnowania Darów Twojego Ducha, odkrywania Twej Dobroci we wszystkich Twoich Dziełach. Doprowadź mnie, proszę, do poznania prawdy o współczesności świata, do odnalezienia mojej rodzonej siostry. Pomóż nam, proszę, nieść Światło z Wojciechem i Karolem wszystkim tym, którzy go dziś potrzebują…
     
Przyjąłem Komunię Świętą, by stawić życiu czoła.

       
     

IX
Dni Światła - Tom I - Dziedzictwo - Część Pierwsza - Rozdział X
XI