II
Dni Światła - Tom I - Dziedzictwo - Część Druga - Rozdział III
IV

     III
     
      Przed wspólną zabawą dla naszej społeczności
dumałem o tym, co miało się wydarzyć.
Agata chciała przyjść na finał uroczystości.
Ja sam zaś byłem potwornie nieśmiały.
Cóż począć, gdy ujrzałbym ją pośród tańczących,
czy onieśmieliłaby mnie jej wspaniała uroda?
Czy rozmawiać z nią, odkrywając przed nią swe serce,
czy liczyć na odwzajemnienie sympatii?
      Przede wszystkim zamierzyłem zachować
roztropność, by nie dać się porwać impulsowi chwili,
by nie ulec wizerunkowi innej dziewczyny
ani lubej swej nie zatrwożyć odważnym działaniem.
      Jadąc na miejsce, w głowie miałem zamęt,
być może uleczył mnie on od natrętnych marzeń,
choć odebrał mi mocno pewność siebie,
powodując, że stałem się mało naturalny.
      Wstąpiłem do sali wypełnionej gośćmi,
lecz nie ujrzałem znajomych, gdyż żaden z nich nie miał przyjść,
za to w świetle lamp, jeszcze nie przygaszonych,
mogłem rozglądać się bardzo daleko.
Przylegało tutaj kilka innych pomieszczeń;
zdążyłem wszystkie obejść i wnikliwie obejrzeć,
nie zastałem jednak nigdzie mej wybranki,
a umysł zaczynał wątpić już w to, czy się zjawi.
      Ruszyły machiny przestrzennego dźwięku.
Był to nowy eksperyment sztuki akanejskiej:
w każdym miejscu słyszało się coś odmiennego.
Melodia zaś nabierała coraz więcej wdzięku.
Kto tak wspaniale skomponował kunsztowne
frazy, że tyle radości wstąpiło w zebranych?
     
Początkowo miano tańczyć każdy z osobna,
krocząc w jednym rytmie przy różnej tonacji.
Posyłano sobie uśmiech za uśmiechem,
spojrzenie za spojrzeniem – mężczyzny do niewiasty.
      Niektórzy dość szybko, inni nieco wolniej
zwrócili się ku sobie w przypływie okazji,
a gdy nastały spokojne ballady,
wiele par zaczęło się ciasno obejmować.
Było to sprzeczne z moją moralnością;
inaczej niż ja postępowali ludzie wkoło.
Trwałem w adoracji duchowej Miłości,
oni zaś szukali praktycznej znajomości.
Być może niektórzy zostali ze sobą,
być może poznali się przyszli małżonkowie,
lecz ja unikałem tego typu zachowań.
Samotnie zasiadłem na ławie samotnych.
      I czułem się dobrze w tym bezpiecznym stanie,
z dala od pokus związanych z pożądliwością.
Choć zaznałbym czyjejś pozornej przychylności,
tak naprawdę nadal nic nie wiedziałbym o dziewczynie,
a już miałbym zmysły niepotrzebnie rozbudzone.
Ta przyjemność mogłaby się zaraz skończyć
i mógłbym doznać lęku, że jest to nietrwałe,
a utrata nienależnej bliskości
spowodowałaby tylko zwielokrotniony żal.
Czyż intymność nie służyła do tworzenia życia
i wyrażania uświęconej Miłości małżeńskiej?
      Podeszła do mnie pewna znajoma panna.
Była nią Elżbieta, poznana przed odlotem
w trakcie wakacji w nadmorskim kurorcie,
ta, która poprosiła mnie wtedy o przyjaźń.
Usiadła tuż obok i na coś czekała,
rozczesując przepiękne bujne blond włosy,
a oczy jej zrobiły się tęskne;
stała się jakby podobna do mej siostry.
     
Po długim wahaniu nawiązała dialog,
pytając mnie o szczegóły kosmicznej wyprawy.
Ja odpowiadałem na każde jej pytanie,
samemu nie podtrzymując tej rozmowy.
Źrenice jej, szeroko w półmroku rozwarte,
nie reagowały na rozbłyski świateł,
a dłoń jej czekała na gest z mojej strony.
Widać było, że bardzo chciała wspólnie zatańczyć,
lecz tym razem okazała pokorną nieśmiałość.
      Przyjaźnie skończyła się bliska konwersacja.
Odchodząc, nie okazała żalu ani urazy.
Nie widziałem jednak, co w głębi duszy myślała.
      Wtem na podwyższeniu ujrzałem Agatę.
Siedziała za konsolą do obsługi nagrań.
Przez cały ten czas puszczała swe własne utwory!
Wstąpił we mnie podziw dla niezwykłego kunsztu.
Sama jedna tworzyła tak bogate dzieła.
Patrzyła na ludzi w ten sam sposób co ja;
być może to samo działo się w naszych wnętrzach.
Dumaliśmy o wzniosłości ponad przeciętnością,
postrzegając wiele spraw inaczej
niż ci, którzy kierowali się kaprysem ogółu.
Być może nawet wstąpiła w nas ta sama refleksja:
gdzie jest prawdziwa Miłość pośród bliźnich?
Niektórzy po prostu byli ze sobą;
może czynili to dla zmysłowych doznań,
a może szukali tylko kogoś,
kto po prostu nawiąże znajomość.
Ta druga część ludzi nie naśladowała tej pierwszej,
hołdowała natomiast zasadzie,
że gorzej być samemu, a lepiej razem.
Lecz czyż i ja nie chciałem obecności mej lubej…?
      W spotkaniu naszych oczu długo wytrwaliśmy,
a coraz bardziej wyczekiwałem momentu,
aż spotkam się z nią i usłyszę z jej ust,
że kocha mnie tak, jak ja ją miłuję.
Marzenie to do głębi opanowało me serce.
A ona emanowała cudowną urodą,
odziana w szatę uszytą z okazji
celebracji udanej kolonizacji.
W ruchach swych zdradzała wdzięk i dostojeństwo.
Z jej wnętrza wypływał niepojęty talent,
wyrażony wirującą przestrzenną melodią.
Po tafli harmonii sunęła jak łabędź.
Połączyła nas odporność na pokusy cielesne:
by, obłapiając ciała, nie dać się zwieść nieprawdzie,
a zadając się z kimś obcym, nie pogardzić Nadzieją.

       
     

II
Dni Światła - Tom I - Dziedzictwo - Część Druga - Rozdział III
IV