VII
Na jasne niebiosa wzbił się pojazd,
zdobywając majestatycznie wielkie przestrzenie.
Tysiące oczu oglądało pokaz.
Odleciał z Akios, znikając w kilka minut.
A ja siedziałem w nim przed prostym kokpitem,
sterując nowo-zbudowaną maszyną.
Wyznaczyli mnie na pilota prototypu,
będącego szczytem myśli technicznej.
Jak szybko reagował na ruchy mej dłoni!
Jakby sam odgadywał kolejną moją czynność
i dokąd za chwilę zechcę polecieć.
Mój system nawigacji, po części bazujący
na rozwiązaniach zaimplementowanych w wizjerze,
użyty po raz pierwszy w jaskiniach na Zeidzie,
doskonale przewidywał wolę oblatywacza.
Szukałem chmur, lecz prawie żadnych nie dostrzegłem,
tak rzadko gościły nad Akanejską równiną.
Tylko hen, wysoko, niewielkie cirrusy
spowiły się wiatrem tuż pod stratosferą.
Nie minęło nawet pół minuty,
a już przebiłem warstwę obłoków,
która wyglądała jak bardzo cienka plama.
Tu, na Akanium, które ma mniejszą średnicę
niż moja rodzima błękitna planeta,
ciśnienie powoli malało wraz z wysokością,
a do próżni było jeszcze daleko.
Lecz dużo łatwiej było ją osiągnąć.
Samolot kosmiczny wykonano z kryształu,
sublimującego dopiero przy wielkim gorącu,
przeto rozwinąłem gigantyczną prędkość
kilkunastu – miary ziemskiej – machów.
Pomimo turbulencji od wirów powietrza,
jak tkanina przez bolid wprost rozcinanego,
wytrzymał korpus, utrzymując stateczność,
a nieważkość zadziałała w całej swej sile.
Niewiele brakowało, by ulecieć w przestrzeń,
przekroczywszy aż nadto tę krytyczną szybkość,
gdy już tylko udaną ucieczkę można przedsięwziąć
i na wieki wieków zawitać do Kosmosu.
Ale napęd ten, stworzony przez naukowców,
z Karolem jako liderem zespołu na czele,
skrywał w sobie plan najśmielszego projektu,
na jaki pozwolić mogły osiągnięcia techniczne.
Oto zwyczajne spalające się paliwo
sprzężono z właściwościami cząstki Fenomenu,
negującego ujemne wpływy przeciążenia.
Teraz rozpędzać się można było z miejsca,
osiągając przyspieszenia istnie gigantyczne…
Mój rumak zwolnił, by swobodnie opaść
ku jednemu z nielicznych zamkniętych
mórz, zawieszonemu nad depresją dzięki wałowi,
na którym znajdowały wielkie tamy.
Płynęły z nich rzeki nawadniająca pola.
Obraz zbliżał się w wraz ze zmniejszaniem się odległości,
dzielącej mnie od rozbicia się o skały.
Pozwoliłem, by słup ognia oznaczył niebiosa.
Pochodził on z płonącej z rozdarcia atmosfery.
Z prędkości kilku machów w parę sekund
zatrzymałem samolot metr nad taflą wody.
Rozległ się huk.
Wywołała go fala uderzeniowa.
— Boże, jak wspaniale mi w tej cudownej mobilności, jaką daje mi ta cząstka materii! Ukazałeś w niej Chwałę Twego Stworzenia, a dając nam ją odnaleźć, okazałeś nam swoją Dobroć. Ofiarowuję Tobie ten prototyp w służbie dla pokoju i rozwoju techniki… Niech Twoja Opatrzność czuwa nad jego wykorzystaniem.
Lecz oto sztuczny wicher wywołał tsunami.
Choć sam przeżyłem dzięki antygrawitacji,
wzbudziłem zagrożenie bezmyślnym działaniem.
Dziura w wodzie, po chwili już zapełniona,
pierścieniem pędzącej góry ruszyła ku tamie,
by przebić nawet tak wielką, jak tutaj, zaporę
i dokonać z mojej winy wielkiej dewastacji.
Przerażony, poleciałem pod czoło zagłady.
Obróciłem się i zobaczyłem spokojne morze.
–H– To niezwykłe, ale odkryłeś nowe zastosowanie dla tego wynalazku. To doskonała broń do walki na wodzie.
— Widzisz to na radarze? Co się stało? Gdzie się podziała fala?
–H– Pre-Akanejczycy stosują system kierunkowych bomb głębinowych, które zawracają tsunami od tamy. Seria niewielkich wybuchów jest dla niej nieszkodliwa, a stopniowo zatrzymuje większą falę. Gratuluję odwagi i udanego lotu. Karol wzywa cię do Instytutu na drugiej półkuli. To ostatnie zadanie na dziś.
— Potwierdzam i dziękuję za wyjaśnienia.
Pojazd osiadł pionowo na pasie startowym.
Wysiadłszy zeń, nie miałem zawrotów głowy
a krok mój w żadnej mierze nie był chwiejny.
Tuż obok czekał wagon kolejowy,
mający mnie zawieść pod instytut naukowy.
Bez wahania usiadłem w pustym przedziale.
Nie nudziłem się pomimo niewielkiej prędkości.
Nagle skomunikowała się ze mną Alicja
i zdała sprawę z odwiedzin znajomych.
Zapraszano ją do opuszczenia Kasjopei
i odnowienia kontaktów ze wspólnotami,
lecz ona na razie im odmówiła,
odkładając na przyszłość odległe wyjazdy.
Obiecała przecież, że na dłużej z nami zostanie.
–*– Mówiono mi, bracie, o niedawnych doniosłych wydarzeniach w Akios. Widzę, że poszczęściło się naszej społeczności ku Chwale Bożej.
— Byłaś w katedrze? Jak się podobało?
–*– Owszem, prezentuje się okazale, jest nawet zadziwiająca. Dla mnie takie duże katedry są nowością, gdyż nie spotkałam tak wielkich zanim przybyłam na Oceaniczną. Jednak każda chrześcijańska świątynia jest Przybytkiem Bożym. W każdej przecież Jezus przebywa w Tabernakulum.
— Z pewnością ta jest trochę przesadzona, ale sądzę, że po tym wszystkim mogliśmy sobie na to pozwolić. Ludzie bardzo to przeżyli, ale ja jeszcze bardziej ¬– podczas osobistego spotkania z Bogiem w Sakramencie.
–*– Cieszę się, że On daje się tobie doświadczyć. Ale sama staram się nie opierać Wiary na uczuciach – one tak często się zmieniają… Ale skoro występują, to przyjmujemy je ku pożytkowi, oczywiście te budujące.
— Masz rację. A teraz inna sprawa: co sądzisz o tym ostatnim postępie nauki?
–*– życzę wam, byście wykorzystali to w dobrym celu. Tyle już doświadczyłam złego użycia wynalazków! Pielęgnujcie dorobek, by nie stał się narzędziem skierowanym przeciwko nam samym. Przepraszam, że udzielam tobie tyle rad, ale domyślam się, że tego właśnie oczekiwałeś…
— Jak zawsze służysz mi pomocą, Alicjo.
–K– Witam, nie przeszkadzam?
To Karol wszedł do środka pociągu,
który właśnie przyjechał do stacji docelowej.
i zapraszał, bym udał się na zwiedzanie.
Wśród zieleni wyrastał szklany budynek
pobudzający wyobraźnię ciekawymi kształtami:
z jednej części do drugiej wystrzelały
łukowate korytarze zawieszone nad ogrodem
a mieszkańcy spoglądali z nich przez szybę
na dzieła uczynione ręką ludzi i robotów.
Tu i ówdzie rzeźby z różnych metali
same z siebie stanowiły dekorację,
zaś mały pomnik odkrytego pod lodowcem statku
wieńczył plac niewielkiego planetarium.
Nawet niebo bieliło się tu jakby mocniej…
Wstąpiliśmy do wnętrza przyjemnego dla oczu,
pełnego radującej umysł estetyki.
Pomieszczenia naukowe przyległe do holu
zapraszały do wstąpienia otwartymi drzwiami.
Wzory i teorie, spisane na tablicach,
pomagały w przypomnieniu podstaw teoretycznych.
Ja sam wiele nowego nauczyłem się w ten dzień,
kierując na ściany ciekawskie spojrzenie.
Niejeden wzór mógł się kiedyś przydać.
–K– Co powiesz, przyjacielu? Przeżywasz to samo uniesienie co i ja?
— Chodzi o ten instytut, czy tak w ogóle?
–K– Wszystko. Spełniają się nasze doczesne marzenia. Szczególnie moje. Wezwałem cię tutaj tak naprawdę nie po to, by razem nad czymś pracować, lecz by spytać o coś, co nurtuje mnie od dawna.
— Słucham, Karolu.
Powieki wąskich oczu coraz bardziej się zwężały
na ciemnej, opalonej słońcem twarzy.
A jej spokojne łacińskie rysy
jeszcze bardziej spoważniały w mimice.
Gęste włosy, tak czarne, że aż niebieskawe,
osiadły w pełnej długości na wielkich ramionach.
Ktoś obcy raczej przeraziłby się
wyglądem tej osoby o poczciwym
sercu uduchowionego naukowca.
–K– Czy taka jest nasza przyszłość?
Całym sobą próbowałem zachować powagę,
choć kusiło mnie, by obrócić te słowa w żart.
–K– Czy to wszystko, co mieszkańcy Świętej Ziemi mogli osiągnąć? Może wypadałoby uczynić coś jeszcze? Nawet za cenę opuszczenia Akanium? Co o tym sądzisz?
Nie uciekłem od pytania w całej jego glorii,
jaką przyniosła doniosłość zawartego w nim przesłania.
— Moja siostra mówiła o potrzebujących w Kosmosie… Tam wyczekuje się jeszcze Dobrej Nowiny.
–K– Zatem Kosmos… Nie wiem, czy nam pozwolą do siebie wyjść, jak zezwolili ci zacni Pre-Akanejczycy. Znam dobrze historię. Musimy ustabilizować się w tym nowym układzie gwiezdnym.
— Obawiasz się wojny…?
Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem,
ale kości rzucone, gra toczy się dalej.
— Henryk sugerował, że możemy wytworzyć nową broń opartą na Fenomenie.
–K– A, tak, broń… Nie mówmy o tym dzisiaj. Nie w instytucie nauki.
— Alicja powiedziała, by wykorzystać nasz dorobek w dobrym celu i by go pielęgnować, ażeby nie zaginął.
–K– Chętnie porozmawiam z nią o tym. Co ty na to?
— Jak najbardziej, to wspaniała osoba…
–K– Kiedyś… kiedyś skrzywdził mnie pewien wynalazek. Ale nie zrezygnowałem z mojego Powołania. Nigdy tobie o tym nie wspominałem.
— Teraz masz okazję.
–K– I właśnie to uczynię. Niegdyś na moją uczelnię przybyli goście stamtąd, spoza Świętej Ziemi. Wiedziałem już wtedy, że nie jesteśmy sami w Sol Centralis. Poznałem dziewczynę i zaprzyjaźniłem się z nią. Głosiłem jej Ewangelię, a ona słuchała. Było wspaniale… Ale po kilku dniach znikła. Szukałem jej wszędzie. I znalazłem.
Przerwał. Mówił szybko
a na czoło wystąpił mu zimny pot.
I zgorszenie.
–K– Znalazłem jej ciało.
— To przykre. Odeszła…
–K– Nie. Jej nigdy nie było.
— Nie rozumiem.
–K– Przywiązałem się do kogoś, kto nie był osobą. Do kogoś, kogo nie spotkam w Niebie… nigdzie… Gdyż tak naprawdę nigdy nie istniał…
Zadrżałem na ciele.
–K– Ona była eksperymentem. Wyglądała jak człowiek i posiadała sieć neuronową. Zaprogramowali ją. Była androidem.
— A… ach!!!
–K– To wydarzenie zbliżyło mnie do Boga. Tylko On stał się dla mnie Pewnością, a wszystko inne było ulotne. Eksperymentu nie powtórzono. Chciano nam udowodnić, że człowiek nie ma duszy. Że komputer też jest zdolny do kultu religijnego.
— … a jest?
–K– A jak to stwierdzisz? Sama obserwacja nie wystarcza. To wykracza poza świat obserwowalny zmysłami. Tu potrzebna jest Wiara. Dusza ludzka stwarzana jest przez Boga w momencie poczęcia. To nie jest wytwór materialnej sieci neuronowej, lecz Dar. Oni tylko rozbudzili we mnie dalsze przemyślenia, nie tłumiąc wcale poprzednich.
— Podobno nieśmiertelną duszę posiada tylko człowiek. Sądzisz, że mogą ją mieć także inne cielesne istoty?
–K– A kto to jest „człowiek”?
— Do czego zmierzasz?
–K– Badajmy Wszechświat. Nie skupiajmy się tylko na Akanium. Chcę, by wszyscy, którzy posiadają rozum i wolną wolę, poznali Boga Wszechmogącego, Jezusa Chrystusa. On odkupił wszystkich grzeszników. Wszystkich narodów, ras i…
— …no właśnie, czego? Wierzysz w istnienie istot pozaziemskich?
–K– Nie wiem, czy wierzyć. Ale można poszukać. Nie boję problemów filozoficznych z tym związanych. Już jeden przeżyłem i nadal widzę podobieństwo Boże w człowieku, a nie w jakiejś sieci neuronowej. Człowiek nie stworzy drugiego człowieka, jak próbował, może go tylko zrodzić. Ale Bóg potrafiłby stworzyć także inne istoty, gdyby tylko chciał. To On obdarza duszą. Lub ostatecznie pozwolić, by zostały jakoś „zrodzone” przez ludzi.
— A chciał? Twierdzenie, że istnieją ludzie nie wywodzący się od pierwszych rodziców jest herezją poligenezy. To samo z pewnością dotyczy istot pozaziemskich.
–K– Czy samo poszukiwanie jest czymś złym? Można przynajmniej próbować wykazać, że ich nie ma w osiągalnej odległości. Poza tym wyprawy zamorskie pozwoliły niegdyś odkryć czerwonoskórych mieszkańców drugiego kontynentu, odizolowanych od łacińskiej cywilizacji. Z wielkim entuzjazmem poddali się Ewangelizacji, chociaż nie od razu wszyscy uznali ich za ludzi. Może tak samo będzie z rozumnymi istotami? Może czekają gdzieś na kontakt z nami, którego tak bardzo potrzebują? Nie boję się poznawania Wszechświata, gdyż nauka nie stoi w sprzeczności z Wiarą, o ile opiera się na faktach, a nie na spekulacjach.
— Sądzisz, że istnienie takich istot jest możliwe bez poligenezy?
–K– Czyli że pochodziłyby jednak od nas? Zbadajmy to. Rozum, bazując na obecnych teoriach naukowych, mówi mi, że nie. Ale Wiara, że tak. To, że nie wiemy, jak by to było możliwe, to nie znaczy, że nie jest. Boża logika jest ponad logiką czysto ludzką; wszak nie posiadamy nieograniczonej wiedzy. A badania naukowe pozwalają nam głębiej poznawać zamysł Boży i godzić Wiarę z rozumem. Po to właśnie będziemy eksplorować Wszechświat.
— Kiedy… kiedy lecimy?
–K– Na razie odwiedzimy tylko sąsiednią biosferyczną planetę, Mewonę, obiegającą drugą gwiazdę. A potem poczekamy, aż wyjaśni się sytuacja polityczna.
— Powiedzmy o tym przyjaciołom.
–K– Udajmy się do Wojciecha. Właśnie on pragnie nawracać wszystkich mieszkańców Wszechświata.
|