VII
Dni Światła - Tom I - Dziedzictwo - Część Druga - Rozdział VIII
IX

     VIII
     
      W lesistym buszu w strefie równikowej
wybudowano klasztor, w którym mieszkał Wojciech.
Podążaliśmy tam spiesznie niewielkim samolotem.
Dyskutowałem z Karolem o różnych rzeczach.
Lecz niedawny temat nie dawał nam spokoju:
utrata nieistniejącej znajomej,
umaterialnionej na niby w bezdusznym robocie.
Nieszczęsny eksperyment dotknął jakby nas obu,
odciskając piętno na wrażliwych sercach.
      — Co czułeś, gdy okazało się, że ona nie istniała?
     
–K– Trudno mi było przyjąć do świadomości ten fakt. Wciąż wspominałem cudowne chwile spędzone na rozmowach z nią. Oni tak dobrze „nauczyli” sieć neuronową naśladować człowieka, że nikt by nie odgadł, z czym mieliśmy do czynienia. Odejście to jakoby siało większą grozę niż śmierć, gdyż nie istniała nawet jej dusza, której iluzję pokochałem.
     
Jak myślisz, czy ten robot stał się osobą?
     
–K– Nie rozsądzam tego rozumowo. Zakładam, że nie. To Bóg tworzy osoby, nadając im duszę; nie wiem, w jaki sposób to się dzieje; a człowiek tylko daje życie drugiemu człowiekowi poprzez poczęcie dzieci. Nie wiem, czy Pan nadał duszę tego androidowi. Takie coś jest teologicznie niemożliwe. A naukowo – raczej nie do osądzenia.
     
Czy sądzisz, że można zabijać takie istoty?
     
–K– A czy można zabijać zwierzęta? Można, ale nie bez potrzeby. One też odczuwają i być może ów robot coś odczuwał, jeżeli stał się w jakiś sposób istotą żywą.
     
Jak się uporałeś z żalem po stracie tej „osoby”?
     
–K– Rozważyłem, co się dzieje, gdy odchodzi ze świata żyjących na przykład ukochane przez nas zwierzę. Wydaje mi się, że skoro Bóg powołuje je do życia, to są one wyrazem jego Woli w Stworzeniu. Kierują się zaszczepionymi weń przez Stwórcę instynktami. Nie są one doskonałe, gdyż wszystko zostało skażone przez Grzech Pierworodny i zjadają się nawzajem od zarania dziejów. Przypuszczam, że w Raju otrzymamy ekwiwalent jakiegokolwiek nie-osobowego stworzenia żyjącego – w osobowym Panu Bogu, Stwórcy wszelkiego istnienia, który w każdej chwili może je powtórnie powołać dla nas do życia, o ile zechce. Ale przecież On Sam nam wystarczy. A Jego Chwałę oglądamy w istotach, więc czyż On Sam nie znaczy więcej niż wszystkie Jego dzieła? Jeżeli ten robot udawał istotę, poddającą się woli jego twórców i Samej Opatrzności, która moim zdaniem decyduje też o realizacji większości prawdopodobieństw, to o ileż wspanialej będzie poznać Samego Boga?
     
A co sądzisz o wyjątkowości człowieka?
     
–K– Jezus Chrystus stał się Człowiekiem i dzielił nasze trudy, ogołacając się z Własnej Chwały, jaką miał przed Wcieleniem. Poza tym jako Bóg Osobowy Jest Obecny w człowieku w Eucharystii. Do tego utożsamił się z „tymi najmniejszymi”,, wzgardzonymi przez świat”. Jesteśmy do Niego podobni. Podobnie jak On i inne byty duchowe, posiadamy Wolną Wolę i Rozum. Jesteśmy osobami, jak On Nimi Jest, a Stworzenie samo w sobie nie jest, za wyjątkiem właśnie bytów obdarzonych duszą.
     
Czyli ludzi i aniołów. A co z innymi mieszkańcami Wszechświata, jeżeli istnieją? Pragniesz ich przecież odnaleźć.
     
–K– Nie wiem. Może posiadają duszę, a może nie. To pierwsze na pewno wystąpi, jeśli pochodzą z monogenezy. Wtedy będą w stanie przyjąć Prawdę o Zbawieniu, gdyż posiadają jakiś związek z grzechem pierworodnym popełnionym przez pierwszych rodziców. Właściwie poznamy to po zbadaniu, czy posiadają rozum i wolną wolę, gdyż samo pochodzenie stwierdzić jest o wiele trudniej. Materiał genetyczny może bowiem ulegać degeneracji.
     
Jeżeli Kosmici okażą się rozumni, to zapewne będą posiadać duszę. I zapewne będą potrzebować Zbawienia, bo inaczej ludzie, stworzeni na Obraz i Podobieństwo Boga, byliby jako jedyni upadli w całym Wszechświecie – czyż to nie umniejszałoby Ofiary Chrystusa za nas, stworzonych na Obraz i Podobieństwo Boże, i czyniło kimś gorszym od innych materialnych istot? To czysty absurd. Muszą więc mieć z nami wiele wspólnego, przynajmniej grzech pierworodny, a zatem i pochodzenie… A zastanawiałeś się nad tym: jeżeli dana osoba odchodzi ale nie spotkamy jej w Niebie, gdyż odrzuciła za życia Zbawienie poprzez grzech śmiertelny, to co pocieszy tych, którzy ją za życia miłowali?
     
–K– Czy ja studiowałem dogłębnie teologię? Może znajdziesz odpowiedź na to pytanie u innych. Na razie przedstawmy naszemu przyjacielowi propozycję kosmicznych badań.
     
Łagodne lądowanie przerwało rozmowę.
Oto nastał czas odmiennych aktywności.
Ujrzeliśmy przytulne budynki klasztorne,
wzorowane stylistycznie na pradawnych czasach.
Otaczający ją wysoki mur tworzył
przestrzeń izolowaną od doczesnego świata,
lecz bardzo szeroko otwarte wrota
zapraszały do odwiedzenia wnętrza.
      Urozmaiceniem wszechobecnego
gąszczu były przyjemne dla oka wzniesienia.
Niewątpliwie łatwo tu przychodziła inspiracja
do życia w nieustannej kontemplacji Boga.
      Na ścianach widniały biblijne obrazy,
wykonane z kunsztem w specyficznej konwencji,
albowiem kto patrzył, odnosił wrażenie,
że dotyczą spraw jego samego.
Ciszę wypełniał odgłos podniebnego ptactwa;
znalazło ono tutaj schronienie.
      Minęliśmy mnicha, piszącego książkę
ręcznym sposobem notacji treści,
jak też innych dwóch, oddanych kontemplacji
nad wzajemną relacją nauki i Wiary.
      Znikały powoli wszelakie bariery,
jakie dotąd budowałem, by deprecjonować
trudny wybór spędzenia reszty życia w zakonie.
Dola mnichów nie była dużo „gorsza”
niż zabieganych w codzienności świeckich.
Ich modlitwy wyrażały szczerą Adorację,
a czasu z powodzeniem na wszystko im starczało,
zatem nikt nie spóźniał się z uwielbieniem Pana.
      Przyjazne spojrzenia, kierowane na nas,
były przez nas dobrze odbierane,
aż sami pragnęliśmy wynieść stąd tę życzliwość,
aby podzielić się nią z mieszkańcami Akios.
Wskazały nam drogę do kamiennego kościoła.
Jakże wydał nam się diametralnie inny!
Swą prostotą wyszydzał Diamentową Dumę
akanejską. Na rysunkach o dziejach
Narodu Wybranego spostrzegliśmy
pradawną Świątynię Salomona,
a potem poruszające malowidło,
na którym Prorok lamentował wraz z ludem,
gdy z przybytku Bożego zostały ruiny.
      W jednej chwili objąłem rozważaniami
zdarzenia ostatnich i dawniejszych dni,
i zrozumiałem, że wszystko przeminie.
Faktycznie, warto uczyć się już teraz
logiki nieprzemijającego Nieba.
      Zaproszono nas na niedzielną Eucharystię.
Stawiliśmy się na nią w kościele przyklasztornym.
Otoczyły nas srogie kamienne ściany,
kierujące nasz wzrok ku Ołtarzowi.
Pokora świątyni oraz braci zakonnych
skruszyła jakby akanejską pychę.
      Nagle zabrzmiały dźwięki organowej muzyki
towarzyszącej śpiewanemu Słowu Bożemu.
Głęboko poruszały serca, wypełniając przestrzeń.
Wraz z czytanym tekstem dopełniały się w brzmieniu,
pozwalając treści obu Testamentów
bardziej wyraziście docierać do naszych wnętrz.
      W pewnej chwili zauważyłem Alicję,
choć myślałem wcześniej, że została w stolicy.
Spostrzegłem też ludzi inaczej ubranych,
na pewno nie obywateli Akanium ni świętej;
może pochodzili z owej Ambasady?
Może to ci, którzy byli z siostrą, gdy ją poznałem…?
      Wspólnie się modlący Kapłan oraz wierni
stali się świadkami bezkrwawej Ofiary
Chrystusa, w którego obecność nikt tutaj nie wątpił,
w oazie ludzi wierzących naprawdę.
      Po zakończeniu świeccy opuścili świątynię,
a ruszyło za nimi kilku duchownych.
Reszta pozostała, by w rozciągłości swych dni
cieszyć się z intensywnej pracy i modlitwy.
      Wśród członków kosmicznej Ambasady Ziemi
omawiano przeróżne akanejskie sprawy.
Tak, to byli oni! A wśród nich i Ewa,
jak mówiono na Alicję w tym towarzystwie.
Na uboczu świata zaaranżowano
spotkanie, z daleka od ruchliwych dróg,
z daleka od zgiełku gwarnych kolonistów
a przede wszystkim od słynnego Akios,
tutaj, w wyciszeniu ducha oraz serca.
      Jak mądre rzeczy mówiła moja siostra!
Trzeźwo postrzegała problemy doczesnego świata,
wystrzegała się mentorskich postaw,
troszczyła się o mieszkańców Kosmosu jak matka.
Słuchali ją wszyscy, a głos jej spokojny
i miły dla uszu, jak u bliskiej osoby,
przekonywał wszystkich do czynienia Dobra
i zaciągnął nas, podbitych, do Bożej niewoli,
która lepsza była od swawolnej wolności.
     
Zapadły postanowienia ważne dla Wszechświata
– tu, w miejscu izolowanym od rozgłosu i sławy:
miała nastać współpraca między układami,
a Akanium miało rozesłać swoich misjonarzy.
Odtąd Chrześcijanie, bez względu na swoje
miejsce pobytu mieli sobie wzajemnie pomagać:
planeta planecie, narodowi naród,
a współdziałanie bez skazy izolacji
miało objąć Ligę Wolnych Układów,
w tym Świętą Ziemię oraz Akanium.
      Jak odważnie, wbrew zakazom, wyruszono z Ziemi,
tak, na przekór światu, lud Boży miał się rozprzestrzenić…
      Dopiero w tym momencie przyszedł do nas Wojciech.
      –W– Pozdrawiam was, bracia i siostry. Przepraszam, że wcześniej nie mogliście mnie zobaczyć, ale Biskup udzielał mi uprawnień do pracy misyjnej. Oto więc stoję przed wami i jestem gotowy! Danielu i Karolu, Ewo i czcigodni goście z Ambasady, i wy, moi najdrożsi bracia zakonni: poślijcie mnie, dokądkolwiek pragniecie, a będę z wami współpracował dla Dobra Kościoła w całym Kosmosie.
     
–K– Niezła przemowa, Wojciechu. Jeżeli nikt tobie jeszcze nie przydzielił zadań, to może polecisz z nami badać układ Eta-Kasjopeję poza Akanium? Mało tam co prawda owiec do nawracania, raptem nas dwóch, ja i Daniel, ale być może to się kiedyś zmieni…?
     
–W– Mam pozwolenie udać się, dokąd potrzeba, a nikt inny dotąd nie złożył na razie lepszej propozycji. Polecę więc z wami, jak towarzyszyłem wam za dawnych czasów przy wyjazdach rowerowych!
     
A ty, Alicjo będziesz z nami?
     
–*– Przepraszam, ale nie nadaję się do eksploracji; myślę że to rozumiesz, Danielu. Ale życzę wam wszystkiego dobrego! Zapytaj lepiej Agatę. Sądzę, mój kochany bracie, że zgodzi się z wami polecieć…
     


     

VII
Dni Światła - Tom I - Dziedzictwo - Część Druga - Rozdział VIII
IX