XVIII
Stało się to, na co od dawna czekałem:
oto wysłano nas poza Akanium.
Poza Eta-Kasjopeję, do pozostałych światów,
tych niegdyś nam wrogich, a dzisiaj przyjaznych.
Udaliśmy się tam bez rozgłosu.
Elżbieta udzieliła nam znaczącej pomocy:
podała współrzędne na planecie Nigorii,
gdzie archeolodzy mieli podobno coś odnaleźć.
Ja wraz z Alicją i nikt poza tym
polecieliśmy, by ujrzeć wiadomość od przodków.
Lecz siostra nie traktowała w ten sposób wyprawy;
znalazła się tutaj dla zupełnie innych
celów… ażeby mi towarzyszyć.
Nasz statek o napędzie tachionowym
bez przeszkód dotarł do Ambasady Ziemi.
Bez wzbudzania niczyjej uwagi
opuściliśmy się małym promem na powierzchnię.
Nic nie mówiła. Jak tam miało być?
Ona wiedziała. Całą młodość spędziła przecież
w krajach poważnie dotkniętych ateizmem.
Do Ambasady szło się zwykłymi osiedlami.
Technika była podobna do akanejskiej.
Więcej gliderów, budynków, mniej zieleni,
zgiełk i wszystko to, co w każdym dużym mieście.
Czuła się normalnie. A ja nie: błądziłem oczami,
szukając tego, co nas wyróżnia, a ich nie.
–*– Spokojnie, nie skupiaj uwagi na tym, co niedoskonałe, bo zobaczysz tutaj także wiele dobrych rzeczy.
Nie posłuchałem jej. Zwróciłem wzrok na wielki plakat,
na którym naga kobieta coś reklamowała.
Po chwili mocno tego żałowałem.
Czekanie na Małżeństwo miało być tak długie i wspaniałe,
a tu tak bliskie i łatwo wzbudzone pożądanie.
Lecz czy na Ziemi było mniej nieprzyzwoitości?
Czy brakowało tam kultu przyjemności?
Siostra chwyciła mnie za rękę w troskliwej opiece;
natychmiast znikło wspomnienie nagiej pani
i nie pojawiło się w mych myślach już więcej.
— Dziękuję. Jakoś mi tu dziwnie nieswojo. Czuję niechęć do miejsca, nad którym nie wzywa się Imienia Bożego.
Przed nami pojawiła się kaplica.
Tuż obok mieścił się gmach Ambasady.
Rozwiały się wszystkie lękliwe obawy.
Wkoło przechodzili normalni ludzie.
Żaden z nich nie różnił się od Akanejczyka.
Pozory jednak mogły być zawodne.
Nagle ujrzałem zdążającą ku nam młodzież:
ubrani skąpo, głośno przeklinali.
Mówili o seksualnych przygodach w VR.
Z lęku przed czymś złym nagle zadrżałem.
Jeden z nich przypatrzył się uważnie mojej siostrze,
a wiedziałem, że w myślach rozbiera ją i pożąda.
W reakcji na to spojrzała ku górze
niewiasta o tej samej krwi co moja.
–*– Czy wiesz o tym, że w jednym z wielkich układów żyją Chrześcijanie, i choć większość jego mieszkańców to poganie, wyznawców Chrystusa jest tam więcej niż na Akanium i Oceanicznej razem wziętych?
— Tak zaludniona jest ta planeta? To niesamowite. Więcej niż nas?
–*– Dlaczego „więcej niż nas”? Czy my z Oceanicznej różnimy się od nich w Wierze? To właśnie ten niesprawiedliwy podział na „nas” oraz „ich” mógł pogłębić izolację, Danielu.
— Masz rację… My, mieszkańcy Świętej Ziemi i Akanium zapewne mniej się wyróżniamy, niż nam się wydaje. Czy dużo tu takich… jak ci chłopcy, których minęliśmy?
–*– Będzie coraz mniej i już tak się dzieje.
Wyłonił się budynek, otoczony drzewami,
nasz punkt docelowy dzisiejszej wyprawy.
Uroczyście inny niż zwykłe domostwa,
nie wypadało bowiem, by miał gorszą postać.
Małe dziecko przed nami wyprowadzało psa,
a ciągnąc go na smyczy, rzucało brzydkie słowa;
w końcu szczenię, oberwawszy butem,
zaskowyczało z bólu, szarpiąc się na smyczy.
A młodzieniec uśmiechnął się okrutnie
i szukał pochwały, zerkając dookoła.
Lecz czyż i ja nie „smakowałem” w zabijaniu bliźnich?
–*– To dziecko nie ponosi jeszcze pełnej winy za ten czyn. Ponoszą ją raczej ci, którzy je wychowali. Najtrudniej jest głosić Prawdę tym, którzy trzymają władzę, a to właśnie oni najbardziej demoralizują społeczeństwo. Lecz teraz się to zmieni.
W mojej głowie zaświtało pewne porównanie.
— Czy ty… rozmawiałeś z nimi podczas konfliktu zbrojnego?
Po raz pierwszy zauważyłem u siostry zmieszanie,
jakbym to ja zaczął czytać w jej myślach.
Przypomniałem sobie, co mówiła
o niej Elżbieta. Czyżbym odkrył sekret tej wojny?
–*– Elżbieta tobie powiedziała…?
— Nie do końca… Rozmawiałaś z samym dowódcą ateistów?
–*– Nie ma jednej takiej osoby… Pracowałam jako antropomodelka, więc mnie powszechnie znano… Wykorzystałam tylko szansę…
— Ale… ty… tak? Namówiłaś ich do pokoju?
–*– Nie tylko ja…
Nie odezwaliśmy się więcej przez jakiś czas.
Kim ona jest? Kto sprawuje rządy?
Co jest takiego odmiennego w tych krajach?
Utonąłem w rozmaitych spekulacjach.
— Dlaczego jest zło poza Świętą Ziemią?
Natychmiast odparła.
–*– Nie ma Dobra, gdyż odrzucono Światło Boże. Kiedyś ludzie popadli w pychę i postanowili żyć tak, jakby istnieli sami, bez Boga. Nawet ci, którym wydawało się, że w coś wierzą.
— Co ich wprowadziło w tę pychę?
–*– Szczerze nie wiem, co dokładnie. Ale ty szukasz odpowiedzi, więc ufaj, a znajdziesz.
— Czy ktoś sterował tym upadkiem moralności?
–*– Długo żyłam w tej części świata i wiem, że źródłem zła jest brak Dobra. Raczej każdy z nas ponosi za to odpowiedzialność, a mieszkańcy Oceanicznej nawet bardziej, gdyż to przecież stamtąd wszyscy pochodzimy i to oni mieli być wzorem dla wszystkich. Być może nieliczne jawne i tajne grupy ludzi mocno chciały tego upadku. Ale teraz czasy zmieniają się na lepsze. Jak sam zauważyłeś, żołnierze nie wiedzieli, o co naprawdę walczyli z Akanejczykami. Wmawiano im, że spierają się o Fenomen i kryształy.
— Ale ludzie trzymający władzę chcą zachować taki stan rzeczy, prawda?
–*– Władza to trudne Powołanie. Pan Bóg daje ją nam i wymaga, byśmy byli odpowiedzialni.
— Bóg dał władzę ateistom?
–*– Tak, Opatrzność na to przyzwoliła. Tak jak wcześniej pozwoliła na rządy wierzących. Wszelka władza pochodzi od Najwyższego. A człowiek odpowiada za jej używanie. Któż powiedział, że będzie wspaniale w świecie doczesnym? Czy Pismo Święte nie przedstawiało nadużyć władzy? To pokusa dóbr doczesnych, długiego i łatwego życia oraz przede wszystkim manipulowania innymi rodzą w nas pychę. Stawiamy się wtedy w miejsce Boga, degradując się moralnie i niszcząc Dobro.
Nagle drogę zastąpili nam mężczyźni,
którzy wyszli z pobliskiego budynku centrum rozrywki.
Dla zabawy bawili się naszym kosztem,
strasząc i wyzywając nas obelgami.
–Mężczyźni– Patrzcie, jakie dziwolągi! Cztery kolory włosów! To chyba mutanty z Akanium! Słusznie nasi chcieli je pozabijać!! Idą do Ambasady!
Otoczyli nas i wyjęli noże.
Objąłem za plecami przestraszoną siostrę,
gotów bronić nas przed agresywnymi groźbami
tak blisko upragnionej Ambasady…
–Mężczyźni– Głupi i nudny jest ten świat rzeczywisty! W VR przynajmniej można się zabawić i nie ma takich naiwnych dupków, którzy zgrywają bohaterów! Po co ją bronisz!? Znajdziesz inne […] w VR!! Chcesz ją […], idź tam, gdzie my, dobrze radzimy. Po co sobie zawracać głowę jakimś płodem! Zrobisz jej płód i będzie się musiała, głupia, męczyć nad jego usunięciem!
Nie mogłem w to uwierzyć. Ból ścisnął me serce.
Naprawdę zabijali tu życie poczęte???
Czy jakikolwiek czyn mógł być większą zbrodnią
niż taki, w którym zabija się własne potomstwo?!
Cywilizacja, która uśmierca niewinne dziecko,
jest szczególnie okrutna i bezwzględna.
Trudniej zabić bowiem bezbronne maleństwo
niż zastrzelić na wojnie dorosłego żołnierza.
— Zabijacie własną duszę!!
–Mężczyźni– W VR robimy wszystko na niby. Nic się nikomu nie dzieje, idioto!
— Zabijacie dusze i prędzej czy później dopuścicie się zabójstwa ciała, bo taka po prostu jest kolej rzeczy. Negując Boga, negujecie Życie. I sami już teraz zabijacie niewinnych ludzi!
–Mężczyźni– To nie ludzie, to płody.
–*– Wszyscy urodziliśmy się z kobiecego łona i byliśmy bezsilni. Lubicie życie, prawda? Cieszcie się, że żyjecie. Że nikt was nie zamordował, gdyście się poczęli. Nie zabił prawdziwie, a nie na niby. Ktoś bogobojny pozwolił wam żyć, gdy trwaliście jeszcze w łonie niewiasty, które tak uwielbiacie!
Odstąpili. To porównanie i mnie zdziwiło.
Poznałem, że Miłość rodzi Życie, a Życie – Miłość.
— Alicjo… Czy nie czułaś się samotna w młodości? Nie szanuje się tutaj rodziny.
–*– Tak, czułam się pod tym względem samotna. Mają przestrzeń, technikę, przyrodę i zabawki, choćby VR, które czasami służy także do dobrych celów. Ale nie posiadają w sobie najlepszego – Miłości. Nie potrafią jej sobie wzajemnie przekazać, a byliby z nią tak szczęśliwi, że nawet nie przeszkadzał by im brak wszystkich pozostałych rzeczy! Doszedłeś do sedna, mój bracie. Świadectwo Miłości to nasza Misja, Chrześcijan. Nie walka o dominację.
— Masz rację. Ta przyjdzie sama, o ile dadzą się pociągnąć Prawdzie. To Ona ma dominować. Ci, którzy w Niej trwają, są po stronie zwycięzców, choćby nawet musieli długo czekać na wygraną. A skąd się bierze u tamtych ludzi pogarda dla Mądrości i Miłości?
–*– Niechęć do poznania Prawdy, czyli Mądrości, wynika z lenistwa. Dostatek rozleniwił narody i nie osiągnęli przez te stulecia więcej niż Akanejczycy w rok. Tak sądzi Elżbieta; ona zna wszystkich. Nienawiść wobec Mądrości wyrażają ci, którzy wybrali egoizm, gdyż Mądrość wypomina ich niemoralne ich czyny. Ponadto człowiek zniewolony grzechem traci rozsądek i myśli tak, jak dyktuje mu nałóg. A co do Miłości, to Pan Bóg Jest Miłością. Miłość uświęca miłującego. Ona jest ostatecznym Celem. A ci ludzie nienawidzą nawet samych siebie, gdyż nie chcą Życia w Pełni, Wiecznego, wolą ograniczyć swą świadomość i gonić za tym, co wirtualne ¬– co nie istnieje, czyli podążać za kłamstwem, a nie za Prawdą.
— Dlaczego tak czynią?
–*– A my dlaczego grzeszymy? Dajemy się oszukiwać kusicielowi i tym, którzy sieją zgorszenie. Ale możemy wrócić do Boga i uznać swoją winę, a oni o Bogu nie wiedzą. Każdy z nich powinien poznać Jego ojcowskie Miłosierdzie.
— Oto przed nami Ambasada, więc do dzieła!
Spojrzałem na Ewę, nigoryjską pannę,
lecz jej oblicze, jak zawsze, jaśniało światłem.
Mimo powszechnej negacji Boga w tych krajach,
ona sama dawała wyraźne Świadectwo Wiary.
Przywitano nas szczególnie, jakby wiedzieli,
że czynimy z Łaski Bożej ważne rzeczy.
Dużo wiedziano tutaj o nas obojgu.
Posiadłość ta swojska była w środku:
pokoje, sale, kapliczka i laboratorium.
To tu ważyły się losy tej małej części świata:
układu mej młodości, Sol Centralis.
Kalendarz odmierzał znane wszystkim lata,
liczone od Narodzenia Chrystusa na Ziemi,
a obok mieścił się inny system czasu,
właściwy Ceheliosowi, jak nazwano
tę planetę w czasach dawnej kolonizacji.
Zobaczyłem wielu przyjaciół Ewy.
Niektórych z nich widziałem już wcześniej.
Tak, ona sama kiedyś tu pracowała.
Oddawali honory mnie, jej rodzonemu bratu.
Zbliżył się do nas sam ambasador.
Mieliśmy poruszyć z nim istotną kwestię.
–Ambasador– Witam was. Na imię mi Salomon. Podobno udajecie się na Nigorię. Chcesz, Ewo, pokazać bratu swój ojczysty świat?
— Miło mi. Odpowiadasz teraz za stosunki Oceanicznej z resztą Kosmosu, tak?
–S– Nie do końca. Z tego, co obserwuję, to najwięcej do powiedzenia ma Pan Bóg. Jego Święte Imię jest coraz bardziej znane na świecie.
— To zasługa was, Chrześcijan z Ambasady.
–S– Ech… Nie tylko oni tu urzędują. Ja na przykład jestem mesjanistycznym Żydem, potomkiem Narodu Wybranego z Ziemi Świętej.
— Nie wiedziałem.
–S– Nie szkodzi. Skąd miałeś wiedzieć? Łączy nas wspólna historia, ale nie zgadzam się z wami w wielu kwestiach dotyczących czasów późniejszych…
–*– Udajemy się rodzinnie na Nigorię, to prawda, lecz Daniel prosi o wizę do wszystkich miejsc w Kosmosie. Czy można by się o nią postarać? Nie chodzi nam tylko o Ligę Wolnych Układów. Po to właśnie przylecieliśmy tutaj.
–S– Oczywiście…! Oczywiście! Dla wspólnego celu otrzymacie ją. Nie będę pytał, o co chodzi. Wystarczy mi, że sama ręczysz za brata. Tobie przecież ufam. Lećcie spokojnie, odnajdźcie, czego szukacie, a powiększy się Chwała Pana na świecie. Niech Pan czuwa nad wami i prowadzi was.
–*– Dziękuję. Jak to jest napisane:
„Niech usta moje głoszą chwałę Pana, by wszelkie ciało wielbiło Jego święte imię, <zawsze i na wieki>.”
— Może warto porozmawiać o Panu Bogu, skoro wiele nas łączy? Moja siostra na pewno już próbowała.
–S– O, tak… To szlachetna i szczera dziewczyna.
–*– Do zobaczenia, Salomonie. Porozmawiamy jeszcze kiedyś.
–S– Trzymam cię za słowo. Czyż nie mam przed oczami dwojga niezwykłych ludzi…? Widać, że z jakiegoś powodu Pan jest dla was łaskawy…
|