DZIEDZICTWO
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Trzecia - Rozdział I
II

     CZĘŚĆ TRZECIA

       
      I
     
      Naprzeciw szczytu akanejskiej katedry
wschodziło jedno z dwóch kasjopejskich słońc,
oświetlając niedocenioną w pełni planetę…
Tonęła w fiolecie zmierzchu żółtej gwiazdy.
To tutaj nowo osiedleni imigranci
zachwycili Wszechświat swoją Tradycją.
To tutaj niedawno nastąpiło zjednoczenie
wszystkich narodów pochodzących ze Świętej Ziemi.
      I stałbym dalej, myśląc o przeszłości.
      Wybranka mego serca była tak nieosiągalna,
jak najdalsze układy gwiezdne, które przyjdzie badać…
Spełniło się wiele na przedziwnej drodze,
na którą wstąpiłem w zupełnej ciemności.
Choć przebywałem na szczycie diamentowej budowli,
najdostojniejszego dzieła, jakie widziały oczy,
nie zaspokajało to nadal moich pragnień.
      Wzywało mnie głośno wewnętrzne Powołanie…
      Na niebie, coraz bardziej podobnym do przestrzeni,
jaka wypełnia pustkę między planetami,
pojawił się pojazd i zmierzał wprost do mnie.
      „Zabierz mnie, zabierz, na moją dalszą Drogę,
którą Pan Bóg dla mej osoby wyznaczył,
bym, kierując życiem, dotarł nią do Niego,
nie błądząc po ślepych zaułkach, licznych i przeklętych.”
     
Lądownik zmierzał wprost do miejsca, w którym
przebywał zaskoczony obserwator.
      Fenomen unosił pojazd nad ziemią,
wstrząsając fundamentami współczesnej nauki…
Niezwykła cząstka, dana nam w prezencie,
zapewniała lepsze wykorzystanie praw fizyki.
      Oto zawisł przed oknem, czekając,
aż wejdę na jego pokład bez niepotrzebnych pytań.
      Siedzieli tam moi przyjaciele –
Wojciech i Karol – i nic nie mówili,
jakby zaraz miało się zdarzyć coś wiekopomnego.
      Cóż mogło zakłócić spokój naszego świata?
Dlaczego milczeli? Co takiego miało miejsce??
Wojna? Pokój? Niedola? Pomyślna przyszłość?
      Nie dostrzegliśmy większych zmian
związanych z lotem powyżej prędkości światła.
Minęło niewiele czasu i wnet dotarliśmy
do punktu wskazanego przez współrzędne –
jednego z centyliona tych samych w Kosmosie.
      Przestrzeń nie serwowała nam bezludnej nicości.
Ujrzeliśmy w pustce prawdziwe istnienie…
      Niezbadany wytwór obcej myśli technicznej
przemierzał czas z prędkością relatywistyczną,
świecąc w pełnym zakresie fal elektromagnetycznych,
promieniując seriami o specjalnej wymowie,
wskazującej na rozumne życie.
      Nienazwany obiekt, przeraźliwie samotny,
dał się odnaleźć dzięki kasjopejskiej sondzie,
którą niechcący tak blisko minął,
że podobny traf już nigdy nie zdarzy się w historii…
      Odnawiany stale wbrew prawom termodynamiki,
trwał w misji, którą rozpoczął i nagle zakończył…
      –K– Nie jesteśmy tu sami.
     
Mów… mów więcej!!
     
–W– Spróbujmy ich odnaleźć.
     
–K– Henryk objął to tajemnicą. Niedługo przygotujemy ekspedycję.
     
Byliście w środku?
     
–K– Nie zdążyliśmy, gdyż chcieliśmy, abyś i ty to zobaczył. Poza tym to coś cudem przeżywa zderzenia z pyłem międzygwiezdnym. My wykorzystujemy w tym celu Fenomen.
     
Macie pewność, że to… nie-ludzkie dzieło?
     
–W– Na pewno „ludzkie”. Ale w sposób mniej oczywisty…
     
–K– Promieniowanie układa się w pewien obraz i jest swego rodzaju transmisją. Sam zobacz, a przestaniesz zadawać pytania.
     
Nałożyłem wizjer, wstrzymując oddech,
nie chcąc „zakłócać” doniosłości owej chwili:
oto zajaśniały gwiazdy naszej Galaktyki
oglądanej z zenitu, położonego
dziwnie blisko Sol Centralis i Eta-Kasjopei,
a jaśniejący w pobliżu pomarańczowy karzeł
opalał tarczę ciała niebieskiego,
skąd zapewne pochodził ten niezwykły obiekt.
      Niczym szczególnym byłby ten punkt przestrzeni,
tak daleki od wszystkich nadzwyczajnych zjawisk,
taki mały, błahy, brzydki, nienazwany
jak inne miejsca jemu podobne,
nieciekawe, pospolite, zwyczajne,
gdyby nie fakt, że refleksy, pochodzące
od sporządzonej przez kogoś soczewki,
informowały:
      „My – myślimy.”
      „My – tworzymy.”
     
„My – istniejemy.”

       
     

DZIEDZICTWO
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Trzecia - Rozdział I
II