CZĘŚĆ TRZECIA
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Trzecia - Rozdział II
III

     II
     
      Rozstałem się z rodziną przed trudną wyprawą;
życzyli mi szczęścia i opieki Opatrzności.
Sama Alicja opuszczała nasz dom,
powracając do niegdyś przerwanej działalności
misyjnej. Poleciała do przyjaciół z dawnych czasów,
lecz nie opuściła nas na stałe.
      Jako jedyni trzej ochotnicy do zbadania
dotąd nie odwiedzonego fragmentu
Galaktyki, odbyliśmy dzięki Dziwadełku
skok tachionowy do odległego układu.
To ostatnie miejsce, dokąd dotarł statek,
wysłany przez ludzi wiele wieków temu,
wyznaczało kres zdolności naszego poznania.
Łączność tachionowa, raz już nawiązana,
mocno ułatwiła nasze pierwsze zadanie…
      Lecz Fenomen pozwalał lecieć dalej, dalej, dalej…
      Ponad ciałem o rzadkiej atmosferze
tkwiła niezamieszkana stacja orbitalna.
Kosmonauci, wysłani kiedyś na powierzchnię,
nigdy nie wrócili; zdarzyła się bowiem awaria
a w dziennikach była tylko taka wzmianka,
że eksploracja świata nie jest bezpiecznym zajęciem.
      Tak i my lądowaliśmy na posępnym obszarze,
by odwiedzić mogiłę dawnych astronautów.
      Wyposażeni w najnowsze dokonania akanejskie –
pojazdy z solidnym diamentowym pancerzem –
bez obaw osiedliśmy na skraju wulkanu,
oblewanego potokami lawy.
W pobliżu masywy o nieco wyższych wzniesieniach
kryły w sobie szczątki dawnej ekspedycji.
      Wyszliśmy w skafandrach z własnym napędem.
Lecąc nad ziemią, szukaliśmy przyczyn
katastrofy najdalszej z misji kosmicznych.
      Przed nami zionęła dość szeroka przepaść,
tak okazała, jak w Parku Planetarnym,
ale uformowana w sposób naturalny.
Pierwsza próba strachu minęła w momencie,
gdy Karol zawisł nad ciemną otchłanią.
Odważny zdobywca pędził już do przodu,
a my za nim, nikli jak świetliki w mroku Wszechświata.
Dziwne uczucie: jakieś sobie wzniesienie,
jakaś sobie planeta – jedna z kwadrylionów.
A dziś na powrót dotarli do niej odkrywcy.
      Dnem płynął żywioł: najczerwieńsza lawa.
Nawet tak daleko od Ziemi coś się działo.
I płynęłaby w zapomnieniu przez te wszystkie lata
ku Chwale Stwórcy, który wciąż tym władał.
Ultrapięknym tańcem kolorowych ogników
cieszyły się umysły kosmicznych turystów.
      Osiedliśmy na drugim skraju badanej krainy,
a Wojciech zachęcił nas, abyśmy się pomodlili.
Wielbiliśmy Boga za ten niezwykły spektakl,
dziękując za to, że o nas pamięta.
Bez względu na miejsce, bez względu na czas,
zawsze opiekował się Swoimi dziećmi…
      Choć odwiedziliśmy planetę bez znaczenia,
kontynuacja naukowego dzieła,
zostawionego nam po poprzednikach,
zachęcała nas do wytężonej pracy.
Zbliżaliśmy się do stromej, poszarpanej grani,
unosząc się kilka metrów ponad czarną skałą.
      Wulkan malał, widok rósł, półmrok się nie zmieniał,
a coraz bardziej czułem się jak na Świętej Ziemi,
mimo że przerażał mnie brak śladów życia.
O wiele mocniej działała jednak na mnie myśl,
że można uwielbić Boga za tę wspaniałość.
      — Dlaczego ludzie nie dziękują Bogu za takie cuda?
     
–W– Ponieważ zaślepili samych siebie. Budowali miasta i kolonie, mniemając, że potrafią więcej od Niego. A my tak bardzo zależymy właśnie od Jego Łaski. Wiedzieli to nasi praojcowie w Wierze, którzy tak mało posiadali i potrafili, ale pokładali Ufność w Bogu. I wtedy zaczęła się Historia Narodu Wybranego – od Wiary w Jedynego Boga, Pana Wszechświata i ich losu.
     
–K– Wędrowni pasterze, zupełnie bezsilni w wielkim świecie, mogący liczyć tylko na Pomoc z Góry.
     
Jak my sami… Tylko w skafandrach i gdzieś tam w Galaktyce.
     
–W– Problemy i Nadzieje zawsze pozostaną te same. Dlatego Słowo Boże nigdy nie straci swej aktualności nie tylko dzięki Autorytetowi Samego Autora, ale i przez to, że mówi Ono do ludzi wszystkich czasów.
     
–K– I wszystkich układów gwiezdnych.
     
Zatrzymałem się. Pod nami znajdowała się,
sześciokątna mozaika, wyryta na głazie,
wykonana z wielu plastrów miodowych.
Jak to możliwe, że ta ludzka rzeźba
przetrwała tu, nietknięta, całe tysiąclecia?
Czyż nie zniszczyłyby jej wiatry i lawiny?
Trzęsienia powierzchni, erupcje i inne kataklizmy?
      –K– Oni podobno zginęli na szczycie. To nie wygląda na fragment wyposażenia.
     
Więc co to jest?
     
Pytanie, pozostawione bez echa,
odbiło się echem w odbiornikach radiowych.
Nic, tylko udać się na górę, by dłużej nie zwlekać
z odkryciem tajemnicy pobliskiej mogiły.
      Napięcie minęło, gdy wreszcie zobaczyliśmy
doczesne szczątki niegdysiejszych badaczy.
Zakonserwowane przez trujące powietrze,
nie wzbudzały w nas już wcale grozy.
Czy tu, czy gdzie indziej, na pewno by umarli
i nie byłoby ich dzisiaj na tym świecie.
      –W– Pokój ich duszy.
     
–K– Spójrzcie na skafandry.
     
Oto cały sprzęt zdobiły miodowe foremności,
obecne nawet na spękanym szkle pokrywy hełmów.
      –K– To nie wygląda na artystyczny rysunek.
      —
Więc co to może być?
      –
K– Zbyt mądre to nie jest, choć wykazuje regularność. Może wykonały to jednak jakieś żyjątka. Pszczoły potrafią przecież robić heksagonalne plastry miodu.
     
Jak sądzisz, czy zginęli przez te stworzenia?
     
–K– Masz wprawę w archeologii, może znajdziesz wyjaśnienie.
     
–W– A my pogrzebmy ich, jak przystało na synów Światłości.
     
Ciał poległych gwiezdnych bohaterów
nie naruszył w ogóle materialny rozkład.
Bakterie oblekły wyłącznie wyposażenie.
      Przejrzałem pozostałości ekspedycji sprzed wieków.
Nie upłynęło wiele czasu, a znalazłem nagolennik
wykonany z papieru, który nie uległ zniszczeniu.
Jak na ironię, wstrząsy i działanie atmosfery
nie oszczędzały metalu, ni szkła, ni kamieni,
lecz nie naruszyły materii opartej na węglu,
której nawet żyjątka nie chciały skonsumować.
      — Czytam: „… co za dziwne miejsce… […][…] wysyłam ludzi na zwiady… dołączam […][…] …wulkan […][…][…] lawa […] lądownika… […] życia […] ale wspaniale! […] odkrycie… nie wiemy, czy rodzime… zbadamy na orbicie… […] Chwała Bogu… […] w imieniu Świętej Ziemi i pozostałych […] układów… odkrycie […]… może pierwsze nie-nasze […] istoty… Alarm… trzęsienie wzmaga się… wybaczcie, […] nie zostawiliśmy personelu […] orbicie… lądownik zniszczony… nieodpowiedzialność… moja wina, przyznaję się… […][…][…][…]… czekamy na śmierć […]… modlitwa do Dziewicy, Matki Boga… zawierzamy przyszłe wyprawy… niech […][…] odkrywcy życia poza ziemią… Módlcie się i wy, archeolodzy… ostatnie […] Świadectwo… testament… […] zawierzcie Jej misje […] …Ona Ikoną […] zbawionych… powierzcie Jej wszystko… jeżeli inna […] rasa […][…] monogenetycznej, to ujrzą […]… tracę tlen… mózg […] działa… wizje… ułudne i prawdziwe… czas rozróżni… […] zdążę podać współrzędne badań… [współrzędne]… dorobek naszej ekspedycji… Ona… Ona… widzę… […]… Jej naśladowczyni nawraca […] kosmicznych braci… naśladuje Ją… i wy… tak czyńcie… […][…]… niepotrzebny Cud… modlitwa i praca… i… i… ofiara… […]… [imię astronauty – Cezar]… [podpis]… [znak Krzyża].”
     
I jedyne Słowo, któreśmy jeszcze słyszeli
po wzruszającym odczycie dzienniczka kosmonauty,
dotarło do nas na polowej Mszy Świętej,
sprawowanej na szczycie góry, w pamięci zmarłych.
      Prosiłem Boga, abyśmy zrozumieli,
co zainspirowało ostatnie zdania:
czy tylko z braku tlenu umierający bredził,
czy też rzeczywiście miał jakieś widzenie?
Zapragnąłem poznać, kim jest owa „naśladowczyni”…
      W tak odległej świątyni z polowym Ołtarzem,
z kłopotliwym przyjęciem Eucharystii przez skafander,
rozdał Wojciech Ciało i Krew Naszego Pana…
I poczułem, że przyjmuję ten sam Święty Sakrament,
tego Samego Boga, który uświęcił tych,
którzy przebywali na tej nowej ziemi,
którą raczył dać ludzkości we władanie…
  

     

CZĘŚĆ TRZECIA
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Trzecia - Rozdział II
III