X
Znad zwartego listowia gąszczu ciasnej dżungli
podnosiły się poranne mgliste opary,
otwierając drogę w głąb czerwonawej czeluści,
zarośniętej nieprzebraną masą roślinności.
Deuteropaprocie, przewyższające człowieka
aż dziesięciokrotnie, królowały,
mocno zbite, już od skraju polany.
Nie czuliśmy świeżości leśnego powietrza
z powodu założenia kombinezonów ochronnych.
Ani tym bardziej pola magnetycznego,
z którego liniami zwracały się korony
niby-drzew. Badania wykazały, że liście
nie pobierają energii z promieni słonecznych,
a zasila je wszechobecne pole elektryczne,
napędzające żyjące w symbiozie mikroby.
To one, odkryte na Deuterium, okazały się podstawą
wszelkiego odżywiania w tym układzie gwiezdnym.
Lecz pozostała zagadka, dotycząca zwierząt:
czy potrzebowały także współpracy z żyjątkami?
Dlatego wybraliśmy pochód w stronę rzeki
w Nadziei napotkania większej ich ilości.
Nie było tak łatwo jak ponad bagnami,
gdyż należało przedrzeć się przez gąszcz,
w którym nie dało się poruszać żadnym pojazdem.
Kierowcy już po paru metrach skapitulowaliby
przed chaszczami. Schodziło się na dół łagodnym
zboczem, odnajdując drogę między gałęziami.
Dość szybko skończyła się mordęga
torowania sobie ścieżki w marszu forsownym.
Oto znacznie się przerzedziło: zabrakło pseudo-krzewia.
Łodygi deuteropaproci mocno się wiły,
splatając się wysoko nieprzeniknionym dachem.
Światło gwiazdy ledwie padało na powierzchnię.
Runo zdobiły martwe już fragmenty roślin,
które za życia wspinały się po niby-drzewach,
a, doszedłszy do kresu, upadały znów na ziemię.
Ów bogaty zakątek zapierał dech w piersi.
Nigdzie indziej niczego podobnego nie było.
Znalezienie biosfery tak bardzo udziwnionej,
a przy okazji niesłychanie uroczej,
przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Pojawiły się znane z bagien altero-ptaki,
które czyniły pobyt w samym sercu puszczy
czymś jeszcze bardziej pasjonującym i przyjemnym.
Nie mogliśmy nawet zdecydować się,
co należałoby zbadać najpierw.
Coraz bardziej wzrastała progresja przy spotkaniach
coraz bardziej wyrafinowanych istot.
Zauważyliśmy także pełzające kulki,
owłosione jak znane nam ssaki.
–W– W Raju to dopiero musiało być pięknie. Jeżeli ten las tak wspaniale się prezentuje, ciekawe, jak wyglądał Dziewiczy Ogród?
–K– Zapewne o wiele lepiej…
— Pójdźmy lepiej od razu do celu, a zobaczymy więcej, nie tracąc czasu na przedwstępną eksplorację.
–K– Racja. Szukamy przecież czegoś konkretnego.
Pełzaki ustępowały nam przejścia,
postrzegając nas zapewne jakimiś zmysłami.
Co czuły? Czy były w ogóle zwierzętami?
Wtem spadła z góry jakaś poczwara: silna i wielka;
prawie nas dosięgła wieloma odnogami.
Wszędzie z jej ciała wystawało coś na kształt paproci,
choć ostre jak zęby najgorszych drapieżników.
Pulsowała nerwowo, a obrawszy cel,
skierowała się wprost ku nam, by nas obezwładnić!
Dziękowałem Opatrzności, że byliśmy przy broni.
Bezkształtny tułów przyjmował pociski
nie czyniące zwierzodrzewiu większej krzywdy.
Diamentowane kombinezony chroniły
przed szponami, lecz spadające na nas ciosy
popychały nas, zadając silny ból.
Nie miałem zamiaru tak marnie skończyć –
skonsumowany przez ohydną hybrydę.
Zostałbym bohaterem… choć w dość dziwnej sytuacji.
A gdybym jakimś sposobem przeżył bój,
również zostałbym nim, więc na jedno by wyszło…
Karol leżał już skulony, a łodygi oplotły go.
Strzelaliśmy gdzie popadnie, lecz zdawało się,
że już nic więcej się nie wydarzy.
–K– W porządku, nie jestem ranny, nie skupiajcie na mnie tyle uwagi!
Walka dłużyła się bez najmniejszej przerwy.
Strach i beznadzieja powoli nas ogarniały.
Zwierzodrzew porwał Karola i ruszył ku dołowi,
a my za nim, pędząc jak szaleni.
Poruszał się szybko, czepiając się korzennych łodyg.
Zatrzymał się przy seledynowej rzece.
— Karolu!! Nic ci nie jest?
–K– Jeszcze nic! Nie poddawajcie się!!
Nagle wynurzył się z wody…
posiadający ręce i nogi
przezroczysty nie-człowiek…!!
Bez głowy. Usłyszeliśmy głośny huk.
Jego wnętrzności zmieniły swe kolory,
zmieniając się z szarozielonych na niebieskie.
Wypadły nam z rąk karabiny metalowe.
Cisnęło zwierzodrzewiem z powrotem do koron drzew.
Karol leżał na brzegu, wstając powoli.
Obok nas stał dwumetrowy humanoidalny stwór.
Wyrywało ku niemu wszelki stalowy
ekwipunek. Jak magnes przyciągał różne przedmioty.
A wcześniej odepchnął intruza tym samym sposobem.
Zawróciło mi się bardzo dziwnie w głowie,
a obrazy jak ze snu zalały świadomość.
I jak z oddali, usłyszałem głos.
–W– Czego chcesz?? Kim jesteś??? […]
–K– […] jest magnetycznym […]. Atakuje […] polem magnetycznym […][…] zwierzę, nie myśli.
–W– […] Nie myślisz, ty […]??
Minęły zawroty, odzyskałem przytomność.
Szklany potwór unosił się nad rzeką.
Wchłaniał to, co oderwał był z drzewa.
Zupełnie się nami nie przejmował.
Zjadał to, co zdobył, obroniwszy nas przy okazji.
Stanął na brzegu, mijając wcześniej Karola.
Nie wiem, czy nawet czymś na nas patrzył.
Podniósł jedną z kończyn fragment kolca,
który wcześniej zabić mógł przyjaciela
i zjadł go, wkładając od góry tułowia.
Pogrążał się w potem w rzecznej breji,
zmieniając jej barwę na złocistą,
tym intensywniejszą, im bardziej był zanurzony.
Dokonywał więc polaryzacji.
Zniknął.
Kim był?? Czy myślał? Ten humanoid…
–K– To chyba jednak zwierzę… Bogu dzięki, żyjemy. To nie ta planeta. Niech inni ją eksplorują, lepiej wyposażeni.
Skończyliśmy badanie pradeuterejskiej powierzchni.
Rzeka kryła najdziwniejsze ze stworzeń…
Lecz był nim potwór, nie deutero-człowiek.
|