XIV
Ja, Wojciech, Karol, Henryk i Elżbieta
poszukiwaliśmy nieznanego układu,
który, według wizji z obcego statku,
zamieszkany był przez istoty myślące.
W części Galaktyki, który ukazała projekcja,
gwiazdy świeciły identycznie jak w wizji.
Lecz, jako że nie wskazano nam żadnej określonej,
badaliśmy bez wyjątku wszystko
– ciało za ciałem –
uzbroiwszy się w tak bardzo pożądaną cierpliwość.
Zaciekawiły nas planety, krążące jak księżyce
wokół karłowatej gwiazdy, już dawno wypalonej,
która sama orbitowała większą gwiazdę.
Pięknie oświetlone ciała kuliste
zajmowały coraz to dalsze orbity,
a czerpały ciepło z drugiego obiektu,
przez co bardzo się do siebie upodobniły.
Jak wokół Jowisza i Saturna w Sol Centralis
siły pływowe deformowały ciała najbliższe
gospodarza, rozrywając je wulkanami,
zalewającymi powierzchnię magmą i siarką,
a na niektórych brudną wodną papką.
Radar przebijał falami atmosfery,
choć nie wszystkie formowały pełną pokrywę z chmur.
Wystarczyło lecieć swobodnie wokół nich,
a urządzenie samo pracowało,
skalibrowane podczas poprzednich podróży,
gdy badaliśmy odwiedzone przez ludzi układy.
Najbliższy karłowi glob rzygał płynną lawą,
wyrzucając ją w Kosmos poza zasięg grawitacji.
Lecz część opadała w postaci ognistego deszczu,
tworzącego gdzieniegdzie kolorowe plamy.
To dynamiczne widowisko wprawiało nas w podziw;
z przejęciem oglądaliśmy ogniste ulewy
i jarzące się czerwonym światłem potoki
pełne gorącej roztopionej skały.
Mozaika barw, tak wszędzie porozsiewanych,
że umysł gubił się w interpretacji detali,
cieszyła oczy w tej kosmicznej czerni,
która ciemniała wokół wielką nudą…
Niektóre bardziej zrozumiałe rzeźby
zdawały się świadczyć o niegościnności,
więc długo nie zabawiliśmy ponad tą pustką,
aby wnet nad kolejnymi rubieżami zagościć.
Elżbieta odgarniała śnieżnobiałe włosy
znad monitora swojego dziennika.
Karol uważnie czytał jej notatki,
dzieląc z nią przeszłe i teraźniejsze przeżycia.
Kronikarz, zdawało się, odnalazł źródło
niewyczerpanej wiedzy o społeczeństwach,
o legendach, o tajnych i jawnych misjach.
Dziennikarka zdążyła już wiele doświadczyć.
Spisywali teraz to, co oglądali;
wkładali w to dużo zapału i poświęcenia,
tworząc utrwalony na wieki opis
naszej skromnej ekspedycji w przestrzeni kosmicznej.
Lodowata skorupa następnej planety
położonej w większym oddaleniu
nie pękała – w przeciwieństwie do innych – wcale,
a trwała spokojnie wciąż na swoim miejscu.
Średnica jej, jak wszystkich, wynosiła prawie
tyle, co Wenus albo Oceanicznej.
Nadzwyczaj różnorodne zamarznięte formy:
kratery, żleby, palimpsesty i kaldery
formowały bardzo ciekawe wzory.
Chociaż poznano miliardy do niej podobnych
we wszystkich odwiedzonych już układach,
prezentowała się w pełnej wyjątkowości,
jakby tylko ona jedna istniała
w Kosmosie. Wielką rolę odgrywały subtelności
występujące w rzeźbie powierzchni,
przeciwnie do przepychu wulkanicznej zupy,
który ustąpił wobec aktualnej wspaniałości.
Królowa wszystkich śnieżnych ciał niebieskich
posiadała zaskakujące powtórzenia mozaiki,
zachęcające do dalszych badań jej natury
i dochodzenia, czy jest zamieszkała.
Któż bowiem mógłby dosłownie wyrzeźbić
fantastyczne desenie o utajnionej symetrii,
zachowujące regularne kształty,
odbijane w zwierciadle poczwórnym i -piątym…?
–W– Panie Boże, uczyniłeś wspaniałe rzeczy… Czy powstały przez działanie Twoich Praw, czy dzięki bezpośredniej ingerencji…?
Lecz nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Zastępowały ją poniekąd piękne widoki
na ciało pełne geologicznego dostojeństwa,
dane nam, by cieszyło łaknące estetyki oczy
i pobudzało refleksje, jak tę u Wojciecha.
Cóż zatem zostało nam jeszcze do ujrzenia,
skoro zwiedziliśmy aż dwa przebogate globy?
Czy mogło nas coś jeszcze zaskoczyć?
Czy pozostał już tylko czas żmudnej pracy?
Ugościła nas trzecia w tym dniu orbita.
Ujrzeliśmy pełen zdrowej żółci lodowy świat,
choć niepozorny i pozbawiony
właściwego poprzednikom piękna.
Lecz gdy ukazał dwie trzecie oświetlonej tarczy,
roziskrzyły się oczy Henryka.
–H– Zwróćcie uwagę na kontynenty. Każdy jest inny. Są wyraźnie oddzielone od siebie! Jak to możliwe?
–K– Faktycznie, niebywałe. Tu jest zbyt rzadka atmosfera, aby występowała ciecz. To muszą być inne formy lodu.
–H– A dlaczego każdy płat ma inną teksturę? Raz krater na kraterze, raz gładkie morze – mówisz, że stałe – a tam z kolei jakby kłębek sznurka: jedna rysa na drugiej. Spójrzcie dalej – cztery szpiczaste góry…
— Po dwadzieścia kilometrów każda, no proszę.
–H– …a tam dalej rów dłuższy niż ten na Marsie. A na dolnej półkuli już niczego nie rozumiem.
–K– To szron, jak siatka z oczkami pokrywający pagórzysty teren.
— Przypatrzcie się brzegowi tarczy – tam jest zupełna czerń.
Tak oczy pięciorga astronautów rejestrowały
nowe odkrycia w progresji wydarzeń,
postępującej coraz to dalej i dalej,
w miarę oddalania się od wymarłej gwiazdy.
–E– Jak dotąd nie wykryliśmy życia.
–H– Wykryliśmy, czy nie, na pewno poślemy tu sondy ku chwale Akanium, ludzkości i nauki.
–W– Ku chwale Stwórcy – naszego Boga.
–H– Nie przypisuj wszystkiego Bogu. To my tu dolecieliśmy! To dzieła rąk ludzkich tutaj dotarły i ta rozumna świadomość, która nazywa się człowiekiem.
–W– Henryku… Co ty mówisz! Bóg dał nam te narzędzia i rozum do wykonania tych wszystkich dzieł.
–H– Nie wierzę w duchowość. Wierzę w człowieka, który tyle potrafi! Wyzwolił się z okupacji na Oceanicznej, zdobył Akanium, spotkał się oko w oko z pozaziemską istotą, a teraz już prawie odnalazł obcą cywilizację, aby wspólnie uczestniczyć w epopei Wszechświata.
–E– Myślałam, że przywódca Akanejczyków jest Chrześcijaninem… Gdyby nie Bóg, człowiek niczego by nie dokonał.
–H– Chrześcijaństwo jest pożyteczne, gdyż głosi pokój i popycha ludzkość do przodu…
–W– Chrześcijaństwo to Religia Objawiona! Nie możesz ograniczać jej tylko do spraw czysto ludzkich!!
— Przestańcie się sprzeczać. Porozmawiamy o tym z Henrykiem na spokojnie, aby lepiej mógł poznać Świadectwo naszej Wiary.
–H– Dziękuję, Danielu, za słowa rozwagi. Myślicie, że każdy obywatel Oceanicznej wierzy tak silnie, jak wy? A ja tylko szukam wraz z wami prawdy, nie zamykam się na nią.
— Jeżeli Pan Bóg zechce tobie jeszcze bliżej pokazać Prawdę, na pewno tak się stanie. My też stale ją poznajemy. Czy znamy odpowiedzi na wszystkie pytania? Na te najważniejsze, dotyczące Wiary, tak, ale na pozostałe, doczesne, już mniej. Czy wiemy, skąd się wzięło piękno tych planet tam, w dole? Wiemy, co do Pierwszej Przyczyny, ale nie wiemy, w jaki konkretny sposób powstało. Czy naprawdę wszyscy jesteśmy w pełni zadowoleni z poziomu własnej Wiary? Trzeba ją przecież stale pogłębiać, by pozbywać się wątpliwości, wynikających z niewiedzy i zniewolenia grzechem oraz by być przygotowanym na konfrontację z fałszywymi doktrynami. Wszyscy uczmy się rozwijać naszą Wiarę. Także ty, Henryku. Pan Bóg, jeśli zechce, ześle i tobie Łaskę Wiary. Pismo Święte głosi: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił.”
–H– Przemawia przez twoje słowa miłość, zupełnie jakbym słyszał twoją siostrę. Jako zarządca Akanium nie będę postępował na niekorzyść wiary, gdyż cenię ją w ludziach. Po prostu sam wątpię.
— Może się zmienisz, jak i my zmieniamy się na lepsze.
–H– Może tak.
Komputer oznajmił, że żadna biosfera
nie została dotąd przezeń rozpoznana.
Humor wszystkich lekko się pogorszył.
Czy niepowodzenie misji sprawiło tę zapaść?
Czy może owe nagłe wyznanie w rozmowie?
Elżbieta patrzyła przez rząd iluminatorów,
a łuna światła padała na jej twarz…
Tak ładnie miała zamglone łzami tęskne oczy,
że odwróciłem od niej wzrok, by nie kusić losu.
Karol przebywał cały czas tuż obok niej,
a pokerowa twarz trwała w niezmienności.
Wojciech studiował Katechizm oraz Pismo Święte,
czyniąc przygotowania do szykującej się
wieczornej dyskusji o Najgłębszej Prawdzie…
Henryk podszedł ze mną do konsoli,
by nakierować pojazd na ostatni glob.
W milczeniu przetrwaliśmy ten powolny lot
napędzany strumieniem jonowym
pochodzącym z konwencjonalnego miotacza.
Emisja to zwiększała się, to zmniejszała
a pojazd odpowiednio przyspieszał i zwalniał,
stale wytwarzając sztuczną grawitację.
Złe grymasy szybko zniknęły z naszych twarzy,
gdy tylko zobaczyliśmy wszechjednostajną
żółć nieprzeniknionej zasłony gęstego powietrza,
tak szczelnie zasłaniającą szczegóły skorupy,
że nie spostrzegliśmy nic poza barwą.
Przejęła nas kolejna już dzisiaj zagadka,
jednocząc dusze spragnione zwycięstwa.
Skaner okazał się jednak niesprawny,
bowiem nic nie zdołało przedostać się przez chmury,
żadne światło, żaden czujnik oparty na „wzroku”,
jedynie zawsze niezawodny radar.
Karol i Elżbieta, rozczarowani mapą,
przedstawiającą oceany oraz lądy
amoniaku, asfaltów i węglowodorów,
kręcili głowami, że złudnym jest urok
alternatywnych rzek, deszczy i powodzi,
gdyż wiele jest we Wszechświecie podobnych miejsc.
Twierdzili, że zbyt wielki chłód wyklucza wszelkie życie.
Lecz oto ja sam podziwiałem ów złożony świat.
Cóż komu zaszkodzi to zbadać – mówiłem –
przecież jest to nadal interesujące.
Radarowy obraz objawił się strukturą
jasnych kontynentów i wielkich ciemnych nizin.
Pośród dużego oceanu wyrastała wyspa,
uwieńczona pośrodku niewielkim jeziorem.
Brzegi jego być może spowijał lodowiec.
Wszyscy zwróciliśmy uwagę na fakt
wspólnego występowania form stałych i płynnych.
Jednogłośnie zgodziliśmy się posłać tam sondę,
by ukazała nam dotąd zasłonięte widoki.
Nie minęła chwila, a już się odseparowała,
zagłębiając się w żółtość związków organicznych,
wszechobecnych, jak stwierdziła, w gęstej atmosferze,
choć o wiele chłodniejszej niż ziemskie powietrze.
Wsłuchiwaliśmy się w odgłosy wysokiego wiatru
pomiatającego próbnikiem w cztery świata strony
a czujnik zbliżeń pokazywał nierówności
hipotetycznego miejsca lądowania.
W pomarańczowej poświacie kamera dostrzegła grunt.
Coraz wyraźniej odróżniał się od obłoków i mgły.
Zobaczyłem wybrzeże, położone w centrum wysepki
na ciemnym jak smoła jeziorze oktanu.
Przez lodowiec przepływały bardzo liczne fiordy,
tworzące względne różnice wysokości,
mające swe źródło poza tym przełomem:
w zraszanej ulewami nizinie nadmorskiej.
Termometr, wbrew oczekiwaniom, w miarę opadania
notował wzrost temperatury powierzchni…
Lodowiec ten musiał więc być wodny.
W takim razie co wypełniało centralne jezioro?
Nagle odebraliśmy jednostajny sygnał
kierunkowej fali radiowej, pochodzącej
z pewnego źródła umieszczonego w tej okolicy.
Krew zamarzła w żyłach, wstrzymywaliśmy oddech,
czekając wyjaśnienia, skąd pochodzi fala.
Dość wysoka energia emisji
musiała podgrzewać wszystko naokoło…
Na zdjęciu widniało coś jakby skupiska
niewyraźnych niewysokich naskalnych narośli.
Temperatura sięgała już kilku ujemnych stopni
zamiast stu czterdziestu poniżej zera.
Wojciech uczynił znak Krzyża i zaczął się modlić;
on jeden, spokojny, wiedział, co się dzieje,
bowiem nikt z pozostałych jeszcze nie dowierzał.
Do czasu, gdy lądownik przybył na miejsce.
W pomarańczowej mgle spoczywały bryły lodowe
na skalnej, posypanej pyłem płaszczyźnie.
W oddali piętrzyły się wzgórza a za nimi fiordy,
choć na obrazie nie dało się już ich dostrzec.
Na szkło skanera padły krople rosy.
Spektroskop odczytał płynną wodę, wodę, wodę!!
Wtem jakaś istota zasłoniła wizjer.
|