XX
Gdy przybyła oficjalna ekspedycja,
dowodzona przez inwalidę Henryka,
ja wraz z Leonięciem zwiedzałem Hagernewdę,
pragnąc mocno przypatrzyć się jej mieszkańcom z bliska.
Alicja dołączyła do przedstawicieli,
by podzielić się z nimi niedawnym doświadczeniem.
Nie brakło pośród nich i Agaty,
lecz nie mogłem teraz do niej przybyć.
Słuchałem na bieżąco relacji Elżbiety,
pracującej dla mediów na czas tej wizyty,
aby śledzić progresję kontaktów z Kosmitami.
Jednak oficjalny ton dyplomacji
zaciemniał obraz najistotniejszych spraw.
Odziane w metalowo-gumowe pancerze
przemierzały ulice te żywe „Obręcze”,
będące jakże różnymi od nas stworzeniami,
przynajmniej na wielu zewnętrznych płaszczyznach.
Nie potrzebowały pojazdów do przemieszczania się,
bowiem same z siebie osiągały duże prędkości.
Ruch wirowy nie niszczył wcale wewnętrznych tkanek.
Wspomagał je mechaniczny silnik,
wszczepiony pod bieżnik jak ludzkie protezy.
Z obu bocznych stron wystawały stereo-wizjery,
zastępujące nieistniejący narząd wzroku.
Dziwiło mnie, jak radziły sobie te istoty,
zanim skonstruowały złożone maszyny?
Leonię mówiło, że prawie na dwa kilometry
lokalizuje wszystkich jemu podobnych,
wyczuwając najdrobniejsze drgania podłoża.
Zmysł ów przydawał się w badaniu wnętrz przedmiotów.
A ich bardzo logiczny intelekt
zapewne pomagał w rozwoju techniki.
Zdanie to było podzielane przez Karola.
Co ciekawe, jego matematyczna teoria
została tutaj odkryta już wcześniej,
jednakże on sam dalej doszedł od onych…
Właśnie te informacje podała mi Elżbieta.
Leonię poprosiło, bym opowiedział
o sobie: kim jestem i jak dojrzewałem,
dokąd dążę w swym bycie, jak zdobyłem Wiarę
i jak osobiście pojmuję Miłość.
Rozpocząłem od wydarzeń na Oceanicznej,
kiedy wstąpiłem na Drogę duchowego wzrostu.
Mówiłem o swoich różnorodnych wycieczkach,
ukoronowanych „karierą” archeologiczną,
o lotniczej wyprawie za ocean,
o odwiedzenie bazy pradawnych kosmonautów,
o nagłym odnalezieniu mojej siostry
i odkopaniu spod lodu gwiezdnego statku…
o osiedleniu Akanium, badaniu układu,
prędkim zażegnaniu niesprawiedliwej wojny,
odwiedzeniu nigoryjskiego lądu,
gdzie na własne oczy ujrzałem pochód Ewangelii…
Z zaciekawieniem przysłuchiwało się dalszej relacji
o poszukiwaniach we Wszechświecie naszych braci,
ciesząc się na wspomnienie hagernejskich statków
kosmicznych, odkrytych aż w dwóch różnych miejscach.
Teraz, poznawszy tło głównych wydarzeń mego życia,
poprosiło konsekwentnie o duchowy komentarz.
Opowiedziałem onemu o przemyśleniach
na temat Wiary i o Sakramentach Świętych –
o tym, jak prowadziły mnie przez mroki doczesności,
o wewnętrznym działaniu Ducha Świętego,
porywającemu mnie do pracy dla Bożych spraw,
o teologii wykładanej przez przyjaciela
zakonnika i o czytaniu natchnionych Ksiąg Bożych,
zgromadzonych w Starym i Nowym Testamencie,
wreszcie o nauce płynącej od Alicji
i o owocach, jakie dała mnie oraz innym…
o promieniejącej z niej reminiscencji
formującego ją Działania Bożego…
Oponię oznajmiło, że samo pragnęło
odnaleźć Przyczynę i Cel wszystkiego,
i niedawno spełniło się to marzenie
wraz z naszym przybyciem na ich planetę.
Zrozumiało, że odnalazło coś, co jest dlań „Szczęściem”.
Elżbieta przerwała to piękne wyznanie,
informując o ważnym wydarzeniu,
związanym z oficjalną ekspedycją z Ligii.
Podobno najwyższe hagernejskie władze
słuchały poglądów ludzi z różnych imperiów.
Niewierzący przedstawili własne koncepcje,
wywołując rozognioną kłótnię z wierzącymi,
a uważni gospodarze spokojnie słuchali,
jak ścierały się dwa światopoglądy.
W końcu jedno z Oponiąt, które już spotkałem,
jednym stwierdzeniem zażegnało spory,
powtarzając ku zdumieniu świeckich i duchownych,
że Wiara jest Łaską, którą nie każdy posiada.
Tymczasem przemieściliśmy się nad kanał,
błądzący w osadzie ze starymi budynkami,
stwarzającymi wrażenie, że trafiłem na skansen;
niektóre z nich porażały estetyką harmonii,
przepełnione niezwykle głęboką symetrią.
Nawet sztuka podlegała tutaj rozumowi,
ciesząc zmysły ogromnym przepychem
różnorodnych związków przyczynowo-skutkowych.
Jak wzniosły te dziwy bezrękie poczwary?
Ledwo chwytały odnogami niewielkie przedmioty…
Podobno wykonały to za nich roboty.
Lecz kto je skonstruował – nie mogłem się domyślić,
póki Leonię nie uraczyło mnie odpowiedzią,
że niegdyś trudniono się tresurą zwierząt:
wykorzystano gatunki sprawniejsze fizycznie,
które teraz już ostatecznie znikły
z miast, wracając na łono jeziornej przyrody.
Nie o tym jednak mieliśmy dyskutować,
lecz przede wszystkim o sprawach duchowych.
Spytało mnie, jak zrozumiałem, czym jest
Miłość; jak odróżniłem ją od popędu płciowego.
Podobno ów nie odgrywał większej roli
u Hagernejczyków, jednak jakiś tam występował,
podobnie jak u ich szczątkowych płci
dało się dostrzec męskość albo kobiecość.
Ja sam miałem problem z wytłumaczeniem,
dlaczego kocham Agatę i czy kocham ją szczerze,
czy tylko kierowałem się emocjami
powstałymi na bazie hormonalnej.
A może to jej cechy mnie się podobały
i to w nich tak naprawdę się rozmiłowałem?
Czy może Nadzieja małżeńskiego szczęścia
wskazywała mi cel, o który mam zabiegać?
A może darzyłem ją prawdziwą Miłością –
cierpliwą, trwałą i bezinteresowną?
Jak widać, owa niewyraźnie płciowa istota
musiała ruszyć ten temat, bym zaczął się przejmować,
czy prawdziwe było to, co dotąd postrzegałem
jako wielkie, porywcze i żarliwe kochanie?
Podzieliłem się z kuzynięciem wątpliwościami,
by poznało to, co ważne dla takich jak ja.
Pierwotne, jakże naturalne, uczucie
zostało przez grzech pierwszych rodziców
naznaczone piętnem nieporządku i egoizmu…
Lecz wcale nie krytykowałem miłosnej płodności,
na co Leonię przytakiwało rozumnie.
Potrafiło odróżnić Miłość bliźniego
od zwykłej pożądliwości lub upodobania.
Hagernejczycy także mieli własne wady,
odbierające im pełne dążenie do Dobrego.
Inaczej się one objawiały niż u Ziemian,
lecz posiadały równie silną zdolność niszczenia.
Oto, jak spotkał się bieg dwóch równoległych historii,
odmiennych w szczegółach, a podobnych w ogóle,
zanurzonych w jakiejś przedziwnej wspólnocie,
obejmującej nawet najdalsze z ludzkich stworzeń…
Może faktycznie posiadaliśmy
wspólne pochodzenie? Tak jak kod biologiczny
ujawnił mimo wielkich różnic pewne podobieństwa.
Opowiedziałem mu o mym stosunku do Agaty,
do rodziny, do przyjaciół, do wszystkich bliźnich,
o wytrwaniu w swoim Powołaniu
dla pożytku tych, którzy czerpią z astronautyki,
dla rodaków bronionych podczas konfliktu
i dla Zbawienia odnalezionych kosmicznych krewnych.
Wspomniałem o Miłości do Pana Boga,
która jak zwykle była niedostateczna,
ale powinna wzrastać przez te kilkadziesiąt lat
mojego doczesnego bytowania.
Opuściwszy kanał, znaleźliśmy się na placu,
zwanym symbolicznie „Miejscem Oczekiwania”.
Otoczony przez gęstą zabudowę,
sam zionął pustką. A miał powstać nań ważniejszy
obiekt niż cała kultura wyrosła na tym globie.
Jej mieszkaniec mówił, że było uzasadnione
zostawić jakiś jeden niedopełniony zbiór.
Wtem poprosił, żebym się pomodlił,
wzywając Tego, w którego i on chce wierzyć,
prosząc o Zbawienie mieszkańców tej krainy.
Zdziwiłem się bezpośredniością tejże propozycji.
Przychyliłem się jednak do jego prośby.
Pozwolił mi mówić w mym własnym języku.
Odmówiłem więc powtórnie Różaniec,
a on wtórował kilka razy „Amen”,
nauczywszy się tego jeszcze od Elżbiety.
Doświadczyłem w drganiach, jak przez infradźwięki
także inne Oponięta wczuwały się w nasz rytm…
Musiały na kilometr słyszeć naszą konwersację.
Przy końcu nadeszła wiadomość od dziennikarki,
że teologowie odkryli w onych religijność.
Ujrzeli, jak wielu przyłączyło się do modlitwy
i pozostało w stanie głębokiego uniesienia!
Ich postawa zaś wyrażała Wiarę oraz Miłość.
Ponadto naukowcy nie wykluczyli,
iż Obcy mogą mieć z nami wspólne pochodzenie
uzupełnione przez ostre mutacje i panspermię.
Cud zdarzył się na tym „Placu Spełnienia”,
nie szczędzący mi najgłębszych wszech-doniosłych wzruszeń.
Duchowni przyznali, iż ci Obcy mają duszę.
|