XX
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Trzecia - Rozdział XXI
CZĘŚĆ CZWARTA

     XXI
     
      Wraz z moimi przyjaciółmi zostałem zaproszony
przez Leonię na zwiedzanie hagernejskiej przyrody.
Przybyliśmy na teren obszaru chronionego:
do siedlisku ostatnich oswojonych zwierząt.
Wojciech i Agata podążyli za nami,
lecz do mnie i onego się nie zbliżali,
gdyż malarka portretowała nas z oddali,
a brat zakonny dotrzymywał jej towarzystwa.
      Sprzęt tłumaczący emulował radość istoty,
przekazując nam je odczucia wynikłe z przyjaźni.
Nie mówiliśmy dużo, by kontemplować chwilę,
jaka nigdy dotąd w historii się nie zdarzyła.
      Upodabniał się do nas ten nasz kosmiczny kuzyn,
ja sam zaś myślałem – jak on – bardziej logicznie.
      Ja z Leonięciem uczyliśmy się komunikacji,
artystka tworzyła właśnie wiekopomne dzieła,
ukazujące wspólnotę istot rozumnych –
obdarzonych duszą kosmicznych braci,
a duchowny przygotowywał się do przyszłej służby,
będącej spełnieniem niegdysiejszego marzenia
znalezienia nowych wiernych i ich ochrzczenia.
      Wstąpiliśmy w obszar ze wszech stron ogrodzony,
rozciągający się na dziesiątki kilometrów.
Tu rzadki las, niejako parkowy,
przechodził stopniowo w luźną sawannę.
Dzięki świeżemu powietrzu nadeszła pokusa,
by zdjąć aparat redukujący stężenie tlenu…
Ciśnienie zdawało się być w jak największej normie.
      Ścieżka, mocno wytarta bieżnikami,
nie opadała, ani nie wznosiła się w bezmiarze
płaskości coraz bardziej otwartego terenu.
Równina porastała stepem, udekorowanym
wysokimi na pięć metrów zwartymi buszowcami.
Jak wzrok sięgał, a zmysł sejsmiczny odczuwał,
nigdzie wokół nie kończyło się to bezdroże,
raczej coraz bardziej zmieniało się w pustynię
wraz z pojawieniem się pierwszych pól ciemnego piasku.
      Nad nami latające maleństwa
wysokimi torami rozdzierały przestrzeń,
emitując ultradźwięki. Niepodobne do ptaków,
ani do owadów, bez skrzydeł,
wypełnione były jakimś gazem, unoszącym je.
      „Patrz.”
     
Spojrzałem. Pojawił się wielonożny arachnoid,
wywracający wokół tułowia kończynami.
Na jego grzbiecie spoczywał okrągły treser.
Obce zwierzę, słuchające posłusznie jeźdźca,
pokazało nam mechanizm napędowy
cywilizacji: symbiozę dwóch stworzeń.
      — Teraz już rozumiem. Poczekajmy, aż Agata to narysuje.
     
Arachno-centaur podszedł do Agaty,
a siedzące na nim wygodnie Oponię
zaproponowało jej transport obok siebie!
      Skorzystała, a Wojciech dołączył do nas obojga,
by we troje podążać za pająkiem,
tak jak prowadziło nas mądre Leonię –
coraz dalej i dalej po swojej Ojczyźnie.
      Znaleźliśmy się u brzegu małego jeziora,
nad którym wyrastały wysokie drzewobusze,
zupełnie jak na pustkowiach w ciepłej krainie,
położonej przy zwrotniku na Oceanicznej.
      Tubylcy, wraz z wielkimi jucznymi zwierzętami,
wiedli sielskie życie na sawannie.
Wielką gościnnością darzyli nas, misjonarzy.
      Wojciech rozpoczął rozmowę z gospodarzem,
więc sam podszedłem do „wierzchowca” i ruchem
ręki pozdrowiłem siedzącą nań niewiastę.
      Nagle poczułem, że się uniosłem,
porwany odnogą wszech-sprawnego stworzenia.
Usadowiło mnie na grzbiecie, tuż obok mej lubej.
Uśmiech zagościł na obu naszych twarzach…
Objęliśmy się, by nie spaść…
      Hagernejczyk-woźnica zostawił nas samych
i dołączył do kompani Wojciecha.
      Agata westchnęła. Mówiła o marzeniach,
które, nie śnione, nawet jej się dziś spełniały.
Objąłem ją mocniej, nie protestowała.
Otworzyła szkicownik, ale na pustej karcie.
Drugą ręką rysowała oczko wodne,
a przy nim Kapłana chrzczącego Obcych!
      Nie mogłem uwierzyć w to, co oczy me ujrzały!
Dwoje istot ludzkich wyznało Wiarę
i dołączyło przez Chrzest do grona Dzieci Bożych…
      Poczułem, jak panna nieśmiało tuli się do mnie.
      –A– Podziwiam cię, Danielu, za to, że doprowadziłeś nas wszystkich tutaj, wbrew wszelkim przeciwnościom i zniechęceniu. Ufam, że jeszcze dalej nas zawiedziesz, abym mogła się cieszyć tym wszystkim, co odkryłeś, i dzielić się tym z innymi.
      —
Postaram się, Agato. Dojdźmy jak najdalej… Wiesz, chciałbym tobie o czymś powiedzieć…
      –
A– Leonię nas wzywa… Nie trać Nadziei, wszystko ma swój czas, nie musisz się spieszyć. Zdobędziesz to, czego pragniesz, jeżeli Pan Bóg powoli.
     
Dziewczyna powoli się odsuwała,
a ja czerpałem z ostatnich chwil jej obecności,
nieśmiało dotykając jej brązowe, długie włosy,
na co ona zareagowała
przymknięciem powiek, zdradzającym wzruszenie.
      Drugie Hagernewdzię mówiło nam o czymś,
co mieściło się niedaleko w obszarze ochronnym,
więc pośpieszyliśmy tam pieszo i bieżnikiem.
      Ujrzeliśmy prastarą pamiątkową tablicę.
Powiedziało nam, że niegdyś spadł tu „meteoryt”,
który okazał się nadesłaną z daleka sondą.
Wyhamowawszy, nie spaliła się w atmosferze.
Ocalały z niej tablice z rzeźbionym pismem,
zbadane niegdyś przez ich ekspedycję naukową.
      „Poznajcie to; znaleźliśmy tu kiedyś informacje podobne do waszych.”
     
Poprosiliśmy Leonię o objaśnienie
i najbardziej zbliżone tłumaczenie.
      „Badacze nasi odkryli, że w kodzie jest przesłanie o Bogu, bardzo podobne do waszego. Nie rozumieliśmy go, zanim nie przybyliście do nas.”
      –
W– To niemożliwe! Co o tym sądzisz, Danielu?
     
Może jacyś Ziemianie przetransportowali tutaj sondę przy użyciu Fenomenu? Powiedz nam, co dokładnie odszyfrowaliście z wiadomości?
      „Tekst już zaginął, ale zostały liczby. Mówią o miejscu w Kosmosie. Na tym wzorowaliśmy nasze statki, wysłane w różne strony.”
     
Tak, jeden z nich odkryliśmy w Eta-Kasjopei. Również posiadał szyfr dotyczący miejsca, ale wasz, hagernejski. Wskazał nam położenie waszego układu.
      „Prawdopodobnie w tekście z rozbitej sondy była wzmianka o Trzech Osobach Istoty Najwyższej, zupełnie zgodna z Prawdą, którą zaakceptowaliśmy w obrzędzie sprzed chwili. Tablica miała kształt Krzyża.”
      —
Podaj mi te liczby, które ocalały.
     
Widniały na pomniku w systemie dwójkowym.
Założyłem wizjer i wprowadziłem dane,
by zasymulować holograficzną Galaktykę.
      Zobaczywszy to miejsce, wydałem głośny okrzyk…
      Niezbadany rejon, w połowie drogi
pomiędzy Hagernewdą a roztopionym ciałem,
którego wulkan już raz badałem z Henrykiem…
      Niemożliwe. Pomyłka?
      Był jeszcze ktoś więcej?
      –A– Danielu, co widzisz?
      –
W– Nie mów. Mów. Nie wiem. To niemożliwe. Powiedz.
     
Upadłem na kolana na „ochrzczonym” świecie,
oznajmiając obecnym niewiarygodny fakt.
      Dziękowałem Stwórcy za Jego Stworzenie.
      Zrozumieli.
      Dołączyli do mnie wraz z Leonięciem.
      Wyglądało na to, że gdzieś poza światem ludzi
występowali także inni wierni,
pomijając mieszkańców Hagernewdy…
      Czy aby na pewno?
Według Wojciecha było to herezją.
Może ktoś wcześniej zdołał ich nawrócić?
      — Wielbię Cię, Boże, za to, że dajesz się poznać wszystkim należącym do Ciebie… Za stworzenie Wszechświata tętniącego rozsianym wszędzie życiem… Za to, że w Twej Nieskończonej Miłości sprawiasz, że jest ono wieczne u Twoich dzieci… Jak wiele ludów na jakże odległych lądach, które niegdyś zasiedlili, oczekuje jeszcze Ewangelii! Ufam, że na powrót zjednoczysz wszystkich w Komunii z Tobą.
     
Powiało prawdziwą albo złudną Nadzieją…

       

       

XX
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Trzecia - Rozdział XXI
CZĘŚĆ CZWARTA