III
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział IV
V

     IV
     
      Dołączyło Leonię do mojej krótkiej wyprawy
na Oceaniczną, a z onym Elżbieta.
Pragnęło obejrzeć moją Ojczyznę:
zabytkowe miasta i cuda przyrody.
Nigoryjce zaś spodobała się moja idea
podziękowania Panu Bogu za niedawne Łaski.
Na razie opuściła nas, zostawiając nas samych.
      Korzystaliśmy z akanejskiego lewitera.
Podróżując we dwoje – Kosmita z Ziemianinem –
odwiedzaliśmy kolejne wiekowe miejscowości
pamiętające bardzo starodawne czasy.
Dla onego cała historia przedstawiała się
jako jeden logiczny ciąg wydarzeń,
toteż na początek zagościliśmy w nadrzecznych
ruinach w miejscowości, w której się wychowałem.
      Tam żółtawa budowla, wzniesiona z kamieni,
pamiętała tryumf łacińskiej cywilizacji,
która opanowała niegdyś cały kontynent.
Bezokienne sale dawały wgląd w ciemną pustkę.
Już tysiące lat temu sławny był ów budynek.
Leonię osobiście objechało monument,
by poczuć swoim zmysłem drgania kamieni.
Emulacja wzroku nie starczała onemu,
by zrozumiało, co znaczy ów dawny zabytek.
      Zapytało mnie, do czego zmierza moje życie;
zrozumiałem, że chodzi mu o Powołanie.
      Rozpocząłem więc monolog, który przedstawiał
me dzieje. Oponię pragnęło poznać na przykładzie,
w jaki sposób mieszkaniec Świętej Ziemi
dążył do Ostatecznego Celu.
      W międzyczasie dotarliśmy przed kościelny budynek,
ledwo utrzymywany przez rusztowanie.
Sczerniałe od wpływu powietrza cegły
ukazały następny etap w historii,
gdy podobno wielcy bojownicy o Prawdę
oddawali się ćwiczeniom duszy oraz ciała,
aby mężnie bronić Kościół przed zagrożeniem.
Czerwony Krzyż na białym tle zdobił bramę,
za którą podobno znajdowała się niegdyś
Relikwia z czasów pobytu Zbawiciela na świecie.
      Spytało mnie Hagernewdzię o moją Wiarę:
co mnie skłoniło do uznania rzeczywistości
duchowej. Odpowiedziałem, że, niestety, uczucia.
Wojciech tyle razy mnie napominał,
żebym się na nich nie opierał, gdyż są chwiejne…
Leonię oznajmiło, że wie, o co mi chodzi
i przyznało rację nieobecnemu Wojciechowi.
  
      Samolot zawiódł nas potem do tłocznej stolicy
maleńkiej prowincji, położonej w górach.
Wystrzelały tam wysokie zabytki sakralne,
tworzące skansen monumentalnego budownictwa.
Pałace i zamki również zwierały szyki,
a uliczki zapełnione były turystami.
Jak to bywa, i tutaj wiła się pośrodku rzeka,
a mosty przecinały ją gdzie popadnie.
      Leonię nie chciało przedzierać się przez tłumy;
ja też nie zamierzałem wzbudzać onym sensacji,
więc obserwowaliśmy to miasto z powietrza,
choć Kosmita czuł pewien niedosyt.
Kontynuował rozmowę, przerwaną zwiedzaniem,
tym razem poruszając sprawę Kapłaństwa.
      Mówiłem o Diakonach, Prezbiterach
i Biskupach – będących wyłącznie
Ziemianami i do tego mężczyznami.
Leonię nie pytało, dlaczego tak miało być;
zapewne pogodziło się z taką Wolą Pana
co do wyboru służących Mu duchownych.
Nie miało też problemów z akceptacją faktu,
że Objawienie miało miejsce tylko na tym globie,
gdzie został stworzony pierwszy człowiek.
A czy kraj, po którym chodziły chrystusowe stopy
nie odpadł od Prawdy na rzecz innych lądów?
Tak samo Oceaniczna mogłaby utracić
swoje „pierwszeństwo”, gdyby jej mieszkańcy
porzucili Jedyną Prawdziwą Religię,
wybierając herezje, pogaństwo lub niewiarę.
      Leonię omijało damsko-męskie tematy,
a to zapewne z tego powodu,
że odbyło już z Elżbietą podobne rozmowy.
      Oponię wspomniało nagle o Prześlicznej Pannie,
do której miało szczególny stosunek duchowy.
Zrozumiałem, zaskoczony, że chodzi o Maryję…
Jak to możliwe, że Obcy tak ją uwielbiali?
Jak to możliwe, że tak im się podobała?
Czy wystarczyło to, że dała im Odkupiciela?
      Ale po chwili już wszystko się rozjaśniło.
Przecież i ja wierzyłem w Jej wstawiennictwo.
Czemuż więc Kosmici nie mieliby wierzyć,
iż Maryja wstawia się także za nimi,
będąc dla nas wszystkim Ikoną Zbawienia?
Jasnowłosą ukazała się w północnych krajach,
Czerwonoskórą na kontynencie za oceanem,
dla wielu ludów będąc tą „Swoją”.
      W tej chwili zrozumiałem legendę
o nawracającej Obcych o Niewieście.
O ile Kościół mógłby zatwierdzić
to współczesne prywatne proroctwo,
dotyczyłoby ono raczej Świętej Maryi,
którą pokochali nasi kosmiczni kuzyni.
      A ja doczesną niewiastę bardzo ubóstwiałem,
moją niezwykłą ukochaną Agatę,
co nie świadczyło dobrze o mej hierarchii wartości.
Oponię odmieniło to błędne przekonanie
i odkryło przede mną Przenajświętszą Matkę.
Odtąd szukałem Jej podobieństwa w ukochanej.
      Polecieliśmy do bardziej nowoczesnej metropolii,
choć przez dłuższy czas pozostającej w stagnacji,
gdyż zakaz dany nam sprzed czasów akanejskich
uniemożliwił rozwój izolowanej Ziemi.
      Leonię nie patrzyło nawet na współczesność.
Oznajmiło, że przeraża je rzeczywistość wojny,
która dość rzadko gościła na ich planecie.
      Podziwiałem kolistą pokrakę,
posądzaną o brak serca i uczuć przez mych braci,
a kryjącą w sobie refleksyjność i szczerość.
      Lecz ona wspomniała o męczeństwie dla Wiary.
W człowieczym świecie jaśniały przykłady męstwa,
przenikające dogłębnie świat swymi promieniami,
wyjednujące Łaski dla nas i dla onych.
      Poruszyło Leonię i tę głęboką kwestię,
czy gotów jestem zasilić święte grono
męczenników. Nie byłem. Lecz ufałem, że przyjdzie czas,
gdy bardziej będę współdziałał z Wolą Bożą.
A na razie chciałem ciągnąć dotychczasowe dzieła.
Znów Leonię złapało mnie na niedojrzałości.
Przecież powinienem zawsze być gotowy
na danie Świadectwa choćby za cenę życia.
      Powiało od tej konwersacji niepokojem
o trwałość mającej obecnie miejsce pomyślności…
      Spojrzałem jeszcze raz na kochane Oponięcie,
z którym przeżyłem niezapomniany czas.
      Poznałem wartość przyjaźni łączącej
dwie całkowicie różne osoby,
objawionej mi w osobie gwiezdnego kuzyna.
Tak mądry i przyjazny, i poczciwy był ów bliźni…
Za niego i jego bliskich mógłbym nawet ponieść śmierć.
      A Chrystus, Syn Boży, ukochał nas najbardziej
i dał nam jakże bolesny dowód Miłości,
oddając Swoje Życie za wszystkich.
      Wyzbyłem się nagle lęku przed konaniem.

       
     

III
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział IV
V