IX
U wejścia do doliny prowadzącej wzwyż,
położonej w dość wysokich górach,
oddzielających rozległy las od wybrzeża,
zebrali się uczestnicy wyprawy,
by samodzielnie przebyć główną grań łańcucha.
Obrano jedną z urwistych przełęczy.
Przed nami wyszedł specjalny robot,
prasujący skały zbyt strome do przejścia.
Zmęczeni zaś poruszali się pojazdami.
Ten parów, otoczony wysokimi krawędziami,
obfitował w czerwone i zielone zwoje
splątanej roślinności niewiele wyższej od nas.
A wijąca się w strumieniu woda
łagodziła swym widokiem dokuczliwy gorąc.
Czekało nas wejście na trzy tysiące metrów,
poczynając od ośmiuset, choć łagodnym stokiem,
który miał się srożyć dopiero pod koniec.
Zasłonięty był na razie bocznymi progami.
Według rysunku na owym kamieniu,
o ile był w ogóle sensowny,
mieliśmy napotkać coś na szczycie,
co ułatwiłoby nam odkrycie
głównej atrakcji kryjącej się w głębi oceanu.
Ile majestatu kryło się w przyrodzie!
Ile wyzwań stawiały nam podniebne wierzchołki!
Królestwo gór zapraszało śmiałków…
Elżbieta gościła już pomiędzy nami,
zaskakując wszystkich nowinami
ze świata zostawionego w oddali.
Swobodnie poruszała się w szeregach ekspedycji,
zyskując sobie uznanie i przychylność
poprzez niezwykłe zdolności komunikacji,
inteligencję, doświadczenie i piękny wygląd.
Pomimo, iż przez jakiś czas ukrywałem się,
za pierwszym progiem dotarła w końcu do mnie.
Mieliśmy za sobą szeroką podkowę,
wznoszącą się niewielką pochyłością nad równiny.
Ściany skalnej masy stawały się coraz groźniejsze.
A krzewiasta roślinność karlała coraz mocniej.
–E– Ewa pragnie się z tobą zobaczyć.
— Jak dotrzemy do morza, to będę mógł do niej polecieć.
–E– Jak się czujesz jako dowódca?
— Dziękuję, dobrze. Przybyłaś, by pomóc nam w badaniach?
–E– Doszukałem się w hagernejskich archiwach okruszyn legendy o tej sondzie kosmicznej. Henryk polecił mi utajnić znalezione informacje, ale wolno mi je wykorzystać na Lawendzie. Już wiem, dokąd zmierzacie i wydaje mi się, że to dobry trop.
— Właśnie, jak się czuje nasz inwalida?
–E– Akanium jest teraz rządzone przez Stowarzyszenie Pilotów z Oceanicznej. Czekają na twój powrót; być może zastąpisz Henryka jako nowy zarządca. On sam wrócił na Oceaniczną i prowadzi badania archeologiczne, idąc tropem z Wyspy Konwaliowej. Nie odzyska już sprawności, ale korzysta ze zdobyczy techniki. Kazał pozdrowić cię i życzył szczęścia w poszukiwaniach. Leonię też o tobie wspominało…
Zabrzmiała muzyka, przerywając rozmowę –
oto Agata urządziła krótki koncert.
Grała i śpiewała swoje kompozycje
przy akompaniamencie innej artystki.
Dwa głosy odbijały się echem miedzy górami,
lecz autorka zdołała to wcześniej przewidzieć
i akustyka otoczenia zmieniła się w instrument,
wykorzystujący echo jako ozdobę.
Niezmiernie porywała uwagę słuchaczy,
trafiając celnie w ich preferencje.
Nawet szumiący wodospadem strumień
uwzględniony został w kompozycji.
Oto z każdej strony otoczył mnie dźwięk;
odczułem do głębi każdy szczegół okolicy.
Odgłosy bardzo wzbogacały melodię,
jakby same szczyty grały swoje utwory.
Nauczony kiedyś podstaw teorii muzyki
przez samą powszechnie już znaną gwiazdę,
zastanawiałem się, czy samemu nie zająć się
komponowaniem własnego utworu,
sporządziwszy wcześniej specjalny algorytm,
który sam generowałby harmonię,
a następnie podarować to w prezencie Agacie…
Niecierpliwie wyczekiwano drugiego postoju,
który miał nastąpić dopiero po przekroczeniu
wysokości aż dwóch kilometrów.
Tym razem stromizna dawała się mocno we znaki,
tak, iż Hagernejczycy woleli jechać w łazikach.
Głazy z pionowych urwisk tworzyły zwaliska,
a biosfera współdzieliła ciasną przestrzeń
z pustynią. Jeszcze większa dzikość wkraczała w krajobraz,
dając nam powód do dumania nad tym,
czy oby nadal jest tu bezpiecznie.
Ukazały się niewielkie stawy i jeziora.
Granat doskonale kontrastował
z żółcią, reprezentowaną przez materiał skalny,
z którego składał się cały masyw,
obnażony już w większości z zielonej pokrywy.
Ta ostatnia oaza przed końcem wspinaczki
wprawiła w milczenie niemal każdego wędrowca.
Podziwiano przeplatankę dostatku i surowości,
niepisaną granicę biologii i geologii,
gdzie procesy fizyczne zwiększające entropię
walczyły z prawami istot żywych.
Na brzegu stawu podeszli do mnie Marta z Karolem.
–K– Jestem blisko odkrycia i opisania nowego zbioru liczbowego. Posunąłem teorię działań rekurencyjnych do przodu i jestem u progu wyjaśnienia wielkiej niewiadomej. To kwestia tygodni.
— Brawo. Gratuluję. Często nad tym myślisz? W tych górach także? Podziwiam cię.
–M– Nie mów mu tylu komplementów, Danielu.
–K– Faktycznie, czy to Oceaniczna, Akanium, Pradeuterium czy Lawenda, postępuję w podobny sposób. Matematyka jest niezmienna i niezależna od miejsca i czasu, a jedynie od poczynionych założeń i wybranych systemów aksjomatycznych. Ale jest jednak mniej lub bardziej znana i można odkrywać nowe rzeczy.
— Tak, ale czy faktycznie coś się odkrywa, czy tylko konstruuje sztuczne twory, szukając w nich zależności?
–K– Zdecydowanie odkrywa. Jeżeli bowiem istnieje ten nowy zbiór liczbowy, to odsłania się wielkie pole do dalszych badań. Jeżeli zaś nie, to losy mojej osoby się zmienią… Sam nowego zbioru nie wprowadzę bez naruszenia spójności.
–M– No tak, jeśli to coś nie istnieje, to nie zyskasz sławy.
— A jeśli nawet istnieje, to tylko jako byt myślny.
–K– Może i tak. Mnie chodziło o to, że matematyka jest dziedziną poznawania prawideł, a przez to jest wspólna dla osób o tych samych sposobach rozumowania. Być może dla Istot Niebieskich również. Poza tym twierdzenia matematyczne unikają fałszu i tautologii a przez to są obiektywne.
–M– Ale Pan Bóg jest ponad nimi, prawda?
— Pan Bóg Jest Prawdziwy, Jest Pełnią Prawdy, od Niego pochodzi to wszystko. Nie ma w Nim żadnej ciemności ani fałszu.
–M– Chodziło mi o to, czy Bóg może zaprzeczyć Swoją Wolą prawidłowościom matematycznym?
— Marto, to proste. W Nim nie ma fałszu. Po co miałby nazywać kłamstwo Prawdą? On nie chce tak czynić. Jego Wszechmoc polega na posiadaniu każdej możliwej doskonałości.
–K– Niemożliwe doskonałości są sprzeczne same w sobie. Pan Bóg może oczywiście ograniczyć swoją Wszechmoc ale tego nie czyni.
–M– Ale nauki ścisłe nie dają Pełni Poznania Boga. O czym wy, mężczyźni, w ogóle mówicie? Oprócz filozofii jest jeszcze Wiara Objawiona.
–K– Tak jest, moja miła. Wiara daje odpowiedź na najbardziej fundamentalne pytania. A filozofia i nauka są po to, by nie brać na Wiarę tych zjawisk, które można wyjaśnić rozumem. Pomagają one również w wyjaśnianiu samej Wiary. A ta skupia się na Fundamentalnych Sprawach Bożych, dlatego oczyszczajmy ją z przesądów. Przez to lepiej poznajemy Boga, gdyż wysiłek teologiczny jest bardziej skupiony na poznaniu tej Prawdy, do której dostępem jest i będzie tylko Wiara – Dar i Łaska Ducha Świętego. Rozum nie może wszystkiego ogarnąć. Jest przecież ograniczony.
— Co w tym przypadku uważasz za przesąd?
–K– Przesąd jest wtedy, gdy jakiejś rzeczy nieodpowiedzialnie przypisujemy sens mistyczny, choć nie jest ona przedmiotem Wiary Chrześcijańskiej. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy uważamy, że położenie danej planety w określonej lokalizacji na nieboskłonie wpływa bezpośrednio na powodzenie spraw w naszym życiu, czyli uprawiamy astrologię. Jeśli jednak ktoś pójdzie za bardzo w drugą stronę i spróbuje wyjaśniać naukowo także rzeczywistość duchową w oderwaniu od Objawienia przyjmowanego na Wiarę, popełnia błąd materializmu. Nauka sama w sobie nie może dać rezultatów na płaszczyźnie, do której nie jest przeznaczona – czyli przy opisie świata duchowego, nieobjętego prawami fizyki. Nie wyjaśni bowiem Tego, co Najistotniejsze: Boga, Przyszłego Świata i Zbawienia. Ma nawet trudności z wytłumaczeniem powstania tego świata, opierając się na większej liczbie założeń i spekulacji niż Religia Objawiona, oparta na historycznym przekazie Proroków, Apostołów, Samego Chrystusa i na nauczaniu Kościoła Świętego, istniejącego do dziś. Dlatego nie wolno też popaść w pychę, uważając, że wszystko jest wyjaśnione już na płaszczyźnie naturalistycznej.
— Czyli w oczyszczaniu Wiary nie dawajmy się zwodzić pozorom, że skoro nauka jakąś część wyjaśnia i stawia hipotezy, to już miałaby prawo do nieuzasadnionych interpretacji na wyrost.
–K– Tak się dzieje w przypadku ciała człowieka. Dość dokładnie już zbadano działanie mózgu i nauczono się po części go naśladować. Zawsze jednak pozostaje owa losowość i „kondensacje prawdopodobieństw” w „punktach wrażliwości”, wynikające z teorii kwantowej, teorii informacji i teorii chaosu. Ich nie da się przeskoczyć, gdyż to one właśnie nadają naszemu mózgowi charakter niedeterministyczny, dzięki czemu nie można zaprzeczyć, iż niektóre ludzkie wybory wynikają z działania niematerialnej i nieuchwytnej w prawach fizyki wolnej woli, która ma władzę nad materią, choćby i ograniczoną, ale zawsze jakąś.
–M– Chodzi wam o to, że istota ludzka jest cielesna i duchowa? Więc nauka i Wiara nachodzą na siebie. To jest piękne. Jest harmonia. Jak mogą iść w parze. Z jednej strony matematyk, z drugiej kronikarz.
— O to chodzi. Można łączyć pozornie odległe dziedziny i okazuje się, że sobie wzajemnie nie zaprzeczają, a współpracują ze sobą.
–M– Karolu ty mój, ale na dziś już koniec z teoriami, tak?
–K– Tak, Marto.
Najtrudniejsze podejście w rejonie nagich hal
ukrywało się za kolejnymi bocznymi ścianami,
a każdy próbował zgłębiać w swej wyobraźni,
co konkretnego znajdziemy tam w górze.
Czy tylko poszarpane i przepastne skały
i ponury brak śladów wszelkiego życia?
Ekscytacja powoli sięgała zenitu,
gdy tylko zaczęły spełniać się przewidywania,
a za plecami znikły ostatnie niewielkie stawy.
Coraz bliżej coraz bardziej stromych szczytów,
wspinaliśmy się gęsiego po wygładzonej dróżce.
Mijaliśmy jakby skalne pomieszczenia,
otoczone z czterech stron pionowymi stokami;
wydawało się, że nie ma z nich wyjścia,
lecz inteligentny robot nas zeń wyprowadzał.
Idąc w czołówce podniebnych zdobywców,
z ledwością dotrzymywałem im tempa,
choć nie niosłem niczego poza napojami.
Starczyło mi zapału na celebrację chwili.
Dotarliśmy nagle pod kamieniste zwaliska.
Ułożone jak starożytne piramidy,
zdawały się, że nie wytrzymają w statycznym stanie
i zaraz polecą na nas, pchnięte przez grawitację.
A myśmy mieli wspiąć się jakimś cudem na nie.
Trasa, zaznaczona białymi strzałkami,
zapewniała nam poczucie względnego bezpieczeństwa.
Zarządziłem, że na szczycie nie można się zatrzymać,
by nie blokować wąskiego przejścia.
Tylko przeznaczeni do badań mogli tam się zebrać.
W zupełnym milczeniu i skupieniu uwagi
pokonywaliśmy kolejne metry w pionie,
oglądając się czasami za siebie, na przepadek
i lękając się tego, czego dokonaliśmy.
Oto spostrzegłem, że to już koniec
mocno wyczerpującego wznoszenia.
Po drugiej stronie ziała niebezpieczna przepaść.
Tuż przed nią wyrastały z dołu iglice,
zasłaniając częściowo widok na niewielki staw.
Zawróciło mi się w głowie na myśl o schodzeniu
niemożliwą drogą prosto w stromą czeluść.
Niemniej podziw dla jakże autentycznej okolicy
zagościł na dobre w moim umyśle.
Zatrzymałem się na grani, by wydać rozkazy.
Po bokach siodła wzrastały wysokie ściany.
Przejście okazało się jedynym przełomem,
przez który mogli przedostać się turyści.
Spojrzałem raz jeszcze na kotlinę za placami:
otaczały ją z trzech stron pionowe urwiska
a gdzieś między nimi wiódł szlak do pierwszego wybrzeża.
Przechodzący przez chwilę zachwycali się widokiem.
Potem gdy schodzili po prętach, napełniał ich strach.
Ginęli mi z oczu gdzieś tam, już pod spodem.
Miałem ochotę dalszą trasę odbyć samolotem.
Dołączyło do mnie, stojącego samotnie,
kilkanaście osób wyznaczonych do eksploracji,
w tym Karol, Marta, Agata oraz Wojciech.
W arachnoidzie z Kosmitami przemknęła Elżbieta.
Ów zwierz, wsparty na pajęczych odnogach,
bez problemu radził sobie ze stąpaniem po kamolach.
Sprowadzono go z samej Hagernewdy.
–K– Na pobliskim wierzchołku coś się znajduje. Podobno powoli się przemieszcza.
— Być może o to chodziło na mapie. Wyślemy tam kogoś w samolocie.
–W– Wszystkie są zapełnione tymi, którym nie starczyło sił. Trzeba będzie na nie poczekać.
–K– Można zawsze wejść na żywca. To nie jest przecież trudne. Kto pójdzie ze mną?
Zgłosiło się jeszcze dwóch silnych mężczyzn.
— Czy to możliwe? Przecież na tę grań nie da się wspiąć…
–K– Nie takie rzeczy zdobywano.
–M– Lepiej tam nie idź! Poczekajmy na samolot.
–K– Gdyby zawsze się asekurowano, niewiele by dotąd odkryto. Sama wyprawa na Lawendę jest już niebezpieczna.
–M– Co ja, biedna, na to poradzę? Uparł się i postąpi tak, jak zamierzył.
–W– Zaufaj mu; on wie, co robi. Karolu, zadbaj tam o siebie. Niechaj czuwa nad wami Opatrzność.
Ruszyli w to wybitnie niebezpieczne miejsce.
Przystąpiłem za nimi, by sprawdzić nachylenie
i choć przez chwilę uczestniczyć w ich przygodzie,
lecz zatroskany Wojciech ściągnął mnie z powrotem.
–W– Nie wygłupiaj się, szaleńcze! Nie musisz się przed nami popisywać. Do czego innego zostałeś powołany niż sport pod pozorem nauki.
— To dlaczego mamy tolerować zachowanie tamtych, skoro to tylko nieistotny sport?
–W– On też jest pewną częścią życia. Ważne, by zachować umiar. Niektórzy muszą być bardziej powściągliwi, inni mniej. Jesteś przecież dowódcą i przyszłym zarządcą, nie narażaj więc niepotrzebnie życia dla tego, co nie jest twoim głównym Powołaniem. Pokonywanie fizycznych ograniczeń to teraz bardziej domena Karola niż twoja.
Z podobnym wyrzutem patrzyła Agata,
mówiąc, że nie było to potrzebne.
Czekaliśmy więc w napięciu godzinę i kwadrans,
zanim nasi zdobywcy wrócili z wycieczki.
Po ich twarzach poznaliśmy, że coś tam ujrzeli,
a przejście naprawdę zionęło niebezpieczeństwem.
–M– Wróciliście!! Co za męstwo! Karolu, jesteś bardzo odważny!
Rzuciła się w jego strudzone ramiona,
a on, zmęczony, przyzwolił na ten śmiały gest.
–A– Pochwała się należy dla naszych śmiałków. Wasze poświęcenie i wyrzeczenia nie pozostają bez szlachetnych owoców. Chciałabym obejrzeć zdjęcia. Danielu, obejrzyjmy to razem na twoim urządzeniu. Panowie, wiedzcie, iż Daniel próbował pójść za wami, jak przystało na prawdziwego dowódcę. Lecz my odradziliśmy mu ryzykowanie tak cennego dla nas wszystkich życia. Szczególnie dla mnie…
Wzruszenie przeszyło moje wnętrze
i poczułem, że w mą doczesność wkracza szczęście.
Ujrzeliśmy we dwoje, zetknięci twarzami,
każdy po jednym oku w okularze,
jak fosforyzująca galareta pokrywała skały,
mieniąc się polaryzacją w niemal każdej barwie.
–A– Dostrzegam wyraźniejsze kształty… To jest obraz… a ta niesamowita istota maluje go… na… sobie…
— Tak, Agato, też to widzę.
Na żywym ekranie zobaczyliśmy morskie fale,
a potem obraz nieco się zmienił.
Zielonkawe jakby rzędy wodorostów,
zanurzone w fiolecie ogromnych morskich głębin,
łagodnie tańczyły, okręcając się spiralnie.
Lawendejska zagadka skrywała się na dnie.
Słyszałem owiewający mnie niewieści oddech
a miękkość jej policzków czułem na swoich.
Chłonąłem każdą sekundę jej bliskości.
Potem pozostał zapach jej pięknych włosów,
pozostający na dłużej w pamięci.
Jej ciepłe usta
dotknęły mego ucha.
–A– Jutro wyruszymy znad stawu trochę później, po wszystkich…
|