VI
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział VII
VIII

     VII
     
      Poproszono mnie, by wszyscy razem uczestniczyli
w pochodzie nad jezioro na dnie doliny.
Dzieliło nas odeń kilkanaście kilometrów.
Właśnie powrócili autorzy nocnego wypadu.
Nie mieli już opuszczać naszej wspólnoty.
      Poranne słońce dodało powietrzu spiekoty.
Wszyscy korzystali z tego faktu,
wzdychając wręcz z nie ukrywanego zadowolenia.
Ale ja oddaliłem się od nich,
pozostając na uboczu, całkiem sam.
      Długa noc odpowiednio nas zregenerowała,
więc byliśmy dobrze wypoczęci po tańcach.
Ochoczo schodziliśmy po nagiej powierzchni
ku widniejącym w oddali leśnym obszarom,
a Oponięcia staczały się równie żwawo,
współdziałając dla odpoczynku z prawem grawitacji.
      Z początku Agata szła jak ja, w pojedynkę,
zatrzymując się czasem, by wykonać szkic.
Ogarnęło ją głębokie zamyślenie,
jakby dumała nad czymś naprawdę poważnym.
Dzieliło nas wtedy od siebie niewiele przestrzeni,
a nikt nie przegrodził pustki między nami.
      W pewnym momencie, gdy gorąc się wzmógł,
rozpięła kombinezon i zdjęła go zwinnie,
zostawiwszy na boku, by roboty go wzięły.
      Ujrzałem skąpo zasłonięte kobiece kształty.
Purpurowa koszulka okrywała piersi,
wyraźnie zaznaczone na jej dumnym ciele,
w blasku dnia połyskiwały aksamitem ręce
i mieniła się metalicznie jej ciemna karnacja.
Znad niezwykle gładkich, delikatnych pleców
wyrastała długa szyja, zwiewana włosami,
prowadząca ku owalnej, pewnej siebie głowie.
Szczupłe palce zdobiły niewymownie zwinne dłonie,
pełne władzy nad instrumentami muzycznymi.
      Raz na jakiś czas ukazywała swoją twarz,
gdy coś po bokach zwracało jej uwagę.
Zdawała się być uosobieniem piękna i wdzięku –
przynajmniej me oczy tak postrzegały.
      Lecz rozkołysany chód tryumfalnie przyciągał
moją uwagę, angażując wszystkie me myśli.
Pod kwiecistym, wyraźnym zwężeniem w talii,
świadczącym o zdrowiu i doskonałej kondycji,
mile zaskakiwały jej kształtne biodra.
Wykazując nieosiągalną dla innych
proporcję, trzymywały ciało w chwiejnej równowadze,
dzięki której kobiety zawsze pociągały mężczyzn.
Szczupłe nogi zginane w rzeźbionych kolanach,
wsparte były na kształtnych stopach, jak w Księdze Syracha,
której fragment pojawił się w mej pamięci:
      „Jak słońce wschodzące na wysokościach u Pana,
      tak piękność dobrej kobiety pośród ozdób jej domu.
      Jak światło błyszczące na świętym świeczniku,
      tak piękność oblicza przy ciele dobrze zbudowanym.
      Jak kolumny złote na podstawach srebrnych
      tak piękne nogi na kształtnych stopach.”
     
Biblijny opis, który tak wychwalał
wspaniałe przymioty kobiecej urody,
nie pomógł mi uporać się z onieśmieleniem,
z którym zacząłem walczyć wewnętrznie.
A była to wojna na dwa fronty,
gdyż starałem się też wyzbyć pożądliwości.
      Podeszły doń i inne dziewczyny
i zaczęły przez całą drogę o czymś rozprawiać.
Nieśmiałość zabrała mi szczególną okazję,
by samemu odbyć z nią rozmowę.
      Minęliśmy się nawet parę razy beznamiętnie
i powoli zakradał się we mnie lęk.
Czy jesteśmy skazani na wzajemną ignorancję?
      Trwało to niezmiernie długo, przez cztery godziny,
odbierając mi inne – niż o niej – myśli.
Czułem się bezwzględnie opanowany
kontemplacją obecności mojej wybranki.
      Jak bardzo pragnąłem panny miłującej
i szanującej moją osobę…
Pięknej i ubogaconej wewnętrznie,
otwartej na Boga, bliźnich i Zbawienie…
      Bez entuzjazmu odebrałam dotarcie do celu –
nad wodę ukrytą pod bujnym listowiem.
Nie zauważyłem nawet momentu,
gdy pustkowie zmieniło się w niezgłębioną dzicz,
należącą do pokaźnego kompleksu leśnego.
      Lawendejski powab niezwykłej przyrody
tylko trochę zmniejszył moje roztargnienie,
aż w końcu pogodziłem się z tym,
że nie ma w doczesności niczego ładniejszego
niż sam człowiek, niż kobieta, niż ma upodobana.
      Usiedliśmy w grupie na piaszczystej plaży,
czekając, aż nadejdą pozostali.
Wstała, opuściwszy swoje towarzyszki
i zaczęła spacerować po najbliższej okolicy.
Pamiętałem niedawną z nią rozmowę
i zapewnienie, że spędzimy ze sobą jakiś czas…
Z kilku metrów jej wygląd wprost zachwycał.
Przerastała mnie myśl, że z tak piękną matroną
mógłbym się pobrać i mieszkać pod jednym dachem…
Nie mieściło się to w mojej onieśmielonej głowie,
że ostatecznie mężczyzna mógł dostąpić rozkoszy
pełnego zjednoczenia z drugą osobą,
w Miłości, w oddaniu, w radości i w płodności.
      Krzyk rozdarł me wnętrze na znak sprzeciwu:
dlaczego miałbym otrzymać aż tak wielką Łaskę?
Cały świat jęczał w bólach i przemijał,
targany przez zło, choroby, kłamstwa oraz wojny!
Biliony istnień marzyły o lepszym życiu,
o wolności, o zdrowiu, o poznaniu Prawdy…
A myśmy to wszystko już posiadali,
skupiając się nad szczytem doczesnego dostatku,
nad problemem męsko-damskiej relacji,
poświęcając aż tak wiele, by była pomyślna.
Czyż Pan Bóg ludzi jakoś ze sobą nie dobierze,
by tak się przejmować wzajemnym zdobywaniem siebie?
      To jedno pozostało dla mnie niejasne.
Wiedziałem, że Łaska oczekuje na współdziałanie.
      Ja sam zrodziłem się z Miłości małżeńskiej.
Mój ojciec zachwycał się ciałem mej matki.
      –W– Danielu, wiem, o czy rozmyślasz. Widać to po tobie.
     
Ukojony obecnością mądrego zakonnika,
udałem się wraz z nim w odosobnione miejsce
i wyłożyłem mu dręczące mnie kwestie,
a on po namyśle odpowiedział na nie.
      –W– Jesteś wrażliwy i troszczysz się w duchu o cierpiących bliźnich. Ich smutne położenie faktycznie domaga się naszych działań. Szlachetnie jest poświęcać się służbie Miłości. Apostoł pisał, że „bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by przypodobać się żonie”. Jeżeli jednak Bóg powołuje cię do Małżeństwa, posłuchaj Go. To Sakrament Święty w służbie Komunii Świętej, Tajemnica Wielka. W Małżeństwie uczycie się wzajemnie Miłości Chrystusa do Kościoła i vice versa. I wespół z Bogiem przekazujecie nowe Życie… A zawsze możesz dodatkowo pomagać bliźnim.
      — Dziękuję za wyjaśnienie… ale nadal jest we mnie pełno smutku i lęku. To zbyt idealne – z Agatą…
      –
W– Odczuwasz wielkie onieśmielenie. Pan Bóg dał nam to poczucie wstydu, które chroni nas przed pożądliwością – i bardzo słusznie. Ciesz się z twojego czystego uczucia. Nie zaprzecza ono płodności, ale ją uwzniośla. Agata to widzi i odgaduje twoje pełne prawości myśli. Nie bój się tego, co dobre i piękne, bylebyś to uszanował. A jesteś smutny, ponieważ zbyt wiele uzależniasz od relacji z dziewczyną; chcesz zbudować sobie spichlerz pewności na tym świecie, zamykając się na pozostałą pomyślność zesłaną od Pana. Przedkładasz pragnienie gwarancji przyszłości nad naturalną radość przyjaźni z Agatą i innymi bliźnimi. Jeżeli, zamiast się mocno lękać, zaczniesz ufać, pozostawiając w sobie jedynie pożyteczną bojaźń, to będziesz szczęśliwszy, a wszystko i tak ułoży się według Woli Bożej, która zawsze jest dla nas dobra, choć nie zawsze ją rozumiemy. Twoja radość zależy od relacji z Bogiem a jej odczuwanie od twojego usposobienia. Niech nie zależy wyłącznie od przebiegu wydarzeń, które i tak są dla nas dobre, gdy tylko słuchamy Bożych Przykazań. Opatrzność szykuje dla ciebie określoną przyszłość. Już teraz możesz wybrać, czy być radosnym, czy smutnym, bez względu na to, jaka się ona okaże. Pamiętaj, że każde wydarzenie, nawet najbardziej bolesne, wiąże się z pewną Łaską, z której możesz skorzystać lub którą możesz odrzucić. Wszystko jest dla twojego Dobra, o ile postępujesz właściwie. Dam tobie pewną radę: miej się na baczności przed kobiecą urodą i własnymi uczuciami. Nie neguj ich w sobie, lecz miej nad nimi panowanie, nie zapominając nigdy o moralności, ani o tym, że masz jeszcze rozum, mój przyjacielu. Pomodlę się za ciebie.
     
Rozstaliśmy się nagle, gdyż ktoś go zawołał,
a ja, zostawiony z tymi przemyśleniami,
usiłowałem wyciągnąć budujący morał.
      Nie wszyscy przybyli zmieścili się na plaży,
więc część osób pozostała w leśnej przesiece.
Naukowcy rozpoczęli wnet swoje pomiary,
odnajdując tkwiące nad brzegiem kwiaty.
Niektóre z nich jęły się przemieszczać,
osiągając prędkość człowieczego chodu,
inne, potulne jak jakieś szczenięta,
bawiły się naukowym sprzętem.
Na moment zapomniałem o swoich rozterkach,
obserwując, jak istoty stroją sobie żarty.
      Ruszyłem ku Agacie, korzystając z chwili,
że została sama, bez obstawy innych.
Przeszyła mnie wzrokiem, straszliwym jak piorun,
aż krok mój się zachwiał, a ciało zadrżało.
      –A– Danielu, ja nie mogę z tobą teraz rozmawiać.
     
A… kiedy będziemy mogli…?
     
–A– Nie wiem. Potrzebuję samotności.
     
Rozumiem.
     
Uśmiechnęła się. To mnie uratowało.
      Naukowcy przywołali me imię z oddali.
Na kilka sekund objęliśmy się wzrokiem.
Idealne rysy jej twarzy wyrażały
niezgłębiony dostatek niewieściej urody.
      –A– Czyń swoją powinność, dowódco.
     
Jak pradawny rycerz na słowa swojej pani
czym prędzej pospieszyłem nad wodę,
gdzie oczekiwali mnie przejęci naukowcy.
Chcieli, bym czym prędzej wydał im szereg rozkazów.
      –Naukowcy– Udało nam się nawiązać kontakt z Lawendą.
     
Tak nazwaliście ten kwiat? Ciekawe… Gdzie jest Karol?
     
–Naukowcy– Poleciał z Martą na rekonesans. Zabrali też kilku Hagernejczyków. Ci ostatni prosili o sprowadzenie tutaj Elżbiety.
     
Ooo!
     
Przeszył mnie nagle dreszcz błogostanu.
Nie miałem czasu, by się nad tym zastanowić.
      –Naukowcy– Lawendy nie są roślinami. A ich sieć neuronowa to coś zupełnie innego niż u zwierząt. Nie są rozumne, ale komunikują się za pomocą prymitywnego pseudojęzyka. Jak tresowane małpy.
     
Co mówią?
     
–Naukowcy– Na razie nic konkretnego. Hagernejczycy porozumiewają się z nimi. One tańczą, wywołując ruchy powietrza, a Oponięcia naśladują to drganiami.
     
Co mówią?!
     
–Naukowcy– Lawendy liczą po kilka tysięcy lat. Zapytano je o inne złożone istoty. Są jakieś wskazówki co do ich istnienia. Karol zabrał ze sobą Lawendę i niedługo… o, już są.
     
Cień zakrył gwiazdę na porannym nieboskłonie
a mały pojazd wylądował bezgłośnie na wodzie.
      Spojrzałem na plażę – oto wszystkie oczy zwrócone
na przybyłych za wyjątkiem jednej pary…
      Agata, znalazłszy się na powrót w kombinezonie,
bez skrępowania patrzyła na mnie.
Smutek wstąpił do jej brązowych źrenic,
a wokół nich znalazł się zalążek łzy.
      I moje oczy zrosiła wilgotna ciecz.
Poczułem nawet, jak spływa mi po twarzy.
W duszy błagałem o przychylność niewiasty,
modląc się do Królowej Nieba i Ziemi,
pomny na niedawne przemyślenia o Niej
i Łaskę zaznaną na hagernejskiej sawannie…
Powierzyłem Jej me zakochanie się w Agacie
oraz swoje nieroztropnie silne emocje.
Byłem nagi wobec prawdy o sobie samym.
Prosiłem o to, bym zachowywał się dojrzalej.
      Jak z zaświatów dobiegł do mych uszu głos Karola,
że nazajutrz udamy się do innego jeziora,
gdzie Kwiat wskazał niegdysiejszą obecność czegoś,
co ponoć sprawowało nad nim „opiekę”.
      Wyszedłem z mej odosobnionej pustelni,
otworzyłem się na zdarzenia czasu przyszłego
jak kiedyś nad rzeką na mej ojczystej planecie.
      Głos z zewnątrz wezwał mnie jakby do nowych rzeczy.
      Lawenda zaczerpnie mą stopę oplotła.

       
     

VI
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział VII
VIII