X
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział XI
XII

     XI
     
      W drodze do basenu rozległego morza,
gdy przebyte już góry tylko straszyły z oddali,
podczas wędrówki oświetlanej reflektorami,
wydałem festyn na usilne prośby
wszystkich obecnych w tej lawendejskiej wyprawie.
Działo się to o wschodzie słońca,
po mocno dłużącej się i męczącej nocy.
Na niebie pobłyskiwała czerwona zorza,
zanurzając w swym świetle bawiących się.
      Na początku latałem nad nimi antygrawem,
sprawdzając, czy wszystko dobrze przyrządzono.
Dostrzegłem machającą do mnie Elżbietę.
Nagle, porwany dziwnym szaleństwem,
wyłączywszy napęd, wpadłem w korkociąg.
Leciałem teraz na prowizorycznym skrzydle.
Pojazd zatrzymał się metr nad gruntem
dzięki zaprogramowanej funkcji awaryjnej.
Błękitne oczy spoglądały z podziwem
na ten bezmyślny wyczyn w celu zaimponowania
niewieście, nie będącej wybranką mego serca.
      Po tym zdarzeniu doszło do mej świadomości,
że będę czasami wystawiany na próbę
sprawdzającą moje przywiązanie do Agaty.
Coś mi nakazało, abym postanowił
w powadze i spokoju dotrwać do końca zabawy.
Przypomniałem sobie słowa Wojciecha,
aby nie ulegać namowom grzesznego świata
i nie naśladować tych, którzy wybierają grzech
aby zaspokoić swój egoistyczny popęd.
Podjąłem więc decyzję o treningu woli.
      Gdy tylko zjawiła się ta, którą miłowałem,
runęła we mnie pewna wewnętrzna ściana…
To dla mnie przybrała pełen majestat,
eksponujący każdą subtelność,
a skrywający to, co budziłoby pożądanie
i jako królowa wdzięku i urody
ukazała się w pełnej estetycznej harmonii.
      Od razu nieznajomy poprosił ją do tańca,
a ona spędziła z nim kwadrans; beze mnie.
Przygnębiony, siedziałem wśród starszych wiekiem,
zmagając się z zazdrością i przegrywając walkę.
      Lecz ona sama odsunęła tego,
który odszedł w końcu do innych, by dalej się bawić,
a ja poczułem się przywołany jej spojrzeniem.
Ustawiła się naprzeciw mnie, czekając otwarcie,
aż po prostu podejdę, aby z nią zatańczyć;
w końcu zdobyłem się na krok ku piękności,
o jakiej nie śniłem, póki jej nie poznałem.
      Ułożyliśmy ręce, jak przystało.
Po chwili powiodły nas łagodne dźwięki.
Skupiony na tym, by poprawnie wykonać kroki,
patrzyłem pod siebie, zamiast na nią,
choć ona próbowała zmienić ten stan rzeczy,
bym zrozumiał, że to nie czas smutku, a radości.
      Minęła melodia, a ja już odchodziłem;
ona nieznacznie skłoniła się z wdzięcznością
za dobrze spędzone ze sobą chwile.
A przecież nie chciałem, aby nadszedł
koniec tej wspaniałej tanecznej wspólnoty,
jaka przez pięć minut była naszym udziałem.
Niepotrzebnie dałem zwieść się fałszywej nieśmiałości.
      Później cały czas myślałem tylko o tym,
jak i kiedy ponownie poprosić o łaskę
ponownego spotkania się w tańcu.
Inni z kolei bez skrupułów i strachu
dobierali się z niewiastami wkoło.
      Usiadła na przeciwległym krańcu obszaru.
Pojawiła się u niej nieukrywana tęsknota.
Ja patrzyłem na nią, a ona na mnie.
Wydała się wtedy bardzo pociągająca,
także na sposób głęboko zmysłowy.
Nie była wszak posągiem, lecz żywą kobietą…
      Ujrzałem nagle przed sobą znajomego mnicha.
      –W– Uważaj na siebie, Danielu. Bądź wierny sumieniu. Uczucia mogą cię zwodzić. Postaraj się też nie ranić drugiej osoby nieroztropną oziębłością.
     
Wojciechu, nie teraz…
     
Wtem Elżbieta zjawiła się przede mną.
Znienacka pociągnęła mnie do tańca.
Pełen uśmiech od razu zawitał na naszych twarzach.
Cieszyłem się bardzo, że nadeszła chwila,
w której przestałem się przejmować swymi uczuciami…
Entuzjazm radości otulił nasze ciała…
Twarz Wojciecha zdradzała smutek;
wzrósł we mnie niepokój co do mego zachowania.
Obawiałem się, że znów robię coś bezmyślnie.
      Gdy tylko się skończyło, wróciłem do Agaty
i znów razem złączyliśmy się przy muzyce.
Dotykałem przez jej cienką suknię
miękkich pleców, od których biło ciepło.
A obejmując je mocno swą ręką
czułem każdy najdrobniejszy ruch jej sylwetki…
Policzki me czesane były jej włosami.
Czyniliśmy bezsłowne i dostojne umizgi,
pozostawiające w duszy zachętę na czas przyszły.
      Splotły się jak lawendejskie rośliny
wrzeciona naszych rąk; poczułem, że paznokcie
powoli i łagodnie kreśliły znaki
na mych dłoniach… Rozpoznałem litery,
lecz nie odczytałem ich w sposób pełny.
      Czy już odtąd miało być tak wspaniale,
a potem niebotycznie lepiej – w Małżeństwie?
Czy miały nadejść pomyślne czasy
z Nadzieją na pełen rozkwit szczęścia w przyszłości?
Codzienność z niewiastą niewymownie piękną
i małżeńskie czerpanie z jej oddania się całej?
Przeraziłem się.
      Setki mieszanych uczyć wstąpiło w mą duszę,
wątpliwości niszczyły radość, wprowadzając smutek.
Czy miało stać się coś tak idealnego?
Wizja taka mocno mnie przerastała…
      Pragnąłem skończyć tę dręczącą mnie niepewność.
      –A– Danielu… Czeka nas jeszcze długa Droga do celu, który osiągniemy, jeżeli Opatrzność pozwoli… To, co teraz się dzieje, to tylko zadatek… Proszę cię o cierpliwość…
     
Nie wytrzymałem.
      Ogarnął mnie gniew.
      Czego tak naprawdę ode mnie chciała?!
      –A– Jeżeli pragniesz mi coś powiedzieć, nie mów jeszcze. Czas zastąpi słowa…
     
Nagle zajaśniało przede mną me postanowienie,
które podjąłem jeszcze przed zabawą.
Głos serca i rozumu prosił mnie o rozwagę.
      Lecz spostrzegłem, jak Karol cieszy się tańcem z Martą.
Poczułem niedosyt. Wpadłem w zniecierpliwienie.
      –A– Danielu…
     
Agato! Czy… nie możemy, jak inni, zostać narzeczonymi i…
     
–A– Proszę, nie pytaj mnie teraz! Jeżeli darzysz mnie szacunkiem, nie mów…
     
Będziemy razem, czy nie?
     
–A– Widzisz… ja teraz jeszcze tobie nie odpowiem. Czuję, że coś jest nie tak. Po twoim pytaniu nawet jeszcze bardziej. Czyń, co zechcesz, ale nie mówię „tak”.
     
Skończyła się melodia. Nie miała nadejść powtórka,
gdyż ogarnęła mnie jakaś pełna sprzeczności duma,
a oczy me poczęły szukać innych niewiast.
      –A– Muszę opuścić zabawę, ale potem wrócę… Jeżeli jeszcze zechcesz ze mną tańczyć, będzie mi bardzo miło…
     
Odeszła.
      Źrenice zatrzymały się na platynowym
blasku lśniącej ozdoby nigoryjskiej dziennikarki.
Czerwona suknia dopełniała się barwą z włosami.
Podbiegłem i rzuciłem się w jej objęcia.
Porywcza muzyka wypełniła przestrzeń.
Poczułem na ciele tchnienie przyjemności.
Policzki wzajemnie się dotknęły,
tak iż usta zbliżyły się do siebie,
a dwie pary rąk otuliły dwie szczupłe sylwetki.
      Usłyszałem, jak Elżbieta wzdycha ze szczęścia,
którego niespodziewanie dostąpiła.
Całą sobą dawała mi znać, że kocha,
a ja jej, że… chcę być-z-nią.
Nie stała jednak za tym przemyślana decyzja.
Wtuliwszy się mocniej, wydobyła słowa.
      –E– Czy to jest prawdziwe, co się teraz dzieje? Czy naprawdę odpowiadasz na wezwanie mojej Miłości do ciebie?
     
Nie potrafiłem jednak wydobyć z siebie Prawdy…
Ale przyszykowałem już treść stosownej przemowy.
      Nagle jej ręce puściły mnie z objęcia.
Jej miękkie dotąd ciało się usztywniło.
Zdawało się, że przejmuje się tym, co ogląda.
Lęk wstąpił w modre tęczówki i szerokie źrenice.
Gdy zamieniliśmy się, odwracając świata strony,
ujrzałem i ja to samo co Elżbieta.
      Wymieniła z Agatą bolesne spojrzenie.
      Zrozumiała wszystko, ujrzawszy ciężkie łzy w jej oczach.
      Wtem z całą mocą odezwało się we mnie sumienie:
najpiękniejszej, uduchowionej i mądrej niewieście,
w chwili, gdy dawała mi mocną Nadzieję,
wyrządziłem niewypowiedzianą krzywdę.
Poprzez mój bunt oraz pożądliwość
zraniłem jej głęboką i szczerą Miłość.
      –E– Czy to prawda, że…
     
Niestety, to prawda. Odrzuciłem relację z Agatą, wybierając…
     
–E– Mnie? Uwierzyłam, że spełniło się największe marzenie mojego doczesnego życia… I bardzo pragnęłam twojej Miłości… nawet nie wiesz, jak bardzo…
     
Nagle jej słodki głos zmienił tonację.
      –E– Jednak nie potrafię przyjąć tego, co nią nie jest, kosztem cierpienia osoby, która tak bardzo otworzyła dla ciebie swe serce. Przecież wczoraj jeszcze o nią zabiegałeś, Danielu, bracie Ewy. Z bólem… z bólem…
     
Odstąpiła.
Równie obfity płacz zalał jej twarz
co zranionej przed momentem Agacie.
      –E– Nie mogę… cieszyć się tym szczęściem… skoro pochodzi ono z czyjegoś niesprawiedliwego cierpienia…
     
Niech zostanie chociaż to, co jest!
     
–E– Będę cię nadal kochać, ale muszę unikać twojej osoby. Może kiedyś jeszcze mnie zobaczysz… Przepraszam cię…
     
Czym prędzej uciekła do lądownika
przyjaciółka mojej siostry, boleścią szlachetna.

       

            

X
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział XI
XII