XVI
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział XVII
XVIII

     XVII
     
      Starodawna muzyka wypełniła katedrę.
Grano ją na zabytkowych organach.
Umiejętnie budowane zestawienie
dźwięków w polifonicznych fugach i toccatach
urealniało obrazy z wyobraźni,
w których rysował się jakby Boży Raj,
zaskakujący co chwila nowymi dziwami.
Sekwencje z przeszłości wibrowały dysonansami
wynikłymi z zastosowania tonacji modalnej.
      Prosiłem o Dobro, Miłość i mądrość.
Modliłem się także o głębsze otwarcie się
na Ducha Świętego, bym wciąż spełniał swe Powołanie
pomimo klęski ostatniej wyprawy.
      Kiedy Kapłan podał mi Chleb Życia,
nagle wstąpiła we mnie Radość, witalność i siła!
Wydawało mi się, że wstępuję na nową Drogę.
      Po Mszy Świętej adorowałem Boga w Eucharystii
wystawionej na Ołtarzu w Monstrancji.
      Postanowiłem podziękować za ostatnie
wydarzenia. Zainspirowany tym,
przybyłem ekspresowym pociągiem nad morze.
Choć powtarzałem niegdysiejszą trasę,
którą udałem się do miasta aktorów i sław,
postrzegałem ją teraz zupełnie inaczej,
posiadając bagaż tak wielu doświadczeń.
      Uśmiechnąłem się na wspomnienia jasnowłosej
Elżbiety, którą później osobiście poznałem.
      Wysiadłem na stacji nad samym brzegiem.
Mgła biła od pobliskiego zbiornika wodnego,
a szron pokrywał wszystko, co tyko mógł.
Aż do kości czułem powiew wilgotnego chłodu.
Pokaźny staw, cały skuty lodem,
oddzielony mierzeją od niespokojnego
morza, gromadził rzeszę zimującego ptactwa.
Gdzieniegdzie zionęły szerokie przeręble.
Spokojnie pływały tam sobie kaczki;
niektóre ślizgały się po niebieskim oknie,
ani myśląc o wykonaniu lotu.
      Muzyka, wciąż jeszcze pobrzmiewająca w głowie,
zachęcała do głębokiej kontemplacji.
      Pojawiła się plaża.
      Widziałem, jak białe mleko paruje z cieczy,
wprost odrywając się od rozdrobnionych
fal, ograniczając widoczność do rzutu kamieniem.
To tak formowały się deszczowe obłoki?
Jakby zionęły z niewyczerpanych pokładów z głębin.
Kombinezon, pamiętający lawendejskie czasy,
częściowo tylko izolował ciało.
Wstąpiwszy na głębokość buta w wodę,
udałem się na przechadzkę wzdłuż brzegu.
Oto wydma doszczętnie znikła za mgłą,
tak, iż poczułem, jakbym przebywał gdzie indziej:
jakby w odległym układzie słonecznym
na planecie z zimną cieczą oraz smogiem.
      Żałowałem powtórnie wszystkich swoich błędów,
odcinając się od grzesznej przeszłości,
podejmując decyzję o przemianie serca,
naśladując tym samym Alicję.
      Skręciłem z powrotem ku leśnemu lądowi.
Po kilkunastu sekundach dostrzegłem już drzewa.
Zagłębiłem się pomiędzy nie, krocząc wąską ścieżką,
forsującą wał przeciwpowodziowy.
Roślinność powstrzymała pochód gęstej mgły.
Czułem, że dzieje się coś niezwykłego.
      Wtem rzekł do mnie jakby głos wewnętrzny,
abym padł na kolana i rozpoczął modlitwę.
Właśnie tutaj, w tym momencie, już zaraz.
      Uczyniłem tak.
Począłem spontanicznie wielbić mego Pana,
mocno poruszony czymś wewnętrznie.
      Jacyś ludzie przechodzili tuż obok.
Powstrzymałem się przed wstydliwą ucieczką,
postanawiając wytrwać w postawie klęczącej.
Miałem okazję przyznać sam przed sobą,
że skoro Bóg JEST, to niech się Go nie wstydzę,
choćby nazwano mnie złośliwie dewotą.
      Turyści przeszli obok mnie, dziwiąc się tylko lekko,
a ja odważnie trwałem w tym osobistym Świadectwie.
      W końcu zrozumiałem, że mogę się podnieść.
      Coś trwale odmieniło się w mej duszy.
Wiedziałem, że skończę z dawną letniością.
Oczywistym stał się długotrwały Cel:
Niebo.
      Rozpocząłem nową Misję.
      W ten noworoczny dzień złożyłem postanowienie,
że wzmogę czujność i będę unikał tego,
co mogło sprowadzić na mnie niepotrzebne pokusy.
Modliłem się do Panny Przenajświętszej w Jej Święto,
oddając swe życie pod Jej Opiekę.
Prosiłem o Jej modlitewną asystę,
by wyprosiła mi Łaski, które są mi potrzebne.
      Wzmogła się we mnie silna tęsknota za Niebem.

       
     

XVI
Dni Światła - Tom II - Pielgrzym - Część Czwarta - Rozdział XVII
XVIII