IV
Fioletowy kontynent na planecie Deuterium
ugościł naszą ligańską armię,
przybyłą, by powstrzymać zdradziecką inwazję.
Wysłannicy z jednego z wielu imperiów
dotarli tu przed nami, by podbić tę ziemię,
jakby mało nam było obecnych
zmagań z głównymi kosmicznymi Najeźdźcami.
Musieliśmy skutecznie powstrzymać rebelię.
Co kierowało agresorami?
Czyżby wstąpili w sojusz z istotami z odmętów
Kosmosu? Czy chcieli się może tamtym przysłużyć,
by uniknąć w zamian zagłady z ich ręki?
Przyszło nam więc zabijać naszych braci.
Niebieskawe liście z dziwnym chlorofilem
uroczo puszyły się ponad głowami,
a roślinne formacje endemicznej biosfery
sprawiały swym widokiem, że tonąłem w zachwycie.
Wspominałem spędzone tu kiedyś chwile –
na łonie dualnej deuterejskiej natury,
gdy szukałem źródła tego odmiennego istnienia,
które rozsiało się z małego krateru,
powstałego po uderzeniu ciała z Pradeuterium.
Kto by pomyślał, że odkrycie obcego nasienia
i ujrzenie pozaziemskiej fauny oraz flory,
a także spotkanie oponiastych Hagernejczyków
i być może lawendejskich stworów
utoruje nam drogę do zbrojnego konfliktu
z jeszcze jednym odkrytym we Wszechświecie Obcym?
Czy również on mógł mieć z nami wspólne pochodzenie?
Zgłosiłem się z Karolem w roli obserwatorów
przy armii Ligi Wolnych Układów.
Mieszkańcy Akanium nie protestowali,
że ich zarządca poleciał na manewry wojenne;
pamiętali mój wyczyn z odparciem ataku
na Akios, gdy wspomagałem się właściwościami
Fenomenu. I tu miał nam służyć w przeciwdziałaniu
wszelkim czyhającym na nas przeciwnościom losu.
Wystarczyło wykorzystać nową możliwość,
znalezioną przez Karola i jego naukowców.
Spowijały nas wtedy defensywne osłony,
chroniące przed jakimikolwiek pociskami,
reagujące w sposób natychmiastowy.
W tej chwili nie uczestniczyliśmy w potyczce,
pozwalając sobie na podziwianie przyrody.
Wokół pałało piękno… namacalnie blisko –
kwintesencja koegzystencji dwóch biologicznych form,
skutkująca symbiozą zieleni z błękitem
w przeplocie wzbudzającym przemyślenia
na temat współpracy Stwórcy i człowieka.
Nic, tylko myśleć wciąż i kontemplować
ten kunszt, bogaty w tajemnice poznania.
Przebywanie tu wystarczało, by o wszystkim zapomnieć,
nawet o innych wielkich wspaniałościach.
Żyć tu w dziewiczości jak w Raju Pana.
Nagle Karol odciągnął mnie na stronę.
Pozostali przedzierali się zwarte krzaki,
wspinając się po wydmie, porośniętej leśnym gąszczem.
Widziałem ich lęk przed bezpośrednią potyczką.
W dolinie krył się oddział spadochroniarzy,
wydesantowanych z orbity przez niewielki prom.
–K– Mam nadzieję, że sobie poradzą. Potem zabierze nas samolot napędzany przez Fenomen i obejrzymy cały front.
— I pomożemy, gdzie trzeba. Chciałbym dobrze spełnić swoją rolę jako pilot.
–K– Żołnierze się cieszą, że jesteś tu z nimi, a dowództwo jeszcze bardziej. Eta-Kasjopeja coraz bardziej liczy się w Lidze, zwłaszcza w tych niepewnych czasach. Jak dotąd tylko my zjednoczyliśmy się militarnie; pozostałe imperia wolą radzić sobie same. Są nieufni wobec nas. Albo wręcz nas nienawidzą. Potrzebne jest nam dobre przywództwo…
— Tak.
–K– Codziennie modlę się do naszej Królowej.
— Bogarodzicy?
–K– Zawsze to czyniłem. Podobnie postępowali pierwsi międzygwiezdni kosmonauci.
Z pobliskiego szczytu rozległ się sygnał alarmowy:
dostrzeżono na skanerach posterunki wroga;
celował on w nas promieniami lasera,
ścinając korony okolicznych drzew.
Na szczęście mieliśmy ze sobą kombinezony,
rozpraszające na powierzchni scentrowane wiązki,
więc żołnierze poczęli się prędko przebierać.
Lecz nadal pozostawali bezbronni
wobec pocisków i rakiet bliskiego rażenia,
gdyż tylko ja z Karolem używaliśmy Cząstki.
Odczytawszy na mapie pozycje agresora,
zaczęliśmy schodzić, by sforsować dolinę,
po której dnie płynęła tropikalna rzeka.
Uzyskaliśmy przewagę, wiedząc, gdzie strzelać.
Każdy zapomniał o pięknie krajobrazu,
o wielkim splendorze barwy oraz kształtu
a także o sielankowej atmosferze
wypoczynku w pradziewiczym gaju.
W tej zgęstniałej dziczy czaiła się śmierć,
z którą musieliśmy się jakoś oswoić.
W oddali błyszczały tafle małych jezior…
Chciałoby się odpocząć w tym uroczym
zaciszu, wsłuchując się w dźwięki przyrody,
gdyby nie operacje wojenne…
Znikły nam z oczu dalsze widoki.
Plugastwo mordowania niszczyło to piękno,
a lęk przed oddaniem życia w krwawej rzeźni
przyćmił nam wszystkie inne emocje.
W perspektywie prowadzenia zbrojnej misji
zmieniło się postrzeganie otoczenia:
już nikt nie zwracał uwagi na jego atrakcyjność
ani na walory wypoczynkowe,
a tylko poddawał go zimnym analizom:
gdzie się schronić, gdzie oddać strzał, gdzie czyścić teren.
Wojownicy polowali na siebie nawzajem,
ludzie na ludzi, a nie na zwierzęta…
Krzyk rozdarł powietrze z rozdartego kombinezonu.
Zginął jeden z naszych. Strach padł na pozostałych.
Jedyne myśli – jak zabić wrogiego żołnierza,
jak wykryć jego pozycję i posiać zniszczenie.
Kolejne minuty, kolejne kwadranse…
Szał podchodów coraz bardziej angażował rozum.
Wtem dwóch osamotnionych szeregowców
z przeciwnych oddziałów spotkało się twarzą w twarz;
stanęli jak wryci i celowali do siebie.
Żaden z nich nie chciał dostąpić zagłady,
a zginęliby obaj niemal równocześnie,
gdyby którykolwiek z nich oddał pierwszy strzał.
Nieprzyjaciel wypalił, nic się nie stało;
obu walczącym przestała działać broń.
Skoczyli ku sobie i w zwierzęcej prawie agresji
próbowali rozciąć jeden drugiemu pancerze.
Udało się obu, już chwytali lasery,
by podpalić odsłonięte ciało.
Sekundy decydowały o życiu lub śmierci;
najdrobniejszy ruch miał tak wielkie znaczenie,
jakiego przez całe życie żaden inny nie posiadł.
Obaj nie wiedzieli, czy wyjdą z tego cało;
który z nich miał skończyć doczesne istnienie,
a który utrzymać się przy ziemskiej egzystencji.
Wyłączył Karol osłonę, by sam to rozstrzygnąć.
Rozdzielił obu walczących, jednego przygniótł sobą
i z całej siły zdzielił pięścią w skroń.
Łaciński bohater rozsądził pojedynek.
Usłyszeliśmy komunikat o ewakuacji –
nadlatywał samolot, który miał nas zabrać.
Okolica coraz bardziej wrzała od walki;
wymiana ognia narastała z każdą chwilą
a nieprzyjaciel powoli zaczynał nas otaczać.
Czyżbyśmy przecenili siłę naszego oddziału?
Czy może popełniono jakiś błąd wojskowy?
Szczyt wzgórza został odcięty dla pojazdu,
więc ruszyliśmy dalej ku dolinie.
Wydano rozkaz, by nadal się bronić,
podczas gdy wsparcie z powietrza odeprze ofensywę.
Całe szczęście Fenomen nie był w posiadaniu
u wroga. Choć ten miał przewagę na orbicie,
nie potrafił zadać nam ostatecznej klęski.
— To był prawdziwy wyczyn, Karolu. Gratuluję odwagi.
–K– Pogratuluj temu żołnierzowi…
Wtem rakieta rozerwała na strzępy
nieosłonięte przez nic ludzkie istnienie.
Karol ponownie aktywował protekcję.
Serca ścisnęły żal, strach i odraza.
Obserwatorzy żyli, żołnierze ginęli.
Ostrzeliwano nas gradem pocisków,
które przechwytywała ochronna matryca.
Nie wyposażono w nią zwykłych wojowników;
tylko nas dwóch spośród setek tysięcy.
W końcu oddaliliśmy się nieco od zamieszania.
Nasza obecność i tak dużo pomagała
naszym braciom z jednostek ligańskich,
gdyż rozpraszała uwagę przeciwnika.
Teraz powinniśmy doczekać się ewakuacji.
–K– Zabiłem człowieka gołymi rękami.
— Czynna walka ze złem jest przecież słuszna. Ratowanie życia rodaków to dobry uczynek i zarazem nasz obowiązek.
–K– Jednak najlepsza jest walka przez dobre uczynki.
— Jeśli to zawodzi, zbrojna obrona staje się koniecznością. Wojna jest wtedy grzeszna, gdy celem jest śmierć, a usprawiedliwiona, jeśli celem jest ochrona życia.
Dotarliśmy do rzeki. Była szeroka i płytka.
Mogły wylądować nań pojazdy ratunkowe.
Patrzyłem na taflę jak na przeszkodę –
i faktycznie, pod powierzchnią nie działała
ochrona, jaką dawała nam nasza matryca.
Musieliśmy przepłynąć na sam środek.
Za plecami ustawiła się kompania
nieprzyjaciół, nie przestając do nas strzelać.
–K– Maryjo, powierzam Tobie moje serce.
Spojrzałem na łacińskiego przyjaciela.
Mój zaskoczony słuch nie dowierzał.
–K– To prawda, Danielu, właśnie wypowiedziałem te słowa. To była deklaracja rycerska.
— Patrz! Już nadlatuje samolot! Kiepsko to widzę, w wodzie zginiemy. Widzę, że, bierzesz odpowiedzialność za to, co powiedziałeś.
–K– Traktuję to na serio. Chodźmy, Najświętsza Panna pomoże nam, jeśli taka jest wola Pana.
Porwany nagłym wewnętrznym poruszeniem,
popatrzyłem, jak faluje powierzchnia rzeki.
Uwierzyłem w coś, w co zwykle bym zwątpił…
…i spokojnym krokiem ruszyłem po wodzie.
Nieprzyjaciel natychmiast przerwał ogień.
Bezmyślnie odbierałem to, co miało miejsce.
Nikt przecież nie prosił aż o tak wiele.
Karol postąpił za mną jak zamierzchły
rycerz, odważny i pewny siebie,
wierząc, że nastąpiło spełnienie jego prośby.
Otworzył się właz pojazdu i wyszedł zeń pilot,
dziwiąc się nam, choć sam szedł po wodzie.
–Pilot– Skąd wiedzieliście, że wam się uda? Nieprzyjaciel wycofuje się. Zobaczył, czego potrafi dokonać technika z Ligii Wolnych Układów. Wytworzyliśmy specjalnie dla was nawodne pole siłowe.
A więc nic dziwnego się nie zdarzyło…!
Lecz sam fakt, iż nic nam się nie stało
przemawiał niezaprzeczalnie i wymownie
za roztoczoną nad nami matczyną opieką.
Obnażone szczyty, na których zalegały
kamienie i głazy o różowym kolorze,
sięgające po kilka tysięcy metrów,
urozmaicały pierwotną puszczę kontynentu.
Rozległe płaszczyzny słodkowodnych jezior
zasilały parą wodną nieprzebrane gąszcze.
Fiolet rywalizował gdzieniegdzie z zielenią,
lecz tej drugiej nie było tu zbyt wiele.
Zasięg biosfery deutero-odrębnej
stał się w tym rejonie granicą fazy.
Bardziej zwarte wojska szturmowały tropik,
sunąc w kierunku zamieszkałych osiedli.
Dzięki desantowi z daleka od zabudowy
uniknięto ostrzału przeciwlotniczego.
Opłacało się skierować bój do dżungli.
Sunęliśmy nad frontem skazanym na przerwanie
– ku zgubie obrońców tej spokojnej ziemi.
Dano mi sterować, bym pomógł w obronie,
wykorzystując umiejętności z poprzedniej wojny.
Skanery przeze mnie zaprojektowane
odnajdywały ukryte przyczółki
wroga. Oglądałem świat, sprzężony z samolotem,
jakbyśmy stanowili jedną istotę.
Informacje, przesłane miejskiej artylerii,
pozwalały bombardować zgrupowania
nieprzyjaciół ze znacznie zwiększoną celnością.
Otrzymałem od dowódcy niejedną pochwałę,
gdy agresor odnosił dotkliwe straty.
Na stokach urwiska znajdował się
starożytny taras, usłany ruinami
bardzo starodawnej kosmicznej bazy.
Dumnie górował nad współczesną metropolią.
To stamtąd właśnie pierwsi astronauci
rozpoczęli kolonizację pół-ziemskiego ciała.
W okolicy wrzała bitwa na przełamanym froncie
o pierwsze rozproszone po buszu gospodarstwa.
Mimo to nie tutaj rozstrzygało się,
czy wolny naród przegra czy zwycięży.
Przeciwnik zgromadził bowiem na tyłach rezerwy,
mające lada moment uderzyć.
Wciąż wynajdywałem pozycje wrogich oddziałów,
bijąc rekordy spostrzegawczości.
Oficer, dowodzący obserwatorami,
jeden z najważniejszych w całej Lidze,
siedział obok i nieustannie na mnie patrzył,
podziwiając skonstruowany przeze mnie system.
Robiło nań wrażenie to, co miało tu miejsce,
choć na mnie większe wywarło chodzenie
po wodzie. Myśl pozaakanejskiej techniki
konkurowała z pomysłowością tej akanejskiej.
Jak dobrze, że Wszechświat powoli się jednoczył
w wolności, pokoju oraz Jednej Wierze.
Szkoda tylko, że wciąż istnieli głupcy albo zdrajcy
jak ci, którzy zaatakowali fioletowy ląd.
Pomyślałem w tej chwili także o Kosmitach,
o ich nieznanej nienawiści do życia.
Byli gorszym Nieprzyjacielem niż ci bandyci,
choć jedni i drudzy szerzyli niesprawiedliwość.
Skierowałem pojazd nad pobliskie jezioro.
Z płaskowyżu spływał olbrzymi wodospad,
stykający się swym spadzistym przełomem
z jego taflą. Płynąca na samym dole rzeka
nawadniała podmokłe doliny.
Teren obniżał się w kierunku dziczy,
miasta zaś znajdowały się względnie wysoko.
Gdyby tak dżunglę zalała woda…
Wzniosłem się ponad zbiornik, mknąc w stronę gór,
by natychmiast zawrócić tuż przy zbiorniku
i jak młot wywołać falę uderzeniową,
wykorzystując właściwości Fenomenu.
Tak też się stało; udało się opanować
niewiarygodnie wielki pęd pojazdu,
gdy z prędkości kilku tysięcy węzłów
zahamować w sekundę do samego zera.
Cząsteczka – nieoceniona w swych własnościach –
pozwoliła mi przeżyć w zabójczym przeciążeniu,
zmieniając właściwości okolicznej przestrzeni.
Powietrze wywołało niewielkie tsunami.
Odbiło się od skał na drugim brzegu
i wróciło, by wylać się prosto w przepaść…
Przy okazji rozwaliło dno rezerwuaru
cieczy. Wodospad rozerwał się, a żywioł
wydostał się zeń z niespotykaną siłą.
Przybyliśmy nad taras archaicznej bazy,
by mieć lepszy widok na powódź… i jej „dzieło”.
Wtem na niebie zjawiły się czarne plamy.
Tylko me oczy, sprzężone ze skanerami,
dostrzegły kosmiczne obiekty nad osadą.
Ukazał się niesamowity widok:
front na granicy bezkresnych równin
wspinał się w stronę łańcucha górskiego,
u którego stóp znajdowało się miasto,
a jezioro, wylewające się znad urwisk,
podmyło znajdujący się tuż pod nim gąszcz.
Ruiny starej bazy „obserwowały” starcie.
Wtem czujnik odkrył coś dziwnego pośród nich.
Zaś nad głowami przybyło nieznane –
obiekty z innego układu gwiezdnego.
…Statki przybyłych znienacka Pierścienic.
Lub we własnej osobie – one same.
–Oficer– To… <<te>> istoty…
Teraz i sąsiad mój zauważył je w górze.
Odłączyło się od nich błyszczące coś
i spadało powoli na obszary zamieszkane.
Użyłem spektroskopu, by dowiedzieć się o składzie.
Wodór i pluton oraz Dziwadełko.
Rozszerzyła się natychmiast każda ze źrenic
w obliczu zagłady płynącej z broni atomowej…
— Panie, chroń nas wszystkich.
Szersze oczy dostrzegły wśród ruin jakieś symbole,
które pospiesznie sfotografowałem.
„Astronauci badający Deuterium. Posiadamy wiedzę o Fenomenie. To w tym układzie gwiezdnym Opatrzność dała nam go odnaleźć. To tutaj orbituje obiekt, jego źródło.”
A więc po to Kosmici wybrali tę gwiazdę.
Wiedzieli więcej od nas, a teraz mogli zdobyć
broń, dzięki której sprowadziliby na nas porażkę.
Blask oślepił wszystkie skanery.
Zagłada nuklearna dotknęła powierzchni.
Wytworzony wokół nas parasol ochronny
wytrzymał falę uderzeniową.
Ujrzeliśmy, co działo się pod nami.
Woda z powodzi parowała. Las płonął.
Pył i ogień wystrzeliwały nad stopioną skałę,
formując grzyb bezgranicznej zagłady.
Zakończyły egzystencję obie ludzkie armie.
Pierścienice wszystkich bezmyślnie uśmiercały.
Uciekaliśmy na orbitę, płacząc ze zgrozy
z powodu bezsensu wojny – powszechnej i totalnej.
Obcy utopił w ogniu fioletowy kontynent.
Technika zawiodła. Wzywaliśmy Maryję.
|