IX
Akima doczekała się w końcu odsieczy,
gdy nadleciały dowodzone przeze mnie bataliony.
Całej akcji przypatrywał się z orbity Henryk,
by ocenić, jak sobie poradzę w nowej roli.
Właśnie zaszczycono mnie szczególnym honorem,
gdyż mianowano mnie kapitanem.
Pierwsza planeta, którą miano wyzwolić,
co prawda miejscami okrutnie zbezczeszczona,
wyczekiwała nas w ufnej Nadziei,
że stanie się symbolem zwrotu w tej wojnie.
Statki orbitalne nie wdały się w walkę,
zostawiając ją do rozstrzygnięcia na powierzchni.
Nie czas na pozycyjną grę w szachy,
lecz na zbrojną konfrontację i próbę sił.
Oczekiwano ode mnie, że się nie wycofam,
tylko poprowadzę promy bojowe.
Sam pilotowałem jeden z egzemplarzy,
w pełni gotów na pojedynek powietrzny.
Pod nami zieleniły się niezniszczone tereny,
porośnięte iglastymi borami.
To tutaj skanery z orbity odkryły
bazę ludźmi kolaborujących z Obcymi.
Pamiętali zapewne los swoich poprzedników,
atakujących w dżungli na deuterejskim globie,
toteż ewakuowali się przed nami z większości
zajmowanych wcześniej bojowych pozycji.
Tymczasem obniżyłem lot prawie do styku
z gruntem, zatrzymując krążownik nad polaną.
Jakże piękne wydały się pobliskie tereny:
rozlane pośród lasów przeczyste wody,
pozbawione refleksów oraz odcieni,
otoczone pomarańczową bagnistą trawą,
a jak okiem sięgnąć aż do horyzontu –
świeże drzewa, nie spalone w destrukcyjnym ogniu.
Czekając na zbrojną odpowiedź nieprzyjacielską,
odbiegłem myślami od bieżących spraw,
rozważając moje osobiste losy.
Zaraz serce przywołało Agatę
a wnętrze me napełniło się wielką
tęsknotą. Mocno pragnąłem jej bezpieczeństwa
a także wspólnej przyszłości, wolnej od nieszczęść…
Elżbieto, która swym uczuciem uwiodłaś me serce,
przez ciebie porzuciłem tę, którą tak miłowałem.
Czy będę żył, jak dawniej, w pełni niewinności?
Zadałem swej wybrance olbrzymią ranę.
Prawdziwe było to wszystko jak samo życie:
najbardziej rzeczywisty czyn, potok najszczerszych łez,
trwająca aż po dzień dzisiejszy pełna konsekwencja,
realna jak cierpienie jeńców na Akimie…
Pragnę znów wrócić do ukochanej,
zależy mi na tym o wiele bardziej
niż kiedyś. Oby ta wspaniała osoba
zwróciła się ku mnie, bym jeszcze mocniej ją pokochał
i pojął za żonę nie dla jej cech, lecz dla niej samej.
Ufałem, że takie jest nasze wspólne Powołanie…
Jakim szczęściem byłaby zgodność wspólnych dążeń,
będących dodatkowo wyrazem Woli Bożej.
Wypełniać ją, to radość marszu prostą Drogą.
A nie ma wspaniałości większej niż przyjaźń z Panem.
A ile jest szczęścia, gdy On wysłuchuje modlitwy!
A nawet jeśli nie otrzymujemy tego, co chcemy,
nadal okazuje nam wielką Łaskę,
którą nie zawsze do końca rozumiemy.
Doczekałem się wreszcie emocjonującej chwili,
gdy poderwaliśmy promy, by ruszyć do walki.
Podano komunikat o reakcji
wroga. Zmobilizowano wojsko.
Uniosłem się i począłem nabierać prędkości.
Czujniki wykryły obecność dosyć dużej floty,
sunącej z pewnego miejsca prosto na nas.
Nieprzyjaciel posiadał liczebną przewagę.
Odpalono salwy automatycznych rakiet,
by technika zmierzyła się z techniką.
Zadziałały flary i inne blokady,
część jednak wyrządziła szkody obydwu stronom,
albowiem nas też ostrzeliwano. Wet za wet.
Pociski nie zdążyły jeszcze na dobre zadziałać,
a już bezpośrednio spotkały się dwie eskadry.
Wiedzieliśmy, że jeżeli rozgromimy te siły,
opanujemy bez przeszkód cały glob.
Chyba że nieszczęście nadejdzie z orbity…
Wtem mocno ścisnęło mi za żołądek,
gdy sąsiednią jednostkę pochłonął ogień.
Należało walczyć o życie lub zginąć,
należało działać, a nie snuć teorie.
Skupiono na mnie atak. Przypadek losowy?
Ze strachu wystąpił mi pot na czole.
Manewrowałem w przestrzeni, omijając ciosy.
Z sekundy na sekundę robiło się
coraz trudniej. Piloci zawodzili,
nie radząc sobie nawet z ochroną samych siebie.
Ginęli, popełniając błędy taktyczne.
Nie mogłem teraz liczyć na to, że ktoś mnie wesprze.
Wydawałem więc tylko strategiczne rozkazy.
Odpalałem samotnie celne pociski,
niszcząc po kolei nieprzyjacielskie statki.
To wojna – nie pokój – tu żegnano się z życiem,
kunszt pilotażu owocował kresem istnień.
Niecierpliwiłem się w tych wymagających
chwilach, w których nieustannie wisiała nade mną
groźba śmierci i nie było szansy na odpoczynek,
chyba że wieczny.
Ile razy jeszcze miałem być narażony
na śmierć? Choćbyśmy mieli przegrać z kretesem tę wojnę,
będziemy się męczyć aż do ostatniej bitwy,
na której zginiemy, oddając hołd innym poległym.
Powoli zdobywałem przewagę powietrzną,
lecz inni przegrywali kolejne potyczki.
Gdyby tylko wszystko zależało od naszego działania!
Jednak gdy występuje wpływ innych,
zawsze może coś się popsuć bez naszej winy –
przez ludzką niedoskonałość albo nawet złą wolę.
Wybory obcych ludzi, podejmowane
niezależnie, mogą zawieść nasze oczekiwania.
Perfekcjonizm jednak prowadzi do pychy.
Starajmy się więc robić coś dla bliźnich
a nie dla zaspokojenia naszych ambicji.
Strącałem ostatnie z pozostałych pojazdów.
Odżegnywałem się od „sprawdzania się” w danej
sytuacji. Postanowiłem patrzeć na siebie trzeźwo
i postrzegać siebie w Prawdzie, jak czyni to Pan Bóg.
Wespół z pozostałymi osiągnęliśmy zwycięstwo.
Otrzymałem od Henryka pochwałę.
–H– Obserwowałem cię, jak walczyłeś. Posiadasz cechy przywódcy.
— Mówisz tak dlatego, że mam wprawę w pilotażu?
–H– Poprowadziłeś podopiecznych do wygranej. Wykazałeś odwagę. Ta uniwersalna i zapomniana dzisiaj cecha potrafi zasłonić liczne braki.
— Powiedz mi lepiej, co teraz.
–H– Leć do <<ich>> bazy, my tymczasem obudzimy hibernantów spod lodowca i poszukamy skupisk jeńców, jeśli jakieś jeszcze są. Damy im wszystkim schronienie. Pod górą znajduje się działo przeciwkosmiczne, przejęte przez zdrajców. Można z niego zestrzelić statki na orbicie. Zniszcz je. Bazę również.
Popędziliśmy w stronę wzniesienia.
Ostry szpikulec wyrastał z równiny,
od spodu spowity przez gęste drzewa.
W okolicy stały wojskowe baraki
i lądowiska unicestwionych już samolotów.
Obrotowa lufa, umieszczona na zboczu,
poczęła bardzo powoli rotować.
Wtem ukazały się nam Pierścienice. Tuż przed nami…
Schodziły prosto ze statków kosmicznych,
które właśnie przybyły tu z Kosmosu.
Nikt nie spodziewał się ich pojawienia;
orbitalny impas widocznie dobiegł końca.
Piloci mówili, że wolą się wycofać
niż dostać się do straszliwej niewoli.
Kilka jednostek z miejsca zawróciło.
Henryk wciąż pouczał o użyciu broni.
Pozostali czekali na moje rozkazy.
Ufali mi. Imponowała im moja odwaga.
Kosmici znajdowali się naprawdę blisko.
Nagle porwało mnie, bym wielbił Pana
w Charyzmacie Języków. Oddałem się rozważaniu
przeróżnych zagadnień duchowych i moralnych.
Zrozumiałem, że współdziałanie z Bożą Wolą
odbywa się przez wierność oraz posłuszeństwo.
Jeśli zaś zrezygnujemy z tego,
wtedy nic nie otrzymamy, prosząc;
będziemy wyczekiwać, aż spełnią się zachcianki,
zapominając o tym, czym jest wdzięczność.
Dobra zaś wola przeciwdziała złu,
którego zwalczanie najlepiej zacząć od siebie…
— Ci, którzy się lękają, niech się wycofają. Potrzebuję tylko pewnych siebie żołnierzy. Napisane jest: „[…] dla Pana nie stanowi różnicy ocalić przy pomocy wielu czy niewielu.”
Zawrócił pokaźny fragment mojej floty,
lecz zostali ze mną ci, którzy byli gotowi
do podjęcia wielkiego poświęcenia:
prawdziwi żołnierze, posiadający honor.
Byliśmy jak starożytni rycerze.
Może w starciu z tak silnym przeciwnikiem,
które po ludzku przegralibyśmy w każdym wariancie,
należało zachować się zupełnie inaczej,
odwołując się do czegoś więcej
niż siła bojowa, spryt albo wiedza.
Pierwszy ruszyłem ku ciemnym potworom.
— Traktujcie <<je>> jak samoloty. Obserwujcie, jak walczą i uczcie się ich reakcji. Lećcie na stok góry.
Po raz pierwszy wzięto na cel Pierścienicę.
Ugodziły ją nasze rakiety. I zraniły.
W odpowiedzi Czarne Olbrzymy nagle znikły.
— Włączcie skanery spektralne, które wam zamontowałem. <<One>> się maskują.
Znów ujrzeliśmy je; tym razem sztuczne kolory
głębiej ukazały ich naturę.
Zróżnicowane ciała, z zewnątrz z pozoru bezkształtne,
posiadały nader skomplikowaną strukturę.
Posplatane figury geometryczne,
zwinięte, rozciągnięte, promieniście fraktalne,
zdawały się przeczyć prawom geometrii,
topologicznie sprzeczne, amorficzne i rogate,
jawiąc się wielce kunsztowną konstrukcją
w swej wewnętrznej arcyzłożoności.
Ginęły od pocisków, rozpętlając się,
a obraz wtedy dziwnie falował,
jakby naruszono samą strukturę przestrzeni.
Pękały asymetryczne przekłamania.
Jak to możliwe, co to za Istoty?
Czyżby posiadały w sobie egzotyczne cząstki?
Dziwadełka? Wszak odbywały loty tachionowe…
Odpowiedziały harmonijnym ogniem.
Wysyłały splecione odrośle swego ciała,
wydłużając się w nieskończoność jak nitki ze złota,
zahaczały o samoloty, uszkadzając je
i paląc plazmą diamentową osłonę.
Wykryliśmy przez detektory wzrost promieniowania,
na szczęście ochraniało nas pola siłowe.
–H– Na co czekasz?!! Zrzuć bombę atomową na bazę i uciekaj.
Nie zdążył. Ostatni Potwór dopełnił żywota.
Wtem wroga broń unicestwiła jeden z promów.
Wielka lufa w pełni obróciła się w naszą stronę,
szykując się do kolejnego ataku.
Promieniowanie znikło. Nie przerwaliśmy lotu.
— Nie odpalimy bomby. Po co niszczyć sprawny sprzęt? Tym razem nie będę się samemu narażał; przydam się jako dowódca w kolejnych akcjach. Będę jednak wydawał rozkazy tym, którzy zdobędą się na wykonanie mojego planu. Może zdążymy, nim działo ponownie odpali.
Paru śmiałków skierowało się prosto ku działu.
Obserwowałem, jak pędzą ku wierzchołkowi.
— Weźcie matryce obronne i lotnie, które skonstruowałem specjalnie dla tego typu zadań. Zapobiegniemy pacyfikacji bronią atomową, unikając eskalacji konfliktu. To nie ludzie są naszym największym nieprzyjacielem, tylko Obcy. Nie niszczmy tego, co przyda się w walce z <<nimi>>. Pamiętajcie, że już parę razy udało mi się zwyciężyć bez nadmiernego przelewu krwi.
Ogień z działa spopielił dwa kolejne
promy. Lecz sunący na lotni komandosi
z powodzeniem ominęli tor pocisku.
Ostrzelani z naziemnych karabinów,
ochronieni przez kokon matrycy,
dotarli do celu bez większych strat.
Podpięty do kamer jednego z żołnierzy,
czułem, jakbym sam podczepiony był do skrzydła.
Groteskowo wielka lufa o średnicy
pięćdziesięciu metrów nic mogła nic uczynić
maleńkim napastnikom, którzy ją obsiedli.
Minęły dwie minuty i było po wszystkim.
Zestrzeliliśmy kilku Obcych na orbicie!
Nieprzyjacielskie oddziały ludzi poddawały się
zarówno na dole, jak i na górze.
Pierścienice zamieniły się w tachiony.
Przerwały inwazję. Wycofały się. Uciekły.
Wyzwolono jeńców, obudzono hibernantów.
Oswobodzono pierwszy z podbitych światów.
Wiadomość ta wywołała istną burzę.
Jak z oddali usłyszałem głos Henryka,
który mówił, że będzie ze mnie dobry admirał.
Podobały mu się bardzo moje decyzje,
pełne męstwa oraz roztropności.
|