VI
Strach, potężniejący z chwili na chwilę,
rozdzielał me wnętrze swym surowym zimnem,
targając mą duszą w tej krytycznej sytuacji:
absurdalnej, choć najprawdziwszej niewoli.
Z przerażeniem patrzyłem przed siebie,
oglądając oprawców oraz katowanych.
Przestrzeń wokół doświadczona została przez wojnę,
zniszczona przez pochłaniającą wszystko pożogę.
Oprawcy unosili się nad naszymi głowami.
Wielkie ciała, emitujące coś ze swoich wnętrz,
wyrywały ludziom ręce i nogi.
Wrzask torturowanych rozdzierał powietrze.
Wydawało się to bezsensownie losowe…
Tuż obok mnie zawył mój towarzysz,
straciwszy nagle obie swoje dłonie.
Już nigdy ich nie ujrzy, poza tym zaraz skona,
położy się bez Nadziei na ratunek, samotny
i przeżyje najgorszy przedśmiertelny koszmar.
Serce me, rozdarte przez powszechność zagłady,
bojące się samemu przyłączyć do innych serc,
nieprzygotowane nigdy na taką męczarnię,
zagłuszyło doszczętnie mój stargany rozum.
W samym centrum obfitujących we łzy wydarzeń,
doznawałem tego, co miliony istnień gdzie indziej,
zanurzonych w boleści na powszechną skalę.
My, Ziemianie, niewolnicy, szliśmy na wprost, donikąd.
Po bokach żarzyła się ostatnia roślinność.
Nie było dla nas innego wyjścia
niż pójście naprzód wraz z całym pochodem.
Obcy zadbali, byśmy nie zginęli w ogniu:
od ich korpusów zionęło minus-setnym chłodem.
Prawie wszyscy otrzymali już jakieś lżejsze rany,
a ja sam, otępiały, czekałem na swoją kolej,
delektując się każdym momentem sprawności…
Już nigdy nie będę, nie będę, nie będę, nie będę
mógł żyć wolny od bolesnej udręki i mozołu
ani widzieć ukochanej Agaty,
ani podążać drogą wielkiej pomyślności,
pielgrzymując, jak dotąd, w beztrosce i Pokoju.
Z obu stron kikuty drzew i oderwanych kończyn,
nade mną niewzruszone niczym Pierścienice,
wokół tysiące nadludzkich nieszczęść,
a daleko stąd niedosięgłe bezpieczeństwo…
Jeden z jeńców odmawiał na głos modlitwę.
Choć ledwo szedł, głos jego brzmiał zwycięsko.
To ten, który stracił niedawno ręce.
Nie krwawił; w płomieniu zasklepił rany.
Dołączyłem do niego, by nie odejść od Boga
poprzez tchórzliwe poddanie się rozpaczy.
Dał mi dobry przykład, jak przeżywać mękę.
Zrozumiałem, że Zbawiciel bardziej cierpiał od nas.
Wtem dobiegł mnie głos małego dziecka za plecami.
–Dziecko– Mamusiu, ja chcę do Boga!!!
Nie było tu mamy, tylko zniszczenie.
Skojarzyłem w tej chwili, że mamy Matkę w Niebie
i Ona krzyk maleństwa z pewnością usłyszała.
Skończyła się modlitwa, lęk znów mnie ogarniał,
gdy z powodu hałasu porażono nas prądem.
Moje ciało, nie obeznane z bólem,
odebrało niewyobrażalne tortury,
takie że…
nie powiem…
nie opiszę nic…
nie mogę…
Bez końca… sekundy… sekundy… sekundy… sekundy…
Życie-w-bólu!!! Okrutne!! Okrutne! Okrutne.
Doświadczyłem nagle uczucia dorosłości,
jaką dawała świadomość zaznania życia w pełni.
Zasmakowałem bowiem w tym, czego mi brakowało –
w autentycznym przeżywaniu cierpienia.
Wszak Pan Jezus poniósł Mękę Krzyżową,
doświadczając najciemniejszych chwil agonii.
Takiego to mamy Zbawiciela,
który podzielił z nami wszystkie troski.
Okazał nam przez to swoją Bożą Miłość.
— Pragnę bardziej kochać bliźnich – jak Chrystus…
Usłyszał tę deklarację mój bezręki sąsiad,
uśmiechnął się, lecz uderzyły go Robale,
ciskając w nim żywym dzieckiem, które się odbiło
i skonało w konwulsjach po upadku na kamienie.
— Dlaczego zabijacie dzieci??!
>> IDŹ, NIE MÓW <<
Zniknęły dogorywające krzewy.
Pojawiła się pustynia, doszczętnie spalona.
Sunęliśmy wciąż dalej i dalej,
bez jakiejkolwiek Nadziei ocalenia.
Ile jeszcze…? A co tam będzie? Cmentarz?
Śmierć? Ratunek? Koszmar? Wyzwolenie?
Nie przylecą po nas; Ziemianie ponieśli porażkę.
Bezkształtne istoty wykorzystywały Fenomen.
Dlaczego jeszcze żyjemy? Przecież nie dbają o nas.
Przed sekundą zginęło dziesięciu zniewolonych.
Rzęzili, oddając ostatnie tchnienie.
>> SSSSS… <<
Roznosiło się wypełniające umysły syczenie,
a dołączały do chóru kolejne potwory,
ogarniając przeraźliwym dźwiękiem całą planetę.
Popadłbym, jak inni, w bałwochwalczy obłęd.
Walczyli z bólem niedawni towarzysze niedoli,
dodatkowo kalecząc swoje ciała w szaleństwie.
Ktoś skakał, by w odwecie zaatakować Obcych.
–Do– Na imię mi Dorian.
To rzekł inicjator owej modlitwy,
otrząsnąwszy się ze zgonu dziecka,
którego ciałem przed chwilą oberwał.
Swą osobą zasłonił mi obraz paniki.
–Do– Nie patrz tam, póki nie dojrzałeś w pełni do akceptacji Woli Bożej. Bóg bowiem zawsze chce dla nas tego, co Najlepsze. Wszystko, co się dzieje, ma jakieś znacznie, gdyż służy Przyszłemu Dobru. Czyńmy to, co powinniśmy, nie ulegając pokusie jak tamci.
— Zawierzasz Panu nawet niepowodzenia?
…Spadł na rozmówcę ogień z Pierścienicy.
Trawił mu twarz, aż wyrył trwałe znamiona szpetoty.
A mnie trawiła od wewnątrz groza.
Przypomniałem sobie, że Doriana już raz widziałem.
To on ukłonił się przed Tabernakulum.
Co nas jeszcze spotka?
I kiedy – mnie?
>> MORI <<
„Pragnę stąd uciec. Nie jestem w stanie.
Czuję ból w uchu.”
>> SSSSSS… <<
— Boże… Boże… Chroń mnie!!! Ja… E… A… …
Wydobył się dźwięk.
Syknąłem. Dar Języków. Obcy przerwali.
Wiedziałem, że patrzą na mnie. Czymś nieznanym.
Nagle znikły. Lecz wciąż tu były – niewidzialne.
Uśmiercały jeńców całymi rzędami,
zlepiając w gorącu w litą masę tłuszczu.
Nie stawała się człowiekiem, nawet nie zwłokami.
Raczej kipielą okrutnej pogardy dla istnienia.
Po kilkunastu godzinach morderczego pochodu,
rozpoczętego brodzeniem w organicznej breji,
przerywanego losową dawką elektryczności
pośród ledwo rysujących się na ziemi cieni
oprawców – panów przezroczystości,
dane nam zostało obejrzeć ich znowu
w bezforemnej, lodowatej, bezkonturowej czerni.
Zatrzymały się; my też trwaliśmy, pełni skupienia.
Ogarnęły nasze umysły setki myśli
o tym, czy zaraz oby nie zginiemy.
Kolana uginały się bardziej z lęku niż zmęczenia
a umysł czekał na rozstrzygnięcie się tej chwili.
Wtem poczułem w duchu nagłą inspirację:
żebym się nie bał, lecz ufał, a będę szczęśliwy,
gdyż Opatrzność wszystko zsyła nas dla naszego Dobra.
Radość zależy bardziej od usposobienia
niż od samych nawiedzających nas wydarzeń.
„Ciesz się, Danielu, nie martw się okrutnym cierpieniem.
Jesteś pod Opieką, musisz to zrozumieć,
a nie rozpatrywać wciąż złe scenariusze.
Powinieneś mieć w sobie więcej Nadziei
co do tego, co jeszcze cię spotka.
Zawsze możesz przecież prosić o nadzwyczajną Łaskę…”
–Do– Bóg mówi nam:
„Któż rzekł i stało się,
gdy Pan tego nie nakazał?
Czyż nie pochodzi z ust Najwyższego
i niedola, i szczęście?
Czemu się skarży człowiek żyjący?”
— Dorianie, cytujesz Pismo Święte?
–Do– Cytuję. Jestem duchownym. Uratujemy się tu na ziemi lub pójdziemy do Nieba. Potrzebujesz Sakramentu Pokuty?
Wyspowiadałem się, wykorzystując okazję.
Tymczasem Pierścienice znów się poruszały.
Formowały niewielki prześwit na nieboskłonie.
Wylądował przezeń mały kosmiczny statek.
Wyszły zeń roboty niosące różne urządzenia
…i Ziemianie ubrani w skafandry.
>> PRZEŻYLI NIECH WEJDĄ POD ZIEMIĘ <<
Zejście prowadziło do niezburzonych piwnic,
opanowanych teraz przez Nieprzyjaciela.
W ciemności czekaliśmy w pozornym wytchnieniu,
aż stanie się nieznane, ale nieuchronne.
Tylko dziwne głosy wciąż rozchodziły się skądś,
przejmując nas do reszty antycypowaniem
tego, co miało jeszcze ostatecznie nadejść.
Tyleśmy już dotąd doświadczyli krzywd,
że wiedzieliśmy, że może być tylko straszniej.
Wtem niebieskawe światło o wąskim zakresie fal
odsłoniło obraz, nieludzki bez miary.
Otwierali czaszki kolejnym więźniom
i na żywca dokonywali operacji.
Widziałem, jak zaawansowane sprzęty badawcze
służyły do prowadzenia zbrodniczych analiz.
Dokonywali tego inni Ziemianie.
Roboty precyzyjnie im asystowały,
bezduszne wykonując amputacje,
złączenia, porażenia i cięcia.
Szarpali się ci, którzy, wciąż świadomi,
usiłowali uciec spod skalpela;
niektórym się powidło, lecz przy otwartej czaszce
dość szybko umierali ku zgrozie patrzących.
Jeden z nich raz za razem bezrozumnie jęczał
i mówił bez ładu wpół-zrozumiałe wyrazy.
Słyszeliśmy reminiscencje z jego przeszłości,
przebijające się przez wpół-świadome wypowiedzi.
Może wykonywał ostatni rachunek sumienia.
Postacie w skafandrach, cynicznie oddane
pozyskiwaniu wiedzy w najbardziej haniebny sposób,
nie wierzyły zapewne zupełnie w nic,
traktując swych braci jak ożywioną materię.
Wybierali po jednej kolejnych
pacjentów, nierzadko tych, których wypchnął tłum.
Jedni jeńcy wydawali do kaźni drugich,
by ich samych ominęły okrutne tortury.
Przesuwaliśmy się z Dorianem coraz bliżej zguby,
rezygnując z bratobójczej przepychanki.
Ujrzałem połączenie umysłu z komputerem,
częściowo zdolne do mutualnej komunikacji,
lecz niesłychanie szybko ginące.
Dorian zwymiotował, przepełniony obrzydzeniem…
–Do– Nikt nie dał człowiekowi prawa robić takich rzeczy!!! Przestańcie!!! Każdy z nas otrzymał od Stwórcy naturalne prawo do życia!! Nie jest to sprawą światopoglądu!!
Odpowiedział przez głośnik pseudo-naukowiec.
–Pseudonaukowiec– Nie ma Boga! Nie ma duszy! Właśnie teraz uzyskujemy na to dowód!
–Do– W ten sposób i tak niczego się nie dowiecie!
–Pseudonaukowiec– Sam zobaczysz! Teraz połączymy dwa mózgi w jeden…
Omal nie zemdlałem, zobaczywszy obraz dwóch mózgów
splatanych przez roboty w jedną masę.
Wiedziałem, że sztucznie zawijają neurony,
łączą synapsy i poddają polom magnetycznym.
Ów twór żył przez kilka sekund, potem popadał w obłęd.
Łzy zgorszenia zalały nam twarze.
Bogu wiadome, co działo się z duszami,
On Sam tylko wiedział w Swej Wszechmocy.
Uciszył się Dorian, zniechęcony tym wszystkim,
nie odezwali się też eksperymentatorzy,
zawiedzeni, że nie poszło dokładnie po ich myśli.
By mścić się za odniesioną porażkę,
podłączyli specjalne urządzenia do naszych głów,
działające na nerwy, odpowiedzialne za ból.
Ból narastał. Oni wyszli. Zostaliśmy sami.
Nie mogliśmy uwolnić się od kleszczy na szyi.
Jeden wielki jęk zaległ między nami,
a progresja znoju zdawała się nie kończyć.
Ile jeszcze za życia można doznać krzywd?
Dużo, bardzo dużo, lecz mniej… niż w Nieskończoności.
Zobaczyłem, że coś się dzieje z ciałami
niektórych jeńców: jakieś wypieki, bąble i krosty.
Poddali nas działaniu broni biologicznej,
a obroże dodali z przyczyn rozrywkowych.
Nie wytrzymywałem. A trwać to miało całe doby,
aż mieliśmy umrzeć z głodu lub z choroby.
Kłujące szpilki impulsów elektrycznych
sprawiały, że członki me płonęły jak w ogniu.
Rozdzierana skóra, łamane kończyny,
skręcane w okrutnych torturach wnętrzności.
„Paliłem” się coraz bardziej autentycznie;
poczułem nawet ból ciałka szklistego w oku.
Stałem się cały jednym wielkim szaleństwem.
Usłyszałem z oddali donośny głos Doriana;
wciąż prawił obecnym religijne kazania.
— Dorianie, po co to cierpienie?!! Czy to ma sens??!! Ja nie chcę!!! Nie chcę!!!! Nie chcę!!!!!!!
–Do– Cierpienie… rozwija nas… duchowo…
AAAAaaaaaa…!!!!!
–Do– Cierpienie będzie… wynagrodzone… jest Błogosławieństwem…
Niee…e…eee…e…e…e…!!!
–Do– Cierpienie… cierpienie… może być ofiarowane w intencji…
… … … … … …
— WYGRAJMY TĘ WOJNĘ!!!!!!!
–Do– Odpokutujmy za wrogów… za nas samych… za niewierzących.
— Panie Boże, ześlij nam Cud. Dlaczego nas opuściłeś???
–Do– Pan Bóg nas nie opuścił. On wszystko daje… może też zabrać… i nie ma w tym niesprawiedliwości. I tak wszystko jest Darem. A ból to Tajemnica… Zamiary Boga są niezbadane. Chrystus przeszedł przez cierpienie.
Przeszyty kolejnym stadium beznadziei,
prawie wyłącznie już egzystowałem
przez pryzmat nieustannie doświadczanej udręki.
Dobrze chociaż, że nikt mnie nie kaleczył,
chociaż odczuwałem to samo, tylko wirtualnie.
Oby każdy zaznał płaczu za życia
i pamiętał o możliwych po śmierci płomieniach.
Oby pragnął nade wszystko Nieba i Miłości,
i już teraz pokutował, unikając Czyśćca.
I nie odstąpił nigdy od Przykazań, jakże prostych,
i nigdy nie poszedł przez grzech ciężki do Piekła.
Za wszystko czekała nas bowiem Nagroda lub kara.
Nasze dwie obręcze przestały działać.
Dziwne, może coś zepsuło się w ich systemach?
Wirus konsumował kolejne ofiary.
Ohydnie wyglądało ich umieranie.
Czułem, że coś nadal przeżera me wnętrze.
Zostałem zapewne zainfekowany.
Kręciło mi się w głowie; śmierć wciąż się zbliżała.
Za jakiś czas stracę wszystko, co doczesne.
Dorian był w jeszcze gorszym biologicznie stanie.
Na spalonej twarzy wyrosły mu odrośle;
patrzył przed siebie mętniejącym wzrokiem.
–Do– Przestało działać… A ja pragnąłem cierpienia.
— Nie przesadzaj. Uratujmy innych i wynośmy się stąd. Boję się… niedługo umrę.
Czuliśmy smród fekaliów i rozkładu,
słyszeliśmy wrzaski torturowanych,
trwając pod ziemią w okrutnym zapomnieniu,
posiadając pewność wyłącznie pogorszenia losu
podczas wojny totalnej, w której czeka nas przegrana.
Usiłowałem wyłączyć urządzenia u sąsiadów,
lecz na nic się zdała moja wiedza techniczna.
Zauważyłem jednak parę innych osób
poruszających się całkiem swobodnie
i bez żadnych oznak wyczerpania.
Któraś z nich wołała, że nie da się pomóc
pozostałym. Próbowano, ale nie udało się.
Szczęśliwcy udali się więc ku wyjściu, skąd biel
gwiazdy wniosła ciepło w błękit chromatycznych lamp.
–Do– Idź z nimi, ja zostanę przy umierających. Jesteś zarządcą Akanium, potrzebują cię. Wiem, gdyż sam opiekowałem się Pre-Akanejczykami. Przygotowywałem ich do przyjęcia Wiary.
— Dlaczego to robisz?
–Do– Prawdziwa ofiara podjęta jest dobrowolnie i wypływa z Miłości. Jest Wielką Łaską. Dzięki temu wyjednam dla innych wiele Łask.
— Jesteś bohaterem, Dorianie. I wielkim człowiekiem.
–Do– Są więksi ode mnie. Pewna osoba ofiaruje się dużo bardziej ode mnie… Znam ją i wiem, że ona się nie cofnie. Posiadam Charyzmat Prorokowania.
— Zginiesz, choć ja pewnie też. Boję się.
–Do– W obliczu śmierci myśl o Chrystusie. On przeżył śmierć i tylko On Sam nas zrozumie, gdy będziemy odchodzić z tego świata. On na nas czeka. Będzie przy nas w tej najtrudniejszej chwili i poprowadzi nas do Siebie.
Przestałem się lękać o los mieszkańców Kosmosu,
a tym bardziej o śmierć, gdyż nie była zakończeniem;
zacząłem mieć Nadzieję, że znajdę się w Niebie,
gdzie czekało na mnie Wytęsknione Najlepsze…
Bóg.
–Do– Idź, żyj. Jeśli zginiesz, otrzymasz Nagrodę. A nawet jeśli przeżyjesz, Pan nie zapomni o twoim cierpieniu i gotowości oddania dla Niego życia. Nie wszystkim dane ponieść Męczeństwo i nie kłóci się to wcale z możliwością dostąpienia Zbawienia. Posiadamy nieskończenie cenną Ofiarę Chrystusa, wyjednującą tak wiele w zastępstwie za naszą własną. Raz dokonana, powtarza się bezkrwawo na Mszy Świętej, Niebiańskiej Liturgii, wyjednując nam same Łaski. Idź już, Danielu, zostaniesz uratowany, jeśli się postarasz. A w przyszłości zdarzy się jeszcze pewien Cud…
Cud.
|