VII
Nie przewidziawszy awarii, półrozumne roboty
nie stanowiły dla nas żadnej przeszkody.
Nie zwróciły uwagi na to, żeśmy zbiegli.
Pierwszy problem już minął, lecz nadszedł kolejny:
zastanawialiśmy się usilnie, co robić dalej.
Dyskutowaliśmy, dokąd się udamy.
Ktoś stwierdził, że obszar ten jest mu trochę znany
i sugerował dotarcie do wieży nadawczej,
umieszczonej na powierzchni pobliskiego lodowca,
odległego stąd o mniej niż jeden dzień drogi.
Nie chciało się wierzyć, że wśród pogorzelisk
ostał się jeszcze lód, choćby na samych wierzchołkach.
Ruszyliśmy ku białej obłości na horyzoncie,
wyraźnie odróżniającej się od zgliszcz na dole.
Prowadziliśmy ze sobą małego chłopca.
Dreszcze targały mym zatrutym ciałem.
Powoli zbliżała się śmierć. Ścigałem się z czasem.
Wszyscy się spieszyli, by zostać ocaleni.
Bezczynność przybliżała śmierć głodową.
Podeszliśmy do podnóża szybciej, niż sądzono.
Z grani przelewał się jęzor lodowy
a na płaskim wierzchołku zalegała czapa.
Kręta ścieżka wiodła przy rwącym strumieniu,
zmieniającym się dalej w stromy wodospad.
Gwiazda chyliła się ku zachodowi
po dniu długim jak dwie ziemskie doby.
Kręciło mi się w głowie od wyczerpania,
napadła mnie gorączka, wszystko mnie bolało;
może tylko świadomość, co powiedział Dorian,
sprawiła, że nie ustałem w marszu do celu.
A mówił, że daleko stąd ktoś czeka na mój powrót.
Zatęskniłem nagle za Agatą.
Jak pragnąłem, by dobrze jej się wiodło,
by nie dopadł jej smutek z powodu mego zgonu,
by skończyła się wreszcie ta okrutna wojna,
a ukochana nie czuła się samotna.
Czy pamiętała o mnie jeszcze, czy dostała wiadomość,
czy przyleci tu do nas albo przyśle nam pomoc?
Żal i smutek pożerał mnie od wewnątrz;
legła w gruzach cała moja pomyślna przyszłość.
Przywiązałem się do tego świata, do doczesności,
a przecież Pan Bóg wzywał mnie do Wieczności.
Atakowała mnie pokusa dostatniej
egzystencji – właśnie teraz, gdy nie było szansy
na jakąkolwiek realizację pragnień.
Diabeł chciał, bym zginął z pretensjami do Opatrzności
a w razie ocalenia zboczył z dobrej drogi.
Ale przecież mogłem też zginąć godnie,
wyzbywszy się przywiązania do dóbr materialnych.
Tak też wybrałem, odrzucając pożądliwość rzeczy.
Spalona roślinność została na dole,
pochyłość rosła, wilgotne skały coraz bardziej
piętrzyły się na urwistej przełęczy.
Przeskakiwaliśmy rwące odnogi małej rzeczki,
gdzieniegdzie zamienione w spienioną topiel.
Podwyższona temperatura działała na jęzor,
oddający dużo więcej wody niż zwykle.
Cały czas wisiało nad nami niebezpieczeństwo:
oby nagle się na nas nie zwalił.
Oby nikt nie został porwany przez wodę.
Gdzieś w pobliżu pojawił się niebieski lód.
Planowaliśmy dotrzeć tam w kilkanaście minut,
lecz nie wiedzieliśmy, co stanie się z naszą ścieżką.
Mogła się zakończyć, zagrodzona szczelinami.
Zarządziliśmy krótki odpoczynek.
Dwadzieścia metrów pod nami hałasował wartki nurt
potoku, tuż obok opadało pionowe zbocze,
a wąska półka pomiędzy służyła za drogę.
Skurcze mięśni i postępujący głód
budziły lęk o to, czy wystarczy nam sił,
by ujrzeć wreszcie ów obiecany nadajnik.
Obręcze nie powodowały większej niewygody,
choć z metalem na szyi było dość chłodno.
Z przerażeniem stwierdziłem, że tylko ja jestem chory.
Pozostali zachowali dystans do mej osoby.
Podeszliśmy w końcu pod samo czoło
lodowca. Olbrzymi otwór, jakby jaskinia,
z której wypływał z impetem ciek wodny,
był być może ostatnią atrakcją,
jaką zafundowano nam przed odejściem.
Ktoś wyciągnął z kieszeni książeczkę.
Otworzył ją i czytał nam wszystkim na głos,
starając się przekrzyczeć hałas z niebieskiej jamy.
Rozpoznaliśmy wersety z Biblii, z księgi Hioba.
A więc w cierpieniu nie byliśmy samotni.
Owa starożytna postać, gdy chorowała,
zachowała wierność wobec Pana,
choć ten doświadczył ją wielkimi tragediami.
Pan Bóg Wszechmogący jest ponad wszystkim,
a Jego Mądrość jest dla nas niepojęta;
dzięki Niej wszystko dla nas z niczego uczynił
i ostrzegał przed tym, co prowadzi do zła.
On też prowadzi nas w Niej do Siebie,
choć nie zawsze rozpoznajemy Jego intencje.
To, że nie rozumiemy Sensu zdarzeń w naszym życiu,
nie znaczy, że On nie zsyła ich dla naszego Dobra.
Nasz towarzysz uczynił jeszcze parę odczytów,
a Słowo Boże pełne było pokrzepienia.
„Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny Jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać.”
Z wysokiej na trzydzieści metrów urwistej skarpy
zamiast drabiny zwisał metalowy
łańcuch. Serce podskoczyło mi do gardła na myśl
o posługiwaniu się nim podczas wspinaczki.
Poczułem jednak dziwne ożywienie;
przestały mnie boleć moje wnętrzności.
Opuszczała mnie właśnie choroba.
Zacisnąwszy zęby, skorzystałem z liny
i poczułem ulgę, ujrzawszy płaski teren,
nieznacznie wznoszący się wzdłuż lodowego jęzora.
Ruszyliśmy szybko po szarawych skałach.
W końcu wielka czapa rozpostarła się przed nami.
Chmura zamgliła nam odległy widok,
ograniczając nasz świat do najbliższej okolicy.
Zdążył się już zrobić umiarkowany mrok.
Przed nami srożył się świat pęknięć i nierówności.
Lecz tuż obok wystawał z powierzchni cienki komin.
Z samego wierzchołka wystawała
duża antena. Prowadziła tam drabina.
Wybrano mnie do zbadania znaleziska.
Niektórzy wiedzieli może o tym,
czego dokonałem przy Wielkim Dzwonniku,
dlatego zostawili mnie dokonywanie odkryć.
Poza tym rozpoznali we mnie zarządcę akanejskiego.
Przyjrzałem się im dokładniej – ja też ich pamiętałem,
część z nich klękała w kaplicy pod zamkiem.
Bez trudu wdrapałem się na sam szczyt
i zszedłem po omacku do wewnątrz.
Gdy tylko się pojawiłem, zapaliły się lampy.
Na ścianie znajdowało się wiele dawnych napisów.
„Tu zahibernowano […] kosmonautów. Schron odporny na lodowiec i […] […]. Niech obudzą się w odległych czasach. Nadajnik […] […] wiadomość. Odhibernują ich. Potomkowie królewscy […] wcześniej. […] […] […] dwubarwnych włosach […] […] Świętej Ziemi. I Królowa z Południa.”
Poniżej widniała instrukcja obsługi.
Proste i szybkie: „wszystkich obudzić”.
A nowych śmiałków ułożyć do „zaśnięcia”.
Czy nie wyjąć stąd tych zaprzeszłych ludzi
i samemu nie zająć ich miejsca?
Czyż to nie zabawne: wyrwać ich ze snu w tych złych czasach,
a samemu wyczekiwać bardziej udanych?
Przywitać ich w samym środku wojennych zmagań?
Nie nadalibyśmy żadnej sensownej wiadomości
poza tym: „Przylećcie po nas, powstaliśmy z przeszłości…”
Cyniczna pokusa wdarła się do mej duszy.
Ten, który wyzwolił z izolacji Świętą Ziemię
i odkrył Hagernejczyków, miał zginąć haniebnie?
Nie, nie haniebnie… raczej jak bohater.
Pozostawiwszy w spokoju zahibernowanych.
Okazując Miłość dla swoich bliźnich.
Na szczycie góry, dokonawszy ostatniego
dzieła. Lepiej oddać życie, niż trwać w niesławie,
która nastąpiłaby, gdyby się okazało,
jak postąpiłem z niewinnymi ludźmi.
…A tak pragnąłem żyć!!!
Rozważyłem w mej duszy całą tę sytuację:
Niektórzy szlachetnie poświęcają
swe zdrowie, by innych ocalić z opresji.
A w zamian otrzymują śmierć lub kalectwo,
licząc na wynagrodzenie w Życiu Wiecznym.
Dlaczego więc narzekać, kiedy coś tracimy,
skoro ci, którzy zasługują, nie dostają wiele?
Często otrzymują zapłatę dopiero w Panu.
Jeśli sprawiedliwości nie zaznają na Ziemi,
oczekują jej dopiero w Niebie.
A ile należy się tym, którzy stchórzyli?
Nie zabiję, nawet gdybym przez to uniknął śmierci.
Ta i tak nadeszłaby za lat pięćdziesiąt,
a zaraz po niej – prawdopodobnie Piekło,
gdyż odpowiadałbym przed Panem za mord,
a miałbym problem ze wzbudzeniem w sobie żalu,
grzesząc zuchwale w nadziei na Boże Miłosierdzie.
— Boże mój, kocham Cię, oddaję się Tobie. Przepraszam za te myśli. Proszę Cię, uratuj nas, choćby to dziecko, które jest z nami. A innym daj odeprzeć atak Nieprzyjaciół. Lecz jeśli moja Droga ma się zakończyć w tym miejscu, niech się dzieje Wola Twoja.
Ujrzałem w kącie wolny hibernator.
Cieszyłem się, że Bóg mnie wysłuchał.
Mogłem dzięki temu uratować maleństwo.
Opuściwszy schron, wdrapałem się na zewnątrz.
Na skałach stał akanejski prom kosmiczny,
a lód obok topił się od rozgrzanych dysz.
Wyszła zeń do nas pewna kobieca postać.
Z przejęcia prawie nie spadłem z wysokości.
Ujrzałem czerwono-blond włosy.
Rozpoznałem Alicję, moją siostrę.
Przywitawszy się z nią, płakałem jak chłopiec.
Ryzykując swe życie, nigoryjska bohaterka
zareagowała na apel Agaty.
Pokonała pościg ze strony Pierścienic.
Wojciech zachorował, Karol uczestniczył w walkach,
pozostali odmówili wysłania pomocy,
tłumacząc się beznadziejnością sytuacji.
Wdzięczny mej bliźniaczce za ten pełen Miłości wyczyn
i Agacie za wyrazy troski,
poleciałem, by wrócić do Doriana
i pozostałych cierpiących, którzy nie umarli.
Okazało się, że sam jeden przeżył;
oddawał się modlitwie, gdyśmy go znaleźli.
I gdy już uciekaliśmy w Kosmosie przed Obcymi,
spostrzegłem, że Dorian i Ewa od dawna się znali.
|