XIX
Rodzice nasi stali niedaleko
wraz z odhibernowanymi niegdyś dziadkami,
przed sobą mieliśmy samego Ojca Świętego
i Biskupów, najwyraźniej zakłopotanych.
Pamiętano jeszcze o instytucji monarchii
na pielęgnującej Tradycję Świętej Ziemi,
nie wracano jednak do niej od tysiącleci.
Przywódcy północnych państw planety,
zgodnie uznających nową zwierzchność królewską,
w tak niewielkiej liczbie pojawili się tu,
że bałem się, iż zdarzenie to nie spotka odzewu.
Matka i ojciec prześcigali się w płaczu,
wcale przed innymi nie ukrywanym.
Znałem przyczynę tego strasznego smutku:
aż dotąd opłakiwali utratę swojej córki.
Gdy jednak czynności koronacyjne
coraz bardziej postępowały, zauważyłem,
że dumni są z mego wywyższenia
i bierze to górę nad tamtym tragicznym faktem.
W pełni poddany zwierzchnictwu Pasterza,
wypełniałem posłusznie, co mi mówił.
Moje myśli jednak krążyły gdzieś indziej,
choć starałem się uczestniczyć czynnie i uważnie.
Najpiękniejsza niewiasta odziana w dostojne szaty
wyglądała jeszcze wspanialej niż zawsze.
Ona też jako pierwsza przyjmowała namaszczenie,
więc utkwiłem w niej wyrażające podziw spojrzenie.
Zlewała się w jedno z całą aranżacją,
jakby stworzona została do tej koronacji.
Aż tak wiele tysiącleci czekano
na Królową. Południowa część Oceanicznej
i kilka układów – Członków Ligi
oddało się pod władzę Prześlicznej Agaty.
Dołączyło też parę światów ateistycznych.
Daremnie czekałem, aż ktoś więcej podda się i mnie –
wystarczała im wszystkim moja godność admirała.
Poza tym nie przybył nikt z Eta-Kasjopei.
Przygotowałem im wcześniej scenariusz obrony,
gdyż Henryk sam postanowił dowodzić garnizonem,
spodziewając się rychłego ataku Pierścienic.
Ja wolałem bronić samej Świętej Ziemi.
Agata zawładnęła moim umysłem.
Bez przerwy radowałem się z niedawnych wydarzeń.
Tak bardzo cała mi się podobała
w swych mocno pociągających przymiotach i cechach.
Tak bardzo kochałem całą jej osobę.
Pragnąłem, by została matką moich dzieci.
Powoli odzywała się we mnie płodność.
Zebrani kardynałowie wszystko to wiedzieli,
spodziewając się zawarcia przez nas Małżeństwa.
Tylko Wojciech, ukryty do tej pory gdzieś w nawie,
pojawił się i surowo spoglądał w me źrenice.
Trzymałem jednak na wodzy wszelkie pożądanie,
snując czyste marzenia o rodzinie.
Tak bardzo chciałem, byśmy żyli we wzajemnej
Miłości i szacunku, fascynując się sobą,
ciesząc się z pewności, jaką dawał Sakrament,
wychowując w Wierze naszych synów i córki…
Wierzyłem, że Agata będzie najlepszą żoną
i zrodzi dla nas kochające potomstwo,
z którego będziemy niezmiernie dumni.
Ujrzałem na jej ciemnych włosach koronę,
obróciła się ku mnie i patrzyła z wdziękiem…
W tym momencie zupełnie oniemiałem.
Odezwał się czuwający z boku Wojciech.
–W– Nie patrz tyle na Monarchinię, zaraz sam zostaniesz Królem.
Teraz spotkałem się wzrokiem z Ojcem Świętym,
jak w dniu, gdy po raz pierwszy przybyłem do Stolicy.
Uśmiechał się wtedy charakterystycznie do mnie,
jakby wiedział, co się dzisiaj będzie działo.
Dlaczego więc nasi poprzednicy
– rodzice albo odhibernowani dziadkowie –
nie doczekali się sami koronacji na władcę?
Czyżby zadziałała dopiero Elżbieta,
która z ukrycia „pociągała za sznurki”?
A może po prostu po cichu czekano
na jakieś szczególnie wielkie wydarzenia?
Namaszczano mnie na posługę, jaką miałem pełnić.
Postanowiłem nie skupiać się na zewnętrznej formie,
tylko kontemplowałem w swej duszy
nadchodzącą ku mnie Bożą Łaskę,
która przygotowała mnie do wielkich rzeczy.
Gotowy byłem ponieść ciężar tego, kim zostałem.
Nagle zebrani zareagowali wiwatem!
Nawet nie poczułem symbolicznej korony,
mniej zdobionej niż czapka naczelnego dowódcy.
Krzyczano głośno, aż echo wypełniło kaplicę.
A ja rozważałem w myślach sprawy osobiste.
Chciałem wystrzegać się pobudzania zmysłowego
nim dana nam zostanie Łaska Małżeństwa.
Lecz w pełni i z ochotą cieszyłem się z tego,
że mężczyznę i kobietę połączy cielesność,
którą Bóg dał w Darze dla uzewnętrzniania Miłości
męża i żony oraz dla spłodzenia
potomstwa. Postanowiłem pielęgnować tę przyjaźń,
nie skupiając się tyko na tym, co radosne.
Upodobałem sobie w tym, co nie jest ulotne,
by umieć trwać w jedności także w smutnych chwilach.
–Tłum– Daniel i Agata!! Agata i Daniel!! Niech żyją Królowie!! Niech…
Pytano go, czy można odstąpić od walki;
bardzo wielu żołnierzy nie wytrzymywało lęku,
lecz Henryk nie pozwalał nikomu z nich odejść,
gdyż wtedy wszyscy zginęliby po pewnej przegranej.
Kto miał oddać życie – i tak by je stracił,
kto nie – mógł je zachować wyłącznie przez walkę.
Akanium, wyznaczone za cel groźnej inwazji,
wzywało zewsząd chętnych do walki bohaterów.
To tutaj skupiła się inwazja Pierścienic.
To właśnie teraz ważyły się losy
wszystkich innych pozaziemskich kolonii.
W niewielkim pojeździe siedział akanejski
dowódca, unieruchomiony na krześle inwalidzkim
i tylko wydawał werbalnie komendy,
dając pokaz wielkiej sprawności umysłowej.
Obok niego Zaks zaciekle coś liczył,
a wokół nich dryfowało w nieważkości Leonię.
Ich troje niewątpliwie wspólnie coś obmyślało,
przygotowując się do podjęcia pewnej decyzji.
Obserwował ich z planety Karol,
będący jakby zakładnikiem tej operacji,
jak ci, którzy nie poddali się ewakuacji.
Wiedziano, że gdyby się nie udało,
wtedy Eta-Kasjopeję nawiedzi kataklizm,
który rozprzestrzeni się na inne układy –
najpierw na całą Ligę, potem na inne słońca.
Odebrano sygnały obecności wroga.
–H– Musimy dać z siebie wszystko. Odpokutujmy nasze winy. Jeśli przegramy, zaatakują nie tylko Akanium, ale i Świętą Ziemię oraz Króla Daniela, który dzisiaj został koronowany.
–L– „Daniel kazał mi wam pomóc. On wszystko przygotował. Uratował Hagernewdę, a my uczyńmy coś dla niego. One i ja będziemy mogły sterować bronią.”
–Z– Szkoda, że go nie ma, zobaczyłby to, co wymyśliliśmy.
–H– Tak, Okazałeś się, Zaksie, równie przydatny, jak Oponię. Ty – ze swoją tajną wiedzą o wrogu, ono – ze swoją zręcznością…
Oto pojawiły się wielkie asteroidy,
poruszające się z prędkością relatywistyczną.
Ich obraz zakrzywiał się w soczewkach.
Ziemianie, zaskoczeni tym posunięciem,
zamarli w trwodze. Jedynie Kosmici
zachowali trzeźwość. Znaleźli nawet czas
na modlitwę o Łaskę zwycięstwa…
W ciemnej komnacie na innej planecie
zmagał się zakonnik z przeraźliwym bólem.
Jeszcze przed chwilą był świadkiem koronacji,
teraz duchowo pomagał Hagernejczykom.
Pragnął cierpieć, by nadeszła Łaska –
zakochany w Ranach Chrystusa Wojciech.
Meteory, wypełnione rdzeniem uranowym
i wszelkim innym atomowym brudem
pędziły ku powierzchni, pojawiwszy się znikąd.
Henryk krzyknął, że potrzebna jest odwaga.
Rekruci otrzymali szaleńcze rozkazy,
by statki, wyposażone w Fenomen,
uderzyły z wielką prędkością w złowrogie globy,
zwielokrotniając własny pęd poprzez działanie cząstki.
W ten sposób dałoby się zmienić ich tor.
Wtem zjawiły się na orbicie wrogie oddziały.
–H– Kto potrafi, niech uczyni, jak powiedziałem, poświęcając życie!! Pozostali niech strzelają do meteorów.
–L– „Lepiej, gdy choć jedna osoba przeżyje niż wszyscy zginą. Tak wyliczyłom. Opłaca się walczyć, brak alternatywy.”
–H– Słuchajcie, Oponięcia!! Kosmita ma rację! Nie bójcie się nawet Pierścienic!! Obawiajcie się jedynie grzechu, a teraz szczególnie wystrzegajcie się tchórzostwa. <<One>> mają rację: Memento Mori!!! Róbcie wszystko, by pójść do Nieba! Lecz nie lękajcie się śmierci, jeśli pojednaliście się z Bogiem. Uaktywnić naszą broń.
–Z– Daniel pozwolił, byś dowodził i miał rację. To nie na jego nerwy; z całym szacunkiem.
–L– „Mądrość jest najważniejsza. Tak myślimy my, Hagernejczycy.”
–H– Odwaga i silna wola działania także jest istotna. Inaczej trudno wykorzystać mądrość w praktyce. Wola i rozum to cała istota bytu rozumnego. Mamy rozum, mamy wolę, pokażmy, co potrafimy.
Zakonnik wił się od bólu swych dłoni,
leżał na posadzce, nie czując już nawet nóg.
Działo się z nimi coś bardzo bolesnego.
Tarzał się w kurzu, cały spocony;
w myślach prosił, by Bóg oszczędził Eta-Kasjopeję.
Rekruci posłuchali swego przełożonego.
W międzyczasie powstali prawdziwi Rycerze…
Po tylu latach ciemnych kart historii.
Dosiadali bieżniki żywych Oponiąt,
które potrafiły przeżyć w zerowym ciśnieniu,
pod warunkiem, że były respirowane.
Ziemianie przywdziali jako zbroję skafander.
Niektórzy zabrali ze sobą Różaniec.
Mieli też Konwaliowe oznaczenia i honory.
A trzeci kwiat służył im jako oręż…
Lawenda. Wypchana cząstkami elementarnymi.
Obok bezgrzmiały w próżni lasery,
oddalając powoli meteorowe zagrożenie.
Najlepiej jednak zażegnywano je
dzięki pilotom, którzy celowo
rozbili się na nich, by obronić innych.
Rycerze podlatywali do samych Pierścienic
i zdzielali <<je>> kwiatami z Dziwadełkiem.
Henryk był pewien, że Daniel nie uwierzy.
–H– Dziękuję, Zaksie, że nam powiedziałeś o tym. Te inteligentne, choć pozbawione duszy zwierzęta świetnie nadają się do swej roli. Zadają ciosy jak niegdysiejsze miecze. Jak we śnie, który miałem przed pierwszą inwazją na Akanium.
–Z– Chciałem odpokutować zbrodnię popełnioną przez moich poprzedników na Lawendzie. My znaliśmy tę planetę i zbezcześciliśmy ją… Teraz wykorzystuję jej tajemnicę dla was. Ale to nie wszystko. One nie przybyły do was. Może zmienią zdanie?
–H– Jakie one???
Zaks zdradził Henrykowi tajemnicę,
o jakiej być może wiadomo było jedynie
dociekliwej i niezwykle spostrzegawczej Elżbiecie.
Nagle sprawy przyjęły niefortunny bieg.
Oto wiele szczątków meteorów uderzało
w znękane akanejskie morza i lądy!
Jeden z nich prosto zmierzał na Akios…
Był tam pewien dzielny pilot. Ten, którego Daniel
spotkał niegdyś na wsi na Ziemi, a potem
raz jeszcze na lawendejskiej wyprawie.
Zniżył się dwa kilometry nad powierzchnię
w pogoni za resztką planetoidy.
Odepchnął ją.
Głaz cofnął się, lecz zawadził.
Ukarana została akanejska pycha…
Katedra Diamentowa urwała się w połowie.
Pozostał dół z Bożą Obecnością,
zaś nadbudowy ludzkie w proch się rozsypały.
Wszak najprawdziwsza Stolica
to było miasto Papieża.
Ustąpiły bóle i kaźnie Wojciecha.
Na orbicie rozpętało się wielkie zamieszanie.
Obcy zarządzili ewakuację.
Lecz Rycerze nie wytrzymywali psychicznie.
Zaks połączył się nagle z Karolem.
Otoczyły ich bowiem nieprzyjacielskie fregaty.
–H– Leonię, ratuj się. Załóż skafander, a Zaks cię dosiądzie.
–Z– Nie mam na to czasu. Niech odleci samo, my zostajemy, by walczyć. Tymczasem oznajmię coś Karolowi…
Nie dokończył. Leonię opuściło statek.
Doleciało do innego, niezauważone.
Henryk i Zaks oddali życie.
|