XVIII
Ukochana siedziała tuż przy mnie w pojeździe.
Przecinaliśmy właśnie atmosferę
Oceanicznej, odbywszy wcześniej
kilkunastogodzinny lot tachionowy.
Szczęśliwość milczenia, pełnego kontemplacji
o jej obecności, przeznaczonej tego dnia mnie,
wystarczająco koiła moje stęsknione serce.
Mieliśmy spędzić z sobą dużo czasu, pilnowani
przez zaufanych strażników obyczajności.
Sama Agata zaaranżowała to spotkanie,
by dać nam szansę lepiej się poznać i zaprzyjaźnić.
Poza tym miała mi coś ważnego
do przekazania. Czekałem więc na wieści z jej strony.
Było więc inaczej niż podczas misji na Lawendę.
Mówiła o wielkim dla nas dobrodziejstwie –
o tym, że nasze Drogi życia kiedyś się spotkały.
Żałowała, że wcześniej tak niewiele
poświęciła czasu, by rozmawiać ze sobą.
Słowa te poraziły mnie wewnętrznie,
jak i fakt, iż Agata otworzyła się na mnie.
Lecz w przeciągu dnia oswoiłem się z tą radością.
I stało się to dla mnie oczywistością.
Jej piękne usta mówiły wiele mądrych rzeczy.
Odwracałem wzrok, by nań spoglądać;
ona z uśmiechem prosiła, bym patrzył przed siebie.
Na ekranach przybliżały się lądy oraz morza
widziane w zupełnie innym świetle niż zawsze,
gdyż oboje oczu na nie patrzyło,
a już nie miało nastąpić bolesne rozstanie.
Czas wolny od bitew mieliśmy spędzić razem.
To tam, w dole, na ojczystej Świętej Ziemi
po raz pierwszy spotkaliśmy się na koncercie,
a teraz, po burzliwych kolejach losu
i doświadczeniach, czyniących nas bardziej dojrzałymi,
mogliśmy zadośćuczynić poznaniu się.
Nie irytowała nas cisza w czasie wolnym od rozmów.
Nasza godność nie pozwalała na zbędne pustosłowie.
Miałem ufność, że występuje między nami
duże zrozumienie, na przekór naszej introwersji.
Wybraliśmy za cel te przesławne szczyty,
słynące z wielkich urwisk ponad nizinami,
pośród których, raz targany romantycznym uczuciem,
a drugi raz rozwijając wewnętrzną mądrość,
już dwa razy dano mi tak wiele przeżyć…
To tam miał miejsce ów potok miłosnych spojrzeń,
których adresatem była Agata…
To tam rozmawiałem na ważne tematy z siostrą,
dzięki czemu wzrosła moja Wiara…
Po lawendejskiej rozpaczy nadeszło szczęście –
tak jak je przepowiedziała Alicja na Bereidzie.
Jak bardzo nagle spełnione marzenie
uderzyło w dotychczasową smutną teraźniejszość!
Wyłącznie Opatrzności, Sprawczyni tego wszystkiego,
należały się przeogromne dzięki.
Poddałem się Bożej Woli, trwając w Nadziei.
Jeszcze bardziej pragnąłem być od niej zależny
przez wolę czynienia dobrych rzeczy.
Skoro Pan w Swym nieprzebranym Miłosierdziu
zesłał na mnie różne doczesne błogosławieństwa,
niestraszne będą także niepowodzenia,
skoro wierzę, iż troszczy się o mnie, pełen Miłości.
Dał mi chwile zadumy przez namiastkę tej Rozkoszy,
która będzie miała miejsce w Życiu Wiecznym,
o ile po drodze wytrwam także w cierpieniu.
Albowiem ono kształtuje nas w pielgrzymce ku Niebu,
będąc ważną składową doczesności.
–A– Cieszę się, że o mnie pamiętałeś.
— Ty… żyłaś, Agato, w moim… sercu. Przepraszam cię za to, co zaszło na Lawendzie.
–A– Przebaczyłam tobie a ty mocno żałowałeś swojego zachowania. A tak poza tym nie znałam ciebie. Byłeś inny niż wszyscy, bardzo mnie to przyciągało do twojej osoby, lecz nie potrafiłam obdarzyć cię pełnym zaufaniem. Czułam twoje myśli o mnie i widziałam zaangażowanie, ale chciałam uwierzyć, że to wszystko, takie wręcz przesadnie wspaniałe, jest prawdziwe. Potrzebowałam czasu.
— Zaakceptowałaś mnie?
–A– Tak. Chcę też, byś wiedział, że twoja aktualna pozycja nie ma dla mnie większego znaczenia, jeżeli mówimy o relacji. Jesteś dla mnie takim samym jak wtedy nad urwiskami. Gdy stanąłeś i patrzyłeś w dal, poczułam do ciebie ogromny szacunek…
— Tak…?
–A– doceniam twoją powściągliwość i dyskrecję, i widzę, że starasz się panować nad pożądaniem, co jak najlepiej świadczy o tobie. Choć nie zawsze panujesz nad innymi emocjami. Nie miej mi za złe, że poddałam cię próbie. Może chciałam wywrzeć zbyt wielką presję. Musiałam się upewnić, że masz szlachetne intencje i nie jesteś tylko przelotnie mną oczarowany.
— Ja ciebie kocham.
Pojazd lądował na niewielkiej polanie.
Otaczały nas wysokie iglaste drzewa.
Wyżej wyrastało potężne urwisko.
Mieścił się tam nowy hangar dowodzenia,
przerobiony naprędce na luksusowe schronisko,
przeznaczone także do celów wypoczynkowych.
W każdej chwili dało się zarządzić ewakuację
i powrót do małego statku kosmicznego.
Gdy patrzyłem niegdyś na równiny, będąc wyżej,
czy mogłem spodziewać aż się tylu wydarzeń:
powszechnej wojny poza ojczystą planetą,
uobecnionej przez ten nowy obiekt wojskowy
i pobytu Agaty, już w pełni dla mnie przychylnej
w dokładnie tym samym, co pierwotnie, miejscu,
w tych samych górach, w których się w niej zakochałem?
Zastani tu strażnicy skryli się gdzieś we wnętrzu,
byśmy nawet nie odczuli ich obecności.
Pozostawiono nam pojazd transportowy,
mający towarzyszyć nam podczas wycieczki w góry.
Kazaliśmy mu podążać posłusznie za nami,
a sami we dwoje wstąpiliśmy na ścieżkę.
Bez wahania ująłem dłoń Agaty
a ona palce me oplotła swoimi.
Po chwili zwiększyliśmy przyjazny uścisk.
Przez dłuższy moment wspólnie to przeżywaliśmy,
patrząc w swe oczy z niedowierzaniem.
Czułem ciepło dłoni tej drugiej osoby
i każdy jej ruch czy jakiekolwiek drgnienie.
Coś niezwykłego promieniowało przez rękę.
Ścieżka wiła się po zboczu szerokim zygzakiem,
nie pozwalając nam zmęczyć się w marszu wzwyż.
Opowiadała mi o swojej pracy,
o twórczości artystycznej i promowaniu Prawdy,
i o ludziach, łaknących poznania izolowanych
dotychczas mieszkańców Oceanicznej.
Każde jej słowo, wypowiedziane
tym atrakcyjnym, śpiewnym, wysokim i dostojnym
głosem, wprawiało w zachwyt nad jej wrażliwym wnętrzem.
Kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się na serpentynach,
wtedy mimowolnie patrzyłem na piękne oblicze:
na szlachetną i doskonałą w swych rysach twarz,
ozdobioną falującymi brunatnymi włosami,
ciemne oczy, przejmujące w swym wyrazie,
często ku mnie teraz kierowane,
zniewalające swym wdziękiem z bliskiej odległości;
drobne usta, uwieńczone pełnią namiętnych warg,
długą szyję a na uszach zeidiańskie klejnoty,
smukłą sylwetkę w sukni o brązowych kolorach,
przylegającej zwiewnie do delikatnych piersi,
ukrywającej wszak mocne wcięcie w talii,
choć powabnie spływającej po biodrach.
Jak bardzo ów widok mnie onieśmielił!
–A– Podobam ci się… widzę to. Wiem, że twe oczy wyrażają wobec mnie Prawdziwą Miłość. Nie jak u tych, którzy pożądają wyłącznie tego, co zewnętrzne.
— Tak, podobasz mi się. W całości jako osoba… Twoje ciało i dusza… Agato.
–A– Ja od młodości czekałam na odpowiedniego mężczyznę, licząc się z możliwością, że taki się nie znajdzie. Pragnęłam oddać się w Bogu tylko temu, który potrafi bezinteresownie i czule kochać, wiedząc, iż Małżeństwo jest Święte a ciało to Świątynia Ducha Świętego. Bóg dał mi talenty i wykorzystywałam je dla Dobra bliźnich, doskonaląc się nieustannie i powstrzymując pokusę, jakże czasami silną, oddania się pożądliwym synom tego świata. Podobnie postępowała twoja siostra. Wiedz, iż obie pochodzimy ze szlachetnych rodów.
— Ta szlachetność podoba mi się w tobie.
–A– Niektórzy uważają, że zadzieram nosa. Wiem, że muszę walczyć z pychą. Chcę być dla ciebie dobra, Danielu, zasługujesz na to aż nadto. To nie jest tak, że cię odrzucałam, a ty musiałeś zajść na sam szczyt, by mnie zdobyć. Ja ciebie kocham. Kobieta potrzebuje jednak pewności, że mężczyzna żywi do niej Prawdziwą Miłość Oblubieńczą i jest to w stanie udowodnić swoją postawą. Musi wiedzieć, że obdarzy kobietę opieką, czułością i wytrwa z nią aż do końca.
— Ja… nie do końca sprawdziłem się na Lawendzie.
–A– Oj, przestań, przebaczyłam ci!
Zerwaliśmy się i, biegnąc wzdłuż zbocza,
śmialiśmy się, spontanicznie radośni,
przez co pocałunek oszczędzony nam został
na donioślejsze przyszłe wydarzenie,
którego coraz bardziej i ufniej byłem pewien…
Na skraju urwisk roztaczały się piękne widoki
na bezkresne doliny Łacińskiego Kontynentu,
jednak teraz cała ma uwaga skupiała się
na piękniejszej od wszelkich krajobrazów dziewczynie.
Staliśmy tam razem. Czułem, jak ta druga osoba
tak samo, jak i ja – niezmiernie się cieszy.
Zachowywaliśmy się, jakbyśmy znali się
od młodości. Ów moment, to pełne zatrzymanie,
teraźniejszość wypełniona Miłością bez lęku,
pokój wynikły z obopólnej wzajemności.
Pozwolił nam trwać w pomyślności i błogostanie…
Podziwialiśmy to, że Bóg powołał nas do życia,
tchniętego w nas oboje przy naszym poczęciu,
radośni, że nas zrodzono i mogliśmy się poznać,
by zaznać przedsmaku niebiańskiej cudowności.
Oczekiwaliśmy na ów niezwykle wspaniały czas,
gdy Bóg pozwoli nam na złączenie naszych ciał.
Po postoju nawiązaliśmy rozmowę,
przygotowując się do przelotu pojazdem.
Mówiliśmy o tym, co sądzimy
na temat realizacji naszych Powołań.
Wkroczyliśmy na tematy dotyczące rodziny,
stwierdzając, że ku temu będziemy podążać,
gdyż wyłącznie taki sens powinno mieć to wszystko.
Sunęliśmy na dół jak na kolejce linowej
a trasę wypełniało rozkosze milczenie.
Nastał jakby inny świat – wszystko się zmieniło;
doznałem jakby oszołomienia
czymś nieznanym, a niezwykle obiecującym.
I wtedy przypomniałem sobie słowa Alicji,
że nie uczucia są najważniejsze,
a prawdziwa Miłość, choćby obfitująca we łzy.
Dojrzałość wymagała od nas pracy,
gdyż byliśmy zmienni i niedoskonali.
Choć wzajemna fascynacja sprawdzała sii.ii.ę w swej roli,
pociągając nas ku zawarciu Małżeństwa,
jednak potrzebne było jeszcze coś więcej:
Miłość, będąca trwałym aktem woli.
–A– Mamy szczęście, tak jak nasi przyjaciele, Wojciech i Karol. Wszyscy zaczynaliśmy w świecie, gdzie Imię Boże jest znane ludziom. My, Chrześcijanie, wiemy, czym jest Miłość.
— Tak. Przeżywamy ją w Bogu, wiedząc, że On Sam Jest Miłością i to z Niego bierzemy przykład. Jak Alicja.
–A– Królowa Północy. Nie dokonałam tak wiele, jak ona. Nie czuję się równa jej godnością…
— Codziennie modlę się za moją siostrę.
–A– Ona już pewnie sama się za nas modli. Mamy tak wiele do zrobienia. Dotąd oboje działaliście dla Sprawy Bożej, a ja stałam na uboczu. Teraz tobie pomogę, Królu Północy.
Wylądowaliśmy. Czekał już na nas posiłek.
Każde z nas przebrało się naprędce.
Zasiedlimy przy stole i przy muzyce.
Żołnierze powtórnie ukryli się gdzieś.
Utwory siedzącej przede mną kompozytorki
tak bardzo mi się podobały,
że nie przeszkadzaliśmy sobie w słuchaniu
poprzez prowadzenie kolejnej rozmowy.
Jedynie nasze oczy często się spotykały,
wyrażając tysiące słów w bezsłownych spojrzeniach.
Agata spełniła najgłębsze me pragnienia,
decydując się na nawiązanie tej relacji.
Pragnąłem w sercu pojąć ją za żonę,
ufając, że przyniesie nam to wiele Dobra
i będziemy trwać razem aż po sam kres
w Sakramentalnej Drodze ku Wieczności.
Jak odpowiednią małżonką będzie ta osoba!
Jak bardzo podobają mi się jej przymioty!
Dziękowałem w duszy Panu za te wydarzenia,
nieustannie wzruszony, tak samo jak i ona.
Skończywszy posiłek, wstała i podeszła do mnie,
pochyliła się; poczułem jej bujne włosy.
Zbliżyła do mojego ucha śliczne usta swoje.
Zamarłem w bezdechu. Zaszeptała.
–A– Polecimy do Stolicy Kościelnej. Otrzymamy namaszczenie. Moi przodkowie też zostali odhibernowani, jak twoi. Jesteśmy wyjątkowi… Elżbieta powiedziała mi, że… podobnie jak ty sam… jestem potomkinią królewskiego rodu, lecz innego niż twój. Zostanę Królową Południa Świętej Ziemi.
Agata… Królową. Wspólna koronacja.
|