X
Dni Światła - Tom III - Memento - Część Szósta - Rozdział XI
XII

     XI
     
      Po opuszczeniu wąwozu ukazał się płaskowyż,
z którego wyrastały bajkowe wierzchołki.
Nigoryjska atmosfera, dziś wolna od chmur,
dekorowała krajobraz złożony z łupków.
U podnóża wzniesień krzewy porastały potoki,
nieco wyżej tundra o rozmaitych kolorach
próbowała wdrapać się na obłe zbocza,
ustępując miejsca połaciom mchu.
Z oddali to drugie wyglądało jak śnieg.
Na szczytach zalegały nagie kamienie,
jeden na drugim, tworząc wielkie rumowisko.
      Zrąbane Góry, najwspanialsze miejsce,
jakie Nigoria serwowała dla odwiedzających,
ugościły także mnie i Agatę.
Szliśmy ochoczo, trzymając się za ręce,
po szlaku zamkniętym dla innych z powodu naszego
tu przybycia. Rejon ten, różny od innych wokoło,
bardzo podobał się odwiedzającym go turystom.
Nie raził ich trójosiowy obrót planety
ani namacalna wręcz dzikość i surowość.
      Żadna chwila, spędzona pośród tych przestrzeni,
nie dawała się odczuwać jako zmarnowana.
To niewielkie mokradła lśniły żółtawą bielą,
to małe drzewa kwitły na różowo,
to błękitniały i seledyniły się rzeki,
to czerwieniły się kwiaty tundry.
Formacje roślinne, wybitnie endemiczne,
wręcz prosiły się, aby ktoś je zbadał.
Istniało tu odmienne życie niż na Ziemi,
choć nadal oparte na białkowym kodzie.
Dzieliło z naszym duże statystyczne podobieństwo.
      Zachwyt indywidualny, odczuwalny we dwoje,
łączył nas w czasie tej poślubnej podróży,
naprawiając relację po uprzednim kryzysie.
Znów ta najniezwyklejsza osoba,
porażająca pięknem i bogactwem wewnętrznym,
inteligentna, dobra, wybitnie uzdolniona,
oddała mi siebie bez względu na to, co zaszło.
      Dotarliśmy nad jezioro o wszystkich kolorach,
jakie potrafiła przybrać w świetle dwóch słońc woda.
Niewiarygodny spektakl zapierał dech w piersiach,
a ja objąłem swoją ukochaną.
Ręka ma chwyciła ją od góry, na skos.
Patrzyliśmy oboje na ten teatr piękna,
a ja czułem coraz większy błogostan.
Agata położyła głowę na me ramię.
Ciemne włosy pociągająco pachniały,
głęboki jej oddech zdradzał ekscytację.
Pocałowałem ją w ucho, zaśmiała się radośnie,
odwróciła się, a nasze usta się spotkały…
      Gdy w polu widzenia zabłysnął wodospad,
atakując oczy przez wpół otwarte powieki,
ruszyliśmy ku niemu. U jego spodu
wił się kanion, kończąc się nad jeziorem.
Łupki formowały go warstwami jak cegły.
Słońce odbijało się w spienionym nurcie,
zawróciwszy z opadania w stronę horyzontu.
Wymyślna jego trajektoria zaskakiwała
coraz to nowszymi efektami.
      Oddaliliśmy się od zbiornika
i rozpoczęliśmy marsz ku górze.
Kamienie chwiały się złowrogo pod nogami.
Pomagała Agacie umiejętność tańca.
Rozległe na kilometr gruzowiska
rodziły pytanie, jak to możliwe,
że jedne ułożyły się na drugich.
Pot lał się z twarzy, lecz nie przerwaliśmy ekskursji,
przybliżając się stopniowo do celu wyprawy.
      Okrągły wierzchołek, jakby wielki rondel,
królował nad całym nigoryjskim lądem
i choć nie był wcale największy lub najwyższy,
dystansował pozostałe w swym dostojeństwie,
emanując swą glorią majestatycznie.
      Skręciliśmy w bok, osiągnąwszy przełęcz,
za którą znajdowało się niewielkie oczko wodne,
na którego spadały dwa zmieniające się cienie,
przez co był z chwili na chwilę inaczej oświetlony.
Wyglądało to, jakby „bawił się”
w chowanego z dwoma nigoryjskimi słońcami.
      Po zmianie kursu zrobiło się groźniej.
Wielka otchłań na prawo napędzała nam strachu.
Kobieta szła za mną, obserwując me kroki.
Uważałem, by nie strącić kamienia w dół.
      W końcu weszliśmy do Kolistego Zamku.
Szczyt wyglądał, jakby był sprasowany.
Rozciągał się promieniście na wszystkie strony.
Tuż obok obrywał się wysoki pionowy klif.
Jakim cudem łupki się nie zawaliły??
      Zmęczeni, ponownie się objęliśmy.
Tym razem ciała, rozgrzane przez wysiłek,
dały nam przeżyć rozkoszne chwile.
Dotykałem ją delikatnie i z czułością,
a ona cała przy mnie falowała.
W najlepszym rezerwacie, jaki utworzono,
ponad bezkresem przyrodniczej doskonałości,
na planecie dzieciństwa mojej siostry,
miały miejsce nad wyraz dobre wydarzenia:
Król z Królową cieszyli się sobą
w pocałunkach pełnych oblubieńczej Miłości,
eksplorując Tajemnicę Świętości Małżeństwa.
      Jak dobrze, że mogliśmy mieć taki postój
pośród trudów, w jakie obfitowała
doczesność, by móc odetchnąć w ten wspaniały sposób.
Pan już teraz dał nam w Darze rozkosz
właściwą tylko dla męża i żony.
      Opanowaliśmy pokusę zapędzenia się dalej;
zabrakło warunków, abyśmy godnie współżyli.
Poszliśmy na wprost, na drugą stronę,
rozważając, czy zejść ze Zrąbanych Gór innym szlakiem.
      Oto zryw sześćdziesięciostopniowego kąta
zachęcał mnie, abym zaryzykował
i spróbował zejść na dół na piechotę.
Przypomniałem sobie wydarzenie z Sagarmathy,
podczas którego okazało się,
że nie zawsze wszystko przebiega po mojej myśli
i należy się liczyć z nieprzewidzianymi
wypadkami. Małżonka pytała mnie, czy podjąłem
jakąś decyzję. Nie zdała sobie jednak sprawy,
że nie nad wszystkim panuję, gdyż zapomniałem
zabrać ze sobą asekurujących urządzeń.
      Postanowiłem, abyśmy nie schodzili.
Nie pozwoliłem narażać się na szkodę matce,
noszącej w swym łonie nasze potomstwo.
      Wezwałem zdalnie pojazd na Fenomen.
Odpowiedzialność wzięła górę w moich działaniach.
      Czekając, rozglądaliśmy się zachłannie wkoło.
Pragnęliśmy więcej niż zwiedzać najlepszy rezerwat!
Nigoria? Bajkowe szczyty? Więcej nam potrzeba!
Jakże niezaspokojony był nasz głód poznania!
      — Pamiętasz propozycję, jaką złożyłem tobie na Deuterium?
     
–A– Tak… Proponowałeś mi odwiedzenie odległych i niezbadanych miejsc.
     
Odnalazłem Fenomen, więc korzystajmy z niego. Udajmy się tam, dokąd jeszcze nikt nie dotarł. Choćby nawet na kraniec Wszechświata, o ile taki jest.
     
–A– Czy to bezpiecznie?
     
Dochowam wszelkich starań, aby było. A po powrocie dokończymy kilka spraw. Złożymy wizytę w moim Kraju Północy, rozprawimy się ostatecznie z pradawnym spiskiem, utrwalając pokój i… zadziałamy w sprawie Alicji nigoryjskiej.
     
–A– Miej na uwadze, że jest nas teraz troje. Zaufam tobie, gdyż wiem, że jesteś odpowiedzialny. Bardzo pragniesz tej wyprawy?
     
Tak. Ale z tego, co stworzone, najbardziej pragnę ciebie…
     
–A– Czuję to…
     
A ja poczułem coś na swojej nodze.
Ze szczeliny skalnej wyrastał jakiś mech,
coraz bardziej pęczniejący z chwili na chwilę.
      Niewiarygodne.
      Wizjer pokazał pustkę w skale pod kamieniami.
      Niewiarygodne!
      Wypełniała ją organiczna materia.
      Niewiarygodne!!
      Agata założyła aparat na oczy,
by rozpoznać artystycznym wzrokiem, co tam jest.
Powiedziała, że wnętrze gór pełne jest flory.
      Wtem jakieś olbrzymie wewnętrzne ciśnienia
sprawiły, iż ze zbocza przepaści
z ogromnym hukiem wystrzeliło coś prosto w Kosmos.
Wszystko się trzęsło. Padliśmy na podłoże.
Zapewne jakiś lód ulegał chemicznej przemianie.
Wibracje kruszyły wszelkie twarde tworzywa.
      Supersilny wystrzał wstrząsnął całym masywem.
Zdążyliśmy uciec z zagrożonego obszaru.
Zabrał nas wezwany na czas samolot.
      Obserwowaliśmy start niezwykłego „pojazdu”:
uformowanej w rakietę materii roślinnej.
Płonąc w atmosferze, mknęła z kosmiczną prędkością.
      Nigoria zapylała okoliczny Wszechświat!
Wykonałem pospiesznie analizę widma:
to samo co w kraterze na Oceanicznej,
który zwiedziłem niegdyś na wielkim zamorskim lądzie.
Istniały więc inne kandydujące układy,
gdzie występowały podobne do tych stworzenia,
rozmnażające się pomiędzy gwiazdami…
      Poznaliśmy to, co niegdyś pokrywało Nigorię
nim zterraformowano ją ziemskimi roślinami…
      A może jeszcze wcześniej obsiało ją coś z zewnątrz?
Istniało wszak owe statystyczne podobieństwo
między organizmami z dwóch gwiezdnych lokalizacji…
      Żona wtuliła się moje w objęcia.

       
     

X
Dni Światła - Tom III - Memento - Część Szósta - Rozdział XI
XII