XIII
Wodorowe obłoki nieznacznie błyszczały,
ukazując w swej formie cały dramatyzm,
jaki towarzyszył narodzinom gwiazdy.
Po drugiej stronie wielobarwna mgławica
zachwycała bogactwem polaryzacji pyłu.
„Patrzyliśmy oczami” wyuczonych Misiów,
podłączywszy się kamerami do ich głów.
Towarzyszyły im tresowane Lawendy,
pominęliśmy jednak zabranie tam Dwuwęży.
Ja i Agata, zanurzeni we dwoje w VR,
postanowiliśmy wykorzystać
Fenomen do łączenia się ze statkiem,
zawiadując nim na olbrzymią odległość.
Potrzebowaliśmy olbrzymiej energii,
aby umożliwić taką komunikację.
Przekaz tak prędko do nas docierał,
że wydawało się, iż podlegliśmy bilokacji.
Obecni na pokładzie widzieli nas przeto.
Sami nadawali kurs, nauczeni
wcześniej jak wydawać „nawigacyjne” rozkazy,
które interpretował komputer pokładowy.
W miarę jak zjawiali się w coraz to nowych miejscach,
oglądaliśmy na żywo pozorne starzenie się
części Wszechświata, do której zmierzaliśmy.
Gdy znudziły nam się sąsiednie rejony,
ruszyliśmy ku galaktykom w Grupie Lokalnej.
Po raz pierwszy zgromadzono taki zapas cząsteczek,
że możliwe stało się opuszczenie Drogi Mlecznej.
Udane.
W Andromedzie jasność nieba nieznacznie wzrosła,
choć nadal panowały wszędzie ciemności pustki.
Z dala tak okazale wyglądała,
z bliska przypominała nam naszą Galaktykę.
Dla kosmatych istot, nie znających się
na astronomii, prezentowała się
jak porozpraszane mgliste punkty,
więc same też znużyły się błądzeniem.
Rozkazałem, by wybrali coś, co im się podoba,
przedstawiwszy im wcześniej przeróżne propozycje.
Jeden z Misiów wskazał na pobliski czarny karzeł
i system natychmiast nakierował nas tam.
Posiadał dużą siłę przyciągania,
choć wcale nie dawał własnego światła.
Na powierzchni zalegał diamentowy żużel węgla –
na wieki skrystalizowana materia.
Antygraw pozwalał jeszcze lądować,
a Lawenda wypełzła w pokrywie ochronnej.
Cienka atmosfera, obfita w hel,
stwarzała wrażenie, że to planeta.
Wszystko jakże mocno zagęszczone,
jakby w dużo pomniejszonej skali,
ukazywało bardzo odmienny świat.
Wrócił Kwiat, przerażony krajobrazem.
Warunki zewnętrzne prawie zniszczyły skafander.
Z trudem powstrzymaliśmy przed wyjściem Misia,
który nie zraził się wcale niebezpieczeństwami.
Nadszedł czas na kolejny relikt gwiazdy.
Magnetar.
Fenomen ledwo dawał sobie radę z otoczeniem.
Wyposażone w filtry detektory
przedstawiały to, co wirowało
w pobliżu bieguna. Relatywistyczne strumienie
grały „muzykę”, pełną złożoności i ekspresji.
Agata wpadała w ekstazę, słysząc dźwięki,
będące interpretacją pól magnetycznych.
A mnie pochłaniało wysłanie tam sondy,
która miała się przyjrzeć z bliska promieniowaniu.
W próżni poza statkiem coś się replikowało.
Kwadryliony relatywistycznych cząstek.
Układały się one w pewne harmonie,
wynikające z samych praw fizyki.
Ów „powiew” przemieniał materię w tachiony,
transportując ją – zmienioną – na wielkie odległości.
Jednocześnie przekazy z innych magnetarów
na powrót zamieniały tachiony w nukleony.
Działo się to w całym kącie stożka,
a w szczególności w punktach przecięć dwóch z nich.
To, co kończyło lot tuż przy powierzchni,
ulegało natychmiastowej zagładzie,
podczas której emitowana była „melodia”.
A więc istniał we Wszechświecie system transportowy,
który umożliwiał prędkie wędrówki
materiału wyrzucanego z ciał niebieskich…
Tak, iż zarodniki istot ożywionych
były bardzo prędko rozsiewane
po całej przestrzeni.
Sonda sztucznie osiadła na ołowiu,
pod którym tańczyły same nukleony,
współzależne w tak skomplikowany sposób,
że żaden komputer nie poradziłby sobie z tym.
O, jak Fenomen drwił sobie z wielkich sił jądrowych!
Przecież niepodobna, by nie zniszczyły intruza.
Lecz humanoidalny stwór z Zimnej Planety
odgadł, co miało za chwilę się wydarzyć
i wyjaśnił to w szczątkowym języku.
„Ona… ją… zjeść.”
Coś poczęło się nagle wybrzuszać
i osiadać na naszym maleńkim próbniku.
Znikło wraz z nim.
Agata usłyszała przeciągły dźwięk.
Z bieguna wystrzelił na chwilę obraz pojazdu.
Przetrawiło ją wraz z Fenomenem,
a resztki wyrzuciło w odległą próżnię.
— Teraz Czarna Dziura!
–A– A… Misie?
„Ja… oglądać… więcej.”
Nie czekając, jeden z nich podszedł do ekranu
i wskazał środek Mgławicy Andromedy.
Prędko skorygowałem współrzędne,
by czasem nie przekroczyli strefy
Horyzontu Zdarzeń, który otaczał samo centrum.
I stało się.
Czarna Dziura była tak gigantycznych rozmiarów,
że nie groziło nam nawet zgniecenie
po wyczerpaniu źródła napędu.
Część nieba zaczerniła się zupełnie,
a wokół obręczy wielokrotne pierścienie
ukazały to, co było po przeciwnej stronie.
Soczewkowanie doprowadzało do obłędu.
Oto do badań wyznaczyłem Lawendę,
by odbyła wypad ku Osobliwości.
Uzbroiłem ją w łamacz symetrii,
zakładając nań zewnętrzny pancerz Pierścienic.
Opłacało się poświęcić zwierzęcą istotę.
Tym razem nie spotkałem się ze sprzeciwem
ze strony mojej wrażliwej żony.
Wtem.
Nie istniała Osobliwość, lecz przestrzeń.
A w niej mała, złożona z materii kraina,
zasilana materiałem z odległego „zewnątrz”.
Im bliżej środka, tym bardziej wzrastała gęstość,
choć nigdy nie zmierzała do nieskończoności.
Dzięki niepowstrzymanym fluktuacjom
kwantowym to coś zachowało wymiary
wbrew gigantycznej sile grawitacji.
Widziałem „wnętrze” najgęstszego tworu,
zachowującego pamięć tego, co się doń zapadło
i tego, co zdążyło się doń przyłączyć.
Byśmy to ujrzeli, trzeba było złamać symetrię…
Wnętrze Dziury otwarte!
I od zewnątrz zależne.
Ukazujące przy wlocie kwantowe ciśnienie,
zapobiegające dalszemu zgniataniu.
Lawenda znikła gdzieś w napęczniałej gmatwaninie.
Kiedyś wypromieniuje ona jej „odbicie”.
Przez nieuwagę Misie podleciały za blisko,
powodując nigdy niewyjaśnione zjawisko:
Fenomen zakrzywił przestrzeń jeszcze bardziej.
Ukazał się cień dodatkowych wymiarów…
Natychmiast uratowałem kosmiczny statek,
posyłając go w pustkę między galaktykami.
Poza promieniowaniem i neutrinami
nic więcej nie działo się; niewiele było tu światła.
Jedynie strumienie superklastrów
ukazywały nam smugi dawnej eksplozji.
Ciemność świadczyła o naturze Wszechświata:
coraz to bardziej i szybciej się rozszerza.
Skierowałem skanery tam, gdzie jest nasza Ojczyzna.
Jej obraz znacząco przesunął się ku czerwieni.
Bardziej niż w innych równie odległych mgławicach.
A układ gwiazd wcale nie przedstawiał
tego, co działo się przed milionami lat…
Czyżby wolniej płynął tam czas???
–A– Danielu, odpocznijmy, nim ruszymy dalej. Transmituję muzykę, skomponowaną na podstawie pradawnej epopei o Rzeczach Ostatecznych. To chyba najbardziej inspirujące otoczenie… Niczego prawie nie widać, a jest. Poznawane przez Wiarę. Będę śpiewała w mini-języku Misiów.
Słuchały.
Poeta schodził coraz niżej do Piekieł,
a cierpienie wzmagało się coraz bardziej.
Brakowało Boga a tylko On mógłby dać Szczęście.
Rosła nienawiść a zarazem frustracja,
albowiem nie dało się wyrządzić krzywdy zbawionym.
Jękliwe dźwięki oraz sentencje,
na tle sekwencerów, gitar i perkusji
rysowały pełne odrazy otchłanie.
Słuchały…
Poeta wstępował na szczyt wielkiej góry,
a tęsknota do Boga coraz bardziej wzrastała.
Nie było Go tutaj; czekał na oczyszczonych.
Lecz ci, zanim takowymi się stali,
musieli najpierw przejść przez cierpienie.
Narastała oczyszczająca pokuta za grzechy
a dusze coraz mniej były przywiązane do zła.
W artystycznym otoczeniu piosenkarski wokal
malował ciężkie mozoły a zarazem Nadzieję.
Towarzyszyły mu naturalne instrumenty.
Słuchały!
Poeta i dziewczę wznosili się nad światem,
a rosnąca bliskość Pana Boga
i coraz bliższe Jego Widzenie
sprawiały coraz więcej niewymownej Radości,
mającej trwać na zawsze, wiecznie.
Potęgowała się Miłość; coraz większe Spełnienie
stawało się udziałem Zbawionych i Świętych.
Melodie polifoniczne i warstwy chóralne
na tle wzniecanych przez głos wibracji,
obrazowały Ostateczny Sens i Cel.
Misie skakały po statku w euforii,
wyczekując, aż usłyszą, że ich też to dotyczy.
Niestety, misiowy kod genetyczny
nie wykazywał żadnego do nas podobieństwa,
nawet w najgłębszych wyliczeniach heurystycznych.
Czyż jednak nie uległ bardzo nieuchwytnej transkrypcji…?
Skierowałem nas do supergromady,
starając się pospiesznie odkryć rozumne życie.
Agata identyfikowała dane,
a ja wyliczałem prawdopodobieństwa.
Okazało się, że im dalej od Ziemi, tym gorzej…
Wszystkie gwiazdy okazały się jakoś dużo starsze…
W końcu trafiliśmy do takiego układu jak nasz,
znajdującego się na przecięciu wieku wiązek
pulsarów, w tym jednego z bliskiego sąsiedztwa Sol Centralis.
Odebraliśmy złożone sygnały.
Ukazaliśmy się na ich niebie,
spisując koordynaty położenia.
Nowa rasa… Zastępy nowych katechumenów…
Dalej już szansa na spotkanie była bliska zeru –
tak mało znaleźliśmy planet mających biosferę.
Im dalej w Kosmos, tym okazywały się rzadsze.
Jak wiele pozostało jeszcze do pracy
i ile trzeba było Powołań misjonarskich,
by zanieść odległym kuzynom Światło Wiary!
Agata wzruszyła się do głębi.
Nagle zaobserwowaliśmy pojawienie się
meteorytu, który wyłonił się
z pewnego miejsca jak z bramy tachionowej.
Coś zostało przetransportowane
systemem wiązek magnetarowych.
Natychmiast przechwyciliśmy ten obiekt.
Odnaleźliśmy na nim ziemskie glony i sinice…
A więc faktycznie życie samo się rozsiewało,
a jego geneza wskazywała
na jeden z układów skolonizowanych przez ludzi.
Tyle światów czekało jeszcze na zasiedlenie,
a niektóre z nich posiadały już naszą przyrodę!
Naszymi krewnymi mogły być zatem nawet Misie;
zdradzały przecież jakiś poziom rozumu i woli.
Nawet mimo braku genetycznych podobieństw
miały zbliżoną, humanoidalną budowę
ciała. Pochodziły od nas? Tak jak ci nowi?
Obie rasy nie były pozbawione wiecznej duszy?
— Wykupimy badania w odległej przestrzeni. Trzeba znaleźć wszystkich naszych braci, którzy rozproszyli się po całym Wszechświecie, zmieniając w jakiś sposób swoje organizmy.
–A– Sami również zaludnimy Wszechświat, wydając na świat potomstwo i wychowując je w Prawdzie. Napisane jest: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną […]”
Zapragnęliśmy udać się jeszcze dalej…
Dalej, dalej, dalej, dalej…
Tam gdzie obserwowaliśmy kwazary,
występowały teraz resztki galaktyk.
Spojrzałem za siebie, skąd przybyłem.
Fatamorgana Fenomenu wciąż ciągnęła się
za nami, ukazując nam swe źródło: Świętą Ziemię.
Tak prędko przebyliśmy wielkie połacie przestrzeni.
Nie dotarł tutaj nigdy żaden statek.
Poczekałem, aż zjawisko minie.
Dopiero wtedy wykonaliśmy
dokładniejsze pomiary. Lecz niczego nie ujrzałem.
Znikł obraz w kierunku miejsca, skąd przylecieliśmy.
Jednocześnie przesunięcie ku czerwieni
całej sfery okazało się nierównomierne.
Odniosłem wrażenie, że mamy przed sobą
centrum całego fizycznego Wszechświata,
bliskie lub tożsame ze środkiem jego masy.
To on powodował, że wszędzie inaczej płynął czas
a Kosmos na swych obrzeżach był po prostu starszy.
Zatem nasza pozycja bardo się wyróżniała.
Zresztą, czyż nie powinienem się tego spodziewać?
To po naszej planecie stąpało Słowo,
przez które wszystko się stało i istnieje.
Odkrywszy tak wiele, poniosła nas fantazja.
Odnajdywaliśmy olbrzymie Czarne Dziury
i używaliśmy ich do soczewkowania,
przez co osiągnęliśmy maksymalne przybliżenie.
Zajrzeliśmy na sam kraniec obserwowalnej próżni.
Pośród echa Wybuchu, w którym powstały gwiazdy,
a którym posłużył się Stwórca w pierwszym Dniu Stworzenia,
gdy uformowało się wszystko w wielkiej inflacji,
której czas w różny sposób był odmierzany,
pojawiła się nieznana nam materia,
emitująca w najdłuższym zakresie fali.
Posiadała bardzo egzotyczne właściwości,
wyprzedzające w tym nawet sam Fenomen.
Jednak nie było jej już tam, gdzie spoglądaliśmy,
gdyż obserwowaliśmy wyłącznie przeszłość.
W tym pierwotnym świetle, które niegdyś rozbłysło,
ukazały się logiczne struktury,
ukazujące rąbek zamysłu Stwórcy.
Badania owej złamanej symetrii prowadziły
do poznania wszystkiego, co związane jest z fizyką.
Łaknienie wiedzy, niezaspokojone,
wciąż będzie karmione odkryciami!
A Pełnię Prawdy poznamy dopiero w Życiu Przyszłym.
W tym pierwszym blasku, wyróżniającym
materialny byt, pojawiły się
najróżniejsze artystyczne formy,
przybierające złożone i umyślne kształty.
Kontemplacja tego dawała nam inspirację,
by tworzyć kopie rzeczy, które zeń powstały.
Głód estetyki, niezaspokojony,
karmiony będzie ładem przez całe Wieczne Życie!
A Ostateczne Piękno odnajdziemy w Panu.
Na tle pierwotnego kosmologicznego żaru
wtuliłem się w ukochaną żonę.
Nie miało końca nasze wzdychanie…
ni wyznania Miłości, lepszej niż wszystko dokoła.
Pragnienie jej, niezaspokojone,
pojone będzie odtąd już na Zawsze!
A największej zaś Miłości zaznamy
u Tego, który nas stworzył i zbawił.
I ona będzie nad wszystkim innym królować…
|