PROLOG
Ingerencja - Część 3. - Gamma 0 - Rozdział I
II

     I
     

      Obok ciała Mikołaja leżała „Fedra”. Obie te rzeczy obserwowały nas albo oczodołami, albo gestami pozawerbalnymi. A przynajmniej sprawiały takie wrażenie. Zaciśnięte znieruchomiałe dłonie nadal trzymały drążki sterownicze, co zapobiegało zsunięciu się tułowia na podłogę. Przed chwilą była to jeszcze Istota, a jeszcze wcześniej Mikołaj. Teraz – tylko martwe ciało, zbudowane z najdoskonalszej struktury węglowej, która już niedługo miała się rozpaść. Wraz ze wszystkimi komórkami z ich niegdyś sprawnymi systemami. Rozłożyć się miały wszystkie narządy, a nawet mózg. Ten, który nie kierował już pracą ustroju. Teraz stanowił on już wyłącznie nieożywioną materię, stopniowo entropizującą się i stającą się z czasem coraz mniej czytelną. Oto doczesna pozostałość po człowieku: cielesna powłoka, którą opuściła dusza.
      Zginęła jedna z osób, które opuściły Ziemię.
      I chociaż śmierć Pelena wydawała się chwalebniejsza, bardzo boleśnie odczuwałem stratę Mikołaja. Dwukrotnie go zabiłem – pierwszy raz jego zamieniony materialny umysł, drugi raz – ciało. Odejście przyjaciela oddaliło nas od tej dawnej Ziemi, na której się wychowaliśmy. On pozostawał ostatnią oryginalną jej cząstką, w przeciwieństwie do mnie i Ewy; my zdołaliśmy doświadczyć już innego, nie-ludzkiego odczuwania świata poprzez Urządzenia.
      W jednym pomieszczeniu przebywali: zabójca i ofiara. Sprawca zagłady wszystkich.
      Także świat oddalał się od nas z każdą sekundą. Przynajmniej taki, jaki do tej pory istniał. Nawet wydarzenia, które miały miejsce przed chwilą, stawały się coraz bardziej odległe. Gdyż następował koniec tego, co było do tej pory.
      Na ekranie widniała Gamma. W kierunku jej powierzchni zmierzały czerwone punkty symbolizujące rakiety. Leciały tak, aby równomiernie obsiać całą powierzchnię planety. Obserwacja zagłady ostatniej pozostałości ludzkiej cywilizacji skutecznie powstrzymywała nas przed jakimkolwiek działaniem. Moje ciało ogarnął paraliż. Chciałem ruszyć się, uczynić coś, ale zabrakło pobudzającego impulsu nerwowego. Gdy w końcu się zmobilizowałem, w chwili, kiedy miałem już przyskoczyć do konsoli, rozległ się głos komputera: „Brak możliwości cofnięcia rozkazu o ataku nuklearnym”. Równocześnie skanery pokazały obraz pierwszego wybuchu atomowego. Ujrzeliśmy coś w rodzaju płonącego meteoru spadającego w nocy na oświetlone miasto. Ładunek rozerwał się w powietrzu, emitując błysk. Pojawiła się ognista obręcz, która poczęła rozszerzać się, zostawiając za sobą olbrzymie ognisko, powoli zakrywane przez chmurę grzyba atomowego…
      Widok zmienił się. Druga eksplozja nastąpiła w mieście zanurzonym w cieniu wzgórz, za którymi wschodziło słońce. Wielka błyszcząca metalowa plątanina wynurzała się tu i ówdzie spod koron drzew lasu tropikalnego. Podziwianie ujmującego widoku nie trwało długo. Nastąpił oślepiający blask. Po chwili na powrót nastała noc. A wraz z nią śmierć.
      Trzeci obraz przedstawiał miasto za dnia, położone nad rzeką. W jego sercu znajdował się teren wydzielony, z budynkiem huty w jego obszarze. Tak, przed chwilą jeszcze tam byłem! Zbliżenie kamer pozwoliło przy drobnych zakłóceniach atmosferycznych dojrzeć wybiegającą z zabytku postać. Pelen w moim ciele. Wciąż jeszcze żył. Pędził w stronę rzeki. Już dotarł na wzgórze, gdy nagły świetlisty impuls zupełnie zmienił krajobraz. Zanikła wszelka widoczność wskutek szaleństwa atmosfery po fali uderzeniowej… I znów wróciła wyrazistość szczegółów. Komputer przedstawił obraz w odmiennym widmie. Wszystko płonęło. Woda w rzece wrzała. Cały metalowy korpus huty topił się, podobnie jak ziemia, powoli przemieniająca się w lawę. Pelen machał ku nam rękoma. Powoli zapadał się w ziemię. Nie, to przywidzenie… On wciąż się ruszał! Komputer dokonał zbliżenia. Moje byłe ciało rzucało się we wszystkie strony, podczas gdy grunt wciąż je wsysał… Lawa stygła. Z topieli magmy wystawała już tylko część głowy, bez oczu. Obraz się oddalił. A może przekaz. Imaginacja. Najpewniej ostatnia halucynacja związana z walką z Istotą. Teraz to, co widzieliśmy na ekranie, było całkowicie realne. Ostatnie realne dzieło Istoty albo Jej Urządzenia. Jej…?
      Teraz przedstawiono planetę Gamma w promieniach rentgenowskich. Sztucznie przybarwione na czerwono plamy, grzyby i obręcze – wzajemnie stykające się, przenikające i równomiernie pokrywające czarną jak Kosmos powierzchnię – wysyłały w przestrzeń strumienie pomarańczowych i żółtych cząstek elementarnych, wykrytych przez detektory i naniesionych na obraz rentgenowski. Zagęszczenia tych strumieni wychodziły jak płomienie od czerwonych plam i obręczy nuklearnego ognia.
      — Planeta płonie — szepnęła za łzami w oczach Ewa.
      Migotliwa czerwień i żółć oświetlała wciąż trzymające się panelu sterowania ciało Mikołaja. Być może z powodu migotliwości iluminacji obwisająca głowa zdawała się mrugać umarłymi powiekami umarłej materialnej części jestestwa…
      Burza miała się ku końcowi, gdy wtem otworzyły się drzwi do pomieszczenia, przez które nadszedł robot, przerywając bezgłośną obserwację zagłady. Miał wygląd niehumanoidalnego mechanizmu poruszającego się na kółkach, wyposażonego w szereg chwytnych kończyn, służących do sprzątania.
      Chwycił ciało Mikołaja, przytwierdził na powrót jego głowę i zniknął za drzwiami. Zaraz po tym ekran pokazał głowę na powrót jakby zrośniętą z tułowiem, dryfującą w próżni kosmicznej na tle gwiazd. Oddalała się od nas coraz bardziej, wciąż mrugając oczyma…

      *
      — Czy to sen?
      — Tylko po części, Pelenie… to znaczy Longiuszu.
      — Tak, ale już się skończyło.
      — Wszystko.
      Nastała długa chwila milczenia. Skoro wszystko już przeminęło, nie istniały tematy do rozmów. Ani możliwość wyboru działania. Jedyne, co pozostało, to włóczęga bez celu. Gdziekolwiek przylecielibyśmy, nie odnaleźlibyśmy ludzi.
      — Longiuszu…
      — Co?
      — Ach… zapomniałam… — powiedziała Ewa i poczęła płakać.
      — Niczego… niczego już nie ma! To prawie nie do opisania — łkała. — Czujesz ten stan, ach…
      — Przecież ja jestem.
      — Ty… i „Fedra”! — zawołała ze wzburzeniem. — Ona żyje. Istota. W niej. W Urządzeniu.
      — Ewo, nie mów tak. Nawet, jeżeli zwyciężyła, to nie ma sensu…
      — Wiem. Nie posiadamy innego Urządzenia, aby zniszczyć Ją w Urządzeniu.
      — Ewo, nie. Mikołaj – on zginął z mojej ręki. Zabiłem go tam, na dole. Mówił do mnie!!
      — Rozumiem. Urządzenie dokonało wymiany ciał. Teraz albo Jej nie ma, albo ukryła się w nim.
      Faktycznie, występowała Obecność trzeciej postaci w tym pomieszczeniu. Do tej pory cały czas przysłuchiwała się naszej rozmowie. Nie wyłączyła się; przeciwnie, obserwowała nas. Istota? A jeżeli nie, to czym właściwie była „Fedra”, sprawczyni zniszczenia życia ludzkiego na świecie? Żywym stworzeniem? A może… Istniało ich pięć. Tyle, ilu kapłanów Atlantydy.
      Potężny cios nogą wycelowany w „Fedrę” minął się z celem. Ponawiałem próby. Bezskutecznie. Nie dość, że czułem się bardzo nieporęcznie, przebywając w obcym ciele, to jeszcze traciłem władanie nad kończyną. Ona sama nie wypowiedziała ani słowa. Nie miała takiej potrzeby. To, co się działo, było wystarczająco wymowne.
      „Dlaczego nie dasz nam się zniszczyć?” — spytałem.
      „Musimy żyć” — usłyszałem.
      Zrozumiałem odpowiedź. Mniemało, że może być jeszcze użyteczne. Ciekawe, do czego? Podobno Urządzenia zostały nam dane do pomagania układom Gammy i do walki z Istotą. Nawet, jeśli działały na odwrót, to teraz „Fedra” nie miała ani przeciwnika, ani sprzymierzeńca, aby rozpocząć jakąś akcję. Albo Istota żyła i to Ona udzieliła mi dziwnej odpowiedzi, albo „Fedra” wiedziała więcej ode mnie.
      „Jestem potrzebna.”
      „Komu?”
      „Nam.”
      „Jakim „nam”?”
      „Tym, którzy przeżyli.”
      „Po co?”
      „Aby żyć.”
      „Sugerujesz, że coś nam jeszcze zagraża?”
      „Jestem do twoich usług.”
      „Nie odpowiedziałaś… Przecież Istoty już nie ma, prawda?”
      „Wróg jest.”
      „Istoto, czy to ty?!”
      „Jestem „Fedrą”.”
      Ciekawe, czy Ona to „Fedra”, czy sama „Fedra” udzieliła takiej niejednoznacznej odpowiedzi?
      „Nie jestem NIĄ.”
      Znów niejednoznaczność. „Nią”, czyli Istotą, czy „nią” jako zaprzeczenie poprzedniego zdania?
      „Gdzie znajduje się wróg?”
      „W pobliżu.”
      „Czy może nas skrzywdzić?”
      „On tylko jest.”
      „To przed nim nas chronisz?” — już sam nie wiedziałem, o co pytam. Po mojej głowie krążyły czarne myśli. Że Ona jest. Że „Fedra” też jest. I że Ona to „Fedra”.
      „Chronię was przed nieżyciem.”
      „Czy.. czy to nieżycie może nam uczynić wróg?”
      „Może. Ale nie ten bliski…”
      „Jest ich więcej?”
      „Teraz ci nie odpowiem. Poza tym zwierzęta też powodują nieżycie. Siły przyrody również. Musisz kierować statkiem.”
      „Dlaczego mnie nie uśmiercisz?” — wtrąciła nagle Ewa.
      „Ciebie chronię przed nieżyciem. Jego przed niedziałaniem.”
      „To znaczy ja mam żyć, a on kierować statkiem?” — spytała.
      „Też. Szukaj życia. To wasz cel. Musisz. Będę was pilnować.”
      „Po co mamy to czynić?” — moje obawy się potwierdzały.
      „Nie uzyskasz odpowiedzi. Dopiero tam. Ale musisz mnie słuchać, jeżeli chcesz żyć. Tyle tylko mogę ci przekazać. Wiesz już wszystko, prawie. Nie umrzesz i wróg też nie, póki nie osiągniesz celu. Wtedy sytuacja może się zmieni. Mówienie wyczerpuje mnie w większym stopniu niż działanie. Miałam powiadomić cię o wszystkim i przestać rozmawiać. Już nie odpowiem na pytania, jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Pamiętaj tylko, że masz szukać życia w świecie i masz mnie zawsze do twoich i Ewy usług. Kiedyś wszystkiego się dowiesz. Kończę, potomku Atlantyjczyków.”
      „Wyjaśnij wszystko! Nie wyłączaj się jeszcze!” — prosiłem. — „Istoto, wiem, że tam jesteś!” — zacząłem prowokować Urządzenie. Bez rezultatu. Spróbowałem podnieść je, aby nie leżało na podłodze, ale znów traciłem kontrolę nad ciałem. To oznaczało niewolę. Jednak powoli przyzwyczajałem się do Obecności. W końcu przestałem prawie ją odczuwać.
      — Nie słyszysz mnie, Longiuszu? — spytała Ewa.
      — Nic nie mówiłaś.
      — Prawda. Ale myślałam… Zdaje się, że tylko Urządzenie daje nam możliwość pozazmysłowej komunikacji. Tak jak wtedy na planetoidzie. Jak dawno to się działo…
      — Tydzień temu według czasu biologicznego.
      — Naprawdę? Tu dni płyną zupełnie inaczej.
      — Jesteśmy inaczej-odczuwającymi świat.
      — Nie wiem, co masz na myśli. Ach!! Wiem! Ale… znów!
      — Co?!
      — Pamiętasz Kuns?
      — Tak. Kilka tygodni temu. Wtedy doświadczyliśmy skomunikowania umysłów.
      — Teraz ja wiem wszystko, co widziałeś. Właśnie „Fedra” przekazała mi część twojej pamięci. Naprawdę doświadczyłeś tych wszystkich koszmarów?
      — Chodzi o wtedy? Tam, w hucie, tak? — poczułem nagle, że po prostu wiem, co działo się tu, na statku, podczas mojej nieobecności. To taką władzą dysponuje ten mały, z wyglądu niegroźny mechanizm?!
      — Ewo, znam twoją historię. To, co wtedy pomyślałaś… Dziękuję ci za to! Cały czas cierpiałaś ze strachu o mnie! Kochana istoto ludzka!
      Okazało się, że pragnęła sama z „Fedrą” polecieć do mnie na Gammę.
      Nagle z moim ciałem zaczęło coś się dziać. Poczułem wrażenie gorąca. Opanowały mnie drgawki. Padłem na podłogę. Mgła zakryła oczy. Doskwierało mi coś, co wzbudzałoby ból, gdyby tylko sprawiało nieprzyjemność. Ten stan rzeczy ogarniał mnie całego. Każdy nerw każdego miejsca nowego organizmu informował o tym. Dopiero teraz stało się najgorsze. Przewód pokarmowy począł się wypróżniać. Przez moment widziałem transportujące mnie roboty.
      Stan rzeczy minął po kilku minutach. Funkcjonowałem już zupełnie normalnie, a wzrok wrócił do normy. Nie posiadałem już niedogodności i niewygód związanych z przebywaniem w ciele Pelena.
      Odnalazłem się w niewielkim kulistym pomieszczeniu dowódczym. Wyłączono grawitację, wobec czego tkwiłem w bezruchu, odziany w świeże ubranie. W rękach trzymałem jakieś kontrolery. Wokół mnie majaczyły gwiazdy. Przynajmniej ich obraz. Nie patrzyłem akurat w stronę, skąd jaśniała skąpana w nuklearnych wybuchach planeta.
      Poruszyłem drążkiem. Przekręciła się sfera niebieska. Bawiłem się przez chwilę w obracanie Wszechświata, nie przywołując jedynie widoku Gammy. Co ja tu robiłem?
      — Komputerze pokładowy! Chcę stąd wyjść.
      — Przebywania tutaj wymaga sytuacja. Otrzymałem przekaz z Gammy I. Nie zidentyfikowałem znaków, jednak wykryłem dużą ich regularność.
     
— Pokaż mi to.
      Pośród gwiazd, na tle Drogi Mlecznej, pojawiły się ciągi zerojedynkowe, a pod nimi ziemskie litery. Nie układały się w absolutnie żadną całość. Najprawdopodobniej komputer wykrył, że ma do czynienia z nieznanym alfabetem i przyporządkował ciągom zerojedynkowym litery. Ujrzałem też cyfry pokazujące znane mi daty, ale z napisów nie odczytałem zupełnie niczego. Musieli to wysłać ludzie, tylko w innym alfabecie, nieudolnie transkrybowanym na łaciński.
      — Próbowałeś wszystkich układów?
      — Tak. Brak rezultatu. Tylko cyfry rozpoznano.
     
— To absolutnie wszystko?
      — Nie. Tylko początek transmisji.
     
— Czy Ewa też to widzi?
      — Tak. Twierdzi, że rozumie przekaz.
     
— Wyświetl mi to w oryginale!
      Na tle Kosmosu pojawiła się cyrylica.
      Pod chwili usłyszałem tłumaczenie Ewy:
      „Witajcie. Pokój wszystkim narodom.”

PROLOG
Ingerencja - Część 3. - Gamma 0 - Rozdział I
II