II
— Nakazano wylądować na planecie o średnicy około dziesięciu tysięcy kilometrów.
Średnica zgadzała się. Ale wszystko inne nie. Pomarańczowo-szare niebo, na którym na wysokości kilkudziesięciu kilometrów zalegały złożone z cząsteczek kwasu siarkowego chmury; naga, pokryta nie rzucającymi cieni głazami powierzchnia, panujący półmrok i nienaturalnie wysokie, zapewne z powodu złudzenia optycznego, wzgórza. Mimo iż panowała noc, trwająca już kilkanaście dni, rozproszone światło uwięzione w atmosferze umożliwiało widoczność. Temperatura atmosfery wynosiła 460°C. Przy ciśnieniu dziewięćdziesięciu barów.
— Egzystencja bezpieczna.
Znajdowaliśmy się na Wenus. Jej średnica bardziej zbliżała się do dziesięciu tysięcy kilometrów niż Ziemska.
Ewa patrzyła na powierzchnię z podziwem. Mnie nie podobało się to miejsce. Nie nawiedzały mnie natomiast żadne złe przeczucia, jeżeli nie liczyć strachu przed ewentualną usterką promu, spowodowaną działaniem niekorzystnych czynników atmosferycznych. Czułem naturalną odrazę do groźnego widoku skał. Ale pocieszała bliskość Ziemi. Niestety, tej zniszczonej. Teraz cała moja przyszłość będzie miała miejsce na takich planetach. Bez życia. Bez ludzi. Ani nadziei na coś, co przypomni mi ojczyznę. A jeśli nawet ktoś przeżył, nie będzie już tego, co dawniej. A jeśli nikomu poza nami nie udało się…
— Zlokalizowałem pojazd kosmiczny za wzniesieniami.
— Jak wygląda? — spytałem.
— Brak danych. Wykryłem funkcjonowanie części systemu.
Na Wenus!?
— Wykonałeś zdjęcia?
— Nie.
— Ewo, lecimy tam czy nie?
— Możemy pole…
— Istnieje możliwość dotarcia tam pieszo — przerwał komputer. — Skafandry są w stanie ochronić przed warunkami zewnętrznymi i wspomagać poruszanie w gęstej atmosferze.
Nie do wiary!
— Ryzykujemy? — spytałem Ewę.
— Ja się obawiam…
— Dobrze. Pójdę sam.
— Idź. Tym razem ufam komputerowi.
— A jeżeli kontroluje go „Fedra”?
— Gdyby pragnęła nas zabić, już by to uczyniła.
Ubrałem skafander. Komputer oznajmił, że Ewa zostanie w kabinie pilota, a ja opuszczę prom przez śluzę bagażową. Poinformowano mnie, że ściany wewnętrzne pojazdu odporne są na czynniki zewnętrzne. Uczyniliśmy, jak poradził. Nakazałem mu wylądować tuż obok tajemniczego obiektu. Polecenie wykonano: osiedliśmy tuż za wzgórzem, zakrywającym domniemany pojazd kosmiczny. Podniosła się klapa wyjściowa…
Postawiłem pierwszy w historii ludzkości krok na powierzchni Wenus. Zdobyłem Wenus. Stałem na Wenus. Szedłem po Wenus. Ja, człowiek, tam! W miejscu, gdzie wszystko, co ludzkie, normalnie uległoby zniszczeniu. To, co nie byłoby naturalnym elementem tego nienaturalnego świata, zostałoby natychmiast unicestwione.
Zauważyłem w pewnej chwili, że od mojego skafandra unosi się coś w rodzaju mgły. Spojrzałem na siebie. Mój pancerz się topił!!! Stałem, cały pokryty bulgoczącą, wrzącą cieczą, która była moim odzieniem. Po szybie hełmu spływały gęste krople srebrnoszarego płynu. Rzuciłem się w stronę promu. Ciecz lała mi się z rąk, które dotknęły zamkniętej klapy wyjściowej, zostawiając na niej parujące plamy. W szczelinach między obfitymi strugami mogłem dostrzec jeszcze sublimujące, tworzące zwartą plastyczną masę tworzywo. Sądziłem, że to już koniec.
Ale nie nastąpił. Proces topnienia i parowania zakończył się. Szara mgła uleciała do atmosfery, aby połączyć się z brudnymi chmurami. Nadal miałem na sobie skafander, tym razem pozbawiony łatwo topliwej, zewnętrznej powłoki. Sam pośród nagich skał ruszyłem na podbój Kosmosu. Przynajmniej takim widzieliby mnie świadkowie tej chwili.
Świadków nie spotkałem. Wspomagany w przemierzaniu gęstej atmosfery dotarłem w kwadrans na szczyt wzgórza. W dole, kilkadziesiąt metrów dalej, stała sonda kosmiczna.
Tak, to „Wenera”. Późny model. Rosyjski pojazd wysłany w celach badawczych. Stał tu od wielu wieków, trawiony przez kwasy i niszczony przez temperaturę. Kiedyś wspólnie z Mikołajem czytaliśmy o planach jego nowszej wersji: tej samej, którą właśnie teraz widziałem w naturze. Skąd miałem wtedy wiedzieć o Targ…?
…Co ja tu robiłem? Należało zostawić zabytek w spokoju i tak też postanowiłem. Niech stoi nawet kilka tysięcy lat. Może go jeszcze ujrzę… Nie, to absurd.
Zawróciłem w stronę promu.
Promu nie było.
Stopił się?? Odleciał. „Fedra” zawładnęła Ewą. Zostało mi jeszcze kilkadziesiąt godzin życia. A potem śmierć w mękach. A może po prostu z własnej woli gdzieś poleciała?
— Ewo, wracaj.
Radio nie działało.
Wokół mnie usłana kamieniami pagórkowata przestrzeń. Na horyzoncie wulkany. Dalej nieznane. Lecz w gruncie rzeczy to samo, co tutaj. W centrum Wenus – sonda. W każdym kierunku dalej od niej… dalej od Ziemi. Ja pozostawiony sam jeden, nic nie znaczący wśród skał. A jednak centrum egzystencji, zdolnej rozumować i, rozumując, brać w posiadanie cały ogrom planety. Nie tak jak nic nie myślące skały. Mogę władać tym nowym lądem. Przemieniać go, narzucając mu własną wolę.
Gdzie Ewa!? Postanowiłem wrócić na szczyt wzgórza.
Nagle potknąłem się o kamień. Upadłem obok dosyć szerokiej szczeliny, biegnącej w głąb, pod powierzchnię. Tunel. A może tylko przywidzenie. A w nim… zagadka. Jakieś prawie zupełnie niewidoczne kształty. Rury? Ogromna pieczara. Albo tylko kamienie. Widoczność niemal zerowa. Spróbowałem tam wejść. Okazało się, że to tylko iluzja. Ale dlaczego dno jest takie miękkie? A jednak da się wejść dalej… da-lej…
Upadłem na powierzchnię. To łagodny dotąd wiatr powiał trochę mocniej. W supergęstej atmosferze nawet niewielki ruch superkrytycznej cieczy był bardzo silnie odczuwalny. Powstałem i po chwili dotarłem na szczyt wzgórza.
Po drugiej stronie, w pobliżu „Wenery”, stał prom. Ewa badała ją przy pomocy jakiegoś urządzenia, połączonego grubym kablem z naszym pojazdem. Teraz już wiedziałem, dlaczego zmienił on swoją lokalizację.
Zmieniwszy skafander, mogłem już rozmawiać przez radio. Przyjaciółka wyjaśniła mi, że komputer promowy polecił jej opuścić miejsce lądowania i zbadać sondę przy pomocy detektora elektroniki. Nawiązała dzięki niemu kontakt z nadal działającym komputerem „Wenery”. Wspomniała również o przeżyciach związanych ze swoim skafandrem.
— Ten zabytek naprawdę działa? — spytałem.
— Tak.
— Sprawdź jego bazę danych, jeśli to możliwe.
— Uczynił to już komputer pokładowy. Twierdzi, że jego zdaniem niczego interesującego tam nie ma. Wszystko, co przez tyle lat zdołała zbadać „Wenera”, on sam dokonał natychmiast po wylądowaniu.
Więc to tak! Przez te kilkadziesiąt lat istnienia kosmonautyki osiągnięto tylko tyle. Zaniedbano ważną dziedzinę życia poprzez nieudolne zarządzanie agencjami kosmicznymi i marnowanie miliardów dolarów na nietrafione cele. Urzędnicy nie powinni byli zajmować się Kosmosem tylko zostawić to pasjonatom.
— Antena działa — oznajmiła Ewa.
— W sondzie? — nie uwierzyłem.
— Tak. Jest sygnał z Ziemi. Po rosyjsku. Wszystko rozumiem.
— Co mówią?
— Zaraz, poczekaj… Tłumaczę: „…kimkolwiek jesteś, witaj w pokoju. Aleksandrze, daj spokój. On nie rozumie. Witaj w pokoju. Spróbuj nadać kod liczbami pierwszymi. Ależ on nie rozumie… Lepiej przyprowadzimy tu tego, jak mu tam… Szerimira czy Pekajewa, nie wiem. Witaj w pokoju. Puść mikrofon. Dajcie tu tego z farbowanymi włosami.” Cisza. A teraz po angielsku! Dam ci to do twojego radia.
I usłyszałem w słuchawkach:
— Are you Americans? Go to the Earth. Some survivors still live there. We will localize you on your approach.
Skończył się angielski a teraz znów zaczął się rosyjski.
— Komputerze, połącz mnie ze źródłem sygnału! — powiedziałem, przeczuwając doniosłość chwili.
— Mów. Prześlę im twoją wypowiedź.
— We are Polish. Survivors from the Earth. We will come to you. Wait for us there.
Skończyłem nadawać. Należało jakiś czas poczekać. Ewa wróciła do promu, zostawiając wmontowane w „Wenerę” urządzenie. Dzięki gwarantowanej łączności między Ziemią a sondą, sondą a detektorem, detektorem a komputerem, komputerem a nami, mogliśmy opuścić Wenus, udając się w sensownym kierunku.
„Leć na Ziemię” — zakomunikowała „Fedra”, psując mi nastrój. — „Odnajdziesz w ten sposób drogę do nas. Szukaj życia.”
— Jest łączność — krzyknęła Ewa w chwili, gdy po dwóch kwadransach opuszczaliśmy już stratosferę. — Słuchaj!
— Poczekamy na ciebie na orbicie Ziemi, Longiuszu — oznajmiło radio znajomym mi głosem po polsku.
|