III
Śluza otworzyła się, ukazując czterech Rosjan i dwóch Targan. Wszyscy obecni dziwili się temu spotkaniu. Pierwszy odezwał się Szeni:
— Midoriańczyk?
— Co z Longiuszem? — dodał Peczi.
Chwilę potrwało, zanim zrozumiałem, o co chodzi. Odparłem:
— Mikołaj zginął. Zaś ja i Pelen…
Coś zamknęło mi usta. „Fedra”.
„Powiesz Targanom przy innej okazji.”
— Spotkaliście się już kiedyś? — usłyszałem głos jednego z Rosjan, tłumaczony na język polski.
— Tak — odpowiedziałem. — Jesteśmy przyjaciółmi. Nie mówili wam o nas?
— A, to wy! Oczekiwali waszego przybycia.
— Zapraszam was zatem na nasz pokład — zaproponowałem. — Możecie przycumować waszą stację orbitalną do nas.
W chwilę potem wszyscy siedzieliśmy wygodnie w pokoju widokowym. Pierwsi podzielili się z nami swymi przygodami Targanie. Peczi rozpoczął:
— Pamiętacie lot na Midoriusza? Otóż kiedy leżeliśmy zahibernowani w większym statku, na którym obecnie przebywamy, komputer pokładowy z nie wiadomo jakich przyczyn obudził Leriego. Zaś my też… w pewnym sensie… obudziliśmy się. Leri zachorował. Czujniki rozpoznały infekcję jako śmiertelną i zakaźną. Ciało produkowało olbrzymią ilość szybko rozmnażających się drobnoustrojów, a ich stężenie w powietrzu bardzo szybko rosło. Zainfekowany, zamiast natychmiast umrzeć, oszalał. Przeprogramował komputer mniejszego statku i próbował uczynić to samo z naszym. Postanowiliśmy ewakuować się. We trójkę, aby nie wyrządzał dalej szkód na pokładzie. Wysłaliśmy wam wtedy ostatnią wiadomość.
„„Fedro!” To twoje dzieło!” — pomyślałem. Targanin ciągnął:
— Osiedliśmy na powierzchni. Poddaliśmy Leriego kwarantannie, zamykając go w lądowniku.
— A wy? Dlaczego nie… Czy zdezynfekowaliście się w jakiś sposób? — spytałem.
— My się nie zaraziliśmy.
Nastało milczenie, które przerwałem:
— Jak to możliwe?
— Po prostu.
— Przecież jesteście ludźmi, tak? Wszyscy ginęli od tego wirusa, widziałem to na własne oczy! Nie mogło was ominąć!
— Ominęło.
— Czym Leri różnił się od was?
Szeni skłamał:
— W chwili gdy lądowaliśmy, stężenie wirusa wynosiło kilkadziesiąt procent. Nie wystarczające do zakażenia.
Nie zadowoliła mnie ich odpowiedź, ale wydawała się sensowna.
— Gdy po jakimś czasie stwierdziliśmy zgon Leriego, zdezynfekowaliśmy lądownik — kontynuował Szeni. — Zostawiliśmy w nim ciało. Postanowiliśmy spalić zawartość. Nie udało się…
— Leri otworzył drzwi i wyszedł — dokończył Peczi.
Zdumiała mnie ta relacja.
— Przecież nie żył! — krzyknąłem.
— Żyło. Jego ciało. Uległo wcześniej dziwnej neurologicznej mutacji.
Tak, to dzieło „Fedry”!
— …Płomienie zniszczyły w końcu pojazd. Spaliliśmy też wciąż poruszającego się Leriego. Podgrzaliśmy również powietrze w promieniu dziesięciu metrów od nas. Na próżno. Wirus zdołał się wydostać. Przeprowadziliśmy badania, z których wynikało, że odżywiał się materią organiczną, rozmnażając się w tempie parabolicznym. Pozostało nam tylko ukryć się na czas epidemii i odlecieć. Szybko dotarliśmy do najbliższego miasta, gdzie… ubraliśmy kombinezony ochronne. Skompletowaliśmy potrzebną aparaturę i wróciliśmy, by naprawić lądownik. Próbowaliśmy się z wami skontaktować, ale informacja nie zdołała wydostać się z miejscowości. Choroba przybyła tu za wcześnie. Łącze satelitarne uległo zerwaniu, a nadajników po prostu nie mieli! Powrót do lądownika zajął nam więcej, niż się spodziewaliśmy. Toczyliśmy walki z Harderfami i Włochaczami. Zarażonymi. Nasz powrót trwał kilka dni, gdyż musieliśmy cofnąć się do miasta po amunicję. A potem już nic nas nie atakowało. Zdaje się, że przeżyły tylko owady i rośliny, chociaż i te były ponadgryzane przez mikroby. Zabraliśmy się za naprawę lądownika.
— Widziałem was! — zauważyłem. — Przez lunety. Nie mieliście wtedy…
Przerwałem. Zawróciło mi się w głowie na pewną myśl.
— Ile wtedy wynosiło stężenie wirusa?
Targanie spojrzeli na siebie. Szeni powiedział z wahaniem:
— Mniej niż sto procent. Mogliśmy zdjąć ska… kombinezony. Nie zdążyliśmy naprawić lądownika. Statek za szybko odleciał, aby się do niego dostać.
Szeni przerwał, aby oddać głos Pecziemu.
— Wróciliśmy do miasta. Uruchomiliśmy znajdujący się tam pociąg, którym ruszyliśmy do stolicy, aby zdobyć statek kosmiczny. Wjeżdżając na stację, zderzyliśmy się z wrakiem innego bolidu. To był ten, którym wcześniej przemieszczał się Longiusz. Planeta nie dysponowała statkami kosmicznymi poruszającymi się z prędkościami podświetlnymi. Jej mieszkańcy przez setki lat nie odczuwali potrzeby opuszczania własnego układu słonecznego. Odnotowana została tylko jedna wyprawa do Gammy V w celu przewiezienia tam specjalnego ładunku. Należało samemu wybudować kosmiczny pojazd. Na szczęście udało się odnaleźć fabrykę, w której produkowano małe rakiety i promy kosmiczne przeznaczone do poruszania się wewnątrz Gammy III. Z obliczeń wynikało, że lot takim czymś do innych gwiazd zająłby wiele wieków. Nie zniechęciło to nas. Zabraliśmy jeden z nich i wyruszyliśmy do Gammy I.
— Dlaczego nie wybraliście Gammy II? Przecież wiedzieliście, że Ziemię, a nasza cywilizacja nie wynalazła jeszcze statków o tak zaawansowanym napędzie.
— Wasza nie. Ale nasza tak.
— Nie rozumiem.
— Nie jesteście sami w Układzie Słonecznym.
— Ci Rosjanie? Statki??
— Nie. Nie Ziemianie.
— Czyżby… Mars??
— Nie.
— Księżyc? Ganimedes? Tytan? Pluton?
— Nie. Ostatnia planeta.
*
Ocknąłem się. Zamroczyło mnie, kiedy usłyszałem informację sprzeczną z moją dotychczasową wiedzą astronomiczną.
— Jak się nazywa?
— Spik. Z jednej strony cała czarna, z drugiej sztucznie oświetlana przez zawieszone w atmosferze reflektory światła rozproszonego. Jej czas obrotu dookoła osi wynosi tyle, ile obieg wokół Słońca, więc mogli pozwolić sobie na lampy. Dzięki tej strategii nie została odkryta przez Ziemian. W jaki sposób uzyskała obrót synchroniczny tak daleko od gwiazdy, nie wiadomo. Możliwe, że był to przypadek. Atlantyjczycy zauważyli niegdyś przez silne teleskopy niezwykle ciemny obiekt na niebie, a gdy tylko rozwinęli się technicznie, skolonizowali go.
— My też ją odnaleźliśmy — po raz pierwszy w tej rozmowie odezwał się Rosjanin. — Skanowaliśmy przestrzeń w poszukiwaniu odległych komet zagrażających Ziemi i odkryliśmy przez przypadek ledwo dostrzegalną planetę, która zakryła gwiazdę w tle. Cała czarna, wielkości Wenus i strasznie daleko. Sto osiemdziesiąt jednostek astronomicznych. Prawie stoi na niebie! Ale nasi wiedzieli. Jeszcze w roku dwutysięcznym dwudziestym. Nie jesteś zły, że tobie przerwałem?
— Nie — odpowiedział Peczi. — Mów. My już prawie skończyliśmy.
— Dobrze. Ale najpierw się wam przedstawimy. Ja jestem Aleksander, dowódca stacji. To Władimir – naukowiec, Igor – oficer wywiadu oraz Borys – inżynier.
— Na imię mi Longiusz. Jestem Polakiem.
— Ewa. Polka.
— Jakie szczęście! — krzyknął Aleksander. — Polacy! Jak się tutaj znaleźliście?
— Targanie wam nie powiedzieli? — spytałem.
— Nie. Oni w ogóle mało mówili. Wspominali coś o czterech innych słońcach, gdzie na planetach żyją ludzie, ale nie rozumieliśmy, o co w tym wszystkim chodzi. Może opowiecie nam o sobie?
— Dobrze, ale najpierw chcielibyśmy dowiedzieć się, co wy tu robicie.
Aleksander westchnął.
— Natychmiast po odkryciu Spika, w chwili gdy doszła do nas tajna wiadomość o pewnym przedmiocie dysponującym władzą nad ludzkimi umysłami, służby bezpieczeństwa postanowiły nawiązać kontakt z tą planetą. Jako że przedsięwzięcie się nie udało, zadecydowaliśmy o bezpośrednim locie na nią. Zabrakło jednak czasu na budowę odpowiedniego statku kosmicznego. Biurokracja i marnotrawstwo skutecznie zahamowały podbój Kosmosu. Potem wybuchła wojna, ogarniająca wszystkie kontynenty. Urządzenie owładnęło całymi armiami; każdy walczył z każdym. W ostatnich dniach przed zupełnym zniszczeniem cywilizacji postanowiono o ewakuacji. Tymi wybrańcami zostaliśmy my. Na szczęście w 2048 roku skonstruowano pierwszy hibernator na podstawie planów znalezionych w spalonym pojeździe UFO z 2008 roku. Jak nas poinformowali Targanie, to był ich lądownik, który podobno miał ulec autodestrukcji, ale jakaś jego część zdołała ocaleć. Zahibernowano nas na stacji orbitalnej, będącej nową wersją „Miru”, a jej detektorom nakazano wyczekiwać ewentualnego kontaktu z przybyszami z Kosmosu, gdyby tylko postanowili wrócić na Ziemię. Kilkanaście lat temu przylecieli tutaj ci dwaj i kazali oczekiwać w hibernacji pojawienia się was, Polaków. Według ich relacji, wasza trójka, a teraz dwójka, dysponowałaby międzygwiezdnym statkiem kosmicznym…
Szeni przerwał Rosjaninowi:
— Nasza rakieta została ściągnięta przez grawitację Słońca do rejonu planet wewnętrznych, a zapas paliwa starczał wyłącznie na wyhamowanie. Udało nam się odnaleźć stację kosmiczną z pozostałymi przy życiu Ziemianami, do której przycumowaliśmy. Nie mieliśmy już możliwości lotu na Spika. Mimo to nauczyliśmy ich języka starogammijskiego – tak na wszelki wypadek.
— Opowiedzcie nam teraz o sobie — zaproponował Igor.
Spełniliśmy jego prośbę. Ukryliśmy w tajemnicy wszystkie fakty związane z Urządzeniami, przez co Rosjanom nasza historia wydała się niezrozumiała.
*
Dwa dni upłynęły na wzajemnym poznawaniu się, obchodzeniu stacji i statku oraz przypominaniu sobie różnych wydarzeń sprzed roku 2008. Po raz pierwszy od wielu tysięcy rzeczywistych lat, a od kilku biologicznych miesięcy zetknąłem się ze swoim dawnym życiem. Rosjanie zachowywali się mile i przyjaźnie. Natomiast Targanie cały czas spędzali w pomieszczeniu dowódczym. Stosunki między mną a nimi oziębły. Oczywistym stał się fakt, że Szeni i Peczi zmienili się. Zdawało się, ze postarzeli się nieco. Jeśli nie fizycznie, to przede wszystkim psychicznie. Próbowali udawać siebie sprzed lotu na Midoriusza, ale nie wychodziło im. Coś w ich zachowaniu budziło wątpliwości. Byli tacy… nieludzcy.
Dwa dni oczekiwania minęły, a wraz z nimi radość z powrotu na Ziemię. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że rozpocznie się wielka przygoda: wyprawa do krańców Układu Słonecznego. Rosjanom bardzo się to podobało. Jak się okazało, marzyli o zdobywaniu innych planet. Postanowili po drodze wylądować na Marsie, a potem przelecieć w pobliżu Jowisza, Saturna, Uranu i Neptuna. Układ planet sprzyjał. Mogliśmy badać je po kolei, bez wydłużania podróży. Targanie ofiarowali nam swoją pomoc.
Lecieć miały trzy pojazdy kosmiczne: statek, stacja i rakieta, które połączono ze sobą. W każdym z nich przebywali ich właściciele. Można się było przemieszczać pomiędzy poszczególnymi członami. Nie mieliśmy jedynie wstępu do części rakiety Targan, gdzie miały znajdować się hibernatory. Nie dało się ich przekonać, aby nas tam wpuścili.
Teraz sami poddaliśmy się hibernacji.
*
Mars.
Widok z lądowników prezentował się cudownie. Różnorodne formacje skalne, ciągnące się daleko za horyzont, przykryte miejscami miękkim piaskiem, przechodziły w masywne wzniesienia na horyzoncie. Niebo żółtawe, a na jego tle małe Słońce. Zupełnie inaczej niż na Wenus.
Ubraliśmy z Ewą skafandry i otworzyliśmy właz. Równocześnie z nami uczynili to: Szeni z Peczim, Aleksander z Igorem oraz Władimir z Borysem. Według wcześniej zaplanowanej ceremonii, pierwszą stopę na powierzchni Marsa postawić miał Aleksander jako pomysłodawca lądowania i najwyższy tytułem Ziemianin.
I stało się. Stanął. Popatrzył na żółte niebo. Zacisnął pięści. Przemawiał natchnionym głosem.
— W imieniu Ziemi, narodu rosyjskiego i tych, którzy, skrzywdzeni przez los, nie dożyli możliwości oglądania tego doniosłego czynu, mając za świadków Boga oraz obecnych tu Ziemian i Kosmitów, postawiłem pierwszy chrześcijański ślad na pierwszej poza Ziemią planecie, która, niestety, zdążyła już być odwiedzona przez ukrytych przed światem Atlantyjczyków. Niechaj ten mały krok w dziejach ludzkości, drugi po księżycowym, będzie jedynym pierwszym liczącym się nastąpieniem na powierzchnię Czerwonego Globu. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Stawiam oto symbol naszej doczesnej Ojczyzny, Ziemi, na tej nowej ziemi. A Ty, Panie Boże, jesteś ponad tym wszystkim i zbawiasz każdego, kto wzywa Twojego Świętego Imienia i czerpie z Twoich Łask, które pozostawiłeś Swoim uczniom, oddając się Tobie, jak Ty oddałeś za nas życie i zmartwychwstałeś, czyniąc nas nowym Stworzeniem obdarzonym Nieśmiertelnym Życiem w Nowym Świecie. Tam spotkamy Ciebie i spędzimy z Tobą całą Wieczność, Jezusie Chrystusie, Zbawicielu. Amen.
Drugim człowiekiem na Marsie okazał się Igor. Podał Aleksandrowi flagę rosyjską. Ale ten, po chwili zastanowienia, wbrew ceremonii, sięgnął wpierw do kieszeni skafandra. Wyjął mały Krzyż i wbił go w zamarznięty czerwony grunt, a dopiero potem flagę.
Po czym padł na ziemię. Podniósł się i, klęcząc, zadarłszy głowę i wzniósłszy ręce, począł mówić:
— Niechaj ten symbol męki naszego Pana Boga oczyści tę planetę ze skutków minionego podboju Atlantyjczyków, pośredniczących w zniszczeniu Ziemi za sprawą tych, którzy odpadli od Prawdy, próbując ludzkimi wysiłkami powstrzymać sprawiedliwe Boże wyroki. A przecież to nie siłą, jakże marną u człowieka, zapobiec można karze, lecz nawróceniem i przyjęciem Syna Bożego w Prawdzie, od następców Jego Apostołów, prowadzonych przez Ducha Świętego. Wy, fałszywi przyjaciele, których obecność jest mi znana, ty, która zniszczyłaś moją Ojczyznę, wiem o Tobie! Unicestwię cię. Będę z tobą walczył w Bożym imieniu… Próbujesz mną owładnąć. Ingerujesz w moją pamięć! Przebudzę się jeszcze Mocą Bożą!! Jeszcze tobie zagrożę, o bluźnierczyni!!! Zginę na planecie nie skalanej obecnością twoich wyznawców. Nie… ach… tracę pamięć… To tylko umysł, nie dusza, ona należy do Boga… Obudzę się… obudzę… Kiedyś nadejdzie twój kres.
Zamarliśmy w bezruchu. Stało się coś niezwykłego. Aleksander albo oszalał, albo… nie. Władimir i Borys usiłowali właśnie wyjść z lądownika, gdy nagle Igor krzyknął z irytacją:
— Stójcie, wy niecierpliwi! Doceńcie powagę sytuacji! Doświadczyłem czegoś istotnie fenomenalnego. Tu się coś wydarzyło. Ważniejszego niż pierwszy krok na Marsie. Aleksandrze, pokazałeś mi, przeciw czemu walczył nasz system. Usiłował zniszczyć w człowieku tę świętość, jaką ty przed chwilą nam zaprezentowałeś. Głosił naukową oziębłość wobec rzeczywistości. Rodził takich jak ja… Ale zmieniłem się już. Wierzę w istnienie świata niematerialnego, którego poznaję poprzez wiarę i rozum. Wierzę w istnienie Boga, który Jest Jeden i który przejmuje się losem człowieka. Pragnę dowiedzieć się o Nim więcej.
Sięgnął do rękawa skafandra, gdzie znajdowała się kieszeń. Wyjął z niej plik dokumentów i cisnął go na powierzchnię.
— Nie będą mi już potrzebne. Jestem wam równy, towarzy… przepraszam, rodacy i przyjaciele! Oto ja: drugi Rosjanin na Marsie.
Poprawił flagę rosyjską wetkniętą w marsjański grunt. Po czym Borys i Władimir opuścili swój lądownik.
— Trzeci!
— Czwarty!
Po ich ruchach poznaliśmy, że cieszą się ze zdobycia Marsa. Oni również wetknęli rosyjską flagę.
Teraz przyszła kolej na nas. Wyszedłem i nastąpiłem na podłoże. Nie czułem się na równi z Rosjanami. Mój krok, piąty, nie stanowił już kroku Ziemianina. Stopa ma stanęła swego czasu na dziewięciu nie-ziemskich ciałach niebieskich, a to dziesiąte nie robiło na mnie podniosłego wrażenia. Jak pierwsze wyjście na Targ. Czułem się jak znudzony podróżami kapitan, zdobywający niczym nie różniącą się od poprzednich wyspę, obserwujący radość świeżo zrekrutowanych marynarzy witających po raz pierwszy nieznany ląd.
Szósta przywitała Marsa Ewa, nie robiąc niczego szczególnego.
— Teraz twoja kolej! — powiedział uroczyście Władimir, zwracając się do mnie.
— Nie czuję się Polakiem! — stwierdziłem ze łzami w oczach, choć trzymałem w rękawicach prowizorycznie skrojoną biało-czerwoną flagę.
Ewa uratowała sytuację.
— W imieniu moim, Longiusza oraz naszych nieżyjących już rodaków, umieszczamy tu polską flagę, aby symbolizowała nasz ojczysty dom.
Z czwartego lądownika wyszli Targanie.
— Jako obywatele planety Targ systemu Gammy V wtykamy nasz sztandar w miejsce, które zostało już wcześniej zdobyte przez Spikijczyków, Gammijczyków, Midoriańczyków, Derian, Kunsan oraz Targan.
Szeni skończył, a Peczi wetknął symbol Gammy V: obustronną flagę, przedstawiającą z jednej strony pięć słońc ułożonych w płaszczyźnie z pięcioma srebrnymi kreskami na ich tle, zaś z drugiej widok podzielony skośną linią: dolna część przedstawiała wulkaniczną wyspę, w połowie zalaną wodą, z której odlatuje statek kosmiczny, a druga część mniejszy statek, nadlatujący, podobny do tego, który obecnie posiadaliśmy, zrzucający na wyspę siejące zniszczenie bomby zapalające.
Wszyscy wyczuwali, że sztandar ten jest dla nas czymś obcym i burzącym podniosły nastrój wzbudzony poprzez postawienie na Marsie symboli Ziemi i Nieba. Czymś bluźnierczym…
|