III
Ingerencja - Część 1. - Gamma V - Rozdział IV
V

     IV
     

      Wokół nas roztaczały się bagna. Wąskie pasma twardego gruntu przecinały całe akweny mokradeł, tworząc skomplikowaną sieć ścieżek. Gdzieniegdzie rozlewały się niewielkie stawy o wodzie sprawiającej wrażenie czystej. Rośliny kształtem przypominały ziemskie krzewy, drzewa i trawy. Nie dostrzegliśmy żadnych istot poza owadami i ptactwem. Po dokładnym określeniu położenia Gammy V wywnioskowałem, że jest poranek.
      Wydostawszy się z zagłębienia, w którym wcześniej zalegał staw, ruszyliśmy na zwiad, mając nadzieję odnaleźć pojazd, którym przybyła do nas misja ratunkowa. Idąc, raz na jakiś czas opuszczaliśmy zwartą powierzchnię i wchodziliśmy na podmokłe, aby nie zostawiać śladów. Przemieściwszy się na znaczną odległość, znaleźliśmy trawiastą, nagrzaną słońcem przestrzeń i postanowiliśmy odpocząć.
      — Jakie masz zdanie o tej planecie? — zagadnąłem.
      — Pod wieloma względami jest bardzo podobna do Ziemi. To, czym się od niej odróżnia, to specyficzne zagospodarowanie przestrzeni. Część równikową zajmują rozległe miasta o oszczędnej zabudowie. Natomiast tutaj, w rejonie podzwrotnikowym, pozostawiono nietkniętą przyrodę. Przypuszczam, że niewiele osób zapuszcza się w te tereny poza tymi, którzy, uciekają przed prawem, kryją się w podziemnych konstrukcjach. Uważam, że wszędzie dobrze, ale na Ziemi najlepiej.
      Mikołaj miał rację. Zbyt wiele musieliśmy przejść. Przylecieliśmy tu po to, aby ujrzeć i zbadać świat inny niż nasz. I faktycznie, wiele rzeczy przerosło moje oczekiwania. Lecz bieg wydarzeń rzucał nami to tu, to tam. Awaryjne lądowanie, intrygi w Mieście i te niezrozumiałe podziemia to było drugie oblicze Targ. Na każdym kroku czaiło się zagrożenie, które omal nie przyprawiło nas o śmierć. Do tej pory nie odzyskaliśmy tak upragnionego bezpieczeństwa, a los naszych przyjaciół stanowił wielką niewiadomą. Radość z ucieczki na powierzchnię przegrywała z przygnębieniem spowodowanym niepewnością obecnej sytuacji.
      — Weźmy się w garść — przerwałem rozważania. — Jestem głodny i spragniony. Mam ochotę na wodę z pobliskiego stawu. Potem spróbuję coś upolować.
      Spojrzałem na taflę wody.
      — Pierwsza klasa czystości — stwierdziłem. — Nie wiem jednak, czy nie zawiera szkodliwych drobnoustrojów. Spróbuję zdezynfekować ciecz, rozpuszczając w niej gaz usypiający.
      — Nie zatrujemy się?
      — Nie wiem.
      „Nie zatrujecie się” — rozległ się głos z mojej kieszeni.
      — Dlaczego się nie zatrujemy? — zagadnąłem informator.
      „Gaz usypiający jest środkiem dezynfekcyjnym. Skutkiem ubocznym jego zastosowania jest wprowadzenie użytkownika w stan snu.”
     
Ugasiliśmy pragnienie. Skutek uboczny nastąpił.
      Po przebudzeniu się rozpoczęliśmy włóczęgę po groblach, okalających swą siecią trzęsawiska. Przypominało to wędrówkę po podziemiach. W końcu w oddali ujrzałem lśnienie jasnego metalu. Mikołaj rozpoznał śmigłowiec, którym przylecieli do jaskiń Targanie.
      Dotarliśmy do małego lądowiska, położonego obok wejścia do podziemnych instalacji. Podszedłem do drzwi helikoptera i otworzyłem je. Tak po prostu! Ktoś musiał czuć się tutaj zbyt pewny siebie. Albo zbyt zajęty czymś innym. Ukazały się przyrządy sterownicze za dwoma fotelami. Z tyłu znajdowały się pakunki z żywnością. Bez namysłu opróżniliśmy zawartość jednego z nich, posilając się czymś, co wyglądało na suchary. Następnie zasiadłem za sterami. Informator nauczył mnie pilotażu, po czym uruchomiłem silnik.
      Zrezygnowaliśmy z dalszego przeszukiwania okolicy. Podjęliśmy decyzję o locie do 40°N 25°E, do domu Pecziego.
      Po drodze nikt nas nie zaczepiał. Bez trudu d
otarliśmy do punktu docelowego. Pod nami, na polanie, pośrodku rozległego lasu, znajdował się budynek. Połamane drzewa zdradzały odbytą tu niedawno walkę. Wylądowaliśmy. Uzbrojeni jedynie w pistolet gazowy, wstąpiliśmy do budynku przez wyważone drzwi.
      Pod ścianą zalegały zwalone meble, sufit zaś osmalały ślady ognia. W kącie leżały przygniecione masywnym regałem zwłoki istoty w aparacie tlenowym. Nie dostrzegłem szczegółów, a nie miałem ochoty podchodzić bliżej, pomny na wydarzenia sprzed kilku godzin. Z dołu dobiegło nas nawoływanie.
      Odnaleźliśmy schody. W piwnicy siedział przywiązany do rury Targanin… Peczi!
      — Co się stało?? Gdzie Ewa?? — spytałem przejęty, po czym zająłem się oswobadzaniem go.
      — Nie rozumiem, co mówisz. Kunsanie zabrali mi tłumacz. Spróbujcie porozumieć się ze mną przez informator, który leży w schowku na piętrze, o ile go nie zniszczyli.
      — Mam własny — oznajmiłem, uruchamiając tryb translacji.
      — Rozwiążcie mnie.
      Uczyniliśmy, jak poprosił.
      — Teraz posłuchajcie — rozpoczął zdawanie relacji. — Wylądowaliśmy w pobliżu domu, w którym niegdyś mieszkałem. Od razu zaczęliśmy nadawać sygnał, aby uzyskać łączność z Szenim i Mikołajem. Z Longiuszem nie dało się skomunikować. Dopiero gdy dowiedzieliśmy się, że leci na północ, zaczęliśmy nadawać informacje o swoim położeniu. Potem wysłaliście do nas ostrzeżenie, że obcy prom naruszył strefę powietrzną naszego kraju. Obawiając, się że wybuchnie wojna, przygotowaliśmy się do obrony, mimo iż serwisy informacyjne o żadnym otwartym konflikcie nie mówiły. Atak nastąpił: prom wylądował tuż przy naszym domu. Wysiedli z niego uzbrojeni Kunsanie i wdarli się do budynku. Broniłem się, ale szybko zostałem obezwładniony. Udało się wcześniej postrzelić tylko jednego. Porwali Ewę, a mnie uwięzili. Czekałem na pomoc, aż w końcu otrzymałem ją od was.
      Coś ukłuło mnie w sercu. Ewa uprowadzona! A ja ledwo co uwolniłem Mikołaja. Jak mogłem zwerbować ją do lotu na Targ?! Mogła pozostać na Ziemi, gdzie wiodłaby spokojne życie. Tam, gdzie nasi bliscy, których beznamiętnie zostawiliśmy, porwani obietnicą wyprawy do innego świata. Jakiż byłem nieodpowiedzialny! Za cenę spełnienia marzeń o pozaziemskich przygodach pozwoliłem na utratę przyjaciółki. Przejęła mnie zgroza, gdy uświadomiłem sobie, co ona teraz o mnie myśli…
      — Wracajmy na orbitę! — zawołałem. — Nie chcę zostawać tu dłużej. Trzeba odnaleźć Ewę, a potem wrócić na Ziemię. Nie tak mieliśmy być tu traktowani. Zbyt wiele sił próbuje nas wykorzystać do własnych celów. Wyjaśnij mi teraz, kim są ci Kunsanie.
      — Jest to humanoidalna rasa oddychająca zwiększoną dawką tlenu — odparł Peczi. — Ich wygląd wzbudza strach. Zamieszkują planetę Kuns, która leży bliżej Gammy V niż Targ, mniej więcej w odległości waszej Wenus od Słońca. Ma średnicę 14000km. W atmosferze jest aż 40% tlenu, reszta to azot. Klimat gorący i wilgotny. Ciśnienie wynosi jedynie 0.7 bara… Toczymy z nimi wojnę, która obecnie jest w fazie uśpienia. Bilans sił zbrojnych nie wygląda dla nas, Targan, zbyt dobrze. W ciągu ostatnich osiemdziesięciu lat zbyt wiele zmieniło się na naszą niekorzyść…
      Wtem dobiegł nas z piętra odgłos stąpania. Pomyślałem, że może Kunsanie wrócili i zacisnąłem dłoń na pistolecie gazowym. Nie był to zbyt dobry pomysł, gdyż ci prawdopodobnie używali skafandrów. W tym momencie na schodach pojawiła się postać. Szeni… Skąd on się tu wziął? Wyglądał na utrudzonego.
      — Jesteście… Gdzie Ewa?
      — Porwali ją Kunsanie — odparł Peczi.
      — Mów, co się działo!
      Zaznajomiliśmy go ze wszystkim, co przydarzyło nam się do tej pory. Teraz przyszła kolej na niego. Opowiedział w skrócie szczegóły lotu amfibii aż do zestrzelenia aeroprzyczep, po czym zaspokoił także moją ciekawość:
      — Gdy napastnik zniszczył oba balony, zanurkowałem maszyną w stawie, pozorując awarię. Odpowiednie ustawienie pozwoliło mi przeżyć detonację bomb głębinowych, po czym dali mi spokój. Na szczęście mój pojazd przystosowany był do takich manewrów, więc po przeczekaniu, aż oddalą się wystarczająco daleko, przystąpiłem do wypatrywania Longiusza i Mikołaja. Odkryłem silnie strzeżony system podziemnych konstrukcji, wybudowanych w celu ukrywania się jednej z grup dysydentów przed prawem. Udałem się do Organizacji Najemników po wsparcie w poszukiwaniach, odkładając na później lot do domu Pecziego. Za resztkę pieniędzy, które w ciągu ostatnich lat mocno straciły na wartości, zebrałem grupę komandosów i razem rozpoczęliśmy obserwację bagien. Pod długich godzinach jeden z moich towarzyszy odkrył dziurę w ziemi prowadzącą do podziemnej konstrukcji. Musiała powstać w wyniku eksplozji pocisku głębinowego. Ślady pokazywały, że spłynęła przez nią woda z niewielkiego stawu. Bez wahania zeszliśmy na dół. Badając pobliskie korytarze, natknąłem się na przedmiot podobny do „Neurytu”, który wyglądał na porzucony. Zostawiliśmy go tam, gdzie leżał. Dotarliśmy do miejsca budowy nowych korytarzy. Wyczuwaliśmy detektorem elektroniki informator Longiusza. Zaczęliśmy nawoływać Ziemian po imieniu. Wtedy zorientowałem się, że materiały wybuchowe, służące do kruszenia skał, nie są należycie zabezpieczone. Co prawda działaliśmy w podczerwieni, więc nie groził nam wybuch, ale część gazów zdążyła się już ulotnić po waszej wcześniejszej wizycie. Zarządziłem ewakuację. Niestety, w pewnym momencie jeden z najemników zauważył zaginionych i bezmyślnie zapalił reflektor działający na falach dostrzegalnych przez siatkówkę. Nastąpiła eksplozja. Wszyscy zginęli poza mną. Uratował mnie kombinezon ochronny oraz fakt, że byłem na czele odwrotu. Wybuch przebił się aż do powierzchni i zostawił krater, przez który wydostałem się na zewnątrz. Wróciłem pieszo do samolotu. Spróbowałem ponownie skompletować drużynę poszukiwawczą, ale nikt już nie zgodził się na wizytę w podziemiach z uwagi na złe statystyki z ostatniej próby. Zmieniłem więc priorytety i udałem się do Pecziego, licząc na pomoc od niego. To wszystko.
      — Jak to się stało, że ocalałeś? — spytał dociekliwie Mikołaj. — Fala uderzeniowa musiała być bardzo silna.
      — Nie pamiętam… — odpowiedział Szeni, po czym na jakiś czas utkwił wzrok w Peczim. — Straciłem przytomność.
      — Czy odsyłamy Longiusza i Mikołaja z powrotem na Ziemię? — spytał Peczi. — Bez Ewy i tak nie wypełnimy misji.
      — Decyzję podejmiemy na statku — zawyrokował Szeni. — Po drodze odebrałem komunikat, że reaktor odzyskał sprawność. Przyleci po nas nasz własny prom kosmiczny.

      *
      Opuszczenie Targ nie wprawiło nas w taki zachwyt jak odlot z Ziemi. Towarzyszyło nam silne uczucie porażki. Na myśl, że wrócimy do rzeczywistości 80 lat po rozpoczęciu podróży, zrobiło mi się smutno. Nikt z naszych bliskich nie mógł już żyć. W zasadzie nawet do obecnego momentu wiele osób zdążyło odejść z tego świata, o czym dopiero co zdałem sobie sprawę. A Ewa mogła niedługo do nich dołączyć.
      Po dwóch kwadransach znaleźliśmy się na pokładzie statku kosmicznego. Targanie udali się do reaktora, by sprawdzić, czy rzeczywiście został naprawiony, a mnie i Mikołajowi przydzielono pokój mieszkalny, abyśmy wypoczęli. Pomieszczenie było duże i dobrze oświetlone. Na ścianie znajdował się iluminator, pokazujący przestrzeń kosmiczną. Pod drugą ścianą stały różne meble. Z kolejnej ściany wystawały łóżka na polach siłowych. Sztuczną grawitację generował ruch obrotowy całego sektora. Przy jednostajnym przyspieszeniu pojazdu również wytwarzana była sztuczna grawitacja, choć taka metoda imitowania przyciągania wymagała pracy silników. Te zaś potrafiły zmienić swoje położenie wokół korpusu statku, by dostosowywać kierunek siły w zależności od orientacji pomieszczenia, w którym aktualnie się przebywało.
      Po jakimś czasie przyszli do nas Targanie i zaproponowali wycieczkę po pokładzie statku. Miał on trzy piętra. Na poziomie operacyjnym, w którym aktualnie przebywaliśmy, znajdowały się komory mieszkalne, a także hibernatory, sterownia, laboratorium, sala obserwacyjna, śluza, reaktor oraz jednostki napędowe. Część z tym miejsc nie podlegała ruchowi obrotowemu.
      Później odwiedziliśmy magazyny, mieszczące również odnawialne źródła pożywienia. Natomiast poziom górny, o ile dało się go tak nazwać, krył pomieszczenie rekreacyjne, wyposażone w basen. Sklepienie zastępował wielki iluminator, ukazujący przestrzeń kosmiczną wokół. Zarówno tutaj, jak i w sterowni skomplikowany system ruchowych luster gwarantował stabilność widoku a także jego całkowitą naturalność. Miało to sprawiać wrażenie przebywania pod gołym niebem podczas spokojnej, letniej nocy. Mikołaj pozostał tutaj, by cieszyć się niezwykłością miejsca, ja zaś zstąpiłem z Targanami na dół.
      — Chcesz wracać na Ziemię? — zagadnął Szeni. — Jeśli tak, to poślemy na Targ po załogę.
      — Załogę? Przecież potraficie we dwóch manewrować statkiem.
      — Tu nie chodzi o nawigatorów, tylko o żołnierzy — wyjaśnił Peczi.
      — Nie rozumiem. Przecież nie mieliście towarzystwa i z powodzeniem wypełniliście misję.
      — Za czterdzieści lat wrócimy na twoją planetę. Pomyśl, ile się zmieni od naszej ostatniej wizyty. Sami, gdy wróciliśmy do Gammy V, zostaliśmy niemile zaskoczeni. Gdybyśmy mieli wsparcie, wiele problemów mogłoby nas ominąć.
      — Pewnie macie rację, choć trudno to pojąć, że wcześniej nie dano wam załogi. A czy powrót na Ziemię nie godzi w wasze plany?
      — Absolutnie nie — powiedzieli obaj równocześnie, a Peczi kontynuował:
      — Zostaliśmy wygnani z Targ przez sąd wojenny. Okazało się, że po powrocie nikt z naszych sędziów nie upomniał się o nas. Co prawda sami nie daliśmy jeszcze znać o naszym przybyciu, ale przecież ktoś inny zdołał nas namierzyć pomimo niewykrywalności naszego statku, a nawet wdarł się na pokład! Widocznie w międzyczasie przedawniono sprawę albo zmieniono priorytety, albo panuje tutaj jeden wielki bałagan.
      — Gdybyśmy wiedzieli, że tak się to skończy — ciągnął teraz Szeni — moglibyśmy odlecieć na odległość roku świetlnego i przeczekać w hibernacji kilkanaście lat. Coś zmuszało nas jednak do udania się na Ziemię i wypełnienia misji bez względu na jej sensowność. To samo dotyczyło wyboru miejsca lądowania. Działo się tak aż do spotkania z wami.
      — Wiele dziwnych zjawisk miało miejsce już po naszym wylocie — dodałem. — Choć niektóre układają się w jakąś całość…
      — Wezwiemy teraz kolejnych członków Organizacji Najemników — rzekł Szeni — a w międzyczasie nauczymy was obsługi statku – tak na wszelki wypadek. Co do Ewy, jutro zastanowimy się, czy cokolwiek da się dla niej zrobić.

      *
      Mimo zmęczenia nie mogłem zasnąć. Powracały do mnie wspomnienia z pobytu na Targ. Nie potrafiłem zrozumieć stwierdzenia Targan o tym, że coś nieznanego wpłynęło na ich decyzję udania się na Ziemię. Czy mówili prawdę, czy nie? A może tylko im się zdawało? Teraz nadeszły wspomnienia z Miasta. Pierwsze chwile, kiedy w dwadzieścia minut nauczyłem się pilotażu targańskiego samolotu. Potem ryzykowna decyzja. Walka z nieznanym napastnikiem, zakończona jego śmiercią.
      Przypomniałem sobie kształt przemycanego rekwizytu. Z zewnątrz mógł być podobny do „Dendrytu”. A moje życzenie o zwycięstwie w bójce się spełniło… Może to był „Dendryt?” To zagadkowe urządzenie, potrafiące porozumiewać się ze mną w moim ojczystym języku? Na jego temat rodziły się w mojej głowie różne teorie. Może naprawdę to mnie oczekiwano w podziemiach? Może to o mnie toczyły się walki pomiędzy różnymi stronnictwami? Może wiedziano o mnie już w Mieście? Może próbowano mnie podstępnie pojmać w podstawionym promie? Może zorientowali się, kim jestem, kiedy ujrzeli pokonanego napastnika z hangaru suborbitalnego? Skojarzyli, że urządzenie mi pomogło? Co za zbieg okoliczności! Dla nich i dla mnie.
      I to wszystko właśnie nie pozwalało mi zasnąć. Poczułem chęć skontaktowania się z podobnym do „Dendrytu” urządzeniem. Sądziłem, że pozwoli to wyjaśnić wszystkie zagadki. Również tę dotyczącą porwania Ewy.
      Wstałem z łóżka i bezszelestnie wyszedłem na korytarz. Szybko dotarłem do pomieszczeń hibernacyjnych.
      „Oczekiwałem cię” — usłyszałem w myślach. Był to głos „Neurytu”.