XI
Ingerencja - Część 1. - Gamma V - Rozdział XII
XIII

     XII
     

      Obudziwszy się, nie podniosłem klapy. Nie wiedziałem, ile minęło czasu. Czułem, że moje ciało jest doskonale wypoczęte. Przez chwilę pamięć ziała pustką. Wreszcie odnalazłem w niej wydarzenia z ostatnich tygodni. Wspomnienia, te dobre i te złe, wydawały się odległe i nieistotne. Tak, jakby wszystko wydarzyło się we śnie. Targanie, Miasto, Kuns, wieża, obcy, urządzenie, DT… Może rzeczywiście śniłem? Nie… Przecież leżę w hibernatorze. Tyle, że nawet posiadając niezbity dowód prawdziwości przeszłych wydarzeń, wydawało mi się, że wszystko, co się wtedy działo, nie dotyczyło mojej osoby teraźniejszej, a jedynie przeszłej.
      Nie mogłem pojąć własnego toku rozumowania sprzed hibernacji, wcześniejszej odwagi i niezwykłych zdolności. Dopiero, kiedy przypomniałem sobie o „Neuronie”, powróciły do pamięci ostatnie chwile.
      Z bólem w sercu wspomniałem decyzję odlotu na Ziemię wobec możliwości pomocy Targanom oraz Ewie. Pobyt w Mieście nadal przedstawiał mi się jako horror: wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo kontrastujące ze spokojem mieszkańców planety czekającej na zagładę, oszukanych przez własne Dowództwo; mijający czas obfitujący w powiększające grozę niepowodzenia, rozpacz z powodu bezsilności odnalezienia najdroższej mi osoby, którą już raz uratowałem od śmierci… nadaremnie; niknąca nadzieja, wreszcie rezygnacja o krok od sukcesu, niszcząca Targ i przebywającą na niej Ewę, a Mikołaja, Szeniego i Pecziego zmuszająca do zagubienia się gdzieś w bezkresnym Wszechświecie…
      Opuściwszy hibernator, wstąpiłem do kabiny pilota. Pierwszym wrażeniem, jakiego doświadczyłem, było uczucie głębokiej świeżości i czystości. Jednak drugie doznanie nie sprawiło mi przyjemności, a nawet zakrawało o strach. Za oknem ujrzałem rozgwieżdżone niebo nad ciemnym, nocnym horyzontem. Ziemia???
      — Tu Longiusz. Obudziłem się. Czy można prosić z komputerem pokładowym?
      — Witam w Gammie I, na drugiej planecie od gwiazdy, nie licząc planetoid pozbawionych atmosfery.
     
Druga od gwiazdy? Gamma I? Co to wszystko miało znaczyć? A może Gamma I to Gamma V, czy może nawet i Gamma 0, któż to mógł wiedzieć?
      — Wylądowałeś dokładnie tam, gdzie zażądałeś.
     
Coraz mniej mi się to podobało. Spytałem, czy na tej planecie występuje życie i, jeżeli tak, to w którym miejscu.
      — Brak cywilizacji rozumnej, jedynie pozostałości po niej. Jesteś w rejonie ruin miasta w samym ich centrum.
     
Pozostałości? Może chodziło o Miasto? O Targ? Bo na pewno nie o Ziemię.
      — Jakie jest ciśnienie i temperatura na zewnątrz?
      — Atmosfera umożliwia pobyt bez skafandra oraz swobodne oddychanie.
      Dość.
      Odszukałem latarkę i, trzymając dłoń na mechanizmie otwierającym drzwi, zadałem komputerowi ostatnie pytanie:
      — Który mamy rok?
      — 2087.
     
To chyba jednak Ziemia. Może wylądowałem w kraju, gdzie toczyła się wojna i komputer uznał ruiny zbombardowanego miasta za pozostałość wymarłej cywilizacji?
      Otworzyłem drzwi. Przyjemny wiatr musnął mnie po twarzy. Ale jeżeli to Targ?
      — Czy są tu ślady skażenia biologicznego?
      — Odnaleziono dużo nieskatalogowanych patogenów. Wykryto również szczątkowe promieniowanie.
     
Przebrała się miara niepewności. Wystrzeliłem parę flar, które na kilka chwil rozświetliły okolicę.
      Pośród dość gęsto usytuowanych budynków pięła się wybujała roślinność. Popękane, częściowo zburzone domy porastał mech. Na ulicy leżały rdzewiejące szczątki jeżdżących i latających pojazdów, a wszędzie dokoła zajegały ciała, których stadium rozkładu wskazywało na… 40 lat.
      To mogła jednak być Targ! Tylko z innego rejonu niż znane mi Miasto…
      Czterdzieści lat zmarnowane. Powrót do miejsca, z którego tak bardzo pragnąłem się wydostać już od samego początku… Odnalezienie się tam, gdzie spoczywała Ewa. Nie pogrzebana… Zemdlałem na tę myśl.

      *
      Śniły mi się dziwne rzeczy. Właściwie stanowiły one niewyraźną plątaninę przeróżnych wątków. Kiedy obudziłem się lub przynajmniej stwierdziłem, że to nastąpiło, trwając w sytuacji, w której rzeczywistość snu zmaga się z jawą, usiłowałem powrócić do snu. Skutek był nieoczekiwany.
      W stanie półjawy umysł ogarnął przestrzeń pozacielesną. Mimo iż z tej wysokości widziałem oczyma wyobraźni sporą powierzchnię planety, odbierałem ją jednak zamazaną i jedyne, co wyraźnie czułem, to obecność urządzenia podobnego do „Neuronu”, ciągnącego mnie w swoją stronę. W miarę jak zbliżałem się do niego, poczułem, że siła wabiąca mnie staje się coraz bardziej przyjazna i jakby wzywa o pomoc. Pomyślałem, choć nielogiczne, że może to Ewa. Uczucie znikło na chwilę, jakby coś się przestawiało, po czym doświadczyłem nagle, że to właśnie ona mnie przywołuje. Na moment powierzchnia planety stała się bardziej wyrazista. Dostrzegłem przed sobą niewysokie góry. Zdałem sobie sprawę, że to tylko sen i w tym momencie przebudziłem się.
      Dzień miał się ku końcowi. Właściwie panował już późny wieczór. Gwiazda dawno już zaszła, pozostawiając świat w ciemnej poświacie.
      W oddali ujrzałem góry. Tak więc ów sen został mi narzucony z zewnątrz… Ewa żyła! Skoncentrowałem się i po chwili poczułem tę samą siłę, co wtedy. Należało dotrzeć na drugą stronę łańcucha wzniesień. Doszedłem do wniosku, że to DT odnalazło moją przyjaciółkę i ukryło w schronach, gdzie leżała zahibernowana do czasu zesłania mnie przez komputer pokładowy z powrotem na Targ. Poinformowałem o moich planach komputer. Zabrawszy latarkę i laser, udałem się przed siebie.
      Po przejściu kilku ulic mój pogodny nastrój spowodowany odzyskaniem nadziei zaczął powoli zmagać się z grozą wszechobecnej ciszy zniszczonego wiele lat temu miasta. Z początku nie zwracałem uwagi na ciała, ale spacer po bezkresnym otwartym cmentarzu stawał się coraz bardziej nieprzyjemy. Czułem się tu jak ktoś niepożądany, odpowiedzialny za tę tragedię, jak oficer, oglądający pole bitwy przegranej z powodu własnego bezmyślnego rozkazu.
      Układ kostny Targan bardzo przypominał ludzki, wydawał się wręcz identyczny. Niemądra myśl, że może to Ziemianie, została szybko stłumiona przez rozsądek. W miarę posuwania się naprzód czułem coraz większą bliskość Ewy. Minąłem właśnie przejście podziemne i nagi stalowy szkielet zburzonego wieżowca. Wyglądał groźnie w coraz bardziej gęstniejącym mroku. Miasto zaczęło przechodzić w przedmieścia, a niewysokie wzgórza, z oddali wyglądające jak góry, znacznie się przybliżyły.
      W pewnej chwili w pobliskiej budowli dostrzegłem ruch. Wszedłem do niej przez pozbawione szyby okno. Odnalazłem się w łazience z prysznicem. Przemknęło mi w pamięci podobne zdarzenie z przeszłości. Dodatkowo poczułem się nieswojo w domu kogoś, kto dawno temu zmarł. Już zamierzałem wyjść, gdy usłyszałem trzask gdzieś w głębi mieszkania, przypuszczalnie dobiegający z piwnicy. Pobiegłem tam czym prędzej, gasząc latarkę. Bez trudu odnalazłem wejście.
      Stanąłem jak wryty, ujrzawszy w ciemności dwa błyszczące punkciki. Kot? Czekałem w bezruchu, spoglądając w oczy istoty. Niespodziewanie skoczyła w moją stronę. Użyłem broni laserowej. Istota, wydawszy jakby miauknięcie, znikła w mroku. Wtem spostrzegłem wiele par wpatrzonych we mnie ślepiów. Nie było wątpliwości, że zwierzęta zaatakują.
      Odwróciłem się i zerwałem do ucieczki. Rzuciły się w pościg. Kiedy znalazłem się w pokoju gościnnym, dogoniły mnie. Począłem razić promieniem na oślep. Bestie atakowały znienacka, nie mogłem więc dokładnie im się przyjrzeć. Ich zwłoki nie dawały mi żadnych informacji, gdyż były spopielone. W chaosie walki przecinałem różne przedmioty. W pewnej chwili zobaczyłem tuż przed sobą oświetloną błyskiem metalową puszkę. Chwyciłem znalezisko, a istoty przestały atakować i uciekły. Zdziwiłem się, ale poczułem, że cały budynek poczyna trzeszczeć. Sypał się sufit. Zbyt dużo wyrządziłem szkód. Rzuciwszy latarkę oraz laser i zabrawszy odruchowo puszkę, wyskoczyłem przez okno. Budynek runął w gruzach.
      Mrok ogarniał okolicę. Chmury przysłoniły niebo. Z niewiadomych przyczyn zrobiło się nieco jaśniej nad wzgórzami. Przyspieszyłem kroku.
      Otrzymałem odległy przekaz od „Neuronu”: „Uciekaj do statku… owładnęła tobą pewna zewnętrzna siła… Ewy tam nie ma… niebezpieczeństwo…” Po tych słowach uczucie przyjaźni, które ciągnęło mnie przed siebie, niemal natychmiast przemieniło się w strach. Poczułem ową podstępną moc, która omamiała mnie, używając jako zachęty moją miłość do Ewy. Zostałem oszukany…
      Teraz to coś samo zbliżało się w moją stronę. Zawisło nade mną śmiertelne niebezpieczeństwo. Uciekałem do promu. Jego pozycję wskazywały mi systematycznie wypuszczane zeń flary.
      Biegnąc po ciemku, minąłem tory kolejowe. Szyny połyskiwały jasnością bijącą od gór. Zdziwiłem się, skąd na Targ wzięły się koleje. W związku z tym, że nieco się rozwidniło, wyjąłem z kieszeni puszkę zabraną z zapadającego się budynku, aby dokładniej jej się przyjrzeć.
      Wschodzący znad gór Księżyc oświetlił napisy po polsku.

       

     

XI
Ingerencja - Część 1. - Gamma V - Rozdział XII
XIII