Bój o Kalden
Rycerz Rouginu - Część II - Wyzwolenie - Drugi Wróg
Katakumby

      CZĘŚĆ DRUGA - WYZWOLENIE

      Drugi Wróg
     
      Wieści, jakie przyszły z Zundirougu, wprawiły Deliona w zdumienie. Okazało się, że władca Lendionu wyjechał po to, aby pozyskać nowych sojuszników! Być może chciał tym czynem zaskoczyć Radę Królewską… Dwa potężne kraje – Donarlin i Zundion, a także mieszkańcy niejakiego Pernatu sprzymierzyli się z Lendionem i teraz szanse na wygranie wojny z Gradirougiem wzrosły.
      Delion podszedł do barierki tarasu rozciągającego się pod sypialnią króla. Ogarniał wzrokiem wielkie przestrzenie, które teraz urosną w potęgę i zniszczą nieprzyjaciela. Ale kto miał dowodzić tymi siłami? Czy nieobecny Gerun Pierwszy Cichy? A może Nerfiel Pierwszy? Albo Zargan Drugi… Mówiono Delionowi, że władca Zundirougu zaginął. Podobno przyłączył się do orszaku Geruna po incydencie w pałacu w Zundelu. Wyruszyli na zachód, ale dokąd – nie wiadomo. Delion wzdrygnął się na myśl, która zaświtała w jego głowie. „Czy pojechali do Gradonu?” Patrzył w dal i usiłował jakby odszukać wzrokiem dwóch królów, którzy opuścili swe państwa w przededniu wojny. Byli oni teraz daleko stąd, tam, gdzie wysłannicy lendejscy nie potrafiliby dotrzeć. „Gerunie Cichy, dlaczego opuściłeś nasz kraj?”
      Nikt nie odpowiedział na skryte pytanie Przewodniczącego Rady. Teraz odpowiedzialność za losy Lendirougu spoczywała na nim. Wedle prawa, miał zastępować nieobecnego. I w razie potrzeby, samemu poprowadzić wojnę.
      Odszedł od barierki i skierował się do zejścia na dół, do komnat. „Piękny i potężny jest nasz zamek” — pomyślał. — „Obronię go i cały kraj, choćby Gerun nie wrócił na czas.” Zagłębił się w korytarze. Przemierzył pół długości zamku, docierając do sali konferencyjnej. Tutaj kilkanaście dni temu odbyła się narada, na którą nie stawił się zaproszony król. Teraz to miejsce ziało pustką. Czy zwołać miał kolejny zjazd z udziałem Orenfela, następcy tronu oraz sprzymierzonego Nerfiela? A jeśli i oni udali się w samotną podróż w nieznane i również nie wrócą na czas…? Wtedy, zgodnie z tradycją, on, Delion, dowodzić będzie wszystkimi siłami Lendirougu i sojuszników. A jeśli nieobecność przedłuży się, wówczas Rada sama obierze następcę tronu spośród jej członków z uwagi na brak sukcesorów z rodziny Geruna. A wybrany zasiądzie tam, gdzie kilkanaście dni temu nie zasiadł był ten, którego oczekiwano…

      Poranek obudził leżącego w parowie samotnego wędrowca. Obolały i zziębnięty, wstał i rozejrzał się wokół, wychylając się z kryjówki. Słońce oświetlało zgliszcza miasta. Odwrócił wzrok na wschód. Bezkresna równina zapowiadała trudy dalszej wędrówki. Na północy i południu wznosiły się góry, za którymi leżały nieprzyjazne krainy, opanowane przez wroga.
      Gerun nie chciał myśleć o terenach, w których Lendejczycy narażeni byli na śmierć. Straciwszy przyjaciół, nie chciał ryzykować samotnej przeprawy przez Góry Metaliczne, nawet z dwoma Kolczykami. Wolał urosnąć w większą siłę. Jedynym kierunkiem możliwym do obrania pozostał wschód. Tak, jak usłyszał poprzedniego dnia od nieznajomego. Pamiętał dobrze minione wydarzenia. Wtedy po raz pierwszy wypróbował nową, perfekcyjnie skuteczną broń. Z której powodu znalazł się tutaj.
      Przygotował się do drogi, korzystając z niewielkiego ekwipunku, którym objuczony był jego koń. Po chwili wyjechał z parowu na otwartą przestrzeń, upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo żywego.
      Nieopodal biegła droga prowadząca ze zniszczonego miasta na północny wschód. Podążył tam, dokąd prowadziła, zostawiając za sobą miejsce, w którym opuścił w niebezpieczeństwie przyjaciół… To tam pokonał Alkeliena bronią potężniejszą niż wszystkie czary Kapturnika; przynajmniej tak mu się zdawało. Tak silną, jak ta, którą dysponował sam Urugel. A może odnajdzie jeszcze wspomniany Czwarty Kolczyk…
      Ruiny samotnej twierdzy znikły za horyzontem, jedynie dym unoszący znad zgliszczy przypominał o tragedii, jaka wydarzyła się poprzedniego dnia. Minęły dwie godziny powolnej jazdy, gdy dotarł do rozstaju dróg. Tu przecinały się dwa trakty: z Kaldenu do Istenu i z Urbidionu do Gradonu. Ten drugi był mocno wyjeżdżony, co świadczyło o częstych ruchach wojsk pomiędzy krainami. Tędy miały ruszyć zastępy Gradonu, aby podbić Zundiroug i Lendiroug…
      Zatrzymał się, ujrzawszy na południu ruch. Należało natychmiast się ukryć. Zsiadł z konia i poprowadził go do pobliskich zarośli. Kiepskie to stanowiło schronienie, ale na znalezienie innego nie miał czasu. Czekał. Po kilkunastu minutach dostrzegł wyraźnie oddział Gradonu wracający do swego kraju. Konni Gradejczycy jechali jeden za drugim, a obok żołnierzy, głównie Dzikich, szli pieszo jacyś ludzie. Gdy zbliżyli się do rozstaju, rozpoznał w nich jeńców. Ich ubiór wskazywał na… Zundejczyków. Wynędzniali, obdarci i okaleczeni, szli do państwa Urugela, aby pracować dla wroga lub zginąć. Zobaczył, jak Zaufany torturuje jednego z nich, kłując go ostro zakończonym kijem w obnażone ciało, na którym widniały znaki innych podobnych praktyk w postaci nie zagojonych blizn i półotwartych ran. Ofiara stękała z bólu, dając pozostałym świadectwo tego, co być może stanie się udziałem innych zniewolonych.
      Zapragnął śmierci bezlitosnego oprawcy. Ten, poznawszy, że atakuje go potęga przywołana przez Kolczyk, zamierzył się ciosami w powietrze, ale powoli poddawał się jej i, zalękniony, poległ. Natychmiast zauważyli to pozostali Zaufani i, przybywszy na miejsce, pomyśleli zapewne, że to Zundejczyk zabił swego oprawcę. Otoczyli go i jeden z nich począł coś mówić. Gdy skończył, zawtórowali mu okrzykiem i w tym momencie Zundejczyk skulił się w grymasie straszliwego bólu. Tarzał się po ziemi na środku skrzyżowania dróg, a tamci odstąpili od niego i kontynuowali wędrówkę do Gradonu. Przejechały ostatnie konie i przeszli ostatni jeńcy, a pozostała jedynie podrygująca w konwulsjach ofiara, leżąca obok znieruchomiałego Kapturnika.
      Orszak znikł z oczu Geruna i dopiero wtedy wyszedł z ukrycia. Zundejczyk już nie żył.
      Przez resztę dnia starał się o niczym nie myśleć. Nie chciał rozważać losu jeńców ani upadku Kaldenu, ani rozpoczętej wojny z Zundirougiem. Jedyne, co zdradzał jego wyraz twarzy, to gniew na Urugela i Zaufanych za zbrodnie, których się dopuścili. Widać było, iż zmierza tam, gdzie był przekonany, że odnajdzie sposób na zniszczenie tyrana. Osobisty sposób na osobistą wojnę…
      Minął miejsce, w którym łączyły się drogi z Kaldenu i Gradonu. Miał przed sobą kilkadziesiąt mil monotonnej jazdy. Nie zatrzymał się już aż do wieczora. W międzyczasie przebył połowę drogi. Krajobrazy niewiele przez ten czas się zmieniały. Równina na każdym odcinku prezentowała się podobnie i mało brakowało, a podróżny uznałby, że nie przejechał ani mili. Ale góry na północy obniżyły się, ustępując miejsca płaskim przestrzeniom. Dopiero po dłuższej jeździe pojawiły się szczyty kolejnego łańcucha na północnym wschodzie. Natomiast łańcuch na południu kończył się na południowym wschodzie wysokim masywem. W pewnej chwili Gerun dotarł do miejsca, w którym odbijała na południe mocno zarośnięta odnoga drogi. Prowadziła zapewne do Urbidionu. I tu postanowił zakończyć dzień.
      Gdy, posiliwszy się, oczekiwał, leżąc na kocu, aż zmorzy go sen, wydało mu się, iż dostrzega na północy mglisty obraz jakiejś krainy. Zachodzące słońce barwiło chmury zawieszone nad przestrzenią międzygórską na różowo, a jedna z nich zdawała się odbijać, jak zwierciadło, odległe miejsce daleko na północy: miejscowość nad lodowym morzem, nie odwiedzoną nigdy przez żadnego Rougińczyka… I nie wiedząc, czy ogląda jawę, czy marzenia, usnął na twardej ziemi król Lendionu.

      Tym razem obudził go nie tylko poranek. Stali nad nim jacyś ludzie. Zerwał się z niewygodnego posłania i ogarnął ich wzrokiem. Przypatrywali się sobie wzajemnie. Kilkunastu konnych z wielkimi mieczami u boku próbowało odgadnąć pochodzenie śpiącego wędrowca. Lecz ten pierwszy zapytał, kim oni są. Zdziwili się i jeden z nich przemówił:
      — Jesteś z Kaldenu?
      Gerun odpowiedział „nie” i ponowił własne pytanie. Wyjaśnili mu, że reprezentują siły Istinionu i zastanawiają się, skąd przybywa. Ten, obawiając się, że gdy zdradzi, kim jest, przestaną go mile widzieć, odmówił odpowiedzi. Wtedy zagrozili, że jeżeli nie powie im, skąd przychodzi, i nie udowodni tego, będą zmuszeni aresztować go pod zarzutem szpiegostwa i zabrać do Istenu.
      — Jestem Lendejczykiem — przyznał się w końcu Gerun.
      — Niemożliwe — odparł jeden z Isteńczyków. — Żaden nie dotarłby aż tutaj… Jesteś raczej szpiegiem z Tumpionu.
      — Pokażę wam mój miecz.
      — Lepiej niech sam go wyciągnę. Nie pozwolimy tobie dobyć broni.
      Gerun z niechęcią oddał pochwę z mieczem nieznajomemu. Ten ostrożnie zaczął wyciągać ostrze, a gdy tylko ujrzał diament, schował je natychmiast z powrotem. Popatrzył wielkimi oczami na jego właściciela.
      — Co to jest? — zapytał inny Isteńczyk.
      — Lendejski miecz. Poznałem od razu, panie. Nie trzeba dwa razy sprawdzać.
      — Zatem witaj, przybyszu z daleka — powiedział ten, który zapewne dowodził oddziałem. — Jeżeli podążasz do Istenu, eskortujemy cię tam.
      — Dziękuję — odparł Gerun, rzuciwszy spojrzenie na Isteńczyka, który badał jego miecz. — Jak ma na imię ten żołnierz? — wskazał na niego.
      — To Klenden. Dobrze się spisał. Teraz radzę tobie, Lendejczyku, spożyć posiłek i ruszyć z nami do miasta.
      Stało się, jak zaproponował dowódca. Zmierzali teraz na wschód, a po ich lewej stronie coraz wyżej wznosiły się góry. Klenden przybliżył się do Geruna i dał znak, żeby ujechali na tył, by porozmawiać. Gdy znaleźli się w miejscu, w którym nikt nie miał prawa ich usłyszeć, powiedział:
      — Poznałem ten miecz. Zataiłem przed pozostałymi jego nazwę. Dobrze, że to ja ciebie sprawdzałem, Lendejczyku. Powiedz mi, kim jesteś, a zdradzę ci moje własne pochodzenie.
      — Nie wiem, czy mogę tobie zaufać. Sam najpierw się przedstaw. Widzę, że ukrywasz coś przed innymi.
      — Niewątpliwie. Ty masz przy sobie miecz Deskatesa Czwartego Zaginionego, a ja jestem szpiegiem.
      — Czy grozi mi coś, jeżeli dowiedzą się, co posiadam? A kim ty jesteś? Czyim szpiegiem?!
      — Nie wiem, co uczynią. Oni źle widzieliby tę broń u siebie, gdyż Deskates Czwarty walczył przeciwko nim. Po tej samej stronie, co ja.
      — Jesteś Tumpejczykiem…?!
      — Tak, wędrowcze bez imienia. Poznałeś mój sekret. Teraz twoja kolej.
      — Jestem królem Lendionu…
      Słowa te podziałały na Tumpejczyka piorunująco.
      — Gerun Pierwszy?
      — Tak, szpiegu. Sam zdobyłem Miecz Dumy. Ale teraz ty wytłumacz, co tu robisz. I nie pytaj mnie o cel mojej podróży. Może sam ci kiedyś powiem. Nie wiem, jakie są twoje intencje.
      — A mnie, Gerunie Pierwszy, dziwi twoja obecność tutaj i fakt, że posiadasz przy sobie ten wspaniały oręż. Chciałbyś zapewne wiedzieć, co robię jako szpieg. Otóż, tak naprawdę, nie działam na rzecz Tumpionu. Mam zupełnie inne cele, niż można by podejrzewać po funkcji, którą pełnię. Wybrałem tę profesję, aby móc bezpiecznie przebywać zarówno w swoim kraju jak i poza nim. Potrzebne mi to, gdyż planuję bardzo poważną wyprawę.
      — Wyprawę?
      — Tak. Zamierzam odnaleźć ukryte przed niepowołanymi tajemne przedmioty. Insygnia.
      — Insygnia? — zapytał zaskoczony Gerun. — Gdzie one są?
      — Na wschodzie. Tam, gdzie mniemano, że żyły smoki.
      — Też zmierzam w tą stroną. Potrzebny mi przewodnik.
      — Możemy pojechać razem. Wrócę do Tumpelu, zorganizuję ekspedycję i wyruszymy w tamte obszary.
      — Powiedz mi tylko, po co ci owe tajemne przedmioty.
      — Na razie nie. Ty, Gerunie, również nie chciałeś mi wyznać celu twej wyprawy. Przyjdzie jeszcze czas na wyjawienie sobie tajemnic…
      Rozmowę przerwał krzyk dowódcy, który nakazał wrócić Klendenowi do pozostałych. Postanowili więc zamilknąć aż do Istenu.
      Zza horyzontu wyłoniło się miasto. Dużo mniejsze od Kaldenu, ale równie dobrze ufortyfikowane. Powoli zbliżali się doń traktem prowadzącym wśród pół uprawnych. Ponad mur, ogradzający Isten, wzbijała się jedyna wieża, zapewne obserwacyjna; nie było tam innych wysokich budynków.
      Przybyli pod jedną z wielu bram wjazdowych i po chwili wpuszczono ich do środka. Wjechali na wąską uliczkę i po jakimś czasie stanęli przed wejściem do gospody. Kręciło się tu wielu mężczyzn, przeważnie uzbrojonych, co świadczyło o tym, że miejsce to przeznaczone jest dla żołnierzy. Dowódca oddziału zaproponował obiad. Weszli i usiedli przy stole. Podano posiłek i nawiązała się rozmowa, której temat stanowiło pojawienie się Lendejczyka w Istinionie. Wypytywano Geruna o jego kraj, a on zmuszony był unikać wyjawienia swej prawdziwej godności, a także celu podróży. Gdy zanadto zaplątał się w wypowiedziach, spróbował zmienić temat rozmowy, ale Isteńczycy zorientowali się, że dużo przed nimi ukrywa, i jęli zadawać coraz bardziej kłopotliwe pytania. W końcu Klenden wstał i zaproponował gościowi spacer po mieście. Pozostali zdziwili się tą nagłą propozycją, ale zezwolili im opuścić gospodę pod warunkiem, że przed nocą wrócą do garnizonu.
      Klenden zaprowadził Geruna do miejsca odludnego, w pobliże zaniedbanego kościoła. Niewiele osób tędy przechodziło, a ci, którzy mimo to się pojawiali, wyglądali na starszych wiekiem. Znaleźli opuszczony dom, będący przybudówką do świątyni, do którego wstąpili, aby skryć się przed wzrokiem przechodniów. Dawno już rozkradziono stąd wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość, zostało jedynie kilka starych, zbyt nieporęcznych do wyniesienia foteli, na których zasiedli.
      Obydwaj czekali, aż któryś z nich pierwszy przerwie milczenie. Uczynił to Lendejczyk:
      — Dlaczego przyprowadziłeś mnie tutaj?
      — Wiem, że cię to zastanawia, królu. Ale sądzę, że jest ci to na rękę, nieprawdaż?
      — Niewątpliwie. Żołnierze z twojego oddziału zaczęli coś podejrzewać w stosunku do mnie. Mało brakowało, a powiedziałbym im, dokąd tak naprawdę zmierzam.
      — Mój dowódca za bardzo przypatrywał się twojemu mieczowi. Gdybyśmy zabawili tam dłużej, niechybnie obaj mielibyśmy kłopoty. A w ten sposób zyskaliśmy przynajmniej jeden dzień.
      — Zyskaliśmy jeden dzień? A w jakim celu?
      — Postaram się odzyskać nasze konie przed zmrokiem i rano wydostaniemy się z miasta. Nie powinniśmy zostawać dłużej w tym mieście. Oni za bardzo obawiają się szpiegów z Tumpionu. Już teraz nabrali wątpliwości w stosunku do nas dwóch.
      — Może masz rację. Powiedz, dokąd zamierzasz jechać i w jaki sposób chcesz to uczynić. Będą przecież nas szukać.
      — Udamy się do Tumpelu. Zbiorę ekwipunek i razem wyruszymy na wschód. Myślę, że cel twej wyprawy pokrywa się z moim.
      — Ty pierwszy wyjawisz mi swój sekret. I tak zostaliśmy skazani na siebie. A zanim opuścimy Isten, powiedz mi chociaż, skąd znasz nazwę mego miecza.
      — Interesuję się tymi rzeczami, które ukryte są przed zwykłymi ludźmi. Miecz Dumy to jeden z tych rekwizytów. Na pewno nie było ci łatwo go zdobyć; pewnie dobrze go strzegli. Tego przede mną nie ukryjesz. Owa broń ma duży związek z moim krajem. Niegdyś, podczas Drugiej Wojny Północnej, zasłynęła w całym Tumpirougu. Należała do Deskatesa Czwartego Zaginionego, naszego króla, który walczył przeciwko zbuntowanemu Istinionowi. Ów człowiek, waleczny żołnierz, jeszcze jako zwykły szlachcic posiadł olbrzymią moc, którą uzyskał dzięki sile Insygnium, o którego istnieniu wiedziało niewielu… Ci wybrani utworzyli orszak, będący w stanie stawić czoła najeźdźcom z Gradirougu. Podczas bitwy, rozegranej na przedpolach Tumpelu, stolicy Tumpionu, ów szlachcic stanął twarzą w twarz z władcą Gradirougu. Po krótkim pojedynku wodzów, który dziwnym trafem zakończył się remisem, nastąpiło wielkie zamieszanie wśród walczących oddziałów, zakończone odwrotem Gradejczyków. Bohater bitwy nie był jeszcze wtedy królem, ale zdobył wielką popularność w państwie i zapragnął zniszczyć wroga raz na zawsze. Jego kompani zauważyli, że od tego czasu coraz bardziej zapamiętywał się w tym, co robi. Rozpierała go również coraz większa, niepohamowana duma. Rozpoczął długie wyprawy do różnych krain i starał się odnaleźć broń, będącą w stanie zgładzić nieprzyjaciela. Natrafił na miecz o diamentowych ostrzach i odkrył tajną siłę z nim związaną. Udało mu się zdobyć również inne Insygnia, jednak to jedno wywarło największe wrażenie na jego towarzyszach, wręcz uwiodło ich serca. Z wielkim zapałem garnęli się do walki. Mimo to, znaleźli się tacy, którzy obawiali się potęgi rycerza i faktu, iż zerwał z religią chrześcijańską, którą wyznawcą był Deskates Trzeci, ówczesny władca. Z jego rozkazu polecono stawić się rycerzowi u monarchy i wyrzec się czarów oraz zaprzestać posługiwania się przeklętymi przedmiotami. Lecz ten wrócił z kompanami do Tumpelu. I zdobył miasto wespół z ludem, który wdzięczny mu był za ocalenie miasta przed wrogiem. Deskates Trzeci zginął i jego następcą został zdobywca. Nie uznała tego cała reszta Tumpirougu i Druga Wojna Północna przeobraziła się w wojnę domową. Walki doprowadziły do całkowitego zniszczenia południa kraju, podobno za sprawą smoków, które, jak twierdzą Isteńczycy, Deskates Czwarty sprowadził z Piekieł. Ale władca ogłosił rozejm i od tego czasu Tumpion i Istinion nie walczą ze sobą, pozostając jednak we wzajemnej wrogości. Pewnego dnia Deskates Czwarty wyruszył z towarzyszami na południe, aby w niejakim Miejscu Wyzwania rozprawić się z władcą Gradirougu. Z wyprawy tej powrócili tylko jego kompani, którzy pochowali poległego w grobowcu królewskim na południu kraju i objęli rządy w Tumpionie. Dokonali zmian w religii i poczęli sprawować kult rozumu i sił przyrody, tych jawnych i tych ukrytych, potężniejszych od zwykłych rzeczy na tej ziemi. Miecz Dumy i inne przedmioty przeniesiono do różnych miejsc, które od tamtej pory poczęły być strzeżone przez przeobrażonych w Kapturników potomków towarzyszy Deskatesa Zaginionego… Różnili się ci Kapturnicy od Zaufanych Urugela jedynie przynależnością państwową. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego nazwano Deskatesa Czwartego „Zaginionym”, skoro wiadomo przecież, gdzie spoczywa. Otóż udało mi się wybadać pochodzenie tego przydomku. Podobno Deskates posiadał jeszcze jedno, potężniejsze od Miecza Dumy Insygnium, które zostało zrzucone z wielkiego mostu podczas pojedynku władców w Miejscu Wyzwania i zaginęło. Tyle wiem z tajnych źródeł. Właśnie je pragnę odnaleźć najbardziej…
      — Imponującą wiedzę posiadłeś. Zgodzę się na twoje towarzystwo. Odnajdziemy to, co niegdyś się zagubiło.
      — Jutro rano ruszymy. Ja pójdę teraz odzyskać konie. Nie wychodź stąd. Przyniosę ci jedzenie.
      — Czy to aby na pewno bezpieczne miejsce?
      — Tak. Żołnierze isteńscy prawie nigdy nie przychodzą do kościoła.

      Zza ściany dobiegały odgłosy modlitwy. Wyrwało to Geruna ze snu. Pierwsze, co ujrzał po przebudzeniu, to drzemiącego na drugim fotelu Klendena. Tumpejczyk powinien był czuwać, ale najwyraźniej zasnął. Szturchnął go, a ten, zorientowawszy się, co się dzieje, przeprosił za nieodpowiedzialność. Obydwaj poczęli nadsłuchiwać i szybko doszli do wniosku, że odbywa się właśnie niedzielna Msza Święta.
      — …Bóg Ojciec stworzył tę piękną ziemię, którą wy plamicie brudem waszych grzechów wypływających z pożądliwych i oziębłych serc. Odmieńcie się wewnętrznie, Isteńczycy; jak długo można żyć tak, jakby Jego nie było?! Popatrzcie na dzieła Pana: na ludzi, których stworzył na Swój obraz i podobieństwo, na dzieła przyrody, na dostojne niebo, na wielkie góry, wyższe od uczynionych ręką człowieka budowli! On, Bóg Wszechmogący, stworzył wszystkie te dzieła dla was, a wy o Nim zapominacie i lekceważycie naukę oraz odkupienie płynące z Sakramentów ustanowionych przez Jego Syna! On stale ma was w swojej Opiece, a wy samych siebie nawet nie szanujecie…
      — Nie wziąłem tego pod uwagę — oznajmił Klenden. — Zastanawiające, że słyszę większy gwar niż zwykle. Wyjdę i sprawdzę.
      Gdy tylko opuścił przybudówkę, podniósł się krzyk na zewnątrz, a za ścianą rozpętało się zamieszanie. Za przykładem towarzysza poszedł również Gerun, chcąc sprawdzić przyczynę zgiełku. Ujrzał żołnierzy stojących na zewnątrz kościoła z uwagi na brak miejsca w środku.
      — Klendenie! — wrzasnął dowódca oddziału.
      — Mekenie!! — jeszcze głośniej zawołał Gerun, dostrzegłszy wśród obecnych swego przyjaciela.
      — Gerunie!!!
      Głos, który ośmielił się wyjawić imię króla, znany był władcy Lendionu. I to od samego początku jego długiej wyprawy. Isteńczycy zastygli w bezruchu, gdy Lucen zawołał powtórnie: „królu”. Klenden dosiadł swego konia przywiązanego nieopodal przybudówki i zawołał, żeby uciekli stąd czym prędzej. W tym samym czasie wybiegli im naprzeciw Lucen, Meken i Runel. Gerun nakazał dosiąść się dwóm pierwszym do Tumpejczyka, ale ten pognał przed siebie prosto na oddział Isteńczyków. Ci, zupełnie zdezorientowani, rozstąpili się przed jeźdźcem. W chwilę potem przyprowadził trzy wierzchowce. Gerun zdążył wsiąść na swojego i dopiero gdy cała piątka ruszyła ku jednej z bram miasta, dowódca oddziału zawołał:
      — Za nimi!!
      Konni zyskali na czasie. Dotarli do muru. Strażnicy posłali strzałę w kierunku uciekinierów, odmawiając im przejazdu. Wtedy Klenden uniósł ręce i rzucił przekleństwo.
      Wyjazd z miasta stał otworem. Skorzystali z tego faktu i zaczęli podążać naokoło muru w stronę gościńca prowadzącego do Tumpelu.
      — Jak to zrobiłeś, nieznajomy? — spytał Runel Klendena. — I dlaczego uciekamy? — teraz zwrócił się do Geruna.
      — Klenden uczynił to dzięki tajemnej potędze świata — odpowiedział mu Gerun. — A uciekamy, gdyż taki jest plan. Gdzie Halen? Został w Istenie?
      Pytanie nie doczekało się odpowiedzi. W stronę jeźdźców ruszyła zbrojna pogoń z północnej bramy miasta. Uciekający nie mieli czasu na wymianę zdań. Skręcili na północ, aby łukiem dotrzeć do drogi. Isteńczycy dokładnie wiedzieli, dokąd zbiegowie uciekają, i sami skręcili w stronę Tumpelu. Pędzili teraz równoległe do siebie, a szarża przez pola spowalniała uciekających, przez co zmniejszyli dystans do Isteńczyków. Ścigani wyjechali na trakt prawie przed czołem pogoni i, unikając ostrzału z łuków, popędzili swe zwierzęta do granic wytrzymałości. Wtem Tumpejczyk obrócił się za siebie i po chwili przewróciły się konie na czele pościgu, tarasując drogę pozostałym. To opóźniło Isteńczyków i uciekający opuścili zasięg broni miotającej.
      Góry na północy urosły. Dokładnie naprzeciw zarysowała się sylwetka potężnej twierdzy. Przez chwilę miał Gerun wrażenie, że widzi swój własny Lender i powraca doń z dalekiej podróży. Tumpel wydawał się równie niezdobyty, co stolica Lendionu. A niegdyś kilku śmiałków raz na zawsze odmieniło jego oblicze…
      — Co się stało z Halenem? — ponowił pytanie król.
      Na wschodzie podniósł się krzyk wielu dziesiątek gardeł, przygłuszając odpowiedź Lucena. To oddział Tumpionu dostrzegł gnających. I podobnie jak na przedpolach Istenu, dwie małe armie ruszyły równolegle do siebie, by spotkać się na gościńcu. Z oddali wyglądało to tak, jakby król Lendionu i jego przyjaciele przewodzili siłom Istinionu dążącym do szturmu twierdzy, a oddział tumpejski próbował temu zapobiec. I tak właśnie myśleli Tumpejczycy, zbliżając się po skosie do swych nieprzyjaciół.
      — Halen nie żyje — powiedział Lucen.
      Za plecami uciekających rozpętała się tak krwawa bitwa, jakiej ziemie te nie zaznały od wielu lat. Lecz kompania Geruna nie widziała tego, co odbywało się za nimi, gdyż widok zasłoniła część oddziału Tumpionu, która oddzieliła się, by ścigać domniemanych przywódców isteńskich. Znów zmuszeni byli uciekać – teraz przed drugim przeciwnikiem. Nie zmienili tylko celu swej ucieczki.
      Teren począł piąć się wzwyż. Twierdza, otoczona potężnymi kamiennymi murami o wysoko wzniesionych wieżach, gwałtownie powiększała swe rozmiary w miarę skracania dystansu, zapraszając jeźdźców prosto do stolicy dawnego Tumpirougu.
      — Podzielimy los Halena — stwierdził Meken.
      — Nie… — odparł Rycerz.
      Dotarli tuż pod wielką bramę prowadzącą do wnętrza twierdzy. Za nimi mknęła pogoń. Otworzono im przejazd.
      Wjechali do stolicy. Z oddziałem, który gnał za nimi. Tuż przed sobą zobaczyli zbrojnych Tumpejczyków, którzy wyszli im naprzeciw. Rycerz zatrzymał się i dobył miecza. Miecza Pychy. Uniósł go wysoko nad głowę. Gonitwa zakończyła się. Wszyscy Tumpejczycy zsiedli z koni. Na środku placu siedział na koniu Rycerz, samotny zdobywca Tumpelu.
      — Deskates Czwarty powrócił!!! — wrzasnął tłum.
      Setki oczu adorowały blask Diamentowego Miecza, który, wzniesiony wysoko, zdawał się ucieleśniać dumę Tumpirougu Deskatesa Czwartego, następcy Deskatesa Trzeciego…
      Jedynie Lucen dostrzegł na kryształowych ostrzach ślady przelanej niegdyś na środku placu niewinnej królewskiej krwi…
     

Bój o Kalden
Rycerz Rouginu - Część II - Wyzwolenie - Drugi Wróg
Katakumby