Sen
Rycerz Rouginu - Część I - Zatracenie - Konferencja w Lenderze
Miecz Dumy

      CZĘŚĆ I - ZATRACENIE

      Konferencja w Lenderze
     

      — Wasza Królewska Mość miał zły sen.
      W drzwiach królewskiej sypialni stał dworzanin, troskliwie patrząc na przebudzonego. Promienie wysokiego już słońca oświetlały łoże z baldachimem, przylegające do kamiennej ściany. W komnacie znajdowały się tylko dwa okna, po prawej i lewej stronie, dające najlepszy w całym królestwie widok na ciągnące się u stóp gór pasmo wzgórz, pośród których sytuowała się stolica. To właśnie owe Góry Wysokie dawały śpiącemu wrażenie bezpieczeństwa, którego nie zapewniłyby najlepsze wojska Lendirougu. Królestwa Lendirougu.
      — Wasza Królewska Mość spóźni się na konferencję! Będzie ustalana strategia obronna…
      — Proszę, nie mów do mnie. Faktyczne, miałem zły sen — rzekł król, podnosząc się z łoża. Przypatrywał się temu, co trzymał w dłoni. Było identyczne, jak we śnie. Niewielkie i kosztownie wykonane. Spoglądał ukradkiem na sługę, jakby obawiając się, że tamten pozna jego sekret.
      — Co to jest? — spytał dworzanin, wskazując na kolczyk. Król spojrzał na niego groźnie i ukrył klejnot pod łożem.
      — Ubierz mnie lepiej — rozkazał.
      Monarcha przywdział strój letni. Nie spotykane nigdzie niebieskie spodnie, koszula i błękitny, ozdobny, wiązany na wewnętrzne rzemienie płaszcz, okrywający ciało od szyi po pięty. Na koniec król wyjął spod łoża kolczyk, po czym schował go do jednej z kieszeni, ku zaciekawieniu sługi.
      — Idziemy — rzekł Gerun I Cichy, tak bowiem zwał się władca Lendirougu.
      Zeszli krętymi schodami z wieży sypialnianej na dach pałacu, będący rozległym tarasem otoczonym barierką. Miał on kształt ośmioramiennej gwiazdy z umieszczoną w centrum wieżą. Widok z każdego ramienia nie ustępował temu z sypialni. Wbrew uwagom towarzysza, Gerun postanowił odbyć krótki spacer. Doszedł do poręczy, znajdującej się w północnej części dachu. Roztaczała się stąd panorama na prawie cały Lendiroug. Kraj położony na nizinach niemal w całości widoczny był z zamku, który zwano Lender. Za kilkoma wzniesieniami, dwanaście mil stąd, znajdowało się miasto Ertel, zwane przez dworzan Przedzamczem. Po jego dwóch stronach dało się dostrzec na horyzoncie dwie ciemne plamy – miejscowości Achen i Nidlen, zwane Lewą i Prawą Stroną z tytułu swego położenia względem drogi biegnącej przez Ertel do mostu na Rzece Granicznej, wyznaczającej skraj królestwa. Na północnym wschodzie ginęły ledwo widoczne zarysy krainy zwanej Cintiolinem. Tam, w pobliżu Rzeki Leśnej, mieściła się stolica niewielkiego księstwa, w której urzędował następca tronu lendejskiego, Orenfel II Szpetny. Jedyną niewidoczną częścią państwa pozostawał Mander, inaczej Przygórze, mieszczący się daleko na zachodzie, w paśmie tego samego łańcucha wzgórz, co Lender.
      Gerun patrzył w dal, ponad horyzont. Tam, za rzeką, w odległych górach, rządził swoim państwem jego wróg, Urugel I Zły. Ten, który usiłował podbić Lendiroug i sprowadzał na te tereny okrutnych Dzikich. Ten, o którym krążyły mrożące krew w żyłach opowieści, opisujące go jako bezwzględnego tyrana, posiadającego nadnaturalną władzę zabijania nieprzyjaciół. Bez walki. Tak opowiadało o nim pospólstwo. Lecz tutaj, w Lenderze, nie godziło się nikomu wierzyć w ludowe opowieści. Mimo iż kraj wroga, Gradiroug, znajdował się tylko kilkaset mil stąd, nikt ze spokojnie żyjących Lendejczyków nie doświadczył na własnej skórze mocy przypisywanej Urugelowi przez legendy. Jedynie podania przybyszów zza rzeki naruszały spokój dostatniego kraju, jakim był Lendiroug.
      Nie wiadomo, o czym w tych chwilach myślał Gerun; może wspominał to, co przyśniło mu się w nocy. Stał tak i patrzył przed siebie, jakby chciał znaleźć się za horyzontem, z dala od rodzinnego zamku, w państwie wroga, w Gradirougu.
      Sługa zniecierpliwił się i, postępując wbrew etykiecie, ponaglił króla. Ten, odwróciwszy się, podszedł bez słowa do poddanego. Nie czuł do niego gniewu.
      — Wierzysz w to, co mówią ludzie? — spytał.
      — Nie rozumiem, o co Waszej Królewskiej Mości chodzi — odparł zdziwiony sługa.
      — Czy boisz się wroga?
      — Wroga…? O jakiego wroga Waszej Królewskiej Mości chodzi?
      — O Urugela. Władcę-czarnoksiężnika.
      — Czarnoksiężnik? Wątpię, aby nim był. On po prostu słynie z okrucieństwa i posiada licznych szpiegów, którzy zabijają w ukryciu. To lud sądzi, że para się magią.
      — Mówisz to samo, co każdy dworzanin z Rady — odrzekł król. — Ale na pewno słyszałeś o władzy zabijania, jaką on posiada. Co o tym sądzisz?
      — Osobiście nic mi o tym nie wiadomo. Gdyby nawet tak było, to nie pochwalam czarów, gdyż wszystkie one są diabelskie.
      — Są czy nie są, wszędzie dzieje się to samo: nagłe zgony ludzi, których ujrzał nieprzyjaciel. Rozumiesz? Ujrzał! I to wystarczyło, aby zginęli.
      — Niech Wasza Królewska Mość nie bierze do serca tych opowieści. Człowiek umiera wtedy, kiedy Pan Bóg wzywa go do wiecznego odpoczynku. A jeżeli nawet ginie z woli innego człowieka, ostatecznie i tak Bóg o tym decyduje, przyzwalając na to. A żadne zaklęcia nie zaszkodzą tym, którzy ufają Opatrzności i proszą Ją o ochronę. Chyba Wasza Królewska Mość nie boi się Urugela Złego?
      — Od dzisiejszego poranka już nie. Teraz on będzie bał się mnie.
      Zeszli do pałacu. Znaleźli się w zamkowym labiryncie korytarzy i komnat. Minęła dłuższa chwila, zanim dotarli do sali Rady Królewskiej, gdzie odbywała się zaczęta godzinę wcześniej konferencja. Król zatrzymał się w progu. Obok niego przystanął sługa. Żaden z zebranych nie dostrzegł ich obecności. Tymczasem Przewodniczący Rady, Delion, ciągnął swoją przemowę:
      — …więc historia pokazała, że nasze przybycie na te tereny było uzasadnione. Nauczyliśmy ich mieszkańców kultury; sprowadziliśmy ze sobą chrześcijaństwo. To naturalne, że wymieszali się z nami: starczyło miejsca i dla nas, i dla nich. Tylko nieliczni, zwani przez niektórych Dzikimi, nie poddali się władzy naszych monarchów. Zostało jeszcze parę narodów, które, choć nie weszły w skład założonych przez nas królestw, wykształciły jednak własne państwa, rządzone na podobnych zasadach, co nasze. Znacie zapewne położenie tych krain: za Rzeką Leśną – zaprzyjaźniony z nami Kenat; za Kenatem, głęboko w lesie: Sendinat i Enoriat z dość wysoko rozwiniętą kulturą i dużym potencjałem militarnym. Ale to za daleko. I nie bezpośrednio między nami a nieprzyjacielem. Jest jeszcze Dat, położony na zachód od nas, za Rzeką Graniczną. Silny kraj. Niestety, nie lubią nas. Są bardzo niezależni. Co prawda, nie prowadziliśmy z nimi wojny, ale nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. To wszyscy, nie licząc paru innych mniej istotnych plemion. Wróćmy do kwestii naszych ziem. Po Wojnie Północnej, w której, jak podają legendy, rzekomo uczestniczyły Smoki, jedność królestwa Rouginu uległa zachwianiu. Powstały mniejsze państwa: Lendiroug, Zundiroug, Tumpiroug i Gradiroug. Właściwie nie wiadomo, co się wtedy działo; wszyscy walczyli ze wszystkimi. Lecz od tej pory tereny Gradirougu stały się dla nas niedostępne. Sprzymierzyli się z Dzikimi i podbili Urbidion. Zanim jednak tak się stało, wybuchła kolejna wojna, zwana Drugą Wojną Północną, w której znów, według legend, uczestniczyły Smoki. Nie wierzmy w mity. Nie ma Smoków. Przynajmniej tu, na ziemi. Jeżeli już, to jakieś ich demoniczne złudzenia rodem z Piekła. Nie wydaje mi się, by coś podobnego mogło występować w takiej chrześcijańskiej krainie, jak Rougin. Wracając do tematu, w wojnie tej uczestniczył Tumpiroug. Od tego czasu rozpadł się na dwie części. Trzecia zaś została zrównana z ziemią i świeci pustkami aż po dziś dzień. Wszelki kontakt z Tumpirougiem zamarł. Ogrom zniszczeń okazał się o wiele większy niż w Pierwszej Wojnie Północnej, w której destrukcji uległ jedynie skrawek Zundirougu. Przejmującym jest fakt, że oba konflikty trwają aż do chwili obecnej. Jeden wewnątrz Tumpirougu, a drugi między nami a Gradonem i Urbidionem, prowincjami Gradirougu. Jest jeszcze jeden wróg – Czerwoni, Mieszkańcy Pustyni. To oni opanowali Beltion, będący częścią Duklidonu, dawnej chluby Lendirougu, który po wojnie z Czerwonymi odłączył się od nas. Z kolei od niego odpadł Sergelion, krzywdząc zarówno nas, jak i jego własnych mieszkańców. Straciliśmy kontakt z jedynym miastem portowym, a przez niego z naszą praojczyzną, skąd przybyliśmy…
      Nastało milczenie. Delion zamyślił się. Czy on, Przewodniczący Rady, miał prawo prowadzić dysputę o sprawach wewnętrznych byłego Rouginu, pomijając kwestię najważniejszą, w zasadzie tę jedynie właściwą: utratę więzi z praojczyzną, z korzeniami, z Tradycją? Oni bowiem, Rougińczycy, uważali się za Chrześcijan, a ich kapłani za duchownych Powszechnego Kościoła, ale czy wolno im było tak czynić wobec świadomości zerwania kontaktów z zamorską Stolicą? Kiedy dwieście lat temu przybyli tu w bardzo niewielu, przywieźli ze sobą to, co najlepsze, cywilizowali i nawrócili całe Wybrzeże. Jak mogli dopuścić do zerwania kontaktów z Dziedzictwem…?
      — Mów dalej, Delionie! — krzyknął któryś z zebranych.
      — Dobrze. Przepraszam, zamyśliłem się. Otóż nie jest tak źle, jak myślicie. Duklidon byłby skory do zawarcia z nami sojuszu wojskowego. Ale najważniejszym potencjalnym sprzymierzeńcem pozostaje Zundiroug. Leży bowiem między nami a Urbidionem
      — Niedokładnie! — przerwał Delionowi czyjś głos. — Zapominasz, że Zundiroug też się rozpadł. Na Zundion, położony bardziej na wschodzie, i Donarlin, który zapewne miałeś na myśli. Ale Donarlin to słabe księstwo. Nie ma sensu nawet o nim wspominać.
      — Jeśli upadnie, stracimy łączność z Zundionem — zauważył Delion. — Ale uwzględnię wasze uwagi. Jeśli naprawdę nie chcecie z nim sojuszu, to zawrzemy go z Zundionem. To silny kraj. Posiada króla. Nie jak Tumpion czy Gradon, gdzie panuje pospólstwo albo tyran…
      Gerun opuścił wejście do komnaty i rzekł do sługi:
      — Czekaj na mnie przy bramie.
      — Dokąd Wasza Królewska Mość idzie? — spytał tamten. — Proszę Waszej Królewskiej…
      — Cicho bądź — przerwał mu król. — Nie zdradzaj nikomu, co czynię. Weź pięciu ludzi ze straży pod bramą i czekajcie tam na mnie. I od tej pory mów mi po prostu Gerun, zrozumiałeś? Znajdź mi jakieś przebranie… Zdobądź miecze dla nas obu. I pamiętaj: jeśli powiesz do mnie „Wasza Królewska Mość” albo publicznie wypowiesz słowo „król”, to pożałujesz. A tak, przy okazji, od dzisiaj zwę się Gerun Pierwszy, a nie Gerun Pierwszy Cichy, jak nazywają mnie arystokraci z Rady. Pójdź już i nikomu ani słowa.
      Sługa stał z wytrzeszczonymi oczyma, wpatrując się w monarchę. Zaskoczył go prosty język, jakim nagle przemówił panujący, jak również to, że zlekceważył Radę, czego nigdy nie czynił. Zawsze podporządkowywał się jej decyzjom. Mocno wprawiło go w zdumienie to, co król im nakazał. Czyżby mieli dokądś się udać? Właściwie prawie nigdy nie opuścili zamku. A jeśliby wyruszyli, to dokąd? Do Ertelu? Zundelu? A może do… Gradirougu? Lub pod samą siedzibę wroga? Nie… Nie aż tak daleko…
      — Lucenie, pójdź już!! — rozkazał Gerun.
      Wspomniany z imienia sługa posłuchał i oddalił się ku wyjściu z korytarza.
      Gerun pozostał sam. Stał tak przez chwilę, po czym poszedł prosto przed siebie. Przemierzył parę komnat i, znalazłszy wąskie schody prowadzące wzwyż, wstąpił do podłużnego pomieszczenia, położonego na następnym piętrze.
      Znajdowało się tu obserwatorium astronomiczne. Na ścianach wisiały mapy konstelacji gwiezdnych, a na stołach leżały przeróżne dziwne przedmioty. Aktualnie luneta była skierowana na północ. Na podłodze zaś widniał pentagram. Gerun był tu sam. Usiadł na fotelu i czekał. Po chwili przyszedł ubrany w cudaczny strój astrolog. Ukłonił się i również usiadł.
      — Co Waszą Królewską Mość sprowadza do mnie? Ta zaskakująca wizyta jest dla mnie zaszczytem.
      — Miałem sen — rzekł Gerun.
      — Każdy z nas miewa sny — odparł astrolog. — Sądzę, że musiał być wyjątkowy, prawda?
      — Tak. Bardzo wyjątkowy. Przyśnił mi się sam Urugel.
      — Każdemu w dzisiejszych czasach śni się wróg. Nic dziwnego. Ale ja wiem, co Waszej Królewskiej Mości przydarzyło się w nocy. Zgaduję, że Wasza Królewska Mość ma przy sobie Kolczyk-Śmierć.
      Gerun stanął na równe nogi. Diagnoza astrologa dotknęła go do żywego. „Czy to możliwe??” — zastanawiał się.
      — Co jeszcze wiesz? — spytał.
      — Wróżę, że Wasza Królewska Mość posiada moc zdolną zabić wroga. Taką, jaką on sam dysponuje.
      „To, co się przyśniło, to prawda” — stwierdził w myślach władca Lendionu, po czym odezwał się głośno:
      — Nie wiem, czy wolno mi korzystać z tego przedmiotu.
      — Czyż Wasza Królewska Mość sam nie sięgnął po Niego? Niech Wasza Królewska Mość posłucha: są na świecie różne siły. Jedna potężniejsza od drugiej. Tą słabszą jest ta fizyczna oraz różne umiejętności umysłowe. Wielu ludzi je stosuje. I giną w walce. Ale są tacy, którzy nie giną. Wybrani. Oni dysponują potęgą większą niż zwykli śmiertelnicy. Znają tajemne sztuki, czyniące ich wszechwładnymi. Ta moc pochodzi czasami od pewnych rzadkich Insygniów…
      — Insygniów??
      — Tak to nazywamy. Chodzi o tak zwane magiczne rzeczy, jak to nazywa lud. Jedną z nich jest Kolczyk-Śmierć. Wystarczy pomyśleć, aby ktoś w pobliżu zginął – i ginie.
      — To jest przecież demoniczne. Nie da się praktykować magii… po chrześcijańsku.
      — Chrześcijańsku? Ależ każda droga prowadząca do celu jest dobra. Wasza Królewska Mość chce zapewne zabić Urugela. Czyż to nie chwalebne? Co z tego, że wiara czegoś zabrania? Ten zakaz jest chybiony. Ile dobra można by uczynić, korzystając z ukrytych potęg świata! A czy zakazu nie można znieść? Ile to już lat wiara pozostaje niezmienna?
      — Straciliśmy łączność ze Stolicą zamorską.
      — Nie zostanie rychło odnowiona. Tymczasem jesteśmy zacofani religijnie, podczas gdy za morzem z pewnością dokonują zmian. Nie można stale czekać. Wasza Królewska Mość jako boski pomazaniec może sam dokonać niezbędnych modyfikacji. Pokonać Urugela Złego i zaprowadzić nowy ład. Lepszy niż ten, który tu sprowadzono dwa wieki temu.
      — Nie umiem ocenić, czy masz rację. Nie przyszedłem tu po to, aby słuchać wywodów moralnych. Wiesz przecież, że pragnę jak najlepiej dla Lendionu i dlatego wyruszam, aby uśmiercić wroga jego własną bronią. Nie zamierzam używać jej wobec innych; wolę torować sobie drogę mieczem, a jestem w tym dobry.
      — Jeśli Wasza Królewska Mość zamierza walczyć mieczem, proponuję pojechać do krainy zwanej przez ludzi Trójkątem Wież. Tam znajduje się potężne Insygnium: Miecz Dumy.
      — Miecz Dumy? Trójkąt Wież?
      — Tak. Na wschodzie, za Rzeką Graniczną, pomiędzy wieżami. Broń byłego władcy TumpirouguDeskatesa Czwartego Zaginionego.
      — Z tego, co mi wiadomo, to tam jest niebezpiecznie.
      — To już inna sprawa. Ale w Gradirougu jest jeszcze bardziej. Jeśli Wasza Królewska Mość się zgodzi, zdradzę Mu tajemne sposoby na zwalczanie niebezpieczeństw…
      — Nie chcę ich znać. Nie zamierzam parać się żadną diabelską magią. Użyję jedynie Kolczyka, który otrzymałem w cudowny sposób.
      — Czym Wasza Królewska Mość usiłuje zniszczyć nieprzyjaciela? Samym tylko Insygnium? Jeśli tak, to dlaczego Wasza Królewska Mość mnie odwiedziła?
      — By dowiedzieć się więcej o Kolczyku. Nie po to, aby podpisywać cyrografy z diabłem.
      — Ależ nie trzeba żadnych cyrografów! Wystarczy zaufanie ponadnaturalnym siłom i ukrytym potęgom Natury.
      — Potęgą jest wiara w Boga i modlitwa!! — krzyknął król. Astrolog zamilkł. Jego twarz okryła rezygnacja. Siedział tak przez chwilę i spoglądał w martwy punkt. Potem opuścił wzrok. Patrzył przez chwilę w podłogę, po czym odezwał się:
      — Modlitwa rzeczywiście jest potęgą. Jedną z większych mocy świata. Podobnie jak magia. Obie silniejsze od miecza i tarczy. Niech Wasza Królewska Mość rozwinie je w sobie jak najlepiej. Trzeba zdobyć przewagę nad wrogiem. Te dwie potęgi: boska i nieboska dadzą zwycięstwo. Niech tą najlepszą będzie ta najsilniejsza. Ta najbardziej skuteczna. Ta, która doprowadzi do celu i da człowiekowi największą władzę i moc.
      Tym razem król nie odpowiedział. Zamyślił się. Astrolog patrzył na niego z tryumfem. Sięgnął do szuflady i wyciągnął kopertę. Wręczył ją królowi, po czym rzekł:
      — Tu znajduje się recepta na niebezpieczeństwa. Wystarczy otworzyć i przeczytać. Doradzam jak najczęstsze używanie Kolczyka, a także zdobycie Miecza Dumy. Gdy Wasza Królewska Mość urośnie już w moc, proponuję odnalezienie miejsca zwanego Miejscem Wyznania, skąd można będzie stoczyć walkę z Urugelem. Jedno takie jest w Ekisenie – krainie nadmorskiej na południe od Sendinatu. Drugie na wschód od Gradirougu, trzecie gdzieś na północnym wschodzie, a o pozostałych nic nie wiadomo.
      — Dobrze — skończył Gerun. — Twoja teoria dwóch potęg wydaje się być przekonująca, choć dotąd uważałem, że to, co boskie, jest zawsze lepsze i moralnie prawe. Wezmę, co mi dałeś, ale nie mam zamiaru tego używać. Dziękuję za rady, dobre czy złe. Kiedy wrócę, otrzymasz nową lunetę. Na razie muszę zabić wroga.
      — Niech siły Natury sprzyjają Waszej Królewskiej Mości!
      Król wstał.
      — Nie mów nikomu, że tu byłem — polecił astrologowi. Tamten spojrzał na dół i powiedział: „tak”. Król także zerknął na podłogę. Ujrzawszy pentagram, cofnął się o krok. W tym momencie doznał dziwnego wrażenia, którego doświadczył we śnie. Oprzytomniał jednak i, obróciwszy się, opuścił komnatę.
      Przy bramie wjazdowej czekali na niego Lucen i pięciu strażników. Sługa podał mu nowe ubranie – pozłacany szlachecki strój, wielobarwny i poniekąd wygodniejszy od królewskiego. Żołnierzami byli uzbrojeni w krótkie miecze i hełmy rośli mężczyźni w wieku króla i nieco starsi od Lucena. Prezentowali się dumnie, ale pokornie wobec monarchy, który rzekł do nich:
      — Jestem szlachcicem, takim jak wy, więc zwracajcie się do mnie po imieniu, przynajmniej w towarzystwie obcych. Niedługo nauczę się waszych imion. Będziecie mnie ochraniać. Zwalniam was ze służby w zamku i rozkazuję wyruszyć ze mną tam, dokąd w danej chwili zapragnę. Niech któryś z was weźmie na przechowanie mój miecz. Lucenie, podaj im moją broń.
      — Nie znalazłem tobie miecza, królu — odpowiedział tamten. — Nikt z załogi nie chciał mi oddać swojej broni, a zarządca zbrojowni był na konferencji, więc nie dało się otworzyć drzwi. Zdobyłem za to dwa długie sztylety, a przypuszczam, że uczyłeś się, królu, walczyć czymś takim.
      Słowa Lucena wywarły wrażenie na żołnierzach. Pytająco zerknęli na Geruna, który oznajmił:
      — Od tej pory będziecie do mnie mówić tak samo odważnie i nieformalnie, jak Lucen. Tylko nie wymawiajcie słowa „król” publicznie. Moja tożsamość ma być dla obcych tajemnicą. Udajmy się teraz do Ertelu.
      Żołnierze spojrzeli po sobie i ruszyli się z miejsca. Lucen podał Gerunowi sztylety, ten zaś schował je za pasem. Któryś z obecnych chciał zaproponować władcy swój własny hełm, ale spotkał się z dumną odmową.
      Zostawili za sobą otwartą bramę – Gerun nie kazał jej zamykać. Szli w milczeniu, rozmyślając nad zaistniałą sytuacją i własnym losem. Dokąd tak naprawdę podążają? Czy aby tylko do Ertelu? Może dalej? Za most? I dlaczego król nie jest na konferencji? Czy to decyzja Rady wpłynęła na ten wypad? Mieli pytania, mnóstwo pytań, ale nie śmieli ich zadawać.
      Zamek oddalał się z każdą minutą. Droga biegła wśród wzgórz, gdzieniegdzie porośniętych niewielkimi zagajnikami. Było sucho i ciepło, co czyniło marsz względnie przyjemnym. Dwa rzędy drzew po obu stronach traktu przesuwały się powoli. Żołnierze zaniechali równego kroku, gdyż nikt tego od nich nie wymagał. Po godzinie niebo zaczęło się chmurzyć od północy, co zwiastowało zmianę pogody. Przeszli już trzy mile, gdy Gerun przystanął nagle i obrócił się za siebie. Wysoko nad górami świeciło południowe słońce. A na tle gór majaczył potężny zamek Lender o kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Niezdobyty i wieczny. Wydawało się, że stał tam od zawsze i tak już pozostanie. Wyglądał groźnie; dzięki temu Lendejczycy czuli się bezpiecznie. Gerun znów zdawał się patrzyć ponad horyzont. Jakby usiłował ujrzeć to, co znajdowało się za górami. A tam, według danych zwiadowców, mieściły się kolejne góry. I kolejne. Jedna wielka masa gór, nie przebytych przez nikogo i groźniejszych od samego zamku.
      Wznowili marsz. Po obu stronach drogi pojawiły się paprocie. Pożółkłe i lekko zgniłe, co wydało się dziwnym zjawiskiem o tej porze roku.
      Mijali zmierzających z naprzeciwka pieszych i konnych, z których każdy kłaniał się Gerunowi, jednakże żaden z nich nie rozpoznał osoby króla. Po dwóch godzinach droga stawała się coraz bardziej monotonna. Lucen zastanawiał się, dlaczego idą na piechotę, zamiast przyspieszyć wypad, używając koni. Doszedł w końcu do wniosku, że fakt zabrania takowych mógłby wzbudzić wątpliwości i skryte opuszczenie Lenderu zostałoby prędzej zauważone. Cóż bowiem zamierzał król? Nie zjawienie się na konferencji, rekwizycja broni i tajemna ucieczka – to wszystko sprowadzało się do jednego: samotnej wyprawy w nieznanym celu. Samotnej, gdyż siła siedmiu ludzi nie równała się z potęgą Lendionu, jaką dysponował król.
      Zbliżyli się do Ertelu. Ruch na drodze wzmógł się nieznacznie. Chłopi z okolicznych pól jechali na wozach do miasta, kupcy obładowani najrozmaitszym towarem sunęli do zamku, wreszcie z rzadka spotykani żołnierze mknęli konno w obydwie strony. W pewnej chwili zdawało się Gerunowi, że widzi ciemną postać, wyraźnie odróżniającą się od pozostałych. W tym czasie któryś ze strażników zapytał, czy można uczynić chwilowy postój za potrzebą. Otrzymał zgodę i cała szóstka zboczyła z drogi w gąszcze paproci. Władca został sam, nie zważając na brak ochrony. Tymczasem dostrzeżona wcześniej sylwetka zbliżyła się na odległość rzutu kamieniem. Ubrana w czarną pelerynę z kapturem spoglądała bezpośrednio na Geruna. Podeszła bliżej…
      I, wyciągnąwszy sztylet, rzuciła się na niego! Ten odskoczył w bok, wielce zaskoczony. Przeraził się, ale sam wyjął zza pasa swój własny sztylet i stanął w pozycji bojowej. Tamten, nie przejmując się uzbrojeniem przeciwnika, natarł wprost na niego. Wykonał kilka ciosów, ale żaden nie dosięgał celu. Gerun, opanowawszy zaskoczenie, zamachnął się i rozdarł ramię wroga, który zaklął w nieznanym języku i, mierząc wprost w serce ofiary, rzucił się na króla. Niespodzianie nadział się na jego oręż. Dostał śmiertelnych drgawek i począł krwawić, nabity na ostrze po samą rękojeść. Gerun wyjął broń i odszedł na bok, pozwalając napastnikowi umrzeć. Stało się. Czekał obok chłodniejącego ciała i próbował odzyskać trzeźwość umysłu. Widać, że sam był przestraszony, gdyż pokrwawiony sztylet drgał w jego ręku.
      Z paproci wyskoczyli żołnierze. Spojrzeli na dokonany czyn, po czym, upewniwszy się, że ich pan wyszedł cało, przypadli do zabitego.
      — Lucenie — powiedział drżącym głosem król. — Nie wiem, co powiedzieć.
      Ten uklęknął przed nim, mówiąc:
      — Najmocniej przepraszam Waszą Kr… ciebie za to, co się tu stało. To moja wina, błagam, nie gniewaj się, przebacz…
      — Zamilcz! — rozkazał król. — Ludzie usłyszą.
      Ludzie słyszeli. Znieruchomiali, spoglądali naokoło i dziwili się wszystkiemu, co zobaczyli.
      — Precz stąd! — Krzyknął Gerun do gapiów. — Nie jestem nikim ważnym, bo tacy są na konferencji, nieprawdaż?!
      Popatrzyli na siebie zdziwieni, po czym zaczęli szykować się do dalszej drogi. Część z nich ruszyła do Lenderu… część do Ertelu…
      — Znaleźliśmy coś!
      Jeden z żołnierzy przeszukujących zabitego trzymał zdjęty z ofiary naszyjnik, na którym znajdowały się talizmany, a także zwinięty w miniaturowy rulon list. Podał to królowi, a ten przeczytał. Treść wprawiła go w większe osłupienie niż incydent z jego posiadaczem. Całość zwierała się w dwóch słowach: „Zabić króla”. Podpisane: „Urugel”.
      — Macie jeszcze coś?
      Mieli. Pisany krwią swoisty dowód tożsamości zabitego. „Darnefes z Kurlinu, Gradziel, Zaufany Urugela, mistrz sztuk skrytobójczych, szpieg.”
      — Może wrócimy do zamku? — zaproponował żołnierz, który znalazł list.
      — Jak ci na imię? — spytał król.
      — Mnie? Meken.
      — Jesteś odważny?
      — Ośmielę się sądzić, że tak.
      — Jedź więc ze mną.
      — Do zamku? — spytał inny z żołnierzy.
      — Nie — zaprzeczył Lucen. — Do Urugela.
      Gerun spojrzał na niego i po chwili wahania rzekł:
      — Muszę wam coś powiedzieć. Wszyscy wiecie, że niedługo wojna rozkręci się na dobre. Można przygotować się do niej lepiej lub gorzej. A gdyby tak wyprzedzająco zabić Urugela? Uderzyć w samego przywódcę! Zdobyć jego własny sekret i użyć go przeciwko niemu? To właśnie pragnę uczynić. I wy będziecie mi towarzyszyć. Aby plan się udał, żaden Lendejczyk nie może mnie poznać. Jeśli któryś z was chce wrócić, niech wraca, reszta niech podąża za mną. Mekenie, pochowaj tego szpiega. Na przyszłość nie zostawiajcie mnie samego, bo nie będziecie mieli króla.
      Żołnierze wpadli w zdziwienie. Wyprawa do wroga? Więc o to chodziło w tym wszystkim. Nie przeraził władcy fakt zamachu na jego życie. Może oszalał? A może ukrywał coś, czego oni nigdy nie poznają? No cóż, myśleli, kawaler, może pozwolić sobie na przygody, ale sam monarcha? Gerun I Cichy?

      — …Gerun Pierwszy Cichy nie zjawił się jeszcze na konferencji — ciągnął Delion. — Trzeba sprawdzić, co się z nim dzieje, gdyż czekamy na niego już cztery godziny!
      — Co proponujesz? — spytał jeden z zebranych.
      — Bez niego nie podejmiemy na razie żadnej decyzji — odpowiedział Przewodniczący. — Poślijcie kogoś do jego komnaty. Niech ktoś popyta na zamku. Dziwne, że go nie ma. Zawsze przychodził na konferencje.

      Weszli do Ertelu, inaczej Przedzamcza. Otoczył ich tłum mieszczan. Było tu gwarno i tłoczno. Przekupnie zachęcały do nabycia ich towarów. Tu i ówdzie ciągnęły załadowane do pełna wozy. Śmierdziało nieco końmi i śmieciami pod domami ale panował wesoły nastrój. Na głównym placu miejskim, w miejscu, gdzie krzyżowało się pięć dróg: do Lenderu, Nidlenu, Achenu i dwóch mostów na rzekach, kuglarze zabawiali tłum. Król kazał jednak ominąć główny plac, obawiając się rozpoznania. Zagłębili się więc w boczne zaułki.
      Napotkali tutaj mniej przechodniów. Zapytali kilku z nich, gdzie znajdą jakieś tanie miejsce do odpoczynku; ci wskazywali na niewielki budynek na końcu ulicy. Tam też udali się podróżni. Czterogodzinny marsz i przeżyte po drodze wydarzenia wystarczająco ich zmęczyły.
      Budynek okazał się jedną z wielu karczem miejskich, tanią i obskurną. Gościli w niej ludzie, którzy na pewno nigdy osobiście króla nie widzieli; szlachta bardzo rzadko tu zaglądała. Usiedli więc i zamówili obfity obiad.
      Nie czekali długo. Podano im pieczony drób oraz olbrzymią porcję odkrytego na ziemiach Rouginu przysmaku: ziemniaków. Rozpoczęła się konsumpcja. Żołnierze próbowali dotrzymać królowi wprawy we wzorowym zachowaniu się przy stole, ale szybko się zniechęcili. Gdy siedzący nieopodal bywalcy karczmy poczęli ze zdziwieniem obserwować zachowanie się przybysza, ten, porzuciwszy maniery, wziął przykład ze swoich towarzyszy. Usłyszeli oklaski dochodzące od stołu nieproszonych gapiów. Oburzony Lucen wstał i spojrzał na tamtych z wyrzutem. W tym momencie ktoś z przeciwległego rogu karczmy zawołał:
      — Lucen!
      Ten rozpoznał w wołającym krewnego, który po chwili przysiadł się do podróżnych. Jego wzrok od razu spoczął na Gerunie. Nie było żadnych wątpliwości, że stało się to, czego i tak nie mogli uniknąć. Lucen przyłożył palec do ust, po czym polecił:
      — Wyjdźmy na zewnątrz, tam ci wszystko wyjaśnię, Limonie.
      Żołnierze czekali na dalszy rozwój wypadków. Po kilku minutach tamci wrócili. Limon, stryj Lucena, zaproponował, aby razem z Gerunem udali się do jego domu, który znajdował się w pobliżu. Król przystał na tę propozycję i rozkazał pozostałym czekać na swój powrót.
      Rezydencja Limona wyróżniała większym zadbaniem w stosunku do innych domów w mieście. Na ścianach wisiały przeróżne trofea myśliwskie, a także broń: tarcze, miecze, kusze, a nawet pełna łuskowa zbroja. Po bogatym wystroju wnętrza od razu było widać, że mieszka tu szlachcic. Zasiedli w wygodnych fotelach. Salon był gustownie urządzony – począwszy od dywanu, na świecznikach kończąc. Samego króla urzekł ten przepych. Limon spytał, czy podać coś do picia, ale odmówili. Nawiązała się rozmowa. Lucen wyjaśnił, że z uwagi na zaufanie, jakim darzył swojego stryja, podzielił się z nim całą historią wyprawy do Ertelu, nie wyłączając incydentu ze szpiegiem. Gerun uczynił trudny do zinterpretowania wyraz twarzy, po czym poprosił Limona, by ten opowiedział coś o sobie. Limon oznajmił, że jest zasłużonym dla Lendionu rycerzem, feudałem na niektórych okalających Ertel terenach i zapamiętałym myśliwym. Lucen jeszcze raz zapewnił, że prawość jego krewnego nie podlega dyskusji.
      Limon wyraził teraz swój podziw dla czynu Geruna.
      — Wasza Królewska Mość nie zasługuje na przydomek „Cichy”. Zamierzony cel jest niewątpliwie chwalebny. Należy jednak pamiętać, że różne drogi mogą do niego prowadzić. Nie zawsze ta najbardziej skuteczna jest najlepsza. Często bywa tak, że metody osiągnięcia celu przysłaniają i wypaczają sam cel. Używając niegodziwych środków, można spowodować więcej zła niż dobra, czyli ostatecznie pomniejszyć dobro w świecie. Niech Wasza Królewska Mość pamięta: nie cel jest najważniejszy, ale sposób jego osiągnięcia i wszelkie skutki działania. A jeśli chodzi o najwyższy Cel… tylko prawe postępowanie do niego doprowadzi, a prawość jest zawsze dobra w skutkach, choć nie zawsze wszystko widać od razu. Potrzebna jest wiara i wytrwanie w moralności. No cóż, powodzenia. Gdy wrócicie, nie zapomnijcie o mnie. Będę miał prośbę do Waszej Królewskiej Mości.
      — Powiedz już teraz — nakazał król.
      — Moje ziemie są od kilku lat plądrowane przez grupę bandytów ze wzgórz.
      — W moim państwie bandyci??
      — Niestety, tak. Nie potrafię sobie z nimi poradzić. Są dobrze zorganizowani i mają siedzibę gdzieś między Lenderem a Manderem.
      — W tych samych wzgórzach, co mój zamek??
      — Tak.
      — Nie kłamiesz? Przecież to niemożliwe.
      — Przykro mi, ale tak jest, Wasza Królewska Mość.
      — Dobrze, niech ci będzie. Obiecuję, że się tym zajmę. Ale sam mam prośbę do ciebie.
      — Służę, proszę Waszej Królewskiej Mości.
      — Daj mi jakąś dobrą broń. I moim ludziom też.
      — Jestem do usług.
      Wstał i podszedł do ściany. Ściągnął z niej miecz i tarczę i podał królowi. Ten uchwycił rekwizyty, wykonał kilka ciosów w powietrzu, po czym stwierdził:
      — Wyśmienite.
      — Teraz ty, Lucenie — rzekł Limon i przekazał tamtemu olbrzymią kuszę.
      — Dziękuję, stryju — odparł obdarowany i ucałował krewnego.
      Limon oznajmił, że jak przyjdą pozostali, to wybiorą sobie broń. Poszli więc Gerun z Lucenem z powrotem do karczmy. Zastali żołnierzy sytych i tryskających humorem. Meken powiedział, że w międzyczasie zawitał tu pewien bogaty kupiec. Wskazał na siedzącego obok mężczyznę. Ten ukłonił się i przedstawił. Meken ciągnął dalej:
      — Dowiedzieliśmy się, że jedzie ze swoim towarem do Lewej Strony, czyli Nidlenu. Jak się okazało, wiedział o tym, że król przebywa w Przedzamczu. Zbyt wielu ludzi widziało incydent ze szpiegiem.
      — Uszanowanie dla Waszej Królewskiej Mości — powiedział kupiec.
      — Proszę, mówcie do mnie na ty; to rozkaz. Nie wszyscy jeszcze wiedzą, kim jestem.
      — Rozmawiałem z twoimi ludźmi i powiedzieli, że marsz jest dla nich męczący. Proponuję zatem skorzystanie z mojego wozu. Będzie wygodnie, usiądziecie na cennych tkaninach. Nikt was nie zobaczy, gdyż wóz jest kryty.
      — Dokąd jedziesz?
      — Do Nidlenu. A potem przez most do Doneru.
      — Co chciałbyś w zamian?
      — Przydałoby się trochę srebra na rozwój interesu.
      — Zapłacimy.
      Udano się do Limona i tam pozostali zaopatrzyli się w broń. Gospodarz powiedział na odchodnym:
      — Pamiętaj, Gerunie, o moich radach; może okażą się kiedyś przydatne. A poza tym musicie zdobyć konie. Pieszo daleko nie zajdziecie. Po tygodniu będą was bolały nogi. Najlepsze zwierzęta w Lendionie znajdziecie w Manderze. Nie zapomnijcie o bandytach! Szerokiej drogi! Do zobaczenia!
      — Do zobaczenia, stryju! — zawołał Lucen.
      Opuścili posiadłość i udali się do wozu kupca. Był bardzo duży i po części obładowany tkaninami. Wsiedli doń i usadowili się tak, aby nie brudzić niepotrzebnie materiałów. Miejsce to zdawało się całkiem wygodne. Ruszyli w stronę rynku miejskiego. Obserwowali drogę z dwóch stron – z przodu i z tyłu w stosunku do kierunku jazdy. Na placu zebrało się więcej ludzi. Mijali wciąż jeszcze grających kuglarzy. Publiczność z uwagą śledziła popis grupy mimów, którzy, przebrani za żołnierzy, wykonywali swój numer. Jeden z nich miał na głowie koronę z liści. Wszyscy z wyjątkiem niego poszli gdzieś obok i przykucnęli. W tym momencie publiczność wybuchła śmiechem. Nagle nowa postać, ubrana na czarno, wyskoczyła na tego w koronie. Przez chwilę naśladowali walkę, po czym czarny padł na ziemię, udając zabitego. Pozostali podbiegli do niego i poczęli odzierać go z szat i przywłaszczać sobie jego rzeczy. Występ skończył się. Widownia ryczała ze śmiechu i wrzeszczała: „Cichy! Cichy! Wychodź z ukrycia! Wracaj na zebranie!!”
      Gerun pobladł na twarzy, ale nic nie powiedział. Wyjechali na drogę do Nidlenu. Mieli tam dotrzeć za dwie godziny, jak zapowiedział kupiec.

      Delion siedział, milczący. Jeżeli wierzyć temu, co mu przed chwilą doniesiono, król uczynił rzecz szaloną. Skrycie, w przebraniu, opuścił zamek, zabierając ze sobą sługę i kilku żołnierzy. Oraz lekceważąc konferencję. Co mogło go do tego motywować? Może pojechał zawrzeć sojusz z Zundirougiem? Wydawało się to całkiem prawdopodobne. Tylko dlaczego w taki sposób? I ten incydent z królobójcą na drodze do Ertelu. Straż przeszukała jego zwłoki, ale większość przedmiotów odebrał ofierze sam Gerun, jak twierdzili świadkowie. Delion nie miał już pojęcia, jak to wszystko interpretować. Wydarzyło się coś dziwnego. Cóż teraz czynić? Postanowił czekać. I wysłać gońców do dużych miast całego Lendirougu, aby odnaleźli monarchę. A jeśli nie znajdą? Jeśli nie znajdą… Wtedy Orenfel II zasiądzie na czas kilku miesięcy na tronie. A potem koronacja. Chyba że ten jedyny krewny Geruna odmówi. Wtedy on, Przewodniczący Rady, drugi po królu człowiek w Lenderze… Nie. Poskromił w sobie te myśli.
      Zawołał marszałka, który przybiegł na jego wezwanie, i rzekł mu:
      — Rozkazuję wysłać czterech gońców, aby odnaleźli króla, do następujących miast: Doneru, Cintelu przez Achen, Manderu przez Nidlen i Duklenu przez Ertel. Niech nawiążą z nim kontakt i dowiedzą się, co zamierza. Jeśli odmówi rozmowy lub ucieknie, posłać natychmiast szpiegów, aby śledzili jego poczynania. Niech nie przekraczają granic kraju. Nie wypada władcy tak postępować. Jeśli opuści Lendiroug, to trudno – jego wola, co uczyni dalej. Jest przecież odpowiedzialny. Przypuszczam, że udaje się, by zawrzeć sojusz wojenny i bez mojego pośrednictwa zbadać przy okazji nastroje swoich poddanych; dlatego się ukrywa. Nie mówcie nic jeszcze Orenfelowi. Przez kilkanaście dni sam będę zastępował nieobecnego.

      Słońce chyliło się ku zachodowi. Podróżni, za wyjątkiem Geruna, przespali część drogi. Gdy wjeżdżali do Nidlenu, niektórzy obudzili się. Po kilku minutach pozostali poszli za ich przykładem. Wóz zatrzymał się. Kupiec postanowił odbyć postój. Stali przed targowiskiem. Nieopodal znajdowała się gospoda. Tam polecił udać się podróżnym, jako że była równie podrzędna jak ta w Przedzamczu, co zmniejszało szansę rozpoznania.
      Nidlen prezentował się nieco gorzej od Ertelu. Widzieli znacznie mniej ludzi, a ulice były zadymione, gdyż nieopodal znajdowała się olbrzymia kuźnia, gdzie produkowano broń dla wojsk Lendionu.
      Wszystko wskazywało na to, że będą musieli tu nocować, zanim ruszą w dalszą drogę. Kupiec rozłożył swój towar na targowisku. Żołnierze poszli do gospody zamówić wieczerzę, zaś Gerun i Lucen postanowili przejść się w poszukiwaniu lepszego przebrania.
      Na targowisku panował ogólny gwar. Gerun, wychowany na odludziu, nie potrafił się skupić. Po kilku chwilach spostrzegł, że nie ma przy sobie sztyletów. Mogły zostać skradzione przez złodziei. Już chciał krzyknąć obecnym, że jest osobą samego króla, ale powstrzymał się. Uwagę jego zwrócił karłowaty człowiek, wróżący z kart. Podszedł do niego, a ten, odkrywszy jedną z nich, powiedział:
      — Jesteś królem.
      — Skąd wiesz?! — krzyknął Lucen.
      — Wiem — odpowiedział enigmatycznie wróżbita.
      Podniósł głowę w stronę Lucena. Zauważyli, że nie miał oczu.
      — Chodźmy stąd — zaproponował speszony Lucen. — Nie wypada rozmawiać ci z wróżbitami, Gerunie.
      — Zostaję — odpowiedział stanowczo król. — Ten karzeł to chyba szpieg.
      Ślepiec odkrył kolejną kartę. Rzekł:
      — Szpieg chciał cię zamordować. Dzisiaj.
      Gerun drgnął.
      — Zabij Urugela — polecił nagle wróżbita.
      — Kim ty, do kroć set, jesteś!? — wrzasnął Lucen.
      — Wróżbitą, nie widać? Odkryję następną kartę i będę wiedział, co niesiesz w kopercie…
      „Skąd on wie o kopercie?” — pomyślał Gerun. — „Nie zdążyłby dowiedzieć się tego od astrologa.”
      Gerun sięgnął do wewnętrznej kieszeni i, ku zdziwieniu Lucena, wyjął kopertę. Wyciągnął z niej kartkę, na której napisano układające się w wiersze ciągi słów w nieznanym Gerunowi języku. Wróżbita bezbłędnie odczytał treść kartki, choć jej nie widział.
      — Skąd to wiesz?!?
      — To zaklęcia — odpowiedział ślepiec. — Chciałem je uwiarygodnić. Teraz masz już pewność, że są prawdziwe.
      Odpowiedź zaskoczyła Geruna i jeszcze bardziej Lucena, który, uczyniwszy znak Krzyża, usunął się z tego miejsca. Wystraszony król też chciał już odejść, ale zatrzymały go słowa wróżbity:
      — Jedziesz zapewne po Miecz Dumy. Bardzo dobrze. Pamiętaj, że jest potężniejszy, niż ci się wydaje. On da ci siłę…
      — Precz! — odparł Gerun.
      Wróżbita uśmiechnął się, ale został na miejscu. Król obrócił się i odszedł. Po chwili obejrzał się za siebie. Nikogo tam nie było. Płonęło ognisko.

Sen
Rycerz Rouginu - Część I - Zatracenie - Konferencja w Lenderze
Miecz Dumy