Magia
Marzysz o potężnym zabijaniu
I pragniesz zwalczać zło innym złem
Polegać chcesz na czarowaniu
Marnościom ufasz, czas zniszczyć je
W nicość cisnąć diabelskie instrumenta
Nie wierzyć w siłę ni w złudy serc
Odrzucić w niepamięć złe zaklęcia
Miecz i modlitwa! Nie magia – miecz…
Nie docierało do niego to, co mówili lamentujący mieszkańcy miasta. Jechał wraz ze swym ubranym w białe szaty przyjacielem do miejsca, w którym na środku placu płonął stos. Zapach, jaki przyniósł czarny dym, przypominał łąkę pełną przeróżnych kwiatów. Palono rośliny z odległej krainy. Ujrzał oficera lendejskiego szamoczącego się ze strażnikami. Poszło o zawartość pakunków, systematycznie dorzucanych do ognia, co wzbudzało potężne wybuchy, w wyniku których gapie odsuwali się z przestrachem.
— Co tu się dzieje?! — krzyknął Delion, pełen mieszanych uczuć.
— Nerfiel nie żyje!! Zginął w pojedynku! Czary zabrały go nam! Kapturnicy pokonali króla! — odpowiadały głosy naokoło, z zapamiętaniem dodając: — Precz z ich przeklętymi przedmiotami! To przez jeden taki zginął! Zabrali go z powrotem! A ich kobieta odeszła do nas! Zaś ci drudzy przynieśli tu zaklęte rózgi, które zabijają na życzenie jak u tamtych! I te trujące mikstury!
Delion wraz z Klendenem podjechali do Limona grożącego właśnie stojącej na czele Donarlińczyków Pierwotnej. Z założonymi rękoma spokojnie patrzyła na stos. Klenden rozpoznał ją. Wtedy Limon przerwał sprzeczkę z Miketią, zasalutował swemu wodzowi i odezwał się do przybyłych:
— Przywieźliśmy zioła z wyspy i szajdżańskie „armatki”, będące potężną bronią. Donarlińczycy twierdzą, że to również jest zaklęte, a nie jest. A Gerun… zaginął w opuszczonej fortecy na południu…
— Wiem… Już mi to oznajmiono.
Klenden i Miketia zacisnęli zęby na te słowa.
— Wczoraj jacyś przebierańcy podobno zabili w pojedynku Nerfiela — rzekł Limon.
— Przerwać to!! — rozkazał Delion. — Limon przywiózł wam nową broń, która z pewnością nie ma nic wspólnego z jakąś tam magią. To nie jest przecież własność zabójców Nerfiela!
Tumpejczyk i Pierwotna pokręcili głowami.
Dwóch Lendejczyków spojrzało na nich z przekorą. Tłum posłuchał polecenia naczelnego wodza zjednoczonych sił zbrojnych.
Gerun i Runel mijali granicę Urbidionu z Donarlinem, wyznaczoną polem bitwy stoczonej kilka lat temu. Po obu stronach piętrzyły się oddalone o dziesięć mil stoki górskie. Ląd przed nimi stanowił bramę między masywami. Zwano ją Urbidionem Południowym, a otwierała ona drogę w kierunku rozległej doliny Rzeki Spływu.
Tu i ówdzie wysokie kurhany kryły w sobie mogiły poległych. Każdy z nich wieńczył Krzyż, lecz nigdzie nie było wbitego w ziemię oręża. Gerun zatrzymał się. Jego towarzysz zaczekał, aż ten znajdzie wyjaśnienie tego stanu rzeczy.
— Przypomniałem sobie coś — powiedział król. — Mówiono mi niegdyś, żebym uświęcił sobą pole bitwy. To da mi zwycięstwo.
— Jesteś tu — stwierdził Runel. — Spójrz tam w dół — wskazał na olbrzymi padół nieopodal; był jakby rozkopany, a na jego dnie wystawały z ziemi trzony przeróżnej broni, przeważnie żelaznej, choć zdarzała się zdobiona w złoto, należąca do oficerów zundejskich. — Patrz, jak błyszczy, królu Zundirougu; zaszczyciłeś właśnie to miejsce swą obecnością. Teraz to wszystko należy do ciebie. Jesteś godzien tych skarbów.
Z oddali doszedł ich uszu odgłos dudnienia, a ziemia poczęła lekko drżeć. Wysoki nasyp czekał, by spojrzeć zeń w dal, w celu rozeznania, co się dzieje. Górujący nań symbol uświęcający mogiły odbił blask słońca.
— Zejdź! — zawołał z dołu Kaldeńczyk.
Zstąpił ze wzniesienia król Zundirougu. Odkopywali teraz pogrzebany oręż, znajdując coraz to kosztowniejsze wyroby kowadła. Jedynie te powlekane metalami szlachetnymi zachowały się od rdzy i zniszczenia. Dziwili się, że nikt wcześniej nie wykradł ich temu miejscu.
Wzmogła się wrzawa, dobiegająca znad wgłębienia. Nadleciało wiele dźwięków, znanych i nieznanych, a po jakimś czasie, który ciągnął się w nieskończoność, sprawcy hałasu zawitali w te tereny. Okrzyki setek gardeł śpiewających pieśń wojenną przytłoczyły swą głośnością przebywających w parowie; padli na ziemię, pociągając za sobą konie.
Hałas cichł tak powoli, jak narastał. Podnieśli się dopiero po kwadransie i ostrożnie wyjrzeli na zewnątrz.
Mylili się co do liczebności oddziału Dzikich. Kilkanaście tysięcy jeźdźców, spokojnych i pewnych siebie, powoli ciągnęło na podbój Donarlinu. Twarz Geruna nabrzmiała gniewem, zawodem i żalem. Towarzysz położył zawiedzionemu władcy dłoń na ramieniu.
— Urugel czeka. On sam jeden ważniejszy jest od całej swej armii jak i ty, Gerunie Tajemny.
Ruszyli dalej. Znajdowali się już w posiadłościach Gradirougu, srożących się dwoma rzekami które mieli jeszcze przebyć, pilnie strzeżonymi przez Dzikich z Urbidionu, otoczonymi szpiczastymi, zwartymi jak jedna ściana górami z jedyną przełęczą na północnym zachodzie. W każdej chwili napotkać mogli armię gradejską podążającą na południe…
Odrzucili szaty: lendejską i kaldeńską, pozostawiając tylko ciemne wory z kapturem. Mimo posiadania przebrania, zboczyli nieco z traktu, jadąc wzdłuż wzniesień po lewej.
W końcu ukazała się wielka woda z przeprawami promowymi po obu stronach, pilnowanymi przez wartowników. Nie tam prowadziła ich droga. Jaskinia, do której się udawali, znajdowała się dziesiątki mil na wschód. Pozostawiając trakt zundejsko-gradejski przemieszczającym się wojskom, sami zboczyli wzdłuż Rzeki Spływu ku miejscu jej wypływu z wapiennego krasu.
Łańcuch, za którym mieścił się gdzieś Pernat, zbliżył się do brzegu, czyniąc nachylenie zbocza coraz bardziej odczuwalnym. Zwolnili, nie mając innej alternatywy. Podróżni, odgrodzeni po obu stronach przeszkodami nie do przebycia, cieszyli się jednak z faktu, że szansa na napotkanie kogokolwiek również zmalała. Ani po prawej, ani po lewej nie widzieli żadnego człowieka.
Dźwięk metalu uderzającego o kamień przerwał monotonię schyłku dnia. Zerknęli na zabrany z pobojowiska zundejski oręż. Jeden z mieczy miał urwany trzon, z drugiego pozostała już tylko rękojeść. To zgubiona przed chwilą reszta wywołała hałas; fragment drugiego oręża upadł znacznie wcześniej, bezdźwięcznie. Ze złotej puszki rękojeści wysypywała się rdza. Także tarcza straszyła postrzępionym rozerwaniem w poprzek. Odrzucili drogocenne przedmioty jak rzecz wstrętną. Runel chciał coś powiedzieć, jednak powstrzymał się pod wpływem spojrzenia Geruna i zwiesił głowę.
— Nie mam ci za złe twego pomysłu, choć był dość niesmaczny w wykonaniu — powiedział król. — Przepowiednię tę usłyszałem w Klasztorze. Nie wyjaśniała dokładnie tego, co ty mi poleciłeś, tylko wspomniała o innych rzeczach. Obie grupy mnichów mówiły coś innego, ale…
— Zapomnij o tym. Uratowaliśmy się przecież dzięki temu przed tymi Dzikimi.
— Siebie — wycedził król przez zęby, zaciskając pięść. — Północnego Donarlinu to nie ocali — ostatnie słowa, prawie niesłyszalne, ledwo przeszły mu przez usta.
— Jest nas dwóch, ty i ja. Król Południa i Król Północy. Królowa Dzikich niech wraca do swego Sendeneru.
Umilkł, po czym zaraz dodał:
— Zwiodła ją zapewne jej własna prymitywność. A chciałem, by poznała Przyszłość Rouginu. U nas nadeszło już zrozumienie dla Tajemnych Potęg; coraz więcej Rougińczyków im ufa, a te ludy znad morza wciąż pielęgnują zasłyszane od misjonarzy legendy.
— Jak ty w ogóle zdążyłeś po nią pojechać? — spytał z irytacją Gerun.
— Sama uciekła do Duklenu. Tumpejczycy podbili jej kraj.
— Nie wejdziecie.
To rzekł Dziki, który trwał, dumnie wyprostowany, w wartowniczej pozie na półce skalnej u wejścia do jaskini, a obok przelewały się wielkie huczące masy wody Rzeki Spływu. Wypływała ona z wnętrza góry. Wnęka pod wodospadem umożliwiała przejście z końmi na drugi brzeg, a wykute w skale stopnie zapraszały do strzeżonego miejsca.
Runel zaśmiał się szyderczo i rzekł do kompana:
— Musimy pójść pieszo. Tylko człowiek może tam się wspiąć. Zostawimy wierzchowce tutaj i zabezpieczymy miejsce.
— Zakazane wchodzić! — zawołał Waleczny. — W środku spotka was śmierć. Posłuchajcie rozkazu Waladela.
Poruszyli się na te słowa.
— Gdzie się nauczyłeś mówić tak po gradejsku? — spytał Runel. — Pewnie opowiadano mu jeszcze inne rewelacje. Jest was tu więcej?
— Tylko ja, przybyszu. Przez to moja przestroga jest poważniejsza.
— Gadaj, gdzie jest magiczny przedmiot, półczłowieku!
— Nie wiem… — nie dokończył, strącony ostrzem lancy za przebitą dłoń przez osoby przyszłych władców Południa i Północy.
— Czary mówią, że kłamiesz.
Zrzucony na ziemię, wycedził wśród jęków:
— Nic mi nie powiedzieli… Dajcie mi żyć…
— Powiesz prawdę, to puścimy cię wolno — obiecał Gerun. — Znasz reguły wojenne.
Runel podniósł niedoszłego strażnika ostrzem za rękę.
— Skromnie was ubierają — stwierdził, wskazując na szmacianą spódnicę przepasającą Urbidiańczyka.
Wyjął z pakunku flakonik z błyszczącą cieczą i skropił nią jego szaty. „Ciecz od astrologa” — powiedział i podpalił.
Przepaska zapłonęła ogniem. Torturowany zwinął się w bólu i rzucił w stronę wody, lecz wstrzymała go lanca.
— Teraz mu ładniej — rzekł Runel.
Pomarańczowe jęzory odziały brzuch i plecy Walecznego.
W końcu upadł do rzeki. Gerun pospieszył wyciągnąć go z topieli. Udało się.
Osmolony strażnik drżał, powtarzając: „Nic nie wiem.”
— Wytresowali to coś do łgania! — wybuchnął gniewem jasnowłosy Kaldeńczyk. — Patrzcie, ta kreatura zrobiła się jeszcze ciemniejsza.
Obrócił ofiarę plecami do góry. Począł dźgać ją lancą, zostawiając otwarte rany. Posypywał je czerwonym proszkiem, który szybko wchłaniał się do wnętrza.
Ciałem wstrząsnęły konwulsje.
— Nowy Ład wymaga Poświęceń. Nie osiągniemy niczego bez Cierpienia i Ofiary — rzekł w zadumie mąż z północy.
Minęła minuta i Gerun powiedział:
— On naprawdę nic nie wie. Odstąp od niego. Źle pojmujesz poświęcenie. Samego siebie się ofiarowuje, a nie innych. Ten Dziki cierpiał dla twojej idei.
— To, co mówisz, to nauka kapłanów twojej religii. Moja jest odmienna. Chyba nie jesteś po ich stronie?
— Nie wiem już, w co wierzyć, a w co nie. Ale myślę, że jeszcze się przekonam. Czekam niecierpliwie na tę chwilę.
— To sobie tam czekaj.
Runel ugodził ofiarę po raz ostatni w kręgosłup, paraliżując jej wstrząsy, po czym wycofał się.
— Faktycznie, nic nam nie wyjawił. Niech odpocznie, sprawiedliwie na to zasłużył. W moim Królestwie rozprawię się ze wszystkimi poddanymi Urugela jak i z nim samym.
Uwiązawszy rumaki przy otworze, wspięli się do pieczary. Równolegle do wypływającej zeń rzeki prowadziła w czarną czeluść półka skalna. Po drugiej stronie znajdowała się podobna. Już po przejściu kilkudziesięciu kroków niczego przed sobą nie widzieli. Rozejrzeli się po ścianach i nie znaleźli tam niczego, co mogłoby im pomóc.
— Trzeba było lepiej się przygotować — stwierdził z wyrzutem Gerun. — Nie mamy nawet pochodni.
— Niech Sekretny Ogień oświetli korytarze Świątyni Insygnium — odrzekł Runel.
Fioletowy półmrok wyłonił obraz przed nimi. Nienaturalne kształty, kontrasty, barwy i cienie ukazały się w Płomieniu Nie-Z-Tej-Ziemi. Obrócił się Lendejczyk za siebie i ujrzał ciemność zamiast rozświetlonego słońcem otworu pieczary. „Chodźmy, nie ociągajmy się” — ponaglił Runel.
Pulsujące kontury zdawały się być jakby żywymi stworzeniami. Gerun, chcąc zmniejszyć lęk, przymrużył oczy i zdał się na prowadzenie towarzysza, chwyciwszy go za płaszcz.
Tu i ówdzie odchodziły na boki korytarze, zaś sklepienie nad głowami obniżało się, formując skomplikowaną menażerię. Z czasem pojawiły się wapienne mosty nad rzeką prowadzące na przeciwległy brzeg. Dotarli do przewężenia i musieli się cofnąć. Pozostało zboczyć do jednego z prostopadłych pasaży lub przedostać się na przeciwną stronę. Wybrali tę drugą możliwość.
Znaleźli się na szerszym chodniku, do którego przylegały co jakiś czas niewielkie jamy. Ruszyli dalej prosto.
Wtem zewsząd naokoło zerwały się do lotu… setki nietoperzy, wcześniej niezauważonych; krążyły i zderzały się ze sobą, nadal dziwnie nieodróżnialne od otoczenia skąpanego w niebieskich promieniach. Uderzały we wszystkie miejsca na ciele śmiałków, wprawiając ich w szaleńczy taniec. W końcu Gerun kucnął, zasłoniwszy dłońmi twarz. Nastała ciemność. Nie zmieniło się jednak zachowanie spłoszonych zwierząt, choć nieco uspokoiły się.
Nagle Runel zawołał donośnym głosem:
— Zaklęte Istoty! Niechaj wskażą nam drogę do celu w tym obłędzie, któremu dajmy się porwać!
Po czym jął intonować nie-rougińskie wyrazy. Stworzenia zaatakowały szykiem zwartym jak wojsko. Ludzie zerwali się do ucieczki uderzani coraz to mocniejszymi salwami skrzydlatych szczurów. Po omacku szukali drogi, starając się krzykami zapobiec rozłące. Uciekali, nękani obsesyjnymi ciosami samobójczych nietoperzy. Poczuli w pewnym momencie nakłucia na ramionach, nogach i szyi, od których wzmógł się ból i zawróciło się w głowach. Zatracając poczucie rzeczywistości i świadomości, biegli w coraz to kolejne odnogi korytarzy, pnąc się stopniowo pod górę, aż upadli, rozbijając się o ślepy koniec korytarza. Tu przygniotła ich armia krwiopijców.
— Spal je!!! – ryknął Runel, a Gerun przywołał Ogień i rzucił knot w chmarę napierających bestii.
Zajęły się fioletową Pożogą, parząc skulonych zbiegów, znajdujących się w miejscu bez wyjścia. Szybkość rozprzestrzeniania się Żywiołu Nie-Z-Tego-Świata zwyciężyła z szybkością istot z tego świata i obecni tu ludzie zaobserwowali latające kule płomieni, ciskane ku nim i opadające na podłogę. Kaldeńczyk odbił w rozszerzonych źrenicach morderczy taniec śmierci poskramianych lotnych ssaków i szepnął z satysfakcją:
— Podoba mi się tutaj…
Na ścianie znajdowało się zagłębienie, w którego wnętrzu spoczywał wielki kryształ rozmiarów hełmu. Purpurowe półcienie wywołały weń grę drobnych błysków w diamentowej strukturze. Rycerz przypadł do niego i chwycił go w ręce, ściskając chciwie. Ujrzał wykute w najtwardszym minerale napisy tumpejskie:
„Oto Kryształ Waladela, Władcy Przyszłego Królestwa i Przywódcy Bractwa Tajemnych Potęg. Wskaże On Drogę do Laski Przyzwania Ukrytej przed Urugelem. To On niegdyś Posiadł Ją, a Później Zdobył Ją Deskates Czwarty. Niech Król Gradirougu Cieszy się Kolczykiem, Dającym Pełną Władzę nad pojedynczymi ludźmi. Ja Sam Zdobyłem Tę, Która Włada Całą Hordą… O Większym Zakresie Działania, choć Mniejszej Dominacji nad Istnieniem…”
Obrócił skarb i dostrzegł wyrzeźbione na nim jedna pod drugą niezrozumiałe sekwencje; każda oznaczona numerem. Pokazał to Runelowi, a ten oznajmił, że należy to po kolei odczytać i w ten sposób odnajdą, którędy podążać. Zaintonował pierwszy wers i w tym momencie zgasło oświetlenie. Za to pojawiło się gdzieś w oddali. Ostrożnie przybyli na miejsce. Sąsiedni tunel iluminował pod wpływem Granatowego Ognia. I tylko on, nic poza nim. Poczęli wędrować po labiryncie we wnętrzu góry. Posadzka była równa a pochyłości łagodne; taką trasę obrał Waladel. Kolejne recytacje odsłaniały coraz dalsze i coraz bardziej odległe zakamarki prowadzące jak najdalej od świata zewnętrznego. Na ścianach połyskiwały drobne kryształki diamentu, których zauważali stopniowo coraz więcej.
W pewnej chwili natrafili po prawej stronie na litą masę kryształu wielkości dużego lustra, przepuszczającą na drugą stronę oświetlenie.
Para smoczych oczu patrzyła na nich zza przezrocza. Nim smok sparaliżował ludzi strachem, zionął piekielnym wichrem, od którego okno nabrało gorąca.
Chwiejnym krokiem udali się naprzód, pozostawiając w tyle to, co odtąd zaczęło napawać ich przeraźliwym lękiem.
Nie spostrzegli się nawet, a doszli do wody. Przepływał tu wąski strumyk, nieopodal drugi, a jeszcze dalej kolejne, poprzedzielane spłaszczonymi stalagnatami. Postanowili odpocząć. Spożyli szczupłe zapasy i napoili się wodą. Skończyło się pożywienie, gdyż nie planowali zbyt długiej wędrówki po jaskini. Reszta została na zewnątrz, przy koniach. Zmęczeni, owinęli się w koce, usiadłszy w suchym miejscu. Mimo zimna, przysnęli.
Gdy przebudzili się, odczuli zesztywnienie we wszystkich stawach. Próbowali ogrzać się Ogniem; ten jedynie parzył, a nie ocieplał.
Po ścianach i podłodze pełzały stworzonka o wyglądzie robaków. Całe tysiące; wstąpiły nawet na ludzi. Doświadczając obrzydzenia, otrzepali się i postanowili odejść w inne miejsce. Odczytali kolejny werset i zionął Fiolet od jamy prowadzącej w dół, do której wpływał ciek wodny.
Dało się tam zstąpić. Wykorzystując nabywaną w locie zdolność wspinaczki, rozprostowywali zaziębione kości wyczerpującą wędrówką to w pionie, to w poziomie.
Te części podziemi były zupełnie zdominowane przez wielkie komory i przeplatankę to pustki, to wymyślnych formacji skalnych nie przypominających ani pasaży, ani mostów, ani szybów, ani schodów. Dezorientowało to śmiałków. Powoli zamieniali się w zdesperowanych szaleńców. Zatracili już nawet poczucie głębokości, zajęci bez reszty troską o znalezienie bezpiecznego przejścia.
Nagle tuż pod sobą zobaczyli przeogromną pieczarę o dnie wypełnionym jeziorem. Tuż obok huczał wodospad, a na środku tafli wynurzała się wyspa z ustawionym na środku namiotem.
Runel oznajmił, że na Krysztale pozostały dwa ostanie zdania ułożone w jednej płaszczyźnie, oba z tym samym numerem. Gerun nie poradził mu, które ma wybrać. Tamten szepnął jedno z nich.
Urwała się półka… Z wielką prędkością uderzyli w wodę. Nurkując w zimnej cieczy, wypłynęli po chwili na powierzchnię, a oto paszcza na wężowatej szyi należącej do ogromnego potwora chłapnęła przed ich twarzami. Błyskawicznymi ruchami oplotła hydra swym ciałem ludzi, a ci walczyli z zagładą, próbując wydostać się z uścisku. W lodowatym jarze nie sposób było odnaleźć Kolczyki, ukryte w nasiąkniętych od zimnej wody ciężkich płaszczach, ciągnących pływaków w dół… Parli do wyspy, a kreatura próbowała schwytać ich w swą wielką szczękę o silnym uścisku.
Już wyszli na ląd, już dotarli do namiotu. Hydra, na wpół zanurzona, usiłowała dosięgnąć ich, coraz to bardziej wydłużając swe ciało. Ale gdy Gerun zamierzył się odważnie z mieczem ku poczwarze, ta wstrzymała się z atakiem, znikając się z powrotem w topieli, zrezygnowawszy z polowania.
W środku wyspy znajdował się żelazny kij. Pokrywały go: litery „U” na jednym ostrzu, „D IV” na drugim oraz podłużny wizerunek smoka na obu. Runel podniósł zdobycz i jął usilnie nad czymś się zastanawiać.
Wtem z góry nadleciał smok. Ugodził jakby sobą we władczynię jeziora. Zdało się, że ją zabił. Błysk fioletowego Ognia oślepił zdobywcę rekwizytu. Tym razem naprawdę. Tyle zdążyli dostrzec, bowiem smok równie szybko znikł, pozostawiając po sobie paraliżujące w niezrozumieniu i grozie wrażenie.
Otworzyli oczy. Jak się okazało, spali. Przykrywał ich namiot ze skór nieznanych zwierząt, toteż nie odczuwali zimna. Wstali i rozejrzeli się wokół, na ile pozwalał im Płomień. Należało iść z biegiem wypływającej z jeziora rzeki. Odnaleźli ukrytą w załomie prowizoryczną tratwę przyniesioną tu zapewne przez samego Waladela i przedostali się na półkę skalną na lewym brzegu, patrząc z biegiem rzeki. Woleli iść pieszo niż narażać się na karkołomny podziemny rejs.
Gdzieniegdzie wpadała z sufitu struga wody pochodząca z zanikającego wyżej strumienia.
— Wrócę tu kiedyś ustanawiać w tym miejscu mój niedostępny tron — rzekł, przerywając ciszę, przyszły Król Północy.
— A ja po diamenty — zawtórował Król Południa, po czym dodał z żalem: — Szkoda, że zaginął Kryształ.
— Mamy ze sobą Laskę Przyzwania, pokonamy nią Urugela, a potem jego sługi. Dobrze, że jesteśmy już bezpieczni i możemy zaufać temu Kijowi.
Naprzeciwko obecnych pojawił się znajomy im łuk nad wodą. Rozpoznali to miejsce; Gerun wzdrygnął się na wspomnienie nietoperzy, Runel zaś, odurzony nostalgią, zatrzymał się i rzucił wstecz spojrzenie. „Nic tu po nas” — ponaglił ten pierwszy. Dość miał Ognia i czynionego przezeń wizerunku otoczenia, które przekłamaniem rzeczywistości doprowadzało go już na skraj wytrzymałości psychicznej, podobnie nieustanne powtarzanie zaklęć przywołujących Płomień. Ponownie dał się prowadzić współpodróżnemu i tak przemierzyli ostatnie mile korytarza.
Przed sobą mieli coraz to zwiększającą się czerń, nieosłoniętą ścianami, do której płynęła rzeka, by załamać swój bieg i zniknąć w nicości. Przewodnik ostrożnie podszedł na skraj czerni i wytężył wzrok, chcąc cokolwiek dostrzec.
— Nie rozumiem — powiedział, stojąc u wyjścia z jaskini.
Gerun zrozumiał. Zgasił Ogień.
Błysk promieni słonecznych poraził patrzących.
Runel upadł, zasłaniając oczy. Głuchy jęk zdradził, co się stało. Pozostał tak już, z trwałą utratą wzroku, podczas gdy Lendejczyk przyzwyczajał źrenice do dnia, spoglądając ostrożnie przez palce. Wyczekał, aż tamten powstanie. Nastąpiło to, jednak oślepiony nie podniósł załzawionych powiek. „Może mi przejdzie” — rzekł, po czym spytał Geruna: — „Co widzisz?”
— Nasze konie i Urbidion. Na brzegu leży nieżywy Dziki… Wygląda, jak stratowany kopytami… i pogryziony!! Przy… przy moim koniu są strzępy jego ubrania! Co za bydlę!!
Gerun poprowadził towarzysza na dół i tam spożyli śniadanie, trzymając się z dala od ludożerczego rumaka. Mimo to dosiadł go jeździec, gdy trzeba było ruszyć dalej.
Odjechali stąd czym prędzej, kierując się pod wodospad. Było tak szeroko, że starczyło miejsca dla wszystkich. Znaleźli się w Urbidionie Środkowym. Teraz obwiązali się i uformowali dwuosobowy szyk, by wierzchowiec Kaldeńczyka trzymał się fianijskiego krewnego. Wiedząc o niebezpieczeństwach mogących ich czekać przy przeprawie promowej, obrali kurs wzdłuż łańcucha górskiego; rzekę Dwoicę udało im się przebyć na wschodzie, w miejscu, w którym zwężała się, rozdrabniając na wiele wartkich dopływów.
Niewidomy próbował patrzeć – bezskutecznie. Przeskakiwali kolejne strugi, a ten niespodzianie zawył, pełen zawodu. Wstrzymali jazdę.
— Uleczysz mnie, bo dłużej tego nie zniosę — jęczał Runel.
— Jak mam tego dokonać? Sam nie przewidziałem tego, co ci się stanie, gdy odwoływałem zaklęcie.
— Więc je wznów. A ją przejmę tę wiedzę od ciebie sobie znanym sposobem. Wystarczy, że rozpalisz mi ten Ogień w oczach.
— Ależ…
— Zrób to. Wiem, co czynię.
W tej części doliny rozległ się krzyk przeraźliwego bólu. Echo odbiło go od urwisk na północy i dolomitów na południowym wschodzie.
— Widzę — wycedził przez zęby. — Już się do tego przyzwyczajam… Zupełnie jak w jaskini!
— Nie mogę patrzeć na twoje oczy — powiedział Gerun. — Są takie dziwne… Czy aby dobrze nimi postrzegasz?
Po raz ostatni je ujrzał. Zakrył je całkowicie czarny kaptur.
Zbliżyli się do przełęczy. Otwierała ona jedyne przejście do Kalandinu, nie licząc zapomnianego tunelu na zachodzie. Mogło być w owych dniach strzeżona przez wojsko Urugela, gdyż to on teraz okupował te ziemie, tym silniej po upadku Kaldenu.
Dotarli do zundejsko-gradejskiego gościńca i, pnąc się wraz z drogą, wstępowali pomiędzy przepastne w swej strzelistości Góry Urwiste – naturalną barierę odgradzającą Północ od Południa Rouginu, od dawna opiewającą w legendy o licznych niebezpieczeństwach weń czyhających. Tylko wschodnie obejście przez bezdroża, wypróbowane już raz przez Geruna, zachodnie, przez Sendener, oraz bardziej centralne, przez Urdeb i Trójkąt Wież – stwarzało możliwość przedostania się na drugą stronę po znacznie niższym terenie.
Opustoszałe osady Walecznych nie pocieszyły wędrowców.
Już wspinali się po serpentynach, by osiągnąć najwyższy punkt na drodze… Przyspieszyli mimo narastającego wewnętrznego napięcia, choć może to ono ich ku temu skłoniło.
— Zatrzymajcie się!
Zagrodził im drogę wojownik w okazałej ciężkiej zbroi i kolekcji przeróżnych masywnych broni. Wysoki na siedem stóp Rougińczyk stał bezkonny i czekał na reakcję przyjezdnych.
— Stań, rycerzu, do równej walki! — rozkazał Gerunowi. — Jeśli wygrasz, przejedziesz, a jeśli nie, zawróćcie obaj: ty i ten ślepiec.
— Co ty tu robisz, odmieńcze?! — zapytał widomy. — Usuń się z drogi.
— Pilnuję, by zabłąkani spoza oddziałów Urugela nie przekraczali granicy i toczę pojedynki z godnymi siebie przeciwnikami…
Potoczył się w dół stoku, uląkłszy się Klejnotu. Rycerz ruszył po śmierć Urugela, tak jak zapragnął był zagłady jego sługi.
Po obu brzegach zalegały ciała uprowadzanych do niewoli Donarlińczyków z miasta Sel. Tylko tyle zostawiły za sobą wycofujące się wojska Urbidionu; nikt nie czuwał nad łodziami przycumowanymi po drugiej stronie przeprawy.
Delion patrzył, jak Limon w pojedynkę zmaga się z rwącym nurtem najdłuższej rzeki w Rouginie. Żaden inny oficer nie zdobył się na taki czyn – jedynie szlachcic z Ertelu posiadał tak ogromne doświadczenie i coś jeszcze. Tymczasem żołnierze z nienawiścią spoglądali ku Urdebowi.
Udało się. Rozległy się oklaski dla najmężniejszego z dowódców. Ten zajął się odwiązywaniem promu.
Delion odwrócił się do swoich ludzi, uciekając od wzroku Klendena.
— Słuchajcie, obecni.
Nastała karna cisza, dająca mówić nurtowi rzeki.
— Pójdziecie na Urdeb, jak chce mój doradca. Piechota i Donarlińczycy. Weźmiecie Limona za przywódcę. Ja i konnica pognamy do Gradonu. Najlepsze bojowe rumaki z Pernatu i co szybsze z Lendionu. Choć będzie nas niewielu, zwyciężymy. Pokażemy nieprzyjacielowi, ile warte jest jego wzbudzanie u ludu przesądów rzekomym czarowaniem.
Tłum nie odpowiedział, jakby słowa te doń nie docierały.
— Mamy udać się za tobą w tak porywczy i ryzykowny bój? — spytali Lendejczycy. Pozostali z innych prowincji zsiedli już z koni, by ruszyć na Urdeb.
— Tak — odrzekł Delion spokojnie i pewnie. — A ty, Klendenie, jedź ze mną.
Po chwili dodał, spuściwszy głowę:
— Wiecie przecież, kto jutro zostanie waszym królem w miejsce zaginionego monarchy.
Słońce opalało twarz Geruna. Patrzył na ruiny Kaldenu i wspominał ten czas, kiedy sam uciekł stamtąd, zawierzywszy się pierwszy raz Kolczykowi. To tu Zaufani katowali sprowadzanych do niewoli Kaldeńczyków. To tu martwił się o los Lucena, swego największego przyjaciela.
Obrócił się momentalnie na wschód, jakby czymś targnięty…
Nie znał przyczyny tego niezwykłego uczucia, jakiego nagle doświadczył.
„Przyjacielu…” — szepnął.
— Zawładnę tą ponurą prowincją i ruinami mizernego w swej naiwności miasta — wyrzekł Kaldeńczyk Runel, zwrócony na zachód; mimo promieni dnia oblicze jego skryte było w cieniu. — Nie znali głupcy Tej, która dałaby im Zwycięstwo. Będę panem wielu innych ziem Północy – tam ludzie są poglądami bliscy Mej Nauce, wystarczy tylko poskromić krwią ich wrogość. Moje Królestwo oprę na Tajemnej Kontroli poprzez Magię i Wiernych Mej Sprawie, na Lasce Potęgi, która odstraszy wrogów Północy, a Osobę Władcy na Kolczyku Nietykalności, Narzędziu Sprawiedliwości, którą wymierzę nieposłusznym, na Kolczyku Nieśmiertelności…
— Przekażesz mi skarby jaskini, by Południe wzrastało w bogactwie — powiedział Gerun Pierwszy.
— A ty mnie część floty Przystani. Moja Misja Lepszej Religii dotrze do Starego Świata… Przez Sendener poprowadzę do Sergelu drogę, a Półdzikich Pierwotnych zmuszę do otwarcia przejścia. Flota Trytelu obroni nas obu przed spodziewaną inwazją zza Morza. A zaraz po Zwycięstwie nad Gradonem i Tumpionem wyruszę na zachód ostudzić entuzjazm Cienkookich Szajdżan, którzy za bardzo ufają swoim wynalazkom, w niczym nie dorównującym Insygniom Nowej Wiary, opartej na Wiedzy Tajemnej…
— Nie mogę tego słuchać — przerwał Lendejczyk. — Wydaje mi się, że zagłębiasz się w jakieś opętańcze wizje; może twoje zaklęte oczy tak cię mamią. Jedźmy już, przed nami najniebezpieczniejsza z krain.
Niepokój powiększył się przez czas, który minął, nim dotarli do największego pola bitwy Pierwszej Wojny Północnej. „To już ostatnia bitwa, której pole odwiedzam” — pomyślał głośno król. Odnalazł wzrokiem najwyższy kurhan i wjechał nań, pozostawiając towarzysza na dole. Z wierzchołka uwznioślonego Krzyżem roztaczał się widok na pofałdowaną równinę, na której jego przodek stoczył dawno temu zwycięski bój z tyranem. Nikt jednak nie zdołał odebrać przegranemu atrybutu władzy: nagła śmierć Rougina II zapoczątkowała dalszy rozkład tego, co już wcześniej podzieliło się na czworo. Ów dzielny mąż również nie potrafił oprzeć się lękowi przed Kolczykiem.
— Zostańmy tu do jutra! — krzyknął ze szczytu Gerun. Miał złe przeczucia związane z tym, co nagle nawiedziło jego myśli. — Jutro minie tydzień od ogłoszenia przez Deliona mojej śmierci — szepnął. — Poczekam na niego tut…
— Zabij Wroga, zabij Go, Rycerzu!!! — rozdarła się cisza i majestat pola bitwy. Runel popędził na północ, do Gradonu.
Dopędził go Gerun dopiero przy bramie. Groza przed tym, co za sobą kryła, sięgnęła apogeum. Jak wtedy, powoli uchylała się przed nimi, zapraszając do wnętrza. Wjechali razem, a drżące ręce Geruna trzymały się blisko ukrytej kieszeni. Nim znaleźli się na drugiej stronie, zatrzymano ich płonącymi ostrzami kopii i zapytano, kim są.
— Na imię mi Runel, straciłem wzrok w służbie dla Urugela, a to mój niemy przyjaciel — rzekł czystym akcentem gradejskim Kaldeńczyk. Gerun wyjął wiele tygodni temu zdobyty list i położył go na ziemi. Ostrza rozstąpiły się i jeden z Zaufanych podniósł go i przeczytał:
— „Zabić króla”.
Podano Kapturnikowi coś jeszcze.
— „Darnefes z Kurlinu, Gradziel, Zaufany Urugela, mistrz sztuk skrytobójczych, szpieg.” I co, udało się, Darnefesie?
— Tak — odparł ciemny. — Gerun Pierwszy Cichy nie żyje.
Niemy król Lendirougu walczył z sobą, by nie uczynić tego, do czego pchnął go nagły gniew.
Runel spytał:
— Gdzie jest Urugel? Przepuśćcie nas do niego, bracia.
— Jest za Gradzielem, w swej Wieży. Czeka tam na kogoś. A my sami ruszamy na wojnę. Zgromadzimy się w umówionym miejscu wraz z sojusznikami ze wschodu. Zaprowadzę was teraz na nocleg.
Ujrzeli zgromadzoną w niewielkiej kotlinie ponad stutysięczną armię uzbrojonych po zęby Gradejczyków, wspartą oddziałami Dzikich. Wszystkie żelazo Gór Metalicznych zamieniono w oręż, mający stawić czoła lepszym wyrobom kuźni lendejskich, nie posiadających jednak metalu w tak dużej ilości… Powoli zapalały się światła w mieście gradejskim Radigel, ukazując potęgę Gradonu, górniczej prowincji upadłego Rouginu. Ponure czarne skały wzbudzały odrazę i przygnębienie, potęgowane okrutnymi wyczynami Kapturników wobec ich podwładnych oraz wylęknionych cywilów. Nim wstąpili do kwatery na skraju miasta, zobaczył Gerun jak kobietom wypalano piersi, by zakuć je w ciężkie gradejskie zbroje i posłać na wojnę na równi z mężczyznami.
— Ładnie tu — stwierdził niewidomy.
— Nie przebieraj miary, Runelu! Patrz, co robią tym dziewczynom.
— Nie widzę, żeby coś złego im robili, przecież oni je tylko pieszczotliwie dotykają.
Nie zrozumiał Gerun tej wielce nielogicznej i frywolnej wypowiedzi ślepca.
Równie zaskoczony tym dialogiem z niemową Gradejczyk padł martwy na ziemię.
Dobijanie do drzwi wyrwało ze snu gości. Słychać było nawoływania i zgiełk. Ubrali się błyskawicznie i przeszli do zagrody. Gdy opuszczali już konno budynek, przestąpili im drogę Gradejczycy. Tłum dwustu ludzi z obnażonymi mieczami zawitał do tego osiedla; w dole w kotlinie widzieli porządkowany bezład i ślady krótkich starć.
— Zdejmijcie płaszcze i kaptury! — rozkazali ci z przodu. — Wyrzućcie wasze magiczne rekwizyty, jeśli je macie! Inaczej zmusimy was do tego siłą!
— O co chodzi?! — oburzył się Runel.
— Nasz mistrz ogłosił zmianę u wszystkich Zaufanych! Sam wcześniej się odmienił i dał tego dowód. Kończymy z okultyzmem. Przyłączcie się do nas. Precz z Uru…
Zamilkli. Wzniesiona wysoko Laska Przyzwania przestraszyła obecnych. Lecz niektórzy natarli na dwóch opornych, pociągając pozostałych swoim przykładem. Posiadacze Kolczyków przebili sztyletami uszy i umiejscowili tam Klejnoty, by odtąd wszyscy wiedzieli, z czym mają do czynienia.
Niektórzy Gradejczycy padali na ziemię, ale nie ci, którzy sami zaatakowali. Fioletowy Ogień trafił w tył zbiegowiska i objął kilku ludzi. Rzucane w ich stronę przedmioty i słowa przywoływały na zaatakowanych cierpienia, porażając Nieznaną Obcością członki byłych Kapturników.
— Zachowajcie spokój! — wołali ci z przodu. — Nie lękajcie się. Wtedy nie stanie wam się krzywda. To wszystko to działanie demonów. Tak głosi sam Waladel!
Wtem zleciał z dużą prędkością smok, rosząc palną cieczą zgromadzonych. Prawie niewidzialny w swym fiolecie Ogień ogarnął po chwili tych, którzy nie posłuchali rady przełożonych. Powoli topniejąca skóra, wypuszczająca palne gazy, wprawiała obecnych w takie katusze, jakich nie wymyśliłby sam Urugel. Oglądali płonącymi jeszcze wolniej oczyma, jak ich ciała marnieją, trawione Pożogą. Olbrzymie skrzydło przyzwanego potwora podcięło jak kosa nogi palących się. Rozdwoiło ich osoby, pogłębiając zagładę. Smok uniósł w szponach garstkę mordowanych i rozrzucił po okolicznych domach. Zajęły się Ogniem, a przez drzwi ratowali się ucieczką ci, którzy mieli być oszczędzeni od zamętu wojny – nieliczne dzieci i starcy.
— Uciekajmy, bo nas w końcu zgładzą! — zawołał Runel, gdy atakujący prawie dosięgali go ostrzami mieczy. Gerun posłuchał i udali się pędem na północ, zostawiając w tyle piechurów.
W pewnym momencie król obejrzał się za siebie, ku miejscu niedawnej kaźni. Oto ujrzał niewielu rannych i zabitych oraz nieco większą liczbę poparzonych. Przybył tam mężczyzna niosący pewną skrzynię i uzdrawiał w jakiś sposób obecnych. Czyżby straty zadane Kapturnikom były mniejsze, niż im się wydawało?
— Zostali wszyscy zgładzeni, odstępcy od Nowej Wiary — rzekł Runel. — Smok dał pełne zwycięstwo nad zdewociałymi zdrajcami.
— Ty chyba faktycznie jesteś ślepy — stwierdził Gerun. — Walczyliśmy z tymi, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Urugelowi. Jakoś niewielu z nich zabił smok. A jeszcze mniej sam Kolczyk.
— Coś czuję, że nasze drogi się rozejdą, Lendejczyku. Tobie chodzi tylko o przestarzałą sprawiedliwość, a mnie o Tajemną Wiedzę, która czyni nas niezależnymi od niczyjego władania.
— Jednak sam zdajesz się na władzę Potęg. Zobaczymy, do czego dojdziesz.
Nikt nie ruszył w pościg za zbiegami. Wkrótce gościniec wstąpił między góry i jak kanion wił się wśród starych i nowych kopalń aż do samego Gradzielu, zamku, stolicy Gradirougu. Z rzadka spotykali przechodniów; przeważnie okazywali się oni zaciągniętymi do niewolniczej pracy Kaldeńczykami. Wozy z rudą własnoręcznie wlekli więźniowie, gdyż wszystkie konie przeznaczono na wojnę. Niektórzy z nich padali martwi z wycieńczenia.
Dwa rumaki wyjechały do rozległej, podłużnej doliny, w środku której znajdowało się jezioro. Ciągnęły się tu pola uprawne, otoczone z dwóch stron stokami porośniętymi słomianą trawą, wypaloną gorącymi latami. W tym dniu również usychała ona z gorąca. Gdzieniegdzie pracowali przymusowo rolnicy, nadzorowani przez Zaufanych. Ci nie szczędzili im batów bez względu na to, czy wykonywano ich polecenia, czy nie. Dwa rzędy ohydnych domów oszpeconych przeraźliwymi trofeami służyły za mieszkanie dla oprawców, a zagrody ze stodołami, gdzie trzymano także zwierzęta, za noclegownie dla jeńców.
— Odwrócę ich role i każę obecnym panom spać na polu, a domy ich spalę — syczał Kaldeńczyk. — Nie będzie dla nikogo litości.
— A obecni chłopi nadal będą spać wraz z bydłem; taką to szykujesz poprawę ich losu — skomentował Gerun.
— Ależ zostaną przecież wyniesieni ponad swych dawnych panów! Czyż nie o to w tym wszystkim chodzi? Moja nowa sprawiedliwość jest lepsza od twojej.
Wypalone pasma na sierści fianijskiego konia przybrały na chwilę na barwie, co przerwało ideologiczną rozmowę.
— Coś się dzieje — stwierdził Gerun.
Na niebie pojawił się ruchomy punkt. Wyleciał z kierunku północnego i sunął bardzo szybko ku nim.
— Czuję go, nadchodzi — oznajmił Runel. — Potwór Urugela. Będziemy walczyć. Nie używaj Kolczyka, wypróbujemy na nim nasze Insygnia przed starciem z głównym nieprzyjaciele…
W mgnieniu oka nieznanego koloru coś wyrwało mówiącego z siodła i uniosło daleko wzwyż. Rozległ się błysk i zabrany spadł na ziemię. Uderzył. Podniósł się, pełen ironicznego i pysznego śmiechu, i pobiegł do Geruna. Istota zjawiła się nagle przed Lendejczykiem, dając się obejrzeć z bliska. Niekształtny koń z wieloma parami skrzydeł; wydawało się, że kontury ulepione miał z ludzkich kości a wypełnieniem były jakąś zakrzepłą substancją z mnóstwem braków. Z tyłu stękał wchłonięty do połowy Rumaka Śmierci żywy jeszcze człowiek. Na oczach Rycerza podleciała bestia do jednego z pracujących w polu i podwiesiła go pod siebie, ku agonalnemu przerażeniu swej ofiary, i naparła z nim na Lendejczyka. Gerun rzucił się do ucieczki, nakazując wierzchowcowi pognać, jak najszybciej się da. Runel dotarł już do swojego konia i poszedł w ślady swego towarzysza. Wołając donośnym głosem, wypuszczał ku goniącej ich poczwarze pełne przekleństw i zaklęć pouczenia. Szarpało nią, a dwoje wchłanianych przezeń ludzi wyło, współdoświadczając skutków Nauki Króla Północy.
Palisada z palikami przebijającymi półżywych lub umarłych z głodu i bólu jeńców osłaniała zbiornik wodny. Tuż obok znajdował się stos niepogrzebanych ciał, a wokół beczki z naftą służące do kremacji. Poprzebijani drzewcem żywi tęsknie spoglądali na świat, z którego ich wyłączono. Poskręcane kończyny i tułowia, pełne ran kłutych i poparzeń od pobliskich płomieni, czasem pogryzione lub zainfekowane nieznaną chorobą należały bądź do tych, co już odeszli, bądź do oczekujących na własną śmierć. Tak miała wyglądać reszta ich doczesnego życia, którą mieli spędzić tuż obok bezładnego stosu ciał. Gerun zobaczył Kapturnika maltretującego niewolników, dziwnie nieprzytomnego w tym, co robił. Ściął go mieczem.
Koń Śmierci dosiągł umykających. Runel odwrócił się i zaczął rzucać płonącymi kamieniami w potwora. Trafiały z wielką precyzją w swój cel, jakby czymś kierowane[,] a bestia nabrała prędkości i jęła tańczyć nad głowami.
— Mam wspaniały dar wzroku, on dał mi zwycięstwo — rzekł wyniośle Runel. — Jestem najmędrszy w Rouginie, najwięcej potrafię, Ja, Król. Czas tej słabej istoty skończył się. Sam stworzę potężniejszą; powołam do życia wiernego pomocnika, utkanego ze ścierwa sługusów Urugela.
— Sprowadzisz na jego miejsce następnego i jeszcze gorszego, nierozumny Kaldeńczyku — zwrócił mu uwagę Gerun. — Czy tylko po to mamy go pokonać? To niechlubne zwycięstwo.
— Jeśli masz wątpliwości, to wracaj do Lendionu. Nic ci do mojego przyszłego królestwa, wodzu tchórzliwych i pełnych niemocy istot ludzkich.
— Uważaj, co mówisz, bo widzę, że się zatracasz.
Pegaz upadł do jeziora, a niewielka część Ognia dosięgła Kaldeńczyka, zatykając niezmywalną sadzą jego uszy tak, iż stracił słuch. Z satysfakcją jednak stwierdził, że słyszy teraz na inny, sobie tylko znany sposób.
Między dwoma stromymi górami zalegał Gradziel. Wielka kamienna twierdza rougińska koiła swą normalnością wzrok pośród odpychającego krajobrazu władztwa tyrana. Niezmienna w opisie swego wyglądu, nawet tym najdawniejszym, nie wzbudzała żadnych ani złych, ani dobrych uczuć. Wydawała się wręcz zabytkiem w tej okolicy, jednakże od dawna wróg miał ją w posiadaniu. Monolit przewyższał Lender wysokością, wyglądał też na mocniejszy poprzez dołączone doń liczne skrzydła i nadbudówki. Chluba Lendionu utraciła w oczach Geruna swe pierwszeństwo.
W załomie urwistego stoku spoczywały ruiny budowli. Dawno temu zburzono ją w Gradonie; pozostały tylko zniszczone bryły. Prawie niezauważalne rzeźby wylizane przez deszcz, śnieg i wiatr nie dały odczytać z siebie tego, co kiedyś przedstawiały. Tylko prosta figura Krzyża gubiła się gdzieś za jednym z głazów. Gerun dostrzegł błysk czegoś złotego, głęboko przysypanego kamieniami.
Gardziel bramy Gradzielu stała otworem. Na dziedzińcu nie było ani jednej osoby – widocznie wszyscy wyruszyli na wojnę. Wizytatorzy jechali długo, dłużej niż podczas wycieczkowej przechadzki z sali królewskiej do konferencyjnej w zamku lendejskim.
„Osobisty teren Urugela. Wstęp – śmierć.”
Tablica była jedynym stróżem północnego wyjścia z budynku. Splunęli obaj i opuścili twierdzę. Ścieżka prowadziła do płaskowyżu, a tamże do Wieży jego gospodarza.
Oddaliwszy się na odległość pół mili, spojrzeli od tyłu na stolicę Gradonu.
— Nienawidzę tego zamku — syknął Król Południa.
— Nienawidzę poddanych Urugela — zawtórował Król Północy. — Trzeba się z nimi rozprawić. Sam sprowadzę bardziej uległych i bezwzględnych dla Sprawy Piewców Mojego Panowania i Wyznawców Mojej Religii. Czas obecnych już się skończył.
Uniósł Laskę.
Smok nadciągnął na czele smoczej armii na rougiński zamek. Diamentowa korona wieńczyła wierzchołek nieludzkiej głowy. Diamentowe łuski zdobiły potężne skrzydła. Cała dalsza Horda zdawała się być jak namalowana. Jakby naniesiono ją na nieboskłon…
Uderzyły. Pożar wtargnął do środka realnej budowli. Ciosy skrzydeł burzyły kamienne mury stolicy Gradirougu. Przez okna wyskakiwali pozostali w zamku najbardziej Zaufani tyrana gradejskiego. Przyzwana Horda dokonywała tego samego, co niegdyś czyniła z ramienia Urugela czy też Deskatesa Uzurpatora, który właśnie tym zasłynął w najczarniejszych legendach.
— Posiądę królestwa Gradirougu i Tumpirougu — powiedział runel. — Jakże olbrzymia jest Moja potęga, jakże przeogromna Siła… Na Moje życzenie upadają twierdze i giną liczni wrogowie… Mam władzę nad śmiercią, Ja, Pan Nowej Religii, Ja, Nieśmiertelny, Ja, Nietykalny, Ja, Wszechmocny…
Niedaleko obserwatorów zniszczenia stał Kamienny Krąg. Pospieszyli tam. Tymczasem atak na zamek zakończył się nagle wraz z pojawieniem się wyjeżdżającego zeń odzianego na biało człowieka.
— Pusto tu wokół… — rzekł runel i chwycił się za ucho.
W Miejscu Wyzwania nie było Urugela.
Armada smoków znów przykryła niebo.
Demon, który się pojawił, zionął piekielnym zimnem. Czarny Ogień zapłonął w Przeklętym Miejscu. Migały zarysy oblicza przenikającego absurdalną w swej obcości zgrozą. Rzygało ono Płomieniem – lodowatą nienawiścią. Euforię obecnych zastąpił momentalnie paraliżujący lęk.
Tam na górze smok rozczapierzył skrzydła nad runelem i jął obniżać się, by go zmiażdżyć. Ten próbował owładnąć nim poprzez Laskę Przyzwania, ale ta nie raczyła działać. Wraz z Rycerzem próbowali używać Kolczyka. Obcy nie ginął. Posiadacze Klejnotu wciąż powtarzali rozkazy: „Giń! Giń! Giń! Giń! G…”, aż popadli w bezsilne zapamiętanie.
Demon przemówił w myślach obecnych:
— Nie zginę od Kolczyka. Nie używaj Go na smoku, mój Zaufany runelu, bo smok spadnie na ciebie. Laska nie daje przed nim ochrony. Przyjdź do mnie, a podaruję tobie Pierścień, który cię uratuje. Będziesz żył, a ty, Gerunie, zginiesz.
Konwulsje przerażenia targnęły wymienionym z imienia.
runel postąpił ku runom.
— Nie idź! — ostrzegł go Gerun. — Nie widzę żadnego pierścienia, tylko sam Ogień!!
— Nie ma ognia — odparł płomiennooki.
Nagle mężczyzna w białej szacie zatrzymał konia przy stojącym. Trzymał w dłoniach zakurzoną złotą Skrzynię. Podał Lendejczykowi zwój papieru.
— Kim jesteś? — zapytał Gerun nieznajomego.
— Waladelem, mistrzem Kapturników. Nakazałem im porzucić zło i wielu z nich mnie posłuchało. Spotkanie z pewnym szlachetnym człowiekiem odmieniło moje życie. Was jako ostatnich ścigałem, by zawrócić ze złej drogi. Twoje miejsce, królu, jest gdzie indziej, przy armiach; ja sam osobiście odbiorę Kolczyki Urugelowi, jestem odporny na Władzę ich twórcy… Otrzymałem od duchownego, jeńca kaldeńskiego, pozwolenie na egzorcyzm. Sam niegdyś byłem wyświęcony na kapłana… Przeczytaj wiersz o tym, jak mogłeś uświęcić pole bitwy, ale tego nie uczyniłeś z powodu posiadanych przez ciebie marności. A potem spal je w ogniu.
„Ostatnia bitwa płomiennych serc
Gdzie dobrzy giną i źli też
Chrząstnęły miecze – gdzie król nasz jest?
On w wirze walki sam modli się!
I oto wstaje
Na ustach – „Amen”
Konia dosiada
Mknie w walki zamęt
Ciosy rozdaje
Jak mieczem włada!
Zadaje rany
I pada
Wróg!
Prawych armiami
Dowodzi Bóg
Król ponad głowy podnosi Krzyż
„Precz z demonami magii, a kysz!”
Na okultystów spada śmierć
Zadaje im ją słaby miecz
Całe ich oddziały poddają się
By odtąd w pokoju i Prawdzie żyć”
Gerunie Pierwszy, zaniechaj magii! Zaufaj Cudowi, zdolnemu pokonać wszelkie nieczyste Siły. Zło nie jest bytem, tylko marnym brakiem dobra. Moi gnostyczni bracia źle rozumieli dobro i zło, próbując harmonizować jedno z drugim. Nie można przecież łączyć bytu z nie-bytem, Prawdy z fałszem, piękna z brakiem piękna! A owe ukryte Potęgi, które nas oszukiwały, odbierają w rzeczywistości Dobro-Życie, dając w zamian Brak-Dobra-Śmierć. One pochodzą z Piekieł i nie mają władzy nad wiernymi Jedynego Boga, przynajmniej nad ich duszami, o ile są zjednoczeni z Bogiem w Jego Sakramencie. On Jest tu z nami, ukryty w Szkatułce pod zasłoną rzeczy widzialnych. On obmyje te krainy z nieczystości we własnej Krwi, którą wylał za nas, należących do Niego. Czary, zaklęcia i „insygnia” pochodzą zaś od diabła i są kłamstwem, dającym złudzenie Władzy i Mocy. Sam demon nimi rozporządza ku zgubie ludzi. Szatan został już pokonany przez Syna Bożego, a gdy Chrystus przyjdzie w Chwale, upadłe anioły, które snują się po świecie, już na zawsze wrócą do Piekieł. A wybrani przez Boga otrzymają Nowy, Wieczny Świat, który szykuje Zbawionym Bóg. Idź precz, demonie, przez wzgląd na Imię Jezusa Chrystusa, Zwycięzcy Śmierci, Piekła i Szatana!
runel wstąpił w Płomienie.
Oblicze diabła zbliżało się do Geruna. „Mam władzę nad twą śmiercią” — wnikało agresywnie w jego myśli. — „Jestem Panem Tego Świata.”
Nękany prawie nie wytrzymywał…
Lecz prawica jego dotknęła czoła, serca i ramion, dokańczając znaku Krzyża. Waladel uniósł złotą Skrzynkę, wygrzebaną spod ruin pobliskiej budowli.
Otworzyli Ją, odsłaniając TO – a ON był z nimi.
Niebo stało się czyste.
Znikł demon. I smoki. I miejsce runiczne. I marności, wraz z dwoma kolczykami, ciśniętymi w ogień piekielny.
I runel.
Król Światłości uratował Gerunowi Życie.
|