Próba
Rycerz Rouginu - Część II - Wyzwolenie - Odwrót
Rozstanie

      Odwrót
     
      Szaleństwo ostatnich dni musiało się ostatecznie zakończyć: pogoń ledwo widocznymi śladami, wkroczenie o świcie do lasu na południu, zatoczenie koła, powrót w to samo miejsce i powtórny rajd na drugi skraj puszczy, zgubienie tropu i świadomość tego, że zostali oszukani, przechytrzeni i wyprzedzeni. W końcu rozbili obóz i pozwolili wypocząć do cna zmęczonemu Gerunowi i Lucenowi, pozwalając sobie na noc za dnia.
      Obudzili się dopiero po południu, wciąż jeszcze nie wyspani i trochę zmęczeni. Lucen był w lepszej kondycji niż Gerun, może dlatego, że nie przejmował się tak bardzo Urugelem i jego dwoma Kolczykami; natomiast znieważony król zdawał się to pałać niemą złością, to bezmyślnie wpatrywać się w martwy punkt, czyniąc wrażenie otępiałego. „Kilkaset mil drogi, walka z potworami, śmierć Mekena, wszystko na darmo” — myślał. — „On cały czas postępował za nami, a nawet przebywał wśród nas”.
      Nie tylko Gerun cierpiał z powodu zastanej rzeczywistości. Także Miketia i Ader-Kar martwili się bardzo śmiercią Erdeta, a władczynię Enoriatu dręczyły nawet wyrzuty sumienia. Dopiero Runel uspokoił jej myśli i polecił marzyć o przyszłości, do której miała prowadzić droga nie wyzbyta z tego rodzaju poświęceń.
      Zły nastrój nie doskwierał Klendenowi ani Lucenowi, jako że obydwaj zachowali dystans do tych spraw.
      Ten postój mógł trwać nawet do wieczora, lecz bezczynność nie prowadziła do niczego konstruktywnego – oznaczała tylko pogłębienie wpływu minionych wydarzeń na umysły obecnych. Toteż zebrali się w końcu w jednym miejscu, by rozważyć cel kolejnej wyprawy.
      Widocznie przebywanie sam na sam ze świadomością porażki sprzyjało pomysłom, gdyż Gerun rozpoczął naradę, równocześnie ją kończąc; stwierdził, że skoro nie są w stanie dogonić uciekiniera, to mogą spróbować go wyprzedzić inną drogą. Rozbudziwszy ciekawość, wyjaśnił, że udadzą się na północ, ale nie pojadą tam, lecz popłyną. Powiedział, że najpierw zawitają do Sergelu, przystani nadmorskiej. Tam Gerun zwerbuje załogę, legitymując się jako król Lendionu i pretendent do tronu całego Lendirougu, do którego należy to miasto. Pierwotni spytali, czy nie obawiają się piratów, znanych z notorycznego nawiedzania ich krajów, a ten odpowiedział, że rozprawi się z nimi, jak obiecał. Miketia wraz z Ader-Karem zaoferowali siebie jako załogantów, chcąc uczestniczyć w pogromie nieprzyjaciół. Wszyscy śmiało przystali na plan króla, tylko Lucen zapytał, czy nie należałoby najpierw wrócić do Lendionu, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku z Cintiolinem. To przywróciło Gerunowi zły humor i znów ponure myśli opanowały jego głowę, by w końcu zupełnie odebrać doświadczanie teraźniejszości. Zapytany przez zniecierpliwionych, odrzekł, że na razie pojadą do Sergelu i tam podejmą ostateczną decyzję. Lucen jeszcze raz śmiał wtrącić, że stamtąd do Lendionu prowadzi prosta i szybka kamienna droga. Tamten, nie słuchając już nawet przyjaciela, dosiadł konia i nakazał milczenie w stosunku do siebie aż dotrą do widniejących na południu zabudowań nadmorskiego portu.
      Z wolna ruszyli i wlekli się, jakby konie objuczono bardzo ciężkim ekwipunkiem. Nikt nie chciał „psuć” Gerunowi złego nastroju, więc dostosowali się do jego tempa, zostawiając go sam na sam z samym sobą. A on głośno się zastanawiał, ujawniając obecnym swoje myśli.
      — Może udam się do Urugela przez Lender, a potem tak samo, jak raz już to zrobiłem… Znów będę miał tyle samo Kolczyków, co wróg, i zatoczę błędne koło… Jak do tego doszło?! Chyba powinienem… powtórnie zdać się na mniejsze moce. A miałem dwa Kolczyki, kiedy on posiadał jeden… Gdybym jednak posłał kogoś, a sam został w kraju? Co tam się teraz dzieje? Mogę też popłynąć na północ, zniszczyć piratów i przy użyciu tumpejskich wojsk zagrodzić mu wstęp do Gradirougu. I walczyć, posiadając nie tylko Kolczyki, ale i armię. Lub zawrócić do Miejsca Wyzwania i czekać, aż sam stawi się do walki na odległość w innym podobnym Miejscu… Choć wolę raczej osobiście się z nim zmagać. Nie chcę towarzystwa istot trzecich, co najwyżej ludzi.
      Lucen przysłuchiwał się tym wywodom i pozwolił sobie zasugerować pierwszą możliwość. Gerun wyjaśnił mu, że jeżeli nic naprawdę złego nie wydarzyło się w Lendionie, to nie ma powodu, by udawać się tam natychmiast. Przyznał jednak rację przyjacielowi, że kiedyś należy to uczynić.
      Podobnie, jak wiele razy przedtem, tak i teraz obserwowali, jak rośnie przed nimi kolejna miejscowość, ukazując przybyłym wszystkie swe atuty i słabości. Najstarsza osada w Rouginie nie szczyciła się wielką ilością mieszkańców. Monarchowie stracili zainteresowanie jedynym portem, dającym łączność z ziemią zamorską, skąd wszyscy przybyli. Wojny Północne spowodowały odciągnięcie uwagi od wschodnich prowincji. Lendiroug nie uczestniczył bowiem czynnie w starciach a sami Lendejczycy tracili władzę nad Duklidonem, prowincją większą niż sam Lendion. W międzyczasie ataki Czerwonych, pierwotnej ludności z południa, spowodowały utratę części tej prowincji. Wówczas opustoszały wsie, nastąpił dalszy rozkład Duklidonu, przypieczętowany wydzieleniem się na wschodzie prowincji Sergelion. Tak więc oddzieliły się od siebie politycznie dwa miasta: Duklen oraz Sergel. Tytularnie władał tu jeszcze Gerun Pierwszy, lecz w rzeczywistości nie posiadały większych więzi z Lendionem, a tym bardziej z pozostałymi państwami. Nie było wszakże powodu, aby dalej utrzymywać łączność z portem… Morze opanowali piraci, będący w większości zbiegami z królestw Rouginu. Plądrowali nieustannie kraje Pierwotnych, łupili statki rybackie Sergelu oraz zatapiali całe oceaniczne ekspedycje, które co kilkanaście lat próbowano wysyłać do prastarej ojczyzny. Podobno niszczyli także statki przypływające stamtąd.
      Północna granica Sergelu przywitała ich nie osłoniętymi żadnymi fortyfikacjami domami, przy których uprawiano nieduże obszary ziemi. Braki w plonach uzupełniał połów ryb, choć systematycznie zmniejszano go z uwagi na działalność piratów. Przybycie gości od strony północnej wzbudziło sensację Sergelczyków. Zwykle, jeżeli ktoś do nich przyjeżdżał, to albo od zachodu z pozostałych prowincji Lendirougu, albo od strony morza ze wschodu, albo stepem od południa. W dwóch ostatnich przypadkach byli to albo morscy niegodziwcy, albo uzbrojeni Czerwoni.
      Przy wejściu do ratusza, znajdującego się w porcie, usłyszeli szum morza. Dla Geruna, Lucena, Runela i Klendena położenie budynku stanowiło nowość, w przeciwieństwie do samej konstrukcji, wykonanej z kamienia i przypominającej rougińskie zamki. Już teraz był on zabytkiem przewyższającym swym wiekiem wszystkie inne po tej stronie Wybrzeża… Powtarzając utarte schematy, zlecili Sergelczykom zaprowadzić konie do stajni, a sami wstąpili do dwustuletniego reliktu pierwotnej kolonizacji.
      Szli po wielkich schodach na górę. Trafili do komnaty bez okien, zupełnie ciemnej. Gdy weszli do środka, przebywający tam strażnik zapalił pochodnie. Przyjrzawszy się Gerunowi i jego towarzyszom, odmówił im prawa do przebywania w ratuszu. Panowie miasta, jak się wyraził, opuścili na ten wieczór swą siedzibę i skierowali się do przystani, by obejrzeć nowo zbudowany statek. Więcej nie chciał oznajmić przybyłym, mimo iż zdradzili, kim są. Zawiedzeni, opuścili prawie pusty zabytek i udali się nad morze.
      Główna droga przez bramę w murze prowadziła nad otwartą wodę. Po obu stronach mieściły się masywne budynki, mieszczące w sobie różnorodne gildie; wszystkie liczyły sobie niewiele mniej lat niż ratusz. Tu i ówdzie tłoczyli się ludzie: to handlarze, to rzemieślnicy, to rybacy, to bogaci mieszczanie, to wreszcie żebracy. Jeden z nich niespodziewanie zaczepił Geruna, przedstawiając się jako wróżbita.
      — Zgaduję, że masz na imię Gerun — powiedział nieznajomy w ten sposób, że tylko wymieniony z imienia to usłyszał. — Podejdź, a pomogę ci w twoich problemach. Wiem, że myślisz o pokonaniu swego wroga.
      W pierwszej chwili nagabywany chciał przepędzić przybłędę, ale zaciekawiła go dziwna trafność jego przypuszczeń.
      — Zostaw w spokoju żebraka, królu. Wygląda podejrzanie — powiedzieli równocześnie Lucen, Klenden i Ader-Kar. Lecz ten zostawił ich samych i odszedł na bok, by wysłuchać wróżb.
      — Nie bój się — uspokajał nieznajomy. — Myślisz, że jestem podejrzany, bo znam twój sekret. Ja tylko zgaduję. To ty zadawaj mi pytania.
      — Odejdź lepiej, człowieku. Nie sądzę, abyś był mi potrzebny.
      — Ale jestem. Wiesz o tym dobrze.
      — Ty chamie! — warknął Gerun i wrócił do przyjaciół.
      Ruszyli w kierunku portu. Przy bramie król zatrzymał się nagle i, poleciwszy, by na niego poczekali, cofnął się do wróżbity.
      — Przyszedłeś jednak. Ja wszystko ci przepowiem. Ty tylko zadawaj pytania.
      — Co wydarzyło się w Cintelu?
      — Nic. Przeszło prze niego trochę nieprzyjaciół i odjechali do lasu.
      — Ja wiem co innego.
      — Może myślisz o tej budowli, którą zburzyli? Tak, ale to tylko miejsce schadzek dewotów.
      — Bluźnisz. Powiedz lepiej, co się dzieje z moim wrogiem? Gdzie on jest?
      — Właśnie jedzie na zachód, choć potem uda się na północ. Ma coś, czym kiedyś zabije władcę…
      — Milcz!!! To ja zabiję Urugela! Teraz mów, czy zwyciężę na morzu.
      — O, widzę umierających piratów! Wygrywasz z nimi! Wypłyń na morze! Wyprzedź wroga w drodze na północ! Co to?! Któryś z was zginie… może ty, może ci, którzy tu szli z tobą…
      — Ty diable! Skąd to wiesz? Na pewno nie chodzi o mnie. Powiedz, co robić, żebym to nie był ja.
      — Do usług, Rycerzu. Widzę teraz, jak sam odbierasz życie innym swą tajną bronią… Widzę ogień z Różdżki, widzę czary na papierze… Widzę Świecę, która pokaże ludziom ich śmierć…
      — Jak?!
      — Nie wiem. Ona jest na wyspie przy ujściu Rzeki Pustynnej, na południu. Ty ją stamtąd zabierzesz… Pilnuj, by nie zgasła, gdy już raz ją zapalisz. Proszę cię, Gerunie! Niech nie zgaśnie!!! Ale… O nie! Dam ci lepiej kartkę; tam są słowa, dzięki którym bezpiecznie ją zgasisz… Lecz niestety… Nieważne. Weź to, tam są mądre słowa. Niech ktoś je głośno przeczyta w razie niebezpieczeństwa. I jeszcze jedno, najważniejsze na tej wojnie… Widzę zwycięstwo w całym Rouginie… Zwycięstwo magii i potęgi… sięgające aż za morze… Tam wizja się kończy. Polegaj na słowach Deskatesa Czwartego Zaginionego… — podał Gerunowi kopertę, a ten po krótkim wahaniu zabrał ją.
      — A teraz precz mi z oczu, piekielny wróżbito. Nie będziesz krakał o niczyjej śmierci.
      Odszedł Gerun od nieznajomego, ale odwrócił się, gdyż chciał spytać o coś jeszcze. Już go tam nie zobaczył; widocznie posłuchał życzenia swego klienta. Tylko paru innych nędzarzy odganiało mewy i dużego czarnego ptaka, próbującego wyrwać im z rąk jedzenie.
      W porcie przy molo stał wielki żaglowiec, przy którym zgromadził się spory tłum ludzi. Nie zwrócono uwagi na nadchodzących; tak bardzo gapie zajęci byli podziwianiem nowej konstrukcji. Przybysze spoza Sergelu nie mieli pojęcia o żeglowaniu, więc nie udzielała im się powszechna fascynacja. Zauważyli tylko, że statek posiada kilka masztów oraz obszerny pokład z wieżą dla oficerów, a po bokach ustawione są po dwie zardzewiałe armaty, prawie jedyne ocalałe w całym Rouginie. Zaprzestano ich użycia od czasów, gdy skończyła się łączność z zamorską Ojczyzną.
      Sergelczycy przedstawili się jako Rada Miejska, goście zaś podali swoje tytuły i pochodzenie, wzbudzające u gospodarzy wątpliwości. Nie chcieli uwierzyć w obecność Geruna Pierwszego; dopiero zapewnienia wszystkich jego towarzyszy pomogły tamtym w identyfikacji monarchy.
      — Przepraszamy, trudno nam było poznać Waszą Królewską Mość. Podobno przyjechaliście Waszmość od strony lasu; nic dziwnego więc, że wyglądacie na sponiewieranych przez trudy podróży. Zapewne ci przybysze z krain, o których słyszeliśmy niewiele, pragną uhonorować swym pojawieniem się ukończenie budowy naszego dalekomorskiego statku?
      — Tak — odpowiedziała Miketia. — Również Pierwotni są zainteresowani uczestnictwem w rejsie.
      — Czy wiecie, że to niebezpieczne? Nie wypada, by tacy zacni goście narażali życie. Dotąd żadna z wypraw się nie powiodła. Albo znienawidzeni barbarzyńcy z północy zatapiali z takim trudem budowaną flotę albo odpierano ich ataki, ale później w wyniku uszkodzeń nie było już czym płynąć.
      — Więc należy pokonać tych niegodziwców — podsumował Gerun. — Jako tytularny król Lendirougu rozkazuję wam to. Zdobądźcie ich miasto i port. Z naszą pomocą.
      Kilku Sergelczyków zaśmiało się, a jeden powiedział:
      — Nie mamy już nic wspólnego z Lendirougiem, Wasza Królewska Mość. Już dawno mieszkańcy królewskiego Lendionu o nas zapomnieli, a my o nich. Nie pomogli nam wyprzeć Czerwonych, nie pomogli budować statków.
      — Nie posłuchacie króla?
      — Nie to, żebyśmy nie mieli dla Niego szacunku. Wątpimy jednak w szczere zainteresowanie piratami Waszej królewskie Mości. I w zwycięstwo. Nie pozwolimy płynąć naszym ludziom na pewną śmierć. Już lepiej walczyć w pobliżu Sergelu – jak przy każdej wyprawie.
      — Sam z nimi walczyłem, gdy szturmowali Ener. Każdy z nas tu obecnych miał z nimi do czynienia. A dwóch z nas nawet dwukrotnie. Obiecuję, że gdy Duklidon wróci do Lendirougu, to pierwsze, co dla was zrobimy, to oprócz zgładzenia uzurpatorów morza, ufundujemy wam prawdziwą wyprawę za morze. Popłynie cała flotylla statków, jak na samym początku, a Pierwotni dostarczą drewno, czyż nie?
      — Tak — potwierdziła Miketia. — Powiedzcie ludziom, że sam król nakazuje zaatakować piratów i właśnie po to przybył, żeby przywrócić swą opiekę nad wami. Jako królowa Enoriatu ogłaszam, że przechodzi on w lenno Lendirougu! Niech to będzie dla was zachętą. A do tego ja sama z wami popłynę. Wraz z Ader-Karem, dowódcą enoriańskim i Runelem, moim przyjacielem i być może przyszłym królem.
      — Powiedzcie nam o tych spotkaniach z piratami — poprosili radni. — Musimy przemyśleć waszą propozycje, gdyż widzimy, że jesteście pewni siebie i naprawdę wiecie, po co tu przybyliście.
      — My też ze sobą pomówmy, Gerunie — zaproponował Lucen, gdy zostali we dwóch. — Zdaje się, że tan rejs dojdzie do skutku. Pozostanie nas trzech, licząc Klendena. Czy wrócimy do Lendionu? Miałeś jeszcze dziś podjąć decyzję.
      — Faktycznie, już robi się noc. Lendion jest bezpieczny. To tylko jacyś zuchwalcy naruszyli nasze granice, by pojechać dalej, do Kenatu.
      — Skąd to wiesz?
      — Nie pytaj o to. Popłynę z Miketią. Beze mnie przegrają. Wesprę ich przy użyciu tajemnej broni. Oto moja decyzja.
      — Och, królu. Ty znów coś ukrywasz, jak wtedy. Zawsze źle się działo, gdy tak czyniłeś. Mam przeczucie, że znów coś się wydarzy.
      — Postaram się zapobiec śmierci któregoś z nas.
      — Nie to miałem na myśli. Martwią mnie owi zuchwalcy, którzy zaatakowali Cintel. Obawiam się o to miasto i jego władcę.

      Takiej odmiany nie spodziewali się zdobywcy gór, lasów i stepów. Patrzyli na przesuwającą się linię brzegową i wątpili, czy to oni sami płyną, czy też świat przemieszcza się wokół nich. To statek niósł ich na swym pokładzie, dając im do dyspozycji olbrzymią ilość bezczynnie spędzanych godzin. Przywykli do transportu konnego oraz czynnego pokonywania olbrzymich dystansów, a teraz zostali zdani na ten mały zamknięty świat pokładu, mimo iż to oni decydowali o celu rejsu. Zebrani na podwyższeniu, obserwowali pracę załogi, próbując zrozumieć w jaki sposób to wszystko działa. A pospiesznie zwerbowani ludzie ochoczo wykonywali rozkazy oficerów, wciąż jeszcze podekscytowani nagłym odzewem panów miasta co do formowania zbrojnej świty, mającej pod przewodnictwem króla Lendirougu wziąć udział w krwawej rozprawie ze znienawidzonymi piratami. Oficerowie zaś bardzo dziwili się, że nie napotkano jeszcze patrolu piratów. Sądzili, że mają tego dnia wyjątkowe szczęście.
      Przyjaciele Geruna, spędzając czas na doświadczaniu nowości, ani spostrzegli się, jak marynarze szykowali się do cumowania przy wyspie, o której odwiedzeniu chodziło gościom spoza Sergelu. Ci zaś nawet nie zdołali odróżnić jej od lądu; myśleli, że to niewielka zatoka wcinała się w jego głąb. Dopiero gdy kapitan zapytał o miejsce wyjścia na brzeg, zdali sobie sprawę, że owa zatoka jest ujściem Rzeki Pustynnej, a trawiasta wyspa o niewysokim wzniesieniu końcem pierwszego sprawdzianu nowo zbudowanego statku.
      Gerun nakazał przycumować w miejscu najbliższym brzegowi. Stało się, jak sobie zażyczył i teraz płynęli łódką po płytkim basenie w kierunku piaszczystej plaży. Gerun, Klenden i Lucen, bez asysty Sergelczyków.
      Zeszli na ląd, stawiając pomysłodawcę odwiedzin wyspy w roli przewodnika. Ten zdał się na własne doświadczenie. Zaproponował wejście na szczyt najwyższego wzgórza. Wyposażeni jedynie w broń, ruszyli pod górę wznoszącą się ponad sto stóp nad wodę. Powoli zostawiali w oddali brzeg wraz ze statkiem, malejący w miarę postępowania wzwyż. Zasięg widzenia zwiększał się, by w pobliżu wierzchołka umożliwić ogarnięcie wzrokiem całego ujścia rzeki wraz ze sporą częścią głównego lądu. Jedynie morze pozostawało jednakowo wielkie i sięgające poza horyzont, a tam znów poza horyzont i tak jeszcze mogło powtarzać się nawet kilkaset razy.
      Niczego nie znaleźli na szczycie. Otwarła się tylko przestrzeń na południu, pokazująca linię brzegową kontynentu, ciągnącą się może dalej niż bezkres wody. „Przemierzyłem tyle drogi” — myślał Gerun — „a w porównaniu z tym, co widzę, nie przejechałem nawet ćwierci tych przeraźliwych dystansów…”
      Wielokroć bliżej, niźli wybiegał wyobraźnią król, pojawiło się nagle żywe stworzenie. Niedaleko od stojących na wzgórzu sunęło po ziemi coś, czego nigdy dotąd nie widzieli. Wielobarwna powłoka okrywała ciało niewielkiego trzynożnego ssaka lub gada, o niewyraźnej głowie, uwieńczonej oczami, jarzącymi się odcieniami żółci. Mimo iż posiadało ono odnogi, zdawało się lecieć nad ziemią, prosto w stronę Geruna. Jego obraz stale powiększał się w oczach, tło zaś ulegało przyćmieniu i przestawało być prawie zauważalne, oddając prymat obliczu przybliżającego się nieustannie żywego fenomenu.
      — Przygotujcie broń! — rozkazał Rycerz, sam wyjmując Miecz Dumy.
      — Czy coś się dzieje? — spytał Lucen, wykonując polecenie.
      — Nie mam pojęcia, ale tak chyba miało być…
      Wyszedł Rycerz naprzeciw istocie, szykując się do zadania ciosu.
      — Co tam jest?! — zawołał Klenden.
      — Nie widzisz?? —zdziwił się Rycerz.
      — Nie widzę!
      Stworzenie zawładnęło całkowicie przestrzenią, wypełniając ją sobą w oczach przerażonego Rycerza.
      — Klendenie, pomóż mi! Postaraj się zobaczyć to coś. Tumpejczyku, ty przecież wiesz, co robić!
      — Wiem — powiedział z rezygnacją Klenden i uczynił to wszystko, czego kiedyś się nauczył… Nad Gerunem unosiła się czerwona hybryda, rozpościerająca na wszystkie strony długie powiewające na wietrze pióra, które formowały zarysy ludzkiej twarzy, mówiącej do Klendena:
      — Precz, ty zdrajco!!! Naprawdę pociąga cię ta tchórzliwa i dewocyjna religia!?
      Oślepienie czerwieniącą się żółcią rzuciło patrzącego w nieprzytomność. Rycerz rozdarł swym Mieczem na dwoje trzynogą hybrydę, a ta rozerwała się gadzim mięsem oraz kośćmi i spadła na trawę. Z oręża spłynęła gęstym strumieniem krew, barwiąc diament na czerwono. Podbiegł Lucen do walczącego i zobaczył suche kości jakiegoś zwierzęcia.
      — Nie dostrzegłem, co czynisz — powiedział przybyły.
      — Nie musiałeś — odrzekł Gerun i podniósł z ziemi szkielet. Leżała pod nim mała świeca, a w pobliżu budził się z nieświadomości Klenden.
      Kilka chwil później cała trójka wracała z powrotem na statek. Gerun niósł znalezisko, zadowolony z udanego wypadu. Dwaj jego przyjaciele nie zdradzali już takiej radości: jeden próbował zgłębić sens wydarzeń na szczycie, drugi utonął w milczeniu, nie próbując nawet rozmawiać z Gerunem o wspólnych przeżyciach. Ten zaś nie widział potrzeby dzielenia się z innymi opisem starcia z dziwnym stworzeniem. W końcu każdy zostawił dla siebie to, czego był lub nie był doświadczył.
      Na pokładzie nawet na nich nie czekano. Załoga nie spodziewała się tak rychłego powrotu zwiadowców. Runela zaś i Miketii nie było na podwyższeniu. Wracający dostrzegli ich w ustronnym miejscu, podających sobie z ręki do ręki Różdżkę. Gerun kazał przywołać ich do siebie, a także sprowadzić Ader-Kara, zwiedzającego wnętrze statku.
      Wykonano rozkaz i teraz król miał zadecydować, dokąd powinni popłynąć. Wymienił wyspę, o której wspomniała niegdyś Miketia. Pierwotni zaopatrywali się na niej w zioła. I on również pragnął uzupełnić braki w środkach leczniczych, jakie podarowali mu mnisi z Góry Klasztornej. Według ustaleń Ader-Kara, wyspa owa, zwana Chmurną, leżała wcześniej niż miasto piratów, Trytel. Niewielka rozbieżność w planach nie przeszkadzała w realizacji zamierzonego celu. Ponadto Gerun pragnął uczynić coś dobrego dla Enoriatczyków, jako że obiecał im, iż utoruje drogę od dawna zagrodzoną przez morskich barbarzyńców. Tym bardziej że Miketia wykazała żywe zainteresowanie walką z Urugelem.
      Nie padł żaden sprzeciw; Ader-Kar z aprobatą przyjął powzięty plan. Wiadomość rozeszła się po załodze i przywędrowała do pary, pragnącej być dwojgiem przyszłych „władców północy”. Ci wrócili do Geruna, chcieli bowiem usłyszeć relacje z wypadu na Chmurną. Klenden i Lucen opuścili rozmówców, nie chcąc powracać do tamtych wydarzeń, zaś Ader-Kar kontynuował zwiedzanie pokładu.
      Pozostawieni we trójkę, nawiązali rozmowę. Opowiedział im Gerun o zdobyciu Świeczki, mającej zapewnić przyszłe zwycięstwo nad piratami. Z uwagą przysłuchiwali się opisowi zdarzeń. Poprosili o pokazanie im łupu wydartego istocie. Podobnie jak kij Różdżki, znalezisko nie wyróżniało się niczym nadzwyczajnym. Lecz cała trójka wiązała z nim wielkie nadzieje.
      Lucen i Klenden, opuściwszy zafascynowanych magią kolekcjonerów tajemnych przedmiotów, przeszli na lewą burtę, by obserwować pozornie przemieszczający się ląd wobec pozornie znieruchomiałego statku. Zasiedli wygodnie na przyniesionych im stołkach i zajęli się śledzeniem nieustannie zmieniającego się brzegu.
      Z początku bardziej pofałdowane wybrzeże przemieniało się w początek płaskiej bezkresnej równiny, ciągnącej się aż do Lendionu, a nawet dalej, poprzez Zundion ku zachodnim rubieżom byłego Rouginu. Ileż to mil dzieliło ich teraz od domów? Od pałacu Zargana, od Góry Klasztornej, odwiedzonych nie tak dawno przez Lucena…? Ile czasu poświęcić należało, by wrócić do tych odległych miejsc z początku nie mającej końca wyprawy? Lecz najbardziej przejmowała myśl, że tyle samo drogi morskiej dzieli ich od aktualnego celu, a przebyć ją mieli w cały dzień i noc, docierając nad ranem na miejsce. Taki szmat w tak krótkim czasie, mimo iż statek wolniejszy był od galopującego konia.
      Plaża rozlała się piaskiem w głąb lądu, zwiastując bliskość Sergelu. Zobaczyli łodzie rybackie, które poławiały w świetle popołudniowego słońca. Budynki fortu, broniącego port przed niebezpieczeństwami, oznajmiały o bliskości miasta, z którego jeszcze tego samego dnia wypłynęli. Powoli przybliżyli się do niego, aż ponownie pojawili się przy dokach. Sergelczycy machali do nich rękoma, witając i żegnając zarazem, bowiem nie zatrzymano się, tylko kontynuowano rejs na północ. Jak szybko pojawiło się miasto, tak też i znikło, pozostawiając po sobie jedynie trudne do opisania wrażenie…
      — Patrz, Gerunie, nauczyłam się tym posługiwać — powiedziała Miketia, biorąc od Runela Różdżkę. Ten z uznaniem patrzył, jak chwyciła ją oburącz, wycelowała za burtę i przymknęła oczy, poruszając lekko wargami. W chwilę potem do wody spadła mewa.
      — Wspaniale — pogratulował jej Gerun.
      — Ja ją tego nauczyłem — pochwalił się Runel. — Jeszcze przed nią wiele lekcji…
      — Nie, mój drogi. Nie praktyka się liczy, lecz poświęcenie dla sprawy. Tak mawiali Tumpejczycy — rzekła, po czym ku zdziwieniu obecnych nakierowała ją w stronę zachodzącego słońca. — Patrzcie, jak się czerwieni. Zaraz zniknie za horyzontem i zgaśnie. Ale ja wskrzeszę je na nowo.
      Chcieli powiedzieć coś, ale wyzwanie przerastało ich śmiałością. Nawet Gerun, ufający swemu Kolczykowi, zląkł się, że nowicjuszka zdoła jednak uczynić to, co zamierzyła.
      Słońce w naturalny sposób zakryły pagórki Gór Leśnych, a nieboskłon za nimi przybrał barwy czerwieni i żółci. Ciekawe zjawisko atmosferyczne ustąpiło teraz poczuciu czegoś nieznajomego i odległego. Wydawało się Gerunowi, iż mimo to skojarzenie z tym związane było mu bardzo bliskie, prawie dotykające go w teraźniejszości i wielokrotnie obmyślane w trudnych chwilach wyboru, ale nie potrafił sprecyzować, co to takiego. Miketia dzierżyła Różdżkę, pokrytą dziwnymi wzorami spowodowanymi grą świateł, a oczy jej pusto obserwowały to, co się działo. Sama nie uczestniczyła już czynnie w fenomenie ruchomych cieni; wszystko działo się poza jej wolą. Bała się. A znad gór przyleciał tu okrzyk człowieka tracącego życie, okrzyk bezcielesny, jakby nie wydany przez realne gardło. Prawy mąż żegnał się ze światem gdzieś w okolicy miejsca pokrytego na nieboskłonie panoramą kolorów. Nie umarł on od Różdżki, jak myślała Miketia…
      Zginął dzień później.
      Nadeszli Lucen i Klenden, a także Ader-Kar, znudzony zgłębianiem architektury statku. Przy barierce leżała półprzytomna Pierwotna.
      — Widzieliście to? — zapytał ich Gerun.
      — Słońce zachodzi za Górami Leśnymi — odrzekł Lucen. — Daleko za lasem, w Cintiolinie lub poza Rouginem. Ale tak naprawdę zniknie dopiero za jakiś czas, gdyż znów ujrzymy go nad równiną, gdy skończą się wzgórza.
      — Nie ważne — bąknął Gerun i próbował z Runelem obudzić Miketię, zawiedziony niejednoznacznym wynikiem eksperymentu.
      — Ze mną już dobrze — powiedziała im. — Nie spodziewałam się czegoś takiego.
      Wstała i objęła Runela.
      — Co jej się stało? — spytał Klenden.
      — Myślałem, że widzieliście — rozczarował się Gerun. — Kto to był tam, na zachodzie? — zwrócił się do Miketii.
      — Nie znam go… — odpowiedziała.
      — Czasami ktoś musi zginąć — stwierdził Runel. — Pokazałaś wielką siłę, ukochana.
      — Tak — zgodziła się z nim, po czym pocałowała go. — Nasze jutrzejsze królestwo wymaga dziś poświęceń.

      Wszechogarniająca biel otuliła statek. Na odległość rzutu kamieniem nie było nic widać. Dopiero co zbudzeni załoganci z trudem przyzwyczajali wzrok do niechcianej jasności gęstej mgły. Według relacji oficerów to już tutaj miała znajdować się wyspa, zwana Chmurną. Jej nazwa całkowicie się sprawdziła. Nic bowiem nie dochodziło tutaj do oczu za wyjątkiem wnętrza najniższego z możliwych obłoków, będącego największą zmorą żeglarzy o poranku. Toteż zwinięto żagle i zdano się na lokalne prądy. Trzymano w pogotowiu kotwicę, gotową do spuszczenia. Tylko wprawny wzrok dostrzegał w mleku wynurzające się przed umowną powierzchnią skałki. Ktokolwiek patrzył za burtę na rzekomą wodę, ogarniał jedynie bezkresną przestrzeń sklepienia nieba ponad głowami i pod stopami. Wydawało się, że unoszą się w powietrzu, zawieszeni nad niewidocznym lądem.
      Wreszcie ukazała im się potężna skała, dryfująca w białej atmosferze, rozrastająca się w górę, lecz nie w dół, podobnie jak mijane latające wyspy po obu stronach. Gdy już dotarli do miejsca, w którym postanowiono zakotwiczyć ze względu na niebezpieczeństwo rozbicia, zrozumieli, że osiągnęli wreszcie cel: nową płaszczyznę ziemi zawieszoną pośród nieograniczonego nieba.
      Na ochotników zgłosili się Ader-Kar, Miketia, Gerun i Lucen; pozostali woleli poczekać, aż mgła opadnie. Do schodzących dołączyło kilku zbrojnych Sergelczyków, aby zapewnić bezpieczeństwo przed ewentualnymi piratami mogącymi gościć na lądzie. Zstąpili do kilku łodzi opuszczonych na niewidoczną taflę. Tam zrzucono im żywność i beczułkę z wodą, by już na miejscu spożyli śniadanie.
      Sergelczycy wiosłowali ku coraz bardziej wyraźniejszym zarysom wyspy. Statek powoli znikał w białym mroku dnia. Dotarli do kamienistej plaży. Po krótkim wahaniu nastąpili na wodę, walcząc z wyobraźnią mówiącą im o bezdennej czeluści i, nabrawszy pewności po dotknięciu płytkiego dna, śmiało przeszli na brzeg, wnosząc ze sobą ekwipunek.
      Uradowani ze szczęśliwego przybycia na miejsce, przyrządzili posiłek. Odzyskawszy ochotę na dalsze trudy, przystąpili do poszukiwania ziół. A mgła powoli rozrzedzała się, odsłaniając coraz więcej ukrytej dotychczas przestrzeni.
      Szczęśliwie tuż za plażą roztaczała się obfitująca w lecznicze rośliny łąka. Pierwotni bezbłędnie rozpoznali te kwiaty, w które ich przodkowie niegdyś zaopatrywali się, zanim utracili możliwość przypłynięcia na Chmurną. Wszyscy obecni zabrali się do zrywania wyspiarskich endemitów według wskazówek Ader-Kara. Po godzinie napełnili nimi worki, w których uprzednio zrzucono im żywność. Znawca roślin zapewnił, że ta ilość z powodzeniem wystarczy do sporządzenia lekarstw na następnych kilka lat. Po wykonaniu pracy Pierwotny nakazał dokładnie umyć ręce i nie jeść nic przez kolejne dwie godziny. Przed odpowiednim spreparowaniem większość kwiatów zawierała bowiem w sobie trucizny, niekiedy nawet śmiertelne.
      Idąc w stronę łodzi, zauważył Gerun pewien kształt wynurzający się z mocno przerzedzonej mgły. Upewnił się, że ich własny statek stoi zakotwiczony po przeciwnej stronie. Postanowił poczekać, aż to coś pokaże się wyraźniej. Nie minęła nawet minuta, kiedy owa osobliwość sama opuściła zakrywającą ją chmurę.
      Ponaglił towarzyszy, by czym prędzej pospieszyli z powrotem na pokład, a ci, ujrzawszy obcy okręt, wstąpili do łódek, targając za sobą worki z zielem. Na statku zauważono już niebezpieczeństwo i podniesiono alarm. Rozwinięto żagle i wynurzono kotwicę. W tym momencie łódki dopłynęły pod burtę. Zrzucono sznurowe drabiny, po których zdobywcy kolejnej wyspy wspięli się z workami na pokład. Tu już wszyscy krzątali się w pogotowiu, rozdzielając broń między marynarzy, przygotowując starą armatę do oddania strzału i bacznie obserwując, by nie uderzyć dnem w skały. Dwóch sterników wyprowadzało statek ze strefy brzegowej, oficerowie nadzorowali operacje na żaglach a dobosz uderzał rytmicznie w bęben, co wyraźnie drażniło Geruna i Klendena. Kazali mu przestać, ale wyprzedziła ich strzała posłana od piratów. Bowiem ci zbliżyli się znacznie, pragnąc rozpocząć abordaż.
      Nie-Sergelczycy zebrali się na podwyższeniu, by uzgodnić plan działania. Kapitan przyszedł do nich po rozkazy. Gerun polecił mu po prostu wspomagać obronę statku, mającą przypaść w większej mierze samemu królowi i jego przyjaciołom. Oficer wrócił do swoich i już więcej nie zamierzał polegać na niedoświadczonym Lendejczyku.
      — Lucenie, bierz swój łuk — rozkazał Gerun. — Runelu, ty wiesz, co czynić; niech Miketia tobie pomaga…
      W tym momencie rozległ się huk i w chwili gdy kula łamała dziób, usłyszał kolejny. Do wody wpadła następna kula, chybiając celu zaledwie o kilkanaście stóp. Równocześnie wystrzeliła armata sergelska, trafiając w jedno z pięciu dział wroga. Nim Gerun rozpoczął następne zdanie, wybuchły dwie armaty tuż przy stojących na podwyższeniu. Eksplozja zardzewiałego żelastwa zabiła kilku marynarzy i uszkodziła maszt. Statek począł obracać się, lecz z innego powodu, bowiem chciano dokonać wystrzałów z drugiej burty.
      — Wstrzymać to!!! — ryknął Gerun, a z dołu odkrzyknął mu oficer:
      — Tamte są w lepszym stanie, nie wybuchną! To nasza jedyna broń, bez niej wróg ma przewagę!
      Powietrze rozdarły kule piratów, chybiając celu.
      — Niech walczą działami — powiedział Lucen. — Inaczej przegramy.
      — Nie będę ufał pospolitemu żelastwu!!! — zawył Rycerz, unosząc Miecz Dumy oraz Świeczkę. — Niech zwycięży Niezwyciężone!!
      Statek wstrzymał obrót. Piraci podpłynęli bliżej. Wystrzelili ponownie z wszystkich armat. Dwie z nich trafiły w pokład.
      — Klendenie, weź ode mnie tę kopertę i czytaj, co w niej napisane. Znasz się na tym, Tumpejczyku.
      — Nie! — zaprotestował Klenden.
      — Czyń, co ci każę, a Tumpiroug będzie dumny ze swego syna… Ader-Karze, trzymaj tę oto Świecę i pilnuj, by nie zgasła. Dzięki niej wygramy bitwę.
      — A jeśli zgaśnie? — zapytał z lękiem Pierwotny.
      — Niech nie gaśnie, jeśli chcesz żyć.
      Sergelczycy rozpoczęli kontr-ostrzał z kusz. Podobnie postąpił nieprzyjaciel i żadna otwarta przestrzeń nie była już bezpieczna. Drużyna Rycerza padła na deski, próbując osłaniać się przed zbłąkana strzałą.
      Runel zapalił Świeczkę. Rycerz wziął od Lucena strzałę i zaraził ją płomykiem. Palący się prezent wystrzelony został w stronę uzurpatorów morza. W międzyczasie kilku piratów poczęło zwijać się w cierpieniach, objęci działaniem tego, co zostało przywołane przez posiadacza Różdżki. A zaklęte zdania, wypowiadane niechętnie przez Klendena, pomagały w powiększaniu zamętu.
      Strzała chybiła. Rycerz uniósł Miecz Pychy jeszcze wyżej, po czym wstał i krzyknął:
      — Wy barbarzyńcy! Patrzcie na mą siłę! Ujrzyjcie śmierć! Patrzcie na płomienie, które was pochłoną!
      Odkrzyknięto mu:
      — To ciebie pochłoną płomienie, Deskatesie! Śmierć Tumpionowi! Nim umrzemy, odpłaćmy im za to, co nam dziś w nocy uczynili!!!
      Nowy zapał wstąpił w piratów. Nie bacząc na strzały Sergelczyków, zdobyli się na jeszcze jedną salwę z armat. Trafili w dziób, niszcząc go doszczętnie.
      Druga zapalona strzała wypuszczona przez Runela dosięgła celu. Żywioł rozprzestrzeniał się szybko, pochłaniając wszystko, co spotkał na swej drodze. Ogarnięci fioletowymi płomieniami ludzie biegali jak żywe pochodnie, jeden drugiego zarażając pożogą. Ogień powoli trawił szaty i skórę, powoli uśmiercał w potężnych męczarniach. Lucen, zabrawszy od Kaldeńczyka kuszę, strzelał już nie zapalonymi pociskami, nie chcąc pogłębiać bezsensownego cierpienia ofiar. Rycerz mówił coś do niego, ale ten nie chciał słuchać.
      Bardzo silny wiatr dął w żagle obu okrętów i skierował je ku zachodowi. Mgła dawno ustąpiła i płynęli teraz jakby jeden ścigał drugiego. Część płonącego żagla statku pirackiego poleciała prosto na statek z Sergelu. Upadła na pokład, siejąc zagładę wśród marynarzy. Część z nich osłoniła się tarczami i wypchnęła płonących za burtę. W końcu ugaszono jarzący się fioletem pożar.
      Rycerz wyjął Kolczyk i postanowił zadać ostateczny gwałt nieprzyjacielowi. Wyszukiwał wśród ognia nie płonących piratów i zdawał się zwalać ich z nóg przy użyciu działania najsilniejszej z broni, jaką posiadał, jak sam był przekonany. Rywalizujący duet z Lucenem trwał jeszcze jakiś czas, nim ścigany statek zatrzymał się i począł tonąć. Klenden cisnął kartę z zaklęciami za burtę i, ukrywając pod rękoma łzy, uciekł na dół do marynarzy. W oddali ukazał się ląd z Górami Przybrzeżnymi, a u ich stóp Trytel, miasto piratów. Raz jeszcze Rycerz zawołał pożegnalnie do płonących:
      — Potęga i Moc Deskatesa, tajne Siły przed nami skryte i chwała na wieki Tumpionowi!!!
      Miecz Pychy połyskiwał fioletem odbijającym się od diamentu. W tyle pozostawał coraz bardziej zanurzający się w morze statek Trytelczyków.
      Ostatnich, którzy przeżyli…
      Dopłynęli pod ich miasto, gdy czarna flaga przestała powiewać ponad wodą. Fiolet na Mieczu ustąpił czerwieni, a czerwień wystąpiła na powierzchnię ostrza i płynęła ku dołowi. I ujrzał Rycerz, jak obfitą strugą rozlała się z góry; w trytelskim zaś porcie dopalały się statki pirackie, nad miastem górowała flaga Tumpionu a struga przelanej niegdyś krwi z Miecza Pychy zalała Świeczkę, gasząc ją w dłoni Ader-Kara.
      Miasto, podbite tej nocy przez Tumpejczyków, zapraszało gości przybywających od strony morza. Na molu stali najeźdźcy najeźdźców i wyczekiwali przybyłych. A każdy z nich trzymał kuszę, celując w nadpływających.
      Statek zatrzymał się i obrócił stroną, na której stał Rycerz. Tumpejczycy, doskonale poznawszy Miecz przez niego trzymany, zawołali:
      — Precz stąd, zdrajco! Ty, który powstrzymywałeś nas przed zniszczeniem Istenu! Ty, który nie jesteś godzien Deskatesa Czwartego, choć cię z nim utożsamiamy! Nasi wróżbici wiedzieli, że pałasz przyjaźnią do Isteńczyków, do Pierwotnych i, co najgorsze, do Lendionu!!
      — Czyż nie ja posiadłem Insygnia Deskatesa? — zaprotestował wyzwany. — Czyż nie ja dążę do zgładzenia Urugela?? Patrzcie na mój Miecz i Różdżkę! I na Kolczyk!
      — Zguba Lendionowi — odpowiedzieli mu. — Zguba Pierwotnym. Zguba tym, którzy przeciwstawiają się naszym poglądom! Wielokrotnie te prymitywy przeszkadzały naszym wysłannikom w zdobywaniu Insygniów. To lendejscy dewoci, wyznawcy zmurszałej religii, nauczyli tego tych dzikusów. Zdradziłeś nasze ideały, Deskatesie! Wiemy, że nie tylko sprzyjasz naszym wrogom, ale jest tu przy tobie następca Deskatesa Trzeciego Zamordowanego, który niech będzie przeklęty!
      — Lendion zmienił poglądy! — zapewnił Rycerz. — Pierwotni też! To ona, ich królowa, trzyma w ręku Różdżkę! Nie jestem waszym przeciwnikiem. Pragnę zgładzić Urugela, czy to się nie liczy?
      — Romantyczny poryw Rycerza! Liczy się nowy ład, który zaprowadzimy według naszych oświeconych poglądów, a wszelkie zwady, jakie są jeszcze między Tumpejczykami a Gradejczykami, niech będą zapomniane. Oto Urugel został naszym sprzymierzeńcem!
      — Oto ja, Klenden!! — rozległo się wołanie na dole. — Tumpejczyk! Precz z wami, precz z magią…!!!
      …i przypadłszy w jednej chwili do Miketii, złamał na dwoje Różdżkę.
      Tumpejczycy wystrzelili. Padł jeden marynarz, pozostali rzucili się do żagli i usiłowali skierować statek byle dalej od Trytelu. Ader-Kar zapytał Rycerza, czy umrze, ale ten nie nic nie odpowiedział. Ze zgaszoną świecą postąpił Pierwotny ku burcie. Odezwały się armaty w porcie. Rycerz zapragnął śmierci Tumpejczyków na molu. Jeden po drugim padali do wody, przerażeni tym, co zostało przywołane przez właściciela Kolczyka. A ten odczuł nagle, że gdzieś na południu, w jego państwie ktoś również w ten sposób przywołuje śmierć…
      Powróciło do pamięci widzenie z ostatniego zachodu słońca. Strach go objął, ale nie zdołał wyrzucić Kolczyka do wody. Już było za późno, już nie potrafił. Ale zdążył podjąć podobne postanowienie, co Klenden.
      Ader-Kar popełnił samobójstwo: rzucił się do wody, trzymając w dłoni zgaszoną Świeczkę. Tak bardzo zaufał wróżbie…
      — Precz z magią!!! — zawołał zawiedziony Gerun, a jego słowa usłyszało pogrążone w jej kulcie Wybrzeże.
      — Nowy ład wymaga poświęceń — rzekła Miketia, złączywszy na powrót drzewiec Różdżki.

      Urugel przeprawił się właśnie przez Rzekę Graniczną wraz ze swym oddziałem i spowodował śmierć Orenfela Drugiego Szpetnego, władcy Cintiolinu.

Próba
Rycerz Rouginu - Część II - Wyzwolenie - Odwrót
Rozstanie