Pojedynek
Rycerska maść, już nadszedł czas
Sprawdzenia zasług wszystkich z was
Czy mogą zakryć zbytków moc
Beztroskę, próżność oraz złość?
Na trakcie mandersko-nidleńskim przechodziła procesja mieszkańców wioski, odwiedzonej już kiedyś przez Geruna. Na jej czele znajdowali się wygłupiający się komedianci, przedstawiający różne sceny z życia Lendionu, a w szczególności stolicy. Jeden z nich, dzierżący szklany miecz, naśladował osobę władcy. W szaleńczych skokach biegał w różne strony, jakby za czymś goniąc, a oblicze jego doskonale naśladowało obłęd. „Król szaleniec!” — wołała rozbawiona publiczność. — „Odjechał i nie wróci!” Za nimi kroczyli wieśniacy w barwnych strojach, rozradowani nie tylko oglądanymi przedstawieniami. Wśród nich na powozie jechała para narzeczonych, młodzieniec i niewiasta. Zmierzali do kościoła. Zdobienia na ślubnych szatach wskazywały na wysokie pochodzenie: szlachtę. W tenże sposób oba stany wspólnie się bawiły ku uciesze trzeciego, oczekującego ich w świątyni.
Runel patrzył na Geruna, czekając, aż ten odpowie mu wzrokiem. Spojrzenia spotkały się, a Kaldeńczyk zdawał się przekazywać jakąś myśl. Przejął się ten drugi tym, co chciał mu oznajmić ten pierwszy. Obawiając się jakby swego „współrozmówcy”, dał się przekonać do czegoś, czego żaden z nich formalnie nie wypowiedział. Miketia zaś tęsknym wzrokiem przyglądała się przechodzącej grupie ludzi i wieńczącemu ją dwojgu.
Król wjechał między pantomimistów, zakrywając uprzednio twarz płaszczem.
— Co to ma znaczyć?! — krzyknął, grożąc im pochwą miecza. — Wyśmiewacie czcigodnego władcę Lendirougu! Czy wiecie, że Jego Królewska Mość oddał za was życie?
Pochód zatrzymał się; każdy zamarł w bezruchu.
— Jak śmiecie bawić się w obliczu wojny? — zapytał, zerkając na Runela. Tamten odmrugnął powiekami. — Żadnej radości! W kraju smutek i żałoba! Wracać, chłopi, do pracy! Potrzebujemy żywności i sprzętu dla wojska. Wojna powinna być dziś jedyną troską i treścią życia każdego Lendejczyka!
— Czy Jego Królewska Mość zginęła? — to rzekł nadchodzący kapłan.
Runel uczynił grymas, zawrócił, po czym przystąpił do narzeczonych.
— Jesteś szlachcicem? — zagadnął pana młodego.
— Tak, panie.
— Co tu robisz?! Jak śmiesz tak postępować?! Miałeś być w Ertelu na przeglądzie wojsk! Nie wymigasz się od posługi na rzecz państwa przez jakieś małżeństwo. Rozkazuję ci wyruszyć na wojnę. Płodzenie w tych czasach nie zapewni zwycięstwa, nie przybędzie od tego wojowników. Jedź i zabij wroga. Bierz przykład z króla!
— Delion zwolnił mnie ze służby z powodu mego ślubu, ale skoro mam jednak bronić kraju, to niech tak będzie, mój panie.
Dziewczyna próbowała zatrzymać niedoszłego męża, lecz ten przeprosił ją i posłusznie odjechał. Z niewieścich oczu poleciały dwa strumienie łez, dołączając do płaczu pozostałych Lendejczyków opłakujących Geruna Nieobecnego.
— Nic tu po tobie — rzekł Runel do księdza, po czym podjechał do Geruna i szepnął: — Słusznie obroniłeś czci należnej rządom królewskim; podziwiam cię. Niech poddani poświęcają osobiste sprawy na rzecz władzy państwowej.
Zostawili w tyle niedoszłych świętujących i zbliżyli się do Rzeki Granicznej. Zgodnie z zapiskami znalezionymi w komnacie astrologa, w jednej z wież Trójkąta przechowywano cenne informacje o położeniu legendarnego Insygnium, dającego ponoć władzę i moc silniejszą w zasięgu działania niż skuteczniejsze w dziedzinie zabijania Kolczyki.
Odszukali najbliższą przystań i, pożyczywszy trzy łodzie, przeprawili się z końmi na drugi brzeg, opuszczając Lendion. Runel wręczył Gerunowi jeden z Kolczyków, drugi zachowując dla siebie. Obdarzony walczył z poczuciem lojalności względem samego siebie i szacunkiem dla własnych, przeszłych decyzji. Zadowolenie z odzyskania porzuconej niegdyś zguby zwyciężyło jednak nad uczciwością i prawością Rycerza.
Dopiero teraz zwrócili uwagę na coś, co powinni zauważyć już wcześniej. Najdalszy z trzech szpiców nie był wcale widoczny mimo dobrej pogody. Zaś ten po lewej dymił. Przyglądali się temu zjawisku aż do chwili, gdy nagle runął, przerwany w połowie! Nie mogli w to uwierzyć. Cóż się działo? Pozostał ten po prawej. Tam też skierowali się po pożądane sekrety.
Miketia zbliżyła się do przyjaciela i zagadnęła go:
— Czy… myślisz o tym tak, jak to pokazałeś przy tych młodych? Czy wojna…
— Ach, ukochana — przerwał jej — my jesteśmy inni od nich. Razem dążymy do wygranej, razem narażamy życie dla Sprawy. Pamiętaj, że zostaniesz królową nowego państwa. Większego od zjednoczonego Sendeneru.
— Czym jeszcze różnimy się od nich? Przekonaj mnie, gdyż mówiłeś o potomstwie… w ten sposób.
— Zostaliśmy wybrani przez… magię, by być Lepszymi Ludźmi. Nie porównuj się ze zwykłymi wojownikami. Jesteśmy wyłącznie dla siebie; cieszmy się sobą bardziej niż inni. Nie przeszkodzi nam żadna obietnica, krępująca wolność, ani troski przyziemne o tych, którzy zatrzymaliby nas w drodze do Celu. Niepotrzebne nam potomstwo… nie teraz. Upójmy się sobą, piękna, choćby dziś… Wiem, że tego pragniesz; będzie wspaniale.
Miketia zawstydziła się, ale, przemógłszy się, odparła:
— Czytasz w moich myślach, czarodzieju. Już działa na mnie rzucony przez ciebie urok… Niech ci będzie, ale… Czyż nie można by tak, jak oni? Otrzymałbyś mnie jako ż…
— …Królową Tajemnych Potęg. To one właśnie rozbudzą w nas pożądanie i dziś zatracimy się w sobie… Zapomnijcie o przeszłości, Pierwotni.
Gerun ignorował rozmowę, której był mimowolnym słuchaczem. Nie to zajmowało teraz jego myśli, lecz świadomość wyprawy po śmierć Urugela. Ścisnął kieszeń z Kolczykiem i uśmiechnął się nieprzyjemnie.
Nastało późne popołudnie. Pokazała się już podstawa wieży, zasłonięta wcześniej przez zakrzywienie horyzontu. Wtem wyleciała z jej szczytu zapalona strzała, podążając prosto na przybyszów. Miketia uniosła obie ręce i pocisk zawrócił, jakby nigdy go nie wystrzelono w pierwotnym kierunku. Czyn ten spotkał się z aplauzem obecnych. Dodatkowo cieszyli się z uzyskanej nad przeciwnikiem przewagi. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, aż przez jedyne okno wypadł płonący Kapturnik. Para kochanków spojrzała na siebie pożądliwie. Przyspieszyli, by wspólnie zdobyć siedzibę nieprzyjaciela. Ich towarzysz dotrzymał im tempa.
Naprzeciw wyszło kilkunastu Zaufanych.
— Oszczędźmy jednego, reszta precz! — rozkazał Runel. — Tylko nie pal wszystkich; zabierzemy im płaszcze na przebrania.
Zanim jeszcze dobyli oręża, już próbowali jedni na drugich przyzywania tego, w czym obie strony mocno się lubowały. Różne nienaturalne i bolesne odczucia oraz zwidy zawracały na Kapturników, a dołączyło do nich owo fioletowe, powoli pożerające swe ofiary, konające w wewnętrznych męczarniach. Tak naprawdę pochodziło ono z zewnątrz, z Obcości, o której król Lendirougu nie zdawał sobie nawet sprawy, gdyż sądził, że to wszystko dzieje się samo z siebie. Fakt posiadania przez Kaldeńczyka kolekcji Insygniów budził postrach u zwijających się z bólu zaatakowanych. Runel wraz z Miketią prześcigali się w przywoływaniu zagłady. A Rycerz coraz bardziej przyzwyczajał się do tego, co odczuwał na Przełęczy w Górach Wysokich, coraz bardziej zapamiętując się w walce przepełnionej nieziemskim okrucieństwem, wynikłym ze wzrastającej nienawiści. Dał się ponieść temu, co go doświadczało; zaznawał szaleńczej satysfakcji w dokonywaniu zemsty na nieprzyjaciołach Lendionu. Również Runel i Miketia odczuwali podobne stany ducha, lecz wzbudzały one w nich coś jeszcze bardziej odmiennego, nieznanego Gerunowi.
Troje agresorów nie ukróciło cierpień zaatakowanych. Ci, pokonani już i pozbawieni sił, leżeli i stękali, jedni prosząc o życie, inni o śmierć. Jeden tylko ocalony cofnął się i uczynił gest poddaństwa, godząc się w milczeniu na poniesienie kary za swoje nikczemne życie. Lendejczyk ciął mieczem po kolei każdego z nich ku zawodzie Runela, który musiał przystać na rezygnację z czarnej broni na rzecz białej. Skończyły się błagania o oszczędzenie i dobicie.
— Czego chcecie? — spytał przeżyły Kapturnik, upadając na twarz.
— Wyjawisz nam tajemnicę — odpowiedzieli mu. — Współpracuj, bo inaczej poznęcamy się nad tobą.
— Oczywiście, zwycięzcy. Widziałem, jak bestialsko Urugel traktował kłamców. Łatwo mi zrezygnować ze służby dla tego głupca.
Rozmówcy zsiedli z koni, zaskoczeni tą wypowiedzią. Wydawała się być prawdziwa.
— Mów więcej — rozkazał Runel.
— Pomogę wam, gdyż jesteście do mnie podobni, nawet bardzo…
— Nie kłam, zdrajco! — warknął król. — To wy napadacie na nasz kraj! Na zawsze pozostaniecie naszymi wrogami.
— Naszym panem jest Waladel, a Urugel to wódz tylko z tytułu, choć również dla niego walczymy. Co mi dacie w zamian za prawdę?
— Nie licz na nic, nędzniku — zapewnił Runel. — Wykonam specjalny test na oszustwo, a potem poznasz na sobie działanie Kolczyka. Jeśli nie sprawdzisz się, strawi cię Niebieski Ogień. Wybieraj.
— Umiem wróżyć. Opowiem wam o przyszłości. Magia sama sprawdzi magię i usłyszycie całą prawdę.
Zamknął oczy. Wzdrygnęli się pod wpływem czegoś a Zaufany rozpoczął:
— O, mężu z Gradirougu… Spiesz się do Laski Przyzwania… Sam Waladel ukrył ją przed Urugelem. Jest w jaskini na zachodzie Urbidionu. Purpurowy Płomień wskaże drogę i odzyskacie Insygnium Deskatesa Czwartego. A miał je niegdyś przodek Urugela, jeśli nie on sam… mężu z Lendirougu… Posłysz wiersz Czarnego Kaptura:
„Wiara ponoć skuteczna jest…
Zapraszam ciebie więc na test:
W bitewny szał byś wysłan był
I cóż byś zrobił, abyś żył?
Daremny byłby modłów trud
Zginąłbyś, a przeżyłby wróg”
Kapturnik podał Gerunowi sztylet o diamentowym ostrzu i ciągnął:
— Pójdziesz do Gradonu osobiście walczyć z Rycerzem. A ty, kobieto pierwotna… cofnij się; oznajmię im coś, czego ty nie możesz słyszeć… — Miketia oddaliła się i zatkała uszy. — Słuchajcie: Pierwotna odejdzie od byłego mieszkańca Gradirougu z powodu pewnego władcy z Zundirougu…
Runelowi krew przysłoniła obraz w oczach. Wypowiedziane wcześniej zaklęcie, mające służyć jako test na prawdomówność, zdawało się podpowiadać mu, że to, co powiedział Zaufany, jest godne „zaufania”.
— Co mam uczynić? — polecił się wróżbicie.
— Ja osobiście nie dopuściłbym, by ktoś stawał mi na drodze…
— Kontynuuj — poprosił król. — Mów teraz o mnie. Chcę wiedzieć… czy… pokonam Urugela?
— Mężu z Lendirougu, władco… Oto odpowiedź…
Kapturnik zmarł, ugodzony toporem. Obejrzeli się za siebie. Kilkaset stóp za nimi stał oddział niewysokich jeźdźców uzbrojonych po zęby w miotający i sieczny rynsztunek bojowy. Miketia wróciła do towarzyszy.
— To Ditiańczycy — rozpoznał Gerun. — Coście za zbóje?! — zawołał do przybyszów.
— A wy to kto?! — odparli.
— Jesteśmy od was mocniejsi, patrzcie na to pobojowisko — król pokazał im poległych mieszkańców Trójkąta. — To nasze dzieło.
— A tamte dwie wieże to nasze! — to rzekł przywódca, który wysunął się na czoło oddziału. Gerun rozpoznał w nim tego samego człowieka, który niegdyś we wsi lendejskiej uszkodził rękę właścicielowi gospody zaraz po pasowaniu na rycerza.
— Poznaję cię, kmiotku!! — wrzasnął ten, który go owego dnia obdarzył honorami. — Nie ujdziesz kary za tamto, o czym sam dobrze pamiętasz! Zginiecie ty i twoi rabusie!
— Gerunie! Zlituj się nade mną! — prosił Ditiańczyk Barul. — Twój przyjaciel, Lucen, darował mi niedawno winę, a odpokutować ją miałem poprzez zniszczenie Przeklętego Trójkąta. Obiecał, że Wasza Królewska Mość albo Delion wynagrodzi mnie za to. Właśnie udaję się w tym celu do Lendionu.
— On kłamie! — krzyknął Runel. — Tak mówią mi czary!!
— Zatem zginie — zawyrokował Gerun. — Mój przyjaciel, Lucen, zaginął gdzieś na południu. Osądźmy teraz rozbójników.
W tym momencie spadł grad ciśniętych w stronę niedoszłych sędziów ostrzy. W ostatniej chwili były mieszkaniec Gradirougu uniknął śmierci. Pozostali również usunęli się z toru lotu pocisków. Ditiańczycy padali jeden za drugim, rażeni lękiem przed Kolczykami. Również Miketia nękała tamtych za pomocą tego, czego… może bardziej właściwie: „kogo” Runel nauczył ją przywoływać.
Zwyciężyli, a Rycerz zburzył powtórnie mur, nad którego budową z takim oddaniem pracował był od starcia pod Trytelem do rozstania za Rzeką Pustynną.
Nie jechali za wolno ale też nie posuwali się za szybko. Decyzja, jaką powziął Kaldeńczyk, ani nie zachwycała, ani nie drażniła króla. To nie jego osobiście dotyczyła, a przecież sam mógł spotkać się z Nerfielem, władcą z Donarlinu; związał się przecież z nim sojuszem. Ciemne przebrania dobrze maskowały obecnych i w takim właśnie stroju zamierzał pokazać się sojusznikowi, bacząc na to, by nie rozpoznał go nikt z ludu. Na wszelki wypadek pomieszali swój nowy ubiór ze starym i zamienili kształt kapturów, żeby swym domniemanym pochodzeniem nie prowokować strażników donarlińskich do ataku bez zastanowienia. Wyglądali bardziej jak niegroźni szpiedzy z jakiegoś mało znaczącego kraju niż jak Zaufani.
Gerun mimowolnie przyglądał się Miketii. Nie interesowało go to, co działo się przez ostatnią noc, lecz nie mógł się powstrzymać od patrzenia na tę, która wyglądała tego dnia inaczej niż kiedyś. Potargane, rozpuszczone włosy nie zdobione już przez srebrne nici upodabniały ją do zwyczajnej dziewczyny rougińskiej. Zarzuciła na siebie więcej szat niż zwykle pomimo wiosennego gorąca. Skulona, usuwała się w tył, unikając spojrzeń towarzyszy. Swoją postacią wyglądała jak prawdziwy mężczyzna-szpieg, w fali odzienia tając to, co wyróżniałoby jej kobiecość. Z oblicza jednak spoglądały szlachetne rysy, lecz ukazywało ono również fizyczne i duchowe zmęczenie. Dwoje oczu odbijało obraz okolicy, nie spoglądając ni w tym, ni w tamtym kierunku. Zmieniła się Pierwotna. Co kryło się za ślepo patrzącymi źrenicami, wiedziała tylko ona sama.
Podjechał do niej Runel. Spod materiału kaptura spojrzały na niego dwie ciemnobrązowe tęczówki, ujmujące go z bojaźliwą uległością i lekkim zniechęceniem, wynikłym być może ze zmęczenia. To pierwsze przemogło to drugie. Jasnowłosy przyszły król zaprosił ją na swego wierzchowca. Posłuszna, usiadła przed swym adoratorem; on objął ją, wtulając się w jej włosy i tak pomknęli do Doneru. Powoli zmieniał się wyraz jej twarzy, a ona sama oddawała się we władanie swemu władcy.
— Nie przesadzaj, Runelu — powiedział Gerun, wyraźnie pogardzający tym, co nie dotyczyło zmagań z tyranem gradejskim.
Runel nie uczynił nic więcej, gdyż nawet nie zamierzał. W chwilę potem nie zwracali już uwagi na świat dokoła, obojętniejąc na wszelkie troski. Liczyło się dla nich to, co działo się samo przez się. I takąż sprawiało im to radość: na twarzach pojawiło się tępe zapatrzenie, zaś usta ani nie śmiały się, ani nie wyrażały smutku.
A trzeźwo patrzący pozostały podróżny zastanawiał się, którędy dostać się do zbliżającego się miasta, by nie wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń. Poprosił więc Miketię, by wróciła na swego rumaka, po czym uformowali lendejski szyk rozpoznawczy. On też przygotował w pamięci hymn swego zamku.
Otworzono im bramę nie bez zaciekawienia i nieufnych komentarzy. Nie zadawano też żadnych pytań. Usuwano się z drogi sprzymierzonym gościom z południa, pozwalając im przejechać do placu przed pałacem. Zauważono ich z okien bogato zdobionej budowli, wspanialszej nawet teraz niż kilka tygodni wcześniej. Nad bramą widniał znak korony z literą „Z” – symbol stolicy Zundirougu.
— Kim jesteście i w jakiej sprawie przybywacie? — spytał przybyłych dworzanin, który wyszedł właśnie ku przybyłym.
— Jesteśmy lendejskimi szpiegami, posłańcami Deliona — przedstawił się Gerun I. — Mamy osobistą sprawę do Nerfiela Pierwszego.
— Skąd mamy wiedzieć, że nie zamierzacie zgładzić Jego Królewskiej Mości? Wyglądacie jak nieprzyjaciele z północy.
— Niech Nerfiel sam do nas wyjdzie, choćby w eskorcie żołnierzy. Poproście waszego władcę, to bardzo ważne.
Donarlińczyk posłuchał. Runel poprosił, by Miketia i Gerun zasłonili twarze.
Wrota otworzyły się, ukazując potężnie zbudowanego króla Zundirougu w lśniącej złotem i platyną zbroi płytowej, spod której wysuwał się czerwony płaszcz charakterystyczny dla monarchy nie-lendejskiego. Odważył się wyjść sam, bez eskorty.
— Poznaję ukrywającego się — rzekł do Geruna i mrugnął doń okiem. — Możecie wejść; porozmawiamy na osobności.
Przeszli w milczeniu do komnaty Nerfiela, z której ten wyprosił wszystkie sługi. Polecił też zdjąć zasłony z twarzy. Po krótkim wahaniu uczyniono, jak polecił. A jeden z gości zacisnął zęby, obserwując uważnie rosłego wojownika.
— Pamiętasz o naszej umowie? — zagadnął Nerfiel Geruna. — Na pewno tak… Tak jak obiecałem, posłaliśmy pernackie konie do Ertelu i wystawiliśmy żołnierzy z obu prowincji. Wiesz, kim teraz jestem?
Zapytany nic nie odpowiedział. Zauważył bowiem, iż co innego król Zundirougu mówi, a co innego wynika z jego zachowywania się. Nerfiel podejrzliwie obserwował sojusznika z południa, a ton jego głosu zdradzał nawet tajoną sztuczność. Zdał sobie więc sprawę z tego, że należy zmienić sposób rozmowy na bardziej bezpośredni.
— Wiem, że Go masz — rzucił. — Miałeś Go wtedy, Gerunie, gdy zawierałeś ze mną sojusz. Nauczyłem się odkrywać ukryte zło. Dokąd idziesz tym razem?
— Pokonać własnoręcznie Urugela — odparł Lendejczyk. — Silniejszy jest jeden Kolczyk niż tysiąc Donarlińczyków na pernackich wierzchowcach.
— Nie zapominaj, że panuję nad całym Zundirougiem!
Po krótkim wahaniu Gerun rzekł:
— To ja zabiłem Zargana.
Bez wahania odparł Nerfiel:
— A ja wiem dlaczego. Czy po to samo przybyłeś do mnie?
— Nie — oznajmił również bez wahania Gerun.
Nastała cisza. Gerun chciał wstać i odejść, lecz Runel zatrzymał go wzrokiem.
— Nerfielu — zagadnął Lendejczyk wbrew własnej woli. — Czy stoisz nam na drodze?
— Idź sam po swoją zgubę — odpowiedział tamten. — Nie zabieraj ze sobą niewinnej Pierwotnej i tego ponurego człowieka z północy.
Kaldeńczyka przeszył dreszcz.
— Ty… — syknął. — Nie ujdzie ci to, nieprzyjacielu przyszłego Rouginu.
Chwycił za kieszeń, ale pod wpływem spojrzenia Miketii zaniechał użycia Kolczyka i powtórnie popatrzył błagalnym wzrokiem na Geruna.
— Nie zatrzymasz nas wszystkich — powiedział po namyśle król Lendirougu. — A ja nie oddam ci Kolczyka, chyba że wygrasz Go ze mną w walce.
— Ha!! — zawołał tępo Nerfiel, po czym, równie oszołomiony, zamilkł.
Gerun ciągnął:
— Jeśli zwyciężę, zostanę królem Zundirougu w twoje miejsce, przeniewierco donarliński.
— Tylko nie atakuj mnie Nim, rycerzu! — król Zundirougu przyjął wyzwanie. — Jeśli wygram, natychmiast Go zniszczę. Warto ulec twej prowokacji…
— Na mój honor, oddam Go w ręce twoich ludzi. A ty spisz zawczasu akt abdykacji i daj nam go w zastaw.
— Ruszajmy więc zmierzyć się ze sobą, szaleńcze lendejski. Kolczyk albo królestwo.
— Jeśli przegram… — Gerun zwrócił się do towarzyszy.
— … Ja go wyzwę jako drugi — uciął Runel.
— Niech wam będzie — zgodził się Nerfiel. — Pokonam was obu.
Rozstali się. W mieście rozpoczęły się przygotowania do turnieju. Jako arenę wyznaczono plac przedpałacowy. Zbierał się tłum gapiów z całego Doneru, zapychając sąsiednie ulice. Ich pan, Nerfiel I, miał potykać się z nieznajomym w czarnym kapturze o klejnot warty całego ponoć królestwa.
Nim jeszcze spotkanie rozpoczęło się, Miketia zagadnęła Geruna:
— Czy jesteś pewny tego, co czynisz? Walczycie na śmierć i życie?
— Jestem świadom. Zostanę królem Południa. Nic nam się nie stanie, nie pozabijamy się nawzajem. Powstanie Zund-lendiroug, jak wasz Send-ener.
— Oraz Tump-gradiroug, królowo Północy — dorzucił Runel.
Zatrąbiono na otwarcie turnieju. Utworzono dla śmiałków pusty prostokąt. Po jednej stronie długiego boku stali żołnierze zundejscy z Kolczykiem gotowym do zmiażdżenia potężnym młotem, po drugiej zaś towarzysze Geruna z aktem abdykacyjnym gotowym do odczytania wobec zundejskich poddanych.
Ustąpiono przejścia obu monarchom. Obaj odziani byli w ciężkie zbroje, obaj dzierżyli tarcze, jednemu głowę skrywał kaptur, drugiemu hełm. Pan Zundirougu zaopatrzył się w ciężką kopię mimo walki pieszej i potężny oburęczny miecz, zaś pan Lendirougu w poręczny i niezwykle osty Diamentowy Sztylet.
— Żadnej magii! — zawołał Nerfiel.
— A czy może być ów błyszczący nóż? — zapytał Gerun. — Jeśli się uprzesz, mogę go wymienić na coś innego!
— Nie boję się go, choć wiem, co to takiego! Jak chcesz, to sobie wymieniaj!
— Niech zatem zostanie. Walczmy już!
— Walczmy, Kapturniku z Południa.
Podeszli do siebie na odległość ciosu włócznią. Nerfiel przeżegnał się.
— Żadnych czarów!! — wrzasnął Runel, a cały tłum co do jednego obrócił się ku niemu z osłupieniem.
Szczęknęły ostrza. Początkowo parowali ciosy tarczami, a ostry minerał rzeźbił rysy w metalu. Doprowadziło to do pęknięcia osłony Nerfiela. Wycofał się ten, nastawił kopię i, uniósłszy gigantyczny szpic, rozpędził się, celując tępym zakończeniem w zbroję rywala. Gerun uchylił się, turlając się pod nogami masywnego męża zundejskiego. Potknął się biegnący, a drzewiec z trzaskiem upadł na murawę. Powtórnie stanęli naprzeciw siebie. Nerfiel spojrzał z ufnością ku górze. Współzawodnik, wykorzystując nieuwagę, zamachnął się nań swoją bronią, a tamten zareagował odruchowym parowaniem na ślepo.
Miecz spotkał się ze Sztyletem z Diamentu. Pękł.
Ten drugi. W tysiące drobnych okruchów. Gapie wydali okrzyk zdumienia. Chwilę później zwycięzca stał jedną nogą na piersi zwyciężonego.
— Wygrałem, Gerunie Szalony. Wracaj do swych poddanych, już nie pokonasz Urugela — zaśmiał się. — Twoje miejsce jest przy Delionie. Niech inni rozprawią się osobiście z Urugelem, ci, którzy ufają Bożej Opatrzności, a nie diabelskiej magii.
— Wygrałeś, Nerfielu — przyznał z zawodem Gerun.
Nerfiel rzekł cicho, rozglądając się wokoło:
— Zdradzę tobie sekret. Mnie też dano Kolczyk. Ja swój zniszczyłem. Teraz unicestwimy twój…
Padł martwy na ziemię.
Donarlińczycy ryknęli z przejęciem.
Gerun odruchowo spojrzał na Runela. Podobnie Miketia. Zobaczyła, jak kaleński czarownik w czarnym kapturze ostentacyjnie trzymał w dłoni swój własny Kolczyk, przywołując śmierć na króla Zundirougu, który zginął z nagłego i gwałtownego lęku przed piekielną obecnością kolejnego egzemplarza tego, czego tak bardzo usiłował się pozbyć.
Pierwotna rzuciła się pomiędzy oszołomiony i zrozpaczony tłum.
— Zawróć!!! — były mieszkaniec Gradirougu próbował ją powstrzymać.
Uciekła. Z jego powodu, Runela.
|