Upadek
Płonący koń i Rycerz chcą
Śmierć wroga wyczarować
Sumienie płomienne pręgi tną
Ciemnego braku dobra
Na rozstaju czterech dróg stały trzy armie. Kiedyś spotkały się w tym miejscu dwa wojska pragnące rozstrzygnąć Pierwszą Wojnę Północną. Tego dnia wszystko było podobne, jak kiedyś, ale jakby odmienne. Spomiędzy kopców spoglądali na siebie ci, którzy mieli stanąć oko w oko, by zadać sobie śmiertelne rany. Każdy człowiek w przeciwnym oddziale mógł skrzywdzić, każdy, póki żywy, stwarzał niebezpieczeństwo. Dlatego należało temu zapobiec…
Na trasie z północy stała armia gradejska w sile stu tysięcy mężów – jezdnych i pieszych; wszyscy okuci w zbroje, osłaniani tarczami i hełmami, z przeróżną żelazną bronią; Gradejczycy, Dzicy i wojownicy odziani na czarno, bez kapturów.
Na szlaku ze wschodu szykowało się do natarcia formacja tumpejska, licząca dwadzieścia tysięcy konnych, odzianych w ciężkie zbroje płytowe z olbrzymimi kopiami i wielkimi oburęcznymi mieczami; byli tam Tumpejczycy i siłą wcieleni w szeregi Isteńczycy. Nienawistne i rządne bitwy spojrzenia zdradzały cel, w jakim przybyli tu goście z państwa Deskatesa IV.
Na trakcie z południa dokonywali ostatniego przeglądu sił Lendejczycy i nieliczni Zundejczycy; wszyscy na pernackich rumakach; dziesięć tysięcy śmiałków, oszołomionych strachem wywołanym druzgocącą przewagą nieprzyjaciela, jednak pokładających ufność w Bogu, któremu tego dnia oddali hołd na Mszy Świętej sprawowanej pośród ruin Kaldenu. Żołnierze ci wiernie wykonywali rozkazy Deliona, gotowi za swego przyszłego króla ponieść śmierć.
— Gerun Pierwszy Cichy, monarcha z nadania Bożego nie uświęcił swoją obecnością pola bitwy, którą stoczymy — rzekł Delion sam do siebie, po czym zwrócił się do żołnierzy: — Nie patrzcie jedni na drugich. Myślcie tylko o zwycięstwie, które wówczas może nadejdzie, i o własnym życiu, które jemu zawdzięczać będziecie, a nie o bohaterskiej śmierci. Nie po to tu przybyliśmy. To już Ostatnia Wojna Północna. Bóg da nam wygraną dla swego upatrzonego Rouginu, nie bez powodu skolonizowanego przez wysłanników z Ojczyzny za Morzem… Obronimy nasze rodziny i majętność przed najeźdźcami z Północy, zaprowadzając trwały pokój. A obaliwszy tyrana, oswobodzimy jego niewolników. Wprowadzimy tam monarchię opartą na prawie, ładzie i wolności. Najlepsze wyroby Achenu i Nidlenu oprą się orężowi przeciwnika, a jeszcze dziś wróg doświadczy czegoś, co przesądzi o losach tej wojny.
— Czym zatem były smoki? — zapytał Gerun.
Waladel odpowiedział:
— Sekta złych ludzi, nie należących do Zaufanych Urugela, która często nawiedzała Północny Trójkąt Wież, przyzwała demony, by wcieliły się w postacie tworzonych przez nich hybryd. Odnaleźli kości zamierzchłych gadów i nakładali na nie ciała z ludzi i zwierząt. Po pewnym czasie monstrum nawiedzane było przez duchy nieczyste i wydawało się żywym. Potrafiło poruszać się a nawet zabijać poprzez realne działanie. Rozpalało ogień dzięki palnej cieczy wytwarzanej w jego wnętrzu z gnijących wnętrzności. To oszukiwało naocznych świadków jego obecności; myśleli oni, że smoki faktycznie istnieją i są stworzeniami takimi jak inne. A one były martwe, tylko złe duchy poruszały uformowanym ścierwem, zamieszkując swoją ziemską świątynię. Część z potworów okazała się tylko zwidem, a część miała pewne własności materialne. Rytuały, przekleństwa i symbole na ich ciele miały za zadanie zjednywać przychylność kontrolujących je demonów. Zaś wiara w pomoc Bożą oraz czyste serce chroniły przed ich działaniem. Nie żadne amulety czy zaklęcia. Jedna hybryda grasowała we Fianionie, druga w Gradonie, pozostałe, już uformowane, nawiedzały tak zwany Kraj Smoków. Stały się wielkim, choć ułudnym utrapieniem Zundirougu i Tumpirougu. Część tych krain została spalona w ogniu i tak powstały Zundiroug i Tumpiroug Zniszczony. Gdyby ludzie wiedzieli, jakie Siły kierowały tymi bestiami, nie doszłoby do tak wielkiej zagłady. Szatan maskuje swoje działanie pod przykrywką magii, mającej rzekomo rządzić się jakimiś zasadami. Dlatego nawet kuglarze źle czynią, udając, że czary, magiczne „insygnia” i zaklęte potwory same w sobie istnieją i potrafią czynić cuda. To nie one, lecz przyzywani przez ludzi mieszkańcy Piekieł. Jedni, czarownicy i okultyści, bezpośrednio ich przywołują, inni, kuglarze, astrologowie i gnostyczni odstępcy, propagują fałszywe nauki, nakłaniając nas do lęku przed tajemnymi Potęgami, co zdecydowanie sprzeciwia się zaufaniu do Boga.
— A ja myślałem, że wszystko to jest naturalne i można z tego korzystać.
— Magia jest zbyt absurdalna, by była naturalna. Nie rządzi się żadnymi logicznymi prawami, a jedynie przewrotną wolą demonów, które są inteligentniejsze od człowieka i potrafią go z łatwością zwieść, tworząc pozór jakichś zabobonnych prawideł, ukrywając przy tym swoją prawdziwą obecność. Wszystkie zaklęcia to modlitwy do Szatana. Wszystkie „insygnia” to oszustwo stworzone w tym celu, by ich posiadacze przywoływali działanie diabła, który nęka wybrane przez nich ofiary, a samych posiadaczy próbuje po cichu opętać. Wszystkie smoki to poświęcenie tworów cielesnych demonom, by te, przybrawszy ziemską postać, mogły siać również materialne zniszczenie. Przed tym wszystkim chroni nas Sam Bóg – tych, którzy polegają na Nim, a nie na marnościach. Dlatego prawdziwi wierni nie tracą największego skarbu, czyli Zbawienia, gdy są wystawieni na działanie demonicznych Sił. Choć krzywda doczesna może stać się ich udziałem, nie jest to regułą. Przecież człowiek człowiekowi również potrafi zadać rany, a nawet śmierć. A ludzie nie odczuwający bojaźni Bożej są bardzo podatni na zatracenie, dlatego to właśnie ich Zaufani wybrali sobie za cel do nawracania na odstępczą „religię”, w której wszystko jakoby dzieje się przez czary, a tak naprawdę pochodzi od odwiecznego wroga ludzkości.
— Skąd ty to wiesz, Gradejczyku?
— Ja chyba jeden, poza Urugelem, zdawałem sobie z tego sprawę, gdyż nas obu za młodu wychowano w Chrześcijaństwie. Sam nawet zostałem kapłanem. Ale pod namowami pewnej sekty odstąpiłem od Prawdy i dla doczesnej władzy na tym świecie zrezygnowałem ze Zbawienia dla paru podarowanych mi przez bluźnierców marności. Dopiero Prawdziwy Rycerz, który przyszedł do mnie pod moją Wieżę, nawrócił mnie, dając mi przykład swoim postępowaniem. Gdy walczyłem z nim, on odrzucił miecz i zaczął się modlić. Miałem go już zabić, ale zawahałem się. I w tym momencie dostąpiłem cudownej Odmiany. Przypomniałem sobie Wiarę mojego dzieciństwa i, porzuciwszy magię, uciekłem z Trójkąta Wież, by ratować pozostałych Kapturników przed potępieniem. Uwolniłem jeńców a uprowadzeni kapłani z Zundirougu wprowadzili mnie na powrót do Kościoła. Dzięki mojej misji Zaufani w Radigelu zerwali ze złem. Potem ruszyłem nawrócić Urugela i w drodze do niego spotkałem ciebie…
Dwa pędzące konie przewróciły się przy pełnej szybkości i, martwe, poturlały się, masakrując jeźdźców. Sponiewierani, podnieśli się na nogi. Oto przed nimi stał ubrany w strzępy podartych i splugawionych szat ohydnie brzydki człowiek. Nie miał obu rąk, a paskudna blizna na licach odsłaniała czaszkę. Jedno oko miał okrutnie wykute, drugie pokryte fioletowym bielmem, a spalone włosy na głowie wzbudzały u przybyszów nienaturalny wstręt do napotkanego.
Gerun ledwo trzymał się na nogach – miał złamaną kostkę. Waladel próbował ochłonąć z doznanego szoku, trzymając w dłoniach Skrzynkę, którą udało mu się w ostatniej chwili chwycić.
— On ma Kolczyk! — zawołał Waladel. — Pragnie mnie zabić, ale nie ma nade mną władzy.
Gerun podszedł z mieczem do człowieka i stanęli naprzeciwko.
— Nie poznajesz mnie, królu? — zagadnął charczącym głosem kaleka. — Jestem Dobrunem, twoim przyjacielem.
Usłyszawszy to, Lendejczyk zachwiał się, omal nie tracąc równowagi. Nie chciał uwierzyć, ale tak było naprawdę.
— Nie służę Urugelowi — ciągnął. — Odebrałem mu jeden Kolczyk i dam Go teraz tobie, byś zwyciężył. Teraz Siły znów się zharmonizują…
— Kto ci to uczynił, Dobrunie…? — spytał Gerun.
Zapytany tylko zaśmiał się pogardliwie i kontynuował:
— …weź Go sobie, On cię uzdrowi, tak jak Urugelowi zapewnił opóźnienie śmierci.
— Nie słuchaj go! — krzyknął Waladel. — To Kolczyk cię skrzywdził, jakże cię teraz wyleczy?! Zaś TO, co mam w Skrzyni, czyli JEGO Ciało, Boga Żywego, daje Życie i chroni przed Kolczykiem-Śmiercią…
— Racja — przytaknął okaleczony rozmówca. — To oczywiście pomoże ale KOLCZYK też, gdyż są dwie Potęgi, równorzędne.
— On miesza Prawdę z kłamstwem!! — wrzasnął Tumpejczyk.
— Klejnot jest inny niż zwykła magia — mówił splugawiony. — O jej słabości przekonałeś się wczoraj. Klejnot jest Niesamowity. Klejnot jest taki Prosty i taki Skuteczny. Otrzymałeś go we Śnie, On cię wybrał, a ty Jego. On dawał tobie Zwycięstwo i Bezpieczeństwo. Z Nim wyruszyłeś w swoją Podróż. Pójdź, spełnij swe Marzenie, Rycerzu. Pokonaj Tego Drugiego.
— Nie!!! — ryknął z tyłu Waladel.
— …dokończę przepowiedni, której nie zdążyłeś usłyszeć… Chcesz wiedzieć, czy zabijesz Urugela? Widzę, że pragniesz wiedzieć… Tak, uczynisz to… Pójdzie precz do Piekła… A jako znak potwierdzenia prawdziwości przepowiedni ujrzysz dziś, jak Delion zostaje królem…
— Zawróć, Gerunie Cichy, ja pójdę odebrać mu Kolczyki, nie wyrządzą mi krzywdy!! — błagał nawrócony Gradejczyk.
— Tobie też nie wyrządzą, Rycerzu, gdyż wzajemna Moc Obu się zniesie. Ruszaj, Gerunie Tajemny!!
Wymieniony pochwycił drżącą ręką Klejnot Deskatesa i poszedł naprzód. Poprosił Kolczyk o naprawę złamanej kostki. Ból ustąpił.
— …a my, Waladelu, zmierzymy się ze sobą – Magia kontra modlitwa – i przekonamy się, która z nich jest silniejsza.
— Kto dla Prawdy ginie, będzie wybawiony
Zaś kto z Prawdą walczy, będzie potępiony… — odparł były kapłan.
Pozostawił Rycerz tamtych za sobą, sam kierując się za horyzont piętrzącego się przed nim wzniesienia. Poczuł się jak dawniej, dzierżąc po raz trzeci egzemplarz Tego, z którym wędrował, by uczynić to, co od dawna zamierzał, a teraz było już tak blisko. Bezbolesne stąpanie przywiązało go jeszcze bardziej do nowego „Uzdrowiciela”, któremu coraz bardziej się zawierzał. „Choć zniszczyłem Go dwa razy, On sam mnie odnalazł” — pomyślał.
Ze szczytu pagórka zobaczył w zagłębieniu niewysoką Wieżę. Droga prowadziła właśnie do niej. Z obu stron wyrastały osłaniające szeroką równinę góry. Pospiesznie zstąpił w dół zbocza po czym zaczął lekko wznosić się ku Siedzibie Przeciwnika. Już podchodził do Tego Drugiego. Kilkaset stóp dzieliło go od Wieży.
I wyszedł z niej Urugel.
Znał tę postać… To On jako fałszywy przewodnik zwiódł go był na Schodach Gór! Być może to z nim toczył walkę przy pierwszej wizycie pod bramą Gradonu… Teraz normalnie patrzące oczy kogoś o podobnym sercu skrywał platynowy hełm z wyrastającymi wysoko ku górze ostrymi kolcami, na które nałożoną miał koronę z literą „G”, tutaj symbolem Gradirougu. Spod diamentowej zbroi płytowej, twardej i lekkiej zarazem, wypływał niebieski płaszcz – królewska godność przywództwa nad Rouginem, nominalnie przysługująca Lendejczykowi. W lewej ręce trzymał zaś wymyślnych kształtów twór, zapewne jakieś Insygnium, w prawej zaś dzierżył masywny miecz, może zbyt wielki jak na sylwetkę jego posiadacza. A gdzieś pod hełmem krył się Kolczyk…
Zawierzyli mu natychmiast obaj, każdy swojemu. Żądania uśmiercenia spotkały się na tej ziemi, docierając też poza nią, do piekielnej Obcości… Nie doszło jednak do Skutku. Raz za razem ponawiali Życzenia. „Giń, giń, giń, g…” Umysły otępiały tak bardzo, że spoiłyby się chyba z tępą materią Kolczyków. A wykonawcy woli ich prawdziwego właściciela poddawali się coraz bardziej jego działaniu, nie widząc ukrytych dla ich otumanionych z zapamiętania umysłów rezultatów: już postrzegali się wyłącznie jako cele do uśmiercenia, tyle tylko o sobie wiedząc i tyle dla siebie znacząc.
Nie nastąpiło rozstrzygnięcie, gdyż nie leżało to w interesie Dawcy Klejnotów…
Tumpejczycy pierwsi natarli do ataku. Wysłani do nich posłowie gradejscy wrócili pospiesznie do swoich ze zwieszonymi głowami. Ciężka armia pędziła w stronę garstki Lendejczyków, których było dwukrotnie mniej. Tymczasem Delion obserwował nieprzyjaciela z Gradonu. Ten spokojnie wyczekiwał nie wiadomo czego, nie angażując się w starcie. Nie-Kapturnicy pilnowali podległych im żołnierzy. Przywódcę z Południa wielce zdziwiło takie ich zachowanie. Nakazał więc odeprzeć atak najeźdźców z Tumpirougu.
Rozpędziły się pernackie rumaki, by zrównoważyć ciężar nieprzyjaciela. Bojownicy pierwszej linii ze łzami w oczach spieszyli odebrać najpierwszą w tej bitwie śmierć. Dopiero teraz zdali sobie sprawę z czekającego ich losu. Byli jednak dumni z tego, że ich ofiara przysłuży się pokojowi…
Zmiażdżyli się ci z pierwszej kolumny; jedni rozbili się o ostry metal kopii, drudzy stratowani zostali pędem pernackich koni. Niewielu tych, co przeżyli z pierwszego szeregu zrównało się z kolegami z dalszych linii, informując ich tym samym, jak zaciekła jest walka. Teraz ich wspólne szyki zazębiły się z formacjami wrogiego oddziału. Już mieli nieprzyjaciela z boku, tuż przy sobie, pod sobą. Rzucał się na nich z mieczami i nastawiał kopie, by zabić. A samemu należało uczynić to samo. Lecz motywacje obu stron diametralnie się od siebie różniły. Atak i obrona, wojna i pokój, śmierć i życie… Oglądali zagładę swoich i tamtych, czynnie w niej współuczestnicząc bądź jako ciągle jeszcze żywi, bądź jako konający od świeżo zadanych i nie leczonych ran, czekając tam w dole na życie. Jednak nic nie wskazywało, że Lendejczycy zdobędą na tyle dużą przewagę, by się nimi zaopiekować, a wróg ze wschodu ani myślał o braniu jeńców, pragnąc krwawo zemścić się za podstęp Geruna, który niedawno zwiódł ich, udając rzekomy powrót Deskatesa.
Dwaj Rycerze podeszli do siebie. Widząc, że nie wystarczają Klejnoty, „posłużyli się” inną bronią, jak im się zdawało. Pierwszy jakby zionął Fioletowym Ogniem, rzygał jakby całą jego powodzią. Drugi wystawił przed się Insygnium; formowały je zwykłe przedmioty o jakimś specjalnym znaczeniu, a spajały ludzkie kości. Twór ów budził grozę poprzez jakby wydobywające się zeń przeraźliwe zimno, dosięgające przeciwnika. Ściskało go ono jakby od wewnątrz i ścinało tkanki. Z przedmiotu wyszło i jakby wystrzeliło coś innego: światła i kształty, które zaległy tu i wokół, i wszędzie, a w powietrzu jakby grasowała Pożoga. Nieznana Obcość urządziła taniec dookoła i w sercach walczących, przywołując niezrozumiałe w swym absurdzie zjawiska.
Jakby…
Czary i zaklęcia, magia i inkantacje odizolowały obecnych od realnego otoczenia i sprowadziły do innej rzeczywistości. Ogień palił jednego, wrzeszczącego z bólu, drugi stękał, odczuwając nieznany nikomu zły dotyk czegoś, co zdawało się być bytem; ów ocierał się o niego i wyrażał się w tym, co zionęło, płonęło, strzelało i jeszcze w inny sposób działało. A do tego jeszcze Rycerzowi zdawało się, że coś samo podnosi mu ręce do palenia Ogniem.
Zapamiętali w zaklinaniu walczący odnajdywali w pamięci kolejne sposoby i wersety, czytali wręcz przedstawiane im dziwnie w myślach całe rzędy niezrozumiałych znaków nieznanej mowy, wypowiadając je na głos…
Nastały wokół takie wizje, jakich nikt po tej stronie lądu nie wyśnił. Szeptało wszędzie, a osobowe kształty, barwy i wyobrażenia ukazywały przeróżne nieczyste obyczaje bytów ukrytych wobec ludzi. Z całą pewnością nie było tu tylko ich dwóch… Tak naprawdę raczej wielu, wielu, wielu, ze świata Obcości i Zagłady. To oni, Najprawdziwsi Wrogowie, byli tak naprawdę owym ukrytym działaniem, to oni tak naprawdę powodowali to wszystko, nie Klejnoty, czary czy Insygnia…
Tak naprawdę…
A dla oczu Płomień jakby zalecał się do Instrumentu i wzajemny odbywały one taniec…
Prawdziwy taniec… …demonów.
Ukazały się obrazy toczonej niedaleko stąd bitwy, lecz zniekształcone i pulsujące w Jęzorach Pożogi.
Nie przesądziły się jeszcze losy walczących.
Wyroby kuźni Lendionu zagłębiały się, zręcznie kierowane, w nieosłonięte części ciała nieprzyjaciół. Olbrzymie zaś siekacze i kolce tumpejskie spoczywały na pękających od siły uderzenia pancerzach lendejskich. Spojenia zbroi zdawały się utrzymywać nawet pęknięte części, a duma pernackich hodowców siała postrach wobec mizerności zwierząt z północnych stepów. Doskonale wyprofilowane ostrza z południa parowały masywne ciosy przeciwnika, zmieniając ich ruch, by trafiały w pustkę. Lecz ciężar uderzeń padających na żołnierzy południa systematycznie zbierał swoje żniwo, tak iż zaczęto powątpiewać w to, czy uda się jeszcze sprostać armii Gradonu.
Delion wstąpił na szczyt najwyższego z pagórków. Ryknął donośnie na wroga, by ten zwrócił nań uwagę. „Co czynisz?” — zapytał Klenden. Wódz otwarł pakunki i wysypały się zeń przedmioty uratowane niedawno przed zagładą w Donerze. Chwycił dwa z nich, zrobił coś przy nich i, wymierzywszy w zwarte tyły Tumpejczyków, wystrzelił z „armatek”. Huk zaległ w okolicy. Wielokrotnie powtarzany, począł słusznie kojarzyć się nieprzyjacielowi ze śmiercią w jego własnych szeregach. Gdy owe straty mnożyły się a grzmoty narastały w swej częstości i wszyscy co do jednego ze wschodu poznali już związek jednego z drugim, zapanowała wśród nich rezygnacja wobec czegoś, czemu ich biała broń sprostać nie mogła. Oczekiwano wielkich zardzewiałych armat z czasów pierwszej kolonizacji, ale niczego takiego nie zobaczono, jedynie parę maleńkich, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów. Klenden szepnął sam do siebie:
— Roztropność wprowadzono w czyn
Woźnicę pozostałych cnót
Co zwali złem, nie było nim
Technika to, nie magii brud.
Oficerowie przyszli Delionowi z pomocą i salwy przybrały na sile. Tumpejczycy wycofywali się. Gradejczycy poczęli składać broń. Żołnierze lendejscy zaniechali dalszego starcia, bacząc, by samemu nie zginąć.
Przewodniczący Rady odłożył „armatki”.
Stanął na siodle, uniósł ręce, aby wszyscy obecni nań spojrzeli, po czym zawołał, gdy ucichły strzały:
— Minął tydzień od śmierci Geruna Pierwszego! Nadszedł czas. Oto ja, Delion, zgodnie z zapisanym zwyczajem i mandatem Rady, ogłaszam się królem Lendirougu. Ja, Delion Pierwszy, zapanuję odtąd nad wami.
Przyklękli i zawołali:
— Niech żyje Jego Królewska Mość!!
Delion nie żył.
Na oczach wszystkich narodów uśmiercony został poprzez lęk przed Kolczykiem, nasłany nań z daleka.
Żołnierze południa powstali, by nie myśleć o tym, co zobaczyli. Chwycili za broń.
Od północy nadleciały okrzyki Nie-Zaufanych: „Urugel jest wśród nas!!!” Nie wiedzieli, że działanie przyszło z oddali, inaczej niż zawsze…
Tumpiroug i cała potęga Gradirougu ruszyła na Niewielu. Klenden zwrócił wzrok w kierunku Gór Metalicznych na północy i zwiesił głowę, wiedząc.
Skupili się przy wzgórzu, szykując się na beznadziejne odparcie pewnego w swej pomyślności ataku. „Armatki” strzelały i trafiały, lecz nikt już nie przejmował się ich siłą. Gradejskie Żelazo i tumpejski Ciężar gniótł istnienia Lendejczyków i Zundejczyków, gardząc ich Kunsztem. Najlepsi wojownicy mieli kilkunastu przeciwników na jednego, kilkanaście ostrzy skierowanych przeciw jednemu… Czas swego życia odliczali powalaniem kolejnych przeciwników, których liczba zdawała się nie mieć końca. Włócznie Dzikich z czasem dosięgały broniących się na szczycie, a piekielne Moce przywołane przez zaklęcia Już-Zaufanych szerzyły chaos, ból i śmierć z przerażenia w przerzedzających się szeregach poddanych zgładzonego króla.
Klenden przypadł do Krzyża i skierował wzwyż pytające spojrzenie. Ci na dole ginęli a on wyczekiwał odpowiedzi z Góry…
— Ja, Gerun Pierwszy, jestem jedynym królem całego Rouginu!! Nikt inny nim nie będzie!! Zgładziłem właśnie ciebie, o Lendejski Uzurpatorze, zgładzę też i Urugela, i posiądę Rougińskie Dziedzictwo, lecz sam odmienię je i stworzę Nowe, ja, Król Północy i Południa, ja, Król całego Wybrzeża! Swoje państwo nazwę inaczej, nazwę Geruin!! Giń, Stary Władco!!!
Zamierzył się Rycerz mieczem na Tego Drugiego. Spotkały się ostrza i z trzaskiem uderzyły o siebie. Dwa wyroby dwóch królestw zwarły się ze sobą w walce o Panowanie. Zamachy zadawane z całej siły spoczywały na sobie bezładnie i nikt nie skupiał już uwagi na sztuce prowadzenia szermierki, lecz cały wysiłek koncentrował na zwiększeniu śmiertelności każdego z ciosów. Boczny zamach w celu rozcięcia brzucha, przedni dla rozdarcia piersi, skośny dla oderwaniu ramienia, górny aby rozbić czaszkę… Przeciągało się to w nieskończoność, przez co obaj walczący, przejęci zgrozą długotrwałej potyczki, zapomnieli o wszystkim innym. Gerun z Urugelem rozgrywali turniej o własne życie, przewidując w nim tylko jedną nagrodę…
Władający cięższym orężem słabł. Posypały się ciosy raniące go do krwi. Kolczyk nawet nie udawał, że leczy. Powrócił ból w kostce Geruna. Klejnoty już nawet nie wykazywały działania!
Klenden spojrzał na południowy wschód, ku Urbidionowi. Oto nadciągała stamtąd liczna armia Dzikich. Zatrwożyły się serca Przegrywających, otoczonych teraz z trzech stron. Wielki mężczyzna, Waleczny, przewodził przybyłym oddziałom, a towarzyszyła mu Pierwotna. Prędko zbliżali się do pola bitwy. Miecze wypadały już z rąk lendejskich, bezwładnych ze zmęczenia… Ubrany w białe szaty Klenden rezygnująco zwrócił wzrok ku nadjeżdżającym, powoli powątpiewając w ocalenie.
Podłużna szrama na piersi otworzyła wnętrze Urugela. Ten usiadł na ziemi gradejskiej i czekał, patrząc ku górze…
Limon i Leksel wieźli ciało Lucena.
Urbidion Wyzwolony za nimi spieszył,
władany przez króla Walecznych, Inareta
i narzeczoną jego, królową Pierwotnych, Miketię.
Tysiące włóczni na Pole Bitwy wstąpiło
pomiędzy zaskoczonych Walczących.
Od ciała Męczennika Wiary,
poległego w Północnym Wież Trójkącie,
zielona poświata Promieni jaśniała…
Gdy oczy obecnych zwróciły się nań
wszelkie ciosy oręża ustały.
— Oto król Tumpirougu, potomek Deskatesa Trzeciego!
Kuzyn jego, Leksel, zawołał,
a słowa rozniesione wśród oddziałów zostały.
Do uszu każdego wieść wielka dotarła
o nowym nad Północą Wybrzeża panowaniu.
Oto niebo lustrem płaskich chmur przedziwnych,
które czasami tereny gradejskie nawiedzały,
odbiło obraz Błogosławionego, powiększony,
pokazując Lucena zgromadzeniu żywych.
Niezwykłe zjawisko niebiańskiej fatamorgany
ku dalekim zakątkom ów widok przenosiło:
prawdziwego Rycerza umęczone ciało
emanujące seledynowym światłem
od wszelkiego zepsucia cudownie zachowane.
Poruszenie niemałe u Tumpejczyków nastało.
Uwierzyli nagle w relację Isteńczyka
o powrocie ich władcy na znękane ziemie,
za którą goniec życiem swym przypłacił.
Na twarz padli mężowie w ciemnych Kapturach,
gdyż Mistrz ich, Waladel,
powiedział był im prawdę.
Faktycznie, spotkał on Lucena – męczennika,
a nawet Diamentowym Ostrzem w brzuch go ugodził.
Ten przebaczył mu i nawrócił Mistrza,
by ów wieść o kłamstwie magii przyniósł Zaufanym.
Radigelskie zastępy poznały Potęgę,
której sprostać nie mogą żadne piekielne czary,
pochodzącą od Jedynego Władcy Wszechświata,
który z Wysokości na synów ludzkich patrzy.
Klenden, były czarownik, teraz nawrócony,
obdarzony od Ducha Świętego charyzmatów mocą
podniósł nieżywego od lęku Deliona
i przy Męczenniku Wiary go ułożył.
Sam jeden ujrzał bijącą od głowy Poświatę
właściwą Zbawionym Domownikom Nieba.
Mały ognik oddzielił się od niej jak płomyk
i nad ciałem Deliona jak celownik ustawił.
Wtem kropla Krwi, która z Wysokości spadła,
uderzyła w usta uśmierconego strachem.
Oto ze śmierci do życia został wyrwany
przez wstawiennictwo Lucena Błogosławionego.
Dłoń Lucena unieśli Aniołowie Niewidzialni
obecni w swej trosce przy zebranych tutaj,
by wskazała obecnym tu widzialnym ludziom
tron Niebieski Prawdziwego Króla Wszechświata.
Mieszkańcy Wybrzeża hołd Bogu oddali;
nie zabrakło niczyjego pokłonu u zebranych,
a łzy wzruszenia i szczerej pokuty
uświęcone Pole Bitwy zalały.
Dłoń walczącego ze śmiercią Urugela wskazała na odbity w chmurach obraz emanującego poświatą ciała Lucena, który fatamorganą dotarł aż tutaj. Upadł Gerun na kolana, przerywając złą walkę.
Widok Dobrego Rycerza, pełen pokoju w tych okrutnych chwilach pojedynku i bitwy poruszył kamienne serca dwóch królów, ukazując im bezsens tego, co chcieli uczynić i wszystkich wypraw Złych Rycerzy, mających na celu zabójstwo Tego Drugiego.
Obaj zapłakali nad swym życiem, a Lendejczyk patrzył uniżenie na spokojne oblicze zmarłego przyjaciela, Lucena, żyjącego teraz w Miejscu, o którego istnieniu niedawno prawie był zapomniał.
— Przebacz mi — szepnął Urugel.
Gerun przypadł do umierającego.
— Ty mnie też… — rzekł z miłością do niedawnego wroga.
— Wybaczam tobie. Postaw mi na grobie Krzyż — poprosił Gradejczyk. — Zostałem kiedyś ochrzczony… ale wybrałem złą drogę. Żałuję… żałuję ze wszystkich sił… z całej duszy… całym sercem… tego, jak postępowałem. Boże, który ukazałeś mi dzisiaj Błogosławionego… przebacz mi… — modlił się, z trudem złożywszy ręce po tym, jak, postępując w niemocy, podniósł się, by uklęknąć. I trwał w tej pozycji, a krew tym obficiej wypływała z rozdartego wnętrza. — Odejdę… ale przyjmij mnie… Wyrzekam się wszelkiego zła… Nie odrzucaj mnie, gdyż zrozumiałem… swój błąd…
— Ja też tobie przebaczam, rougiński bracie — rzekł zwycięzca niedawnej potyczki. — Żałuję tego, że zaufałem marnościom i całej tej magii, a przez to piekielnemu jej dawcy… Mój cel był taki ułudny… Nie chodziło mi wcale o obalenie tyrana, a o zwycięstwo nad Postacią-Ze-Snu. Ty przecież okazałeś się nawet bardziej zagubiony niż ja, a myślałem, żeś właśnie Tym Drugim. Kimże więc był Tamten?
— Każdy z nas otrzymał Kolczyk… Każdy z czterech władców rougińskich. Ja miałem ten sam sen, co ty… Zabić Tego Drugiego Rycerza… Sięgnąłem po marność… Każdy z nas uczynił to samo. Szukał Wroga, by go zabić, bez głębszych refleksji. Wojny, które prowadziłem, zawsze miały ten sam cel… Najpierw Rougin, ale on okazał się nie mieć Kolczyka… Potem czarownik Deskates, którego pokonałem w Przeklętym Miejscu… Niedawno marzyciel i fantasta Zargan, którego podobno ty sam zabiłeś… I wojowniczy Gerun… Mnie pierwszego okłamano Snem i Kolczykiem. Szybko przemieniłem się w okrutnego bluźniercę… Werbowałem Zaufanych z sekty odstępców… Dodawali oni kłamstwo do Jedynej Prawdy, tworząc synkretyczną antyreligię… Szybko stali się potężniejsi ode mnie i tylko Kolczyka się obawiali… A byli jeszcze jedni, czciciele demonów, którzy gardzili Zaufanymi… To oni zbudowali Miejsca Wyzwania i sporządzili rzekomo magiczne instrumenty… Teraz już to wiem… Tyle okrucieństw wyrządziłem tym ziemiom…! Zdawało się, że nic nie mogło pokonać Kolczyka… Jedynie TO pozwalało zwyciężać śmierć… ON, Sam Bóg dawał swym wiernym odporność na zabójczy lęk przed mocą diabła, który Klejnot próbował wzbudzać… Dlatego ci, którzy bali się tej marności, zamiast odczuwać bojaźń wobec Jedynego Boga, stawali się jej ulegli… i jej twórca odbierał życie wszystkim letnim ludziom… Dlatego niszczyłem Chrześcijaństwo, by nikt już nie zdołał odebrać mi Kolczyka… Śmierć rzekomo przezeń powodowana wzmagała się szczególnie w czasach wzrostu bezbożności na Wybrzeżu… Tylko ja i Waladel z całej odstępczej hierarchii gradejskiej… wiedzieliśmy… że magia to działanie demonów… Nie licząc Dwunastu czcicieli samego diabła. Tak wielu oszukaliśmy Rougińczyków… Jedynie duchowni i pobożni wierni nie dali się okłamać… Nie licząc kilku letnich mnichów… A rzekome siły Klejnotów nie znosiły się u nas, Rycerzy, lecz ich budowniczy… celowo wzbudzał w nas zapamiętanie i oddanie się także innym nieczystym praktykom, by nas zgubić… Dziś ujrzałem… że prawdziwą Potęgą nie jest przeklęta marność, lecz Wiara i ufność Prawdzie…! Gerunie… Twój przyjaciel, Lucen… Prawdziwy Rycerz… sam wygrał tę wojnę… … …
Gerun przeżegnał Urugela, gdy ten runął ponownie na ziemię.
Ale walczący z odejściem wsparł się na łokciu i powiedział jeszcze:
— Czy Bóg mi przebaczy…?
Lendejczyk przypomniał sobie, co usłyszał był w młodości, zanim stał się letni w Wierze:
— Bóg jest Miłosierny. On przyszedł w Osobie Syna na świat, aby nas zbawić, nie potępić. Umarł w straszliwych torturach na Krzyżu i zmartwychwstał, zwyciężając śmierć. Tyle za nas wycierpiał; pod koniec Swej Męki doznał nawet opuszczenia przez Ojca – właśnie po to, by najwięksi nawet grzesznicy mogli skorzystać z mocy Jego Odkupienia. On każdego z nas wezwał do świętości, do trwania w wiecznej Miłości u Siebie, jak mojego przyjaciela, Lucena. Ciebie też, Urugelu.
— Naprawdę…? — zapytał Gradejczyk z nadzieją w gasnących oczach.
— Tak, ciebie i mnie. Jeżeli szczerze żałujesz za swoje grzechy… i czynisz to z miłości do Boga… czyli twój żal jest doskonały… Bóg wyjątkowo odpuści ci je… i da tobie Życie… nawet, jeśli nie zdążysz z Sakramentem Pokuty.
— Przyjdź i zabierz mnie… Miłosierny Ojcze… — Urugel trzeci raz upadł, ale nadal próbował wstać.
— Wierzysz w Jezusa, Syna Bożego, przez którego otrzymasz Zbawienie?
— Wierzę… Pamiętam… On jest moim Panem…
— Jest z tobą Duch Święty, bracie… dzięki Niemu to wyznałeś…
— Z tobą też… misjonarzu…
— Bóg cieszy się z powrotu każdego, choćby i najgorszego grzesznika. On darował łotrowi na Krzyżu, który polecił się Jemu. Tobie też gotów jest darować winy… Módl się teraz do Niego.
— Nie na darmo… pokazał mi dzisiaj… przykład Zbawienia… Do zobaczenia… Gerunie… w Niebie… … …
Kolczyki ze Snu pochłonęło Piekło, skąd pochodziły.
Spoczął na twarzach obu wiernych blask Nieba, Królestwa Życia, które otrzymał właśnie Urugel Pierwszy Nawrócony.
|